sobota, 30 listopada 2013

#1443 - Komix-Express 211

Zbiórka funduszy na albumowe wydanie webkomiksów publikowanych pod szyldem Smallpress.pl zakończyła się niepowodzeniem. „Rotmistrz Polonia”, „Ultra Minion” i „Valiant Skateboarding French Bulldogs” nie potrafiły znaleźć odpowiedniej liczby głosujących portfelem. Projekt został wsparty przez 34 osoby. Zebrano 1/5 kwoty, która umożliwiłaby wydanie. Przyznam się bez bicia – sam chciałem wesprzeć projekt, ale nie udało mi się wpłacić na czas pieniędzy. Trochę z gapisotwa („jeszcze tyle czasu, spokojnie zdążę"), trochę z powodu wydatków na inne pozycje („a, jeszcze tego Szyłaka dorzucę do kompletu, a jeszcze to się zmieści w koszyku”), trochę z powodu tak zwanej „prozy życia” („zjeść dziś obiad czy mieć na komiks – oto jest pytanie!”), niemniej strasznie żałuje, że tego nie zrobiłem. Szef wydawnictwa, Łukasz Kowalczuk nie kryje rozgoryczenia. Co więcej, jest gotów zamknąć wydawnictwo. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie...


środa, 27 listopada 2013

#1442 - Wieże Bois-Maury: Germain

"Germaina", czyli trzeci album z cyklu "Wieże Bois-Maury" otwiera kilkustronnicowa sekwencja, w której czytelnik ogląda powrót mnichów do klasztoru. Dostojnie sunąca procesja powoli, w rytmie religijnych pieśni zbliża się do celu swojej podróży. Na swoich barkach umęczeni mnisi niosą bogato zdobioną skrzynię. Pobliscy chłopi na ich widok przerywają swoją codzienną pracę i klękają przed przedstawicielami wyższego stanu.



#1441 - Odd Thomas. Diabelski pakt

Pamiętacie tego małego brzdąca z “Szóstego Zmysłu” M. Night Shyamalana? Tego co widział martwych ludzi? No więc wyobraźcie sobie teraz świat, w którym ten mały chłopiec zamiast ukrywać się pod kocem i robić z siebie sierotę wykorzystuje swoje nadprzyrodzone moce do walki z mordercami i psychopatami. Od razu lepiej, prawda? 



wtorek, 26 listopada 2013

#1440 - Znamy się tylko z widzenia

Przyznaje bez bicia – do lektury debiutanckiego albumu Marty Zabłockiej zabierałem się mocno uprzedzony. Jak rasowa, komiksowa szowinistyczna świnia bałem się kolejnego kobiecego pitu-pitu. Znowu jakieś kameralne smęty, znowu jakieś przeintelektualizowane egzaltacje, będące owocem internetowej mody na obnażanie się swoją intymnością. I koniec końców – niewiele się pomyliłem, bo to właśnie dostałem. Ale nie było tak źle, jak się tego spodziewałem.



#1439 - The Pro

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a pierwotnie ukazał się on na łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam.

Wśród całej rzeszy komiksowych twórców na pewno znajduje się grupa, która nie lubi komiksów z superbohaterami. Teoretycznie więc nie powinni oni brać zleceń na tworzenie takowych i spokojnie żyć dalej. W wielu przypadkach pewnie tak właśnie jest, ale pośród nich jest wśród nich pewien wyjątek. Nazywa się Garth Ennis. Irlandzki scenarzysta nie kryje się ze swoją nienawiścią i nie waha się przy każdej możliwej okazji dołożyć trykotom.



poniedziałek, 25 listopada 2013

#1438 - TM-Semic. Największe komiksowe wydawnictwo lat dziewięćdziesiątych w Polsce

Aż dziw bierze, że na książkę poświęconą dziejom TM-Semic musieliśmy czekać długie dziesięć lat od zamknięcia krakowsko-warszawskiej oficyny. Niestety, jeden z największych popkulturowych fenomenów współczesnej polskiej kultury, kultowe wydawnictwo, na którego publikacjach wychowały się setki, a może i tysiące czytelników opowieści z dymkiem, które po dziś dzień jest obiektem westchnień nieutulonych w żalu fanów poczeka jeszcze trochę na solidne opracowanie. "TM-Semic. Największe komiksowe wydawnictwo lat dziewięćdziesiątych w Polsce" Łukasza Kowalczuka to rzecz zrobiona z pasją, rzetelnie, ale ciekawa tylko momentami, a jej temat zasługuje na znacznie pełniejsze omówienie.



#1437 - Laszlo boi się ciemności

W każdym z nas tkwi, gdzieś głęboko ukryty, atawistyczny strach przed ciemnością. Bez wątpienia wszystkie dzieci przechodzą taki okres, w którym panicznie się jej boją. Książka "Laszlo boi się ciemności" to publikacja specjalnie dla nich, choć oczywiście nie tylko. Z powodzeniem mogą ją czytać także wszyscy dorośli, a nie tylko ci, którzy cierpią na nyktofobię.



niedziela, 24 listopada 2013

#1436 - Witchblade: Redemption vol.2

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a pierwotnie ukazał się on na łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam.

Pierwszy tom "Witchblade: Redemption" oceniłem na czwórkę, zarzucając mu nieprzystępność dla zupełnie nowego czytelnika. Przypomnę, że zamieszczone tam historie dzieją się już po „War of the Witchblades”, które zebrano i wydano jako Witchblade vol. 8. Cena w wysokości pięciu dolarów zachęcała jednak do sięgnięcia po ten komiks, który koniec końców okazywał się naprawdę niezłym czytadłem. 


#1435 - Trans-Atlantyk 229

Ostatni tytuł Nowej 52 z korzeniami sięgającymi studia WildStorm zostaje skasowany. „Stormwatch” należało do pierwszej fali tytułów, które ukazywały się po restarcie we wrześniu 2011 i wkrótce, po ponad dwóch lata bytności na rynku dobiega swojego kresu. 30. numer serii, który zaplanowany jest na kwiecień przyszłego roku będzie jednocześnie tym ostatnim. Jednocześnie na jego kartach zadebiutuje młody rysownik, którego DC wyłowiło przy okazji castingu do „Harley Quinn”, mianowicie Jeremy Roberts. Misja utrzymania „Stormwatch” na powierzchnia okazała się zbyt trudna nawet dla takiego weterana branży, jakim jest Jim Starlin. Ale czy DiDio nie zrobił błędu na samym początku włączając kreacje rodem z WildStorm do głównego uniwersum DC? Czy nie lepiej było spróbować stworzyć osobny świat, gdzie bohaterowie stworzeni przez studio Jima Lee mogliby spróbować kolejny raz (może i ostatni) odbudować swoją pozycję na rynku?

sobota, 23 listopada 2013

#1434 - Nowa 52: Pięć lat później

Jak to zwykle bywa finał wielkich komiksowych eventów niesie ze sobą szereg zmian, które na nowo kształtują status quo. Nie inaczej będzie w przypadku „Forever Evil”. Pierwszy, tak duży crossover DC Comics od czasu miękkiego restartu całego uniwersum mocno zachwiał fundamentami Nowej 52. Rządy łotrów, którzy przybyli z alternatywnej ziemi i podbili nasz świat potrwają do marca. Co czeka nas potem?



#1433 - Komix-Express 210

Wydawnictwo Timof Comics zdradziło nieco ze swoich planów na przyszły rok. Oba anonsowane albumy to pozycje „konwentowe” - ukażą się odpowiednio na Komiksowej Warszawie i na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu w Łodzi. W maju swoją premierę będzie miała komiksowa biografia Edwarda Muncha. Album autorstwa  Steffena Kvernelanda to pełna humoru opowieść, która powstała z okazji 150. urodzin autora „Krzyku”. Dosłownie kilka dni temu komiks ten został uhonorowany jedną z najważniejszych nagród literackich w Norwegii - Brage Prize w kategorii Non-fiction. Drugim zapowiadanym tytułem będzie „Tale of Sand”. Wydana w styczniu zeszłego roku powieść graficzna została stworzona na podstawie nigdy nie zrealizowanego scenariusza filmu napisanego przez ojca Muppetów, Jima Hensona. W pracy nad skryptem Hensonowi pomagał Jerry Juhl, oprawę graficzną stworzył Ramon Perez, a komiks ukazał się nakładem Archaia Entertainment. „Tale of Sand” spotkało się z ciepłym przyjęciem u krytyków, a eisnerowska kapituła nagrodziła go aż trzema wyróżnieniami – dla Najlepszej Nowej Powieści Graficznej, Najlepszego Rysownika/Inkera i za Najlepszy Design.

piątek, 22 listopada 2013

#1432 - Krótki zarys historii Image Comics cz.5: Top Cow

Autorem poniższego tekstu jest Krzystof Tymczyński, a pierwotnie ukazał się na łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam.


Kolejny rozdział historii wydawnictwa Image rozpocznę od pewnej anegdotki. Dziś skupię się na studiu Top Cow Productions. Studio Marca Silvestriego zostało założone w 1992 i w tym samym roku ukazał się pierwszy zeszyt jego flagowej serii, czyli „Cyber Force”. Tyle tylko, że został on wydany przez... Wildstorm.



#1431 - Witchblade: Redemption vol.1

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a pierwotnie ukazał się on na łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam.

Na początek mała anegdotka, związana z tym właśnie komiksem. Przeglądając ofertę jednego ze sklepów internetowych sprowadzający komiksy z USA natknąłem się właśnie na "Witchblade: Redemption" vol.1 w cenie mniej więcej 18 złotych. Pomyślałem sobie: „o, najwyższa pora zacząć zbierać run Marza od samego początku, zwłaszcza po tak okazyjnej cenie!”. Bez wahania zakupiłem komiks, nie czytając nawet jego opisu. Byłem święcie przekonany, że kupuję pierwszy tom "Witchblade". Mądry polak po szkodzie, jak mawia stare, sprawdzone powiedzenie. To jedno słówko ("Redemption"), które gdzieś po drodze mi umknęło sprawiło, że zamiast początku przygody Rona Marza z Sarą Pezzini, trafiłem w sam jej środek.



czwartek, 21 listopada 2013

#1430 - Artifacts vol.1

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a pierwotnie ukazał się on na łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam.

Ron Marz zdecydowanie odmienił oblicze uniwersum Top Cow. Jego pomysły na trwający blisko siedem lat run w "Witchblade" tak przypadły do gustu szefostwu jednego z imprintów Image Comics, że scenarzysta z czasem dostawał on coraz więcej swobody, aż w końcu stał się najważniejszym architektem wszystkich ważniejszych wydarzeń rozgrywających się w świecie zamieszkałych przez Jackiego Estacado, Sarę Pezzini i innych. 



#1429 - Broken Trinity vol.1

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a ukazał się on na łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam.

„Broken Trinity” to niewielki crossover, na łamach którego zachwiana zostaje równowaga pomiędzy tytułową trójcą, na którą składają się Witchblade, Darkness oraz Angelus. Wszystkich bohaterów spotykamy, kiedy w ich życiu zachodzą dość poważne zmiany. Sara Pezzini oddała połowę swojego artefaktu Dani Baptiste, by móc w spokoju wychowywać córkę. Jackie Estacado utracił większość swoich zdolności i z łowcy, stał się zwierzyną. Z kolei Celestine Wright nie używa mocy Angelus i ukrywa się przed swoimi anielskimi towarzyszkami. 



środa, 20 listopada 2013

#1428 - Spawn: New Begginings vol. 1

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a pierwotnie ukazał się na łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam.

Tytuł tego zbioru jest nieprzypadkowy. Jeśli czytaliście recenzję „Spawn: Endgame Collection”, to już doskonale wiecie, że Al Simmons zginął. Ponownie. Tym razem jednak wygląda na to, że na dobre. Nowym, nie mniej interesującym Spawnem, został niejaki Jim Downing, a ponieważ komiks ma nowego bohatera, całej serii z pewnością przyda się więc zupełnie nowy początek. Taki też tytuł otrzymuje więc pierwszy zbiór, który prezentuje przygody Spawna po historii „Endgame”.



#1427 - Niezwykła historia Marvel Comics (fragment II)

Herosi Marvela zamieszkiwali każdy zakątek globu. Fantastyczna Czwórka, Spider-Man, Daredevil i Avengers działali w Nowym Jorku; X-Men stacjonowali w niedalekim Westchester County. Hulk włóczył się po południowo-wschodnich stanach; Iron Man poleciał do Irlandii, żeby walczyć z norweskim zagrożeniem, a nawet zahaczył o Wietnam. 



wtorek, 19 listopada 2013

#1426 - Niezwykła historia Marvel Comics (fragment I)

Myślę, że nikogo nie muszę zachęcać do zakupu "Niezwykłej historii Marvel Comics". Znakomita, nagrodzona statuetką Eisnera książka pióra Sean Howe`a ukazała się na polskim rynku nakładem wydawnictwa Sine Qua Non. Z dniem dzisiejszym rozpoczyna publikację materiałów poświęconych tej publikacji.




#1425 - Batman. Trybunał Sów

Jest taka miejska legenda w Gotham City, która mówi o istnieniu Trybunału Sów. Według tego podania jest to tajne stowarzyszenie rządzące miastem już od XIX w. Nikt nie wiem kto do niego należy, czy istnieje naprawdę oraz gdzie jest ich siedziba. Jednak co jakiś czas pojawiają się informację, które mogłyby potwierdzić tą plotkę. 



niedziela, 17 listopada 2013

#1423 - Komix-Express 209

Mucha Comics jeszcze postara się (jak poprawiły mnie pewne źródła) w tym roku wydać kontynuację Kopacza Zadkowego. W kolejnym tomie "Kick-Assa" ma znaleźć się nie tylko druga mini-seria (w sumie siedem zeszytów) z 2010 roku, ale również spin-off "Hit-Girl" (pięć numerów), którego akcja rozgrywa się pomiędzy pierwszą, a drugą częścią. Całość została napisana przez Marka Millara, a oprawą graficzną zajął się John Romita Jr. Pierwotnie obie pozycje ukazały się w marvelowskim imprincie Icon. Nasze wydanie ma liczyć sobie 288 stron i kosztować 99 złotych. Fajnie, że polski czytelnik tak szybko po premierze oryginalnej historii dostanie jej sequel, ale już na trzecią część przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Millar chce napisać jeszcze dwie mini-serie - jedną poświęconą Dave`owi Lizewskiemu, a druga Mindy McCready. Trzeci akt "Kick-Assa" i drugi "Hit Girl" nie tylko zamknie całą historię, ale ma skończyć się śmiercią jednego z głównych bohaterów. Cieszy również decyzja duńsko-polskiego edytora, żeby pakować swoje komiksy w folie ochronne. Czytelnicy mocno narzekali na to, że ich kupione za ciężką kasę "Długie Halloween" ma porysowaną okładkę. W przypadku "Kick-Ass 2" takich problemów już raczej nie będzie.

sobota, 16 listopada 2013

#1424 - Trans-Atlantyk 228

Luty w Marvelu będzie bardzo gorącym miesiącem. Przetasowania pod szyldem All New Marvel NOW! przyniosą aż dziewięć serii z numerem 1 na okładce. Kolejne restarty zaliczą tak znaczące dla Domu Pomysłów marki, jak "Fantastic Four" (scen. James Robinson, rys. Leonard Kirk), "Wolverine" (scen. Paul Cornell, rys. Ryan Stegman), "Punisher" (scen. Nathan Edmondson, rys. Mitch Gerards) czy "She-Hulk" (scen. Charles Soule, rys. Javier Pulido). Kolejną szansę dostaną "New Warriors" (scen. Chris Yost, rys. Marcus To), których ze względu na osobę scenarzysty typuje na czarnego konia tej stawki. Na fali swojej filmowej popularności popłynąć spróbuje "Loki" (scen. Al Ewing, rys. Lee Garbett), a nowa mini-seria "Winter Soldier: The Bitter March" (scen. Rick Remander, rys. Roland Boschi) ma zgrać się z kinowym sequelem "Kapitana Ameryki". Startuje również nowe "X-Force" (scen. Si Spurrier, rys. Rock-He Kim), o którym pisałem w zeszły tygodniu oraz "Ms. Marvel", która zasługuje na osobny akapit... (KO)

piątek, 15 listopada 2013

#1422 - Wieże Bois-Maury: Babette (2)

Kanon komiksu frankofońskiego nareszcie w Polsce. "Wieże Bois-Maury" Hermanna Huppena to szkatułkowa historia opowiadająca o rycerzu Aymarze, który przemierza średniowieczne kraje Europy poszukując możliwości odzyskania rodzinnych ziem Bois-Maury. Podróż Aymara służy Hermannowi jako pretekst do precyzyjnego sportretowania tej jakże burzliwej epoki. 


W swoim dziele Hermann odsuwa głównego bohatera na drugi plan i przez kolejne części "Wież", aby snuć opowieść o postaciach, które rycerz spotyka na swojej drodze. Belgijski twórca dzięki takiemu zabiegowi niczym kronikarz opowiada historię o zwykłych ludziach żyjących podczas tego mrocznego wieku. Ten pejzaż średniowiecznej Europy to obraz zbrodni, żądzy, biedy i brudu. Trzeba przyznać autorowi, że skrupulatnie wyciąga z tej epoki wszystko, co najbardziej istotne. Po pierwszym tomie można łatwo wywnioskować, że wykreowany przez Hermanna świat będzie imponująco wielki. W "Babette" autor przeskakuje między wątkami i postaciami z manierą reżysera filmowego i robi to z taką precyzją, że czytelnik nie ma możliwości zgubić się w fabule. Kompletnie nie rozumiem dlaczego "Wieże Bois-Maury" nie zostały jeszcze przeniesione na srebrny ekran. Wielowątkowość historii jak i idealnie poprowadzona fabuła, świetnie by się sprawdziły na gruncie telewizyjnego serialu. HBO zbiłoby na takiej historii majątek!

Oczywiście ta filmowość "Wież" ma przede wszystkim przełożenie w niezwykłych rysunkach Hermanna. Jego styl jest utrzymany w duchu klasycznej frankofońskiej kreski, ale mam wrażenie, że Hermann częściej w swoich pracach pozwala sobie na pewną umowność i przerysowanie. Natomiast nigdy nie rezygnuje z detalu, jeśli rysuje budowle. Hermann jako były architekt przykłada wiele miłości do rysowania zamków, fortyfikacji i zabudowań miast. Wystarczy spojrzeć na imponującą planszę, która zdobi stronę nr. 10, żeby wiedzieć z jakiej klasy rysownikiem mamy przyjemność obcować.

Uzupełnieniem rysunków Hermanna jest kolorystyka Fraymonda (właściwie Raymonda Fernandeza). Kolorystyka, która jak się domyślam dla dzisiejszego młodego czytelnika komiksów może być wyjątkowo archaiczna. Artysta wykorzystuje kolory, które we współczesnym komiksie są praktycznie zapomniane. Fraymond jest kolorystą moim zdaniem bardzo dynamicznym, który z wrażliwością twórców impresjonizmu przykłada wiele uwagi do pór roku i określonych części dnia. Żółcie, róże i turkusy wypełniają akcję, która ma miejsce podczas świtu. Natomiast największa siła współpracy tych dwóch artystów jest widoczna podczas plansz, które rozgrywają się w nocy lub w mroku. To na tych planszach dominują wszelakie odcienie granatów i fioletów. Te barwy w połączeniu z wyjątkowym stylem rysunku Hermanna to mistrzostwo komiksowej kooperacji. Mam ogromy sentyment to tego typu barw w komiksach i żałuję, że kolory z Photoshopa zabiły ten rodzaj kolorystyki.


Jednym z najważniejszych elementów rysunków Hermanna jest sposób przedstawiania postaci. Autor z wyraźną premedytacją oszpeca swoich bohaterów, by jeszcze bardziej pogłębić nieprzyjazną atmosferę średniowiecza. Tak więc wielu bohaterów "Wież Bois-Maury" będzie Wam przypominać postacie, które wyglądają jakby zeskoczyły z obrazów Pietera Bruegela Seniora, aniżeli pięknych rycerzy w lśniących zbrojach z legend arturiańskich. Ta brzydota w "Wieżach" to oczywiste nawiązanie do sztuki samego średniowiecza, w którym jak wiemy wyjątkowo ją celebrowano. Ale to także rysunkowy realizm, na którym Hermann wyjątkowo skupia swoją uwagę i którego efekt sprawia, że jesteśmy pewni, że czytamy komiks wyjątkowy. Myślę, że także śmiało możemy porównać symbolikę brzydoty w "Wieżach" do tej z kart powieści Umberto Eco "Imię Róży". Do brzydoty, która jest lustrzanym odbiciem dusz bohaterów.

"Babette" to słodka obietnica długiej wędrówki po mrocznych miastach średniowiecznej europy. Przygoda obowiązkowa, która gwarantuję - zaspokoi każdego fana komiksów. Wydawnictwo Komiksowe, które weszło na polski rynek z imponującym rozmachem ("Wieże", "Fotograf", "Dawny Komiks Polski") zapowiedziało, że wyda do końca roku pięć części cyklu. Kolejne pięć ma pojawić się w drugiej połowie przyszłego roku. Wydawnictwo ma także w planach kontynuację "Bois-Maury" i prawdopodobnie czarno-biały integral - ale cicho sza, bo to plotka… Ale plotka z pierwszej ręki.

środa, 13 listopada 2013

#1421 - Krótki zarys historii Image Comics cz.4: Rob Liefeld

Dzisiejszy tekst poświęcony zostanie nie tyle jednemu ze studiów Image Comics, co osobie ją reprezentującej. W amerykańskim komiksowie Rob Liefeld to postać, obok której nie można przejść obojętnie. Z jednej strony od lat cieszy się ślepym uwielbieniem wśród swoich fanów, z drugiej - jest jednym z najczęściej wyśmiewanych i hejtowanych twórców. Czy słusznie uchodzi za jednego z najgorszych artystów komiksowych i kiepskiego biznesmena? W swoim tekście spróbuje odpowiedzieć na to pytanie.


Jak już wspomniałem przy okazji pierwszej części mojej opowieści o historii Image, to Rob Liefeld i Todd McFarlane byli uważani za liderów grupy "buntowników", która żądała od Marvela większej swobody twórczej i praw autorskich do wymyślanych przez siebie postaci. Już wtedy rysownik był przekonany o własnej wielkości, choć pośród wszystkich ojców-założycieli jego dorobek nie prezentował się zbyt pokaźnie. Spory sukces, jaki osiągnął dzięki rysunkom do "X-Force" vol. 1 wystarczył, aby uznać go za wschodząca gwiazdę komiksowe rynku. Sam Liefeld wciąż myśli, że nią jest i dziś, ale o tym trochę później...

Po odejściu z Marvela i założeniu Image Comics, Liefeld z wielką pompą otwiera studio Extreme i zabiera się do pracy. Ostatecznie jego "Youngblood" #1 został pierwszym w historii komiksem z wielkim "i" na okładce, a także pierwszym w pełni niezależnym komiksem (spoza DC i Marvela), który zameldował się na szczycie comiesięcznych list sprzedaży. Sukces? Tak, ale jak Liefeld przyznaje po latach, nawet on nie był zadowolony ze swojego dzieła, ponieważ powstawał on naprędce i z pewnymi problemami, ale twórca koniecznie chciał być "tym pierwszym". Obiecał również, że przy okazji wznowienia pierwszego zeszyty "Youngblood" scenariusz zostanie poprawiony, ale nie dotrzymał słowa. Poprawiona wersja nigdy się nie ukazała...

Sukces (rynkowy) został odniesiony i Extreme Studios, jako pierwsze rozwinęło swoją ofertę. Gdy pozostali twórcy powoli, lecz konsekwentnie starali się budować swoje marki, Liefeld już na samym początku uwierzył że potrafi sprzedać wszystko. Oprócz kolejnych numerów „Youngblood”, w katalogu jego studia szybko pojawiały się zapowiedzi kolejnych tytułów. Były to między innymi „Prophet”, „Glory”, „Brigade” czy „Badrock”. O ile oferta wczesnego Image charakteryzowała się tym, że komiksy nie stały na najwyższym poziomie opowiadanej historii, o tyle przedstawiciele studia Extreme w większości przypadków ocierali się wręcz o fabularne dno. Nic w tym dziwnego, skoro za scenariusze odpowiadał albo sam Liefeld, albo wyłowieni przez niego anonimowi twórcy, o których słuch dziś już zaginął. Słupki sprzedaży wciąż utrzymywały się dość wysoko, a reszta założycieli wydawnictwa nominowała go na naczelnego, co utwierdzało Liefelda w przekonaniu, że jest wielki i pisane jest mu usadowienie się na samym szczycie. Dlaczego więc będąc taką gwiazdą, koniecznie trzymać się jedynie Image?


Przełom lat 1993/1994 przyniósł światu narodziny Maximum Press. Było to nowe, niezależne do Image wydawnictwo założone przez Roba Liefelda. Tam publikował on komiksy, które nie pasowały do charaktery uniwersum Extreme. Swój dom znalazły tam między innymi „Avengelyne”, „Warchild” czy licencjonowany „Battlestar Galactica”. Oczywiście krok ten nie podobał się reszcie włodarzy wydawnictwa Image, lecz ostatecznie nie to stało się powodem wyrzucenia Liefelda z Image.

Zresztą, oficjalnie twórca nie został wyrzucony, lecz sam odszedł. Swoją rezygnację złożył na kwadrans przed podjęciem decyzji o usunięciu go ze struktur Image Comics. Stało się to w 1996, a powodem były nieczyste praktyki stosowane przez Liefelda. Innym ojcom-założycielom nie podobało się to, że artysta, który nie umie rysować stóp próbował podkradać twórców z innych studiów. Wpadł podczas prób przekonania Micheala Turnera, aby opuścił Top Cow i przeszedł do Extreme Studios. Michael Silvestri z Top Cow mocno urażony tym faktem postanowił odłączyć się od Image. Reszta szefów zgodziła się, że Liefeld przekroczył uprawnienia, jakie posiadał będąc naczelnym i postanowiło go usunąć.

Dla Liefelda był to spory cios. Być może go to otrzeźwiło, ponieważ zaczął działać z sensem. Połączył Extreme Studios z Maximum Press i utworzył Awesome Entertainment. Skromna nazwa, prawda? Będąc kompletnie niezależnym, Liefeld kontynuował prace nad tytułami znanymi z poprzednich dwóch wydawnictw, lecz tym razem nie stawiał na anonimowych twórców. Przekonał on Jepha Loeba i Alana Moore’a, by współpracowali wraz z nim. Tylko dzięki tej dwójce, Awesome utrzymało się kilka lat na rynku.


Końcówka poprzedniego stulecia była katastrofalna dla rynku komiksowego. Upadły wydawnictwa Malibu czy Valiant, bliski swojego końca był Marvel, ogromne straty generowało DC, a Image Comics utraciło swój rozpęd i wplątało się w konflikt ze sklepami komiksowymi. Liefeld uparcie twierdził, że jest na rynku miejsce dla nowego gracza i powoływał się na przykład wydawnictwa Dark Horse, które przez te ciężkie czasy przeszło praktycznie bez zawirowań. Na wszelki wypadek zatrudnił dwóch uznanych twórców, którzy mieli zapewnić mu wysoką sprzedaż. Alan Moore zajął się największymi markami Liefelda, a więc „Youngblood”, „Glory” i przede wszystkim „Supreme”. Jeph Loeb z kolei pisał scenariusze do serii „Coven” i „Lionheart”, a sam Liefeld zakupił prawa do postaci Fighting Americana i planował nową serię. Co więc poszło nie tak?

Komiksy wydawnictwa Awesome nie sprzedawały się źle. Wykończyły je koszty produkcji i... koszta sądowe. Liefeld uznawał bowiem, że wydanie komiksu w jedenastu wariantach okładkowych (!!!) to coś całkowicie normalnego, natomiast Marvel Comics uznało, że Fighting American to nic innego, ja nieco przerobiony Kapitan Ameryka. Sklepy komiksowe w końcu przestały zamawiać poszczególne alternatywne covery, co dobiło „Youngblood” i „Glory”. Jeph Loeb po zakończeniu własnych serii przyjął ofertę DC Comics i odszedł, a Rob Liefeld został zablokowany przez sąd i nie mógł wydać w planowanej formie "Fighting Americana". W latach 1999-2000 Awesome Comics wydało jedynie 13 komiksów (w tym jeden handbook i jeden reprint), aż w końcu Liefeld ogłosił śmierć swojego wydawnictwa.

Myślicie że czegoś go to nauczyło? Skądże znowu! Niedługo potem Liefeld zakłada Arcade Comics, gdzie chce raz jeszcze przywrócić światu markę „Youngblood”. Twórca zaplanował trzy projekty z tymi bohaterami i przyciągnął do współpracy głośne nazwiska. Efekt? Ukazały się jeden zeszyt serii „Bloodsport” (scen. Mark Millar), dwa numery cyklu „Genesis” (scen. Kurt Busiek, rys. Eric Walker) oraz jedna odsłona „Imperial” (scen. Robert Kirkman). Żaden z nich nie został dokończony, a Arcade Comics zniknęło z komiksowej mapy USA i dziś mało kto o nim pamięta.


Niespodziewanie, w lipcu 2007 roku Image Comics ogłasza, że Rob Liefeld powraca w szeregi wydawnictwa, które współtworzył. Nie zajmuje on w wydawnictwie żadnej poważnej roli, lecz kolejny raz próbuje odświeżyć nieco swoje własne dzieła. W pierwszej kolejności stawia na... tak, tak, zgadliście. „Youngblood” #1 ukazuje się w styczniu 2008 roku i po raz pierwszy w historii Liefeld nie przyłożył ręki do procesu produkcji komiksu. Przynajmniej początkowo, ponieważ szybko zmienił zdanie i samodzielnie stworzył #9 – ostatni zeszyt cyklu. Kolejne lata przynoszą nowe woluminy „Avengelyne” oraz „Brigade”, które trwają odpowiednio osiem i... jeden numer. Rok 2011 miał wszystko zmienić, gdy Robert Kirkman zaprosił Liefelda do współtworzenia serii „Infinite” dla studia Skybound. Jednak na skutek „twórczych różnic” cykl przetrwał jedynie dwa numery. Dodajmy jeszcze, że w międzyczasie twórca nawiązywał współpracę z Marvelem i DC, która także kończyła się hucznym odejściem.

Wreszcie w 2012 roku Image, zupełnie nie wiedzieć dlaczego, postanawia dać Liefeldowi kolejną szansę i ogłasza zmartwychwstanie studia Extreme. Oficjalnie, istnieje ono do dziś, ale... przyjrzyjmy się temu nieco bliżej. „Bloodstrike” startuje od numeru 26, chociaż #24-25 nigdy się nie ukazały. Scenarzysta Tim Seeley kontynuuje wątki z poprzednich serii, lecz cykl notuje najsłabsze wyniki spośród wszystkich ze studia Extreme i po ośmiu numerach następuje kasacja. Zakończenie można określić jako pół-otwarte. Dzieło Alana Moore`a, czyli „Supreme” kontynuuje Erik Larsen, korzystając ze skryptów genialnego scenarzysty. Komiks startuje od #63 i wytrzymuje sześć zeszytów, po których Larsen znów poświęca całą swoją uwagę serii „The Savage Dragon”. #68 ukazał się w styczniu 2013 roku i po kilku miesiącach otrzymuje off-panelową kasację. Zakończenie jest jak najbardziej otwarte.

Chyba nikogo nie dziwi, że kolejną szansę dostaje „Youngblood”. Seria rusza od numeru 71, chociaż znów nie wiadomo skąd wzięła się ta liczba (powinna wynosić 68). Za scenariusz odpowiedzialny jest debiutant John McLaughlin, który wytrzymuje na stanowisku zaledwie sześć zeszytów, po czym zastępuje go sam Liefeld. Od tego czasu ukazują się jedynie dwa numery, z czego ostatni w lipcu 2013 roku. Seria wciąż jednak widoczna jest na stronie Image Comics jako aktualna, więc jej kasacja nie została oficjalnie potwierdzona. Z kolei „Glory” to najbardziej niedoceniona seria odrestaurowanego studia Extreme. Joe Keatinge rusza od zeszytu #23 i całkowicie odmienia główną bohaterkę. Krytycy biją brawo za odwagę i przestawioną fabułę, czytelnicy kręcą nosem. Ostatecznie tytuł kończy się po dwunastu numerach, spójnym i jednoznacznym zakończeniem. Natomiast „Prophet” to największy hit nowego studia. Scenarzysta Brandon Graham tak mocno odcina się od poprzednich odsłon przygód tego bohatera, że tworzy z serii kandydata do nagrody Eisnera. Cykl rusza od numeru 21, a zapowiedziany na styczeń 2014 roku „Prophet #45” będzie jednocześnie ostatnim zeszytem. Zapewne także z konkretnym zakończeniem.

Jak więc widać odrestaurowanie studia Extreme nie okazało się sukcesem. Czy jest więc kolejnym gwoździem do trumny Roba Liefelda? Chyba nie, skoro twórca niedawno zbierał na Kickstarterze pieniądze na nową odsłonę serii „Brigade”.

wtorek, 12 listopada 2013

#1420 - Detektyw Miś Zbyś na tropie t.1: Lis, ule i miodowe kule

"Lis, ule i miodowe kule" to pierwszy album opowiadający o przygodach detektywa Misia Zbysia, który w bieżącym albumie jest na tropie znikającego miodu. Zlecenie odnalezienia miodu realizuje wespół ze swoim marudzącym współpracownikiem – granym przez borsuka Mruka.


Fabuła wymyślona przez Macieja Jasińskiego ma charakter emblematyczny. Opiera się na znanych kulturowo ramach gatunku. Dodam od razu: znanych dorosłym czytelnikom (skojarzenia z Sherlockiem Holmesem i doktorem Watsonem są jak najbardziej na miejscu). Zasadniczo akcja książek kryminalnych opiera się na dość utartych schematach i nie inaczej jest w wypadku Misia Zbysia…. Oto mamy inteligentnego detektywa, mniej rozgarniętego współpracownika, piękną panią składającą zlecenie (w tym wypadku królową pszczół), tropienie złoczyńcy, pościg, a na końcu oddanie złego w ręce sprawiedliwości i zadośćuczynienie.

Scenariusz jest prosty, ale nie prostacki! Jego siła polega na klarowności wymyślonych sytuacji i zdarzeń, na braku moralnej dwuznaczności. Mówiąc ogólnie: jest wyraźny podział na Zło i Dobro, na miłych i niemiłych bohaterów. Nie ma żadnej przemocy, ba!, nawet cienia przemocy. Wszyscy bohaterzy odnoszą się do siebie przyjaźnie i z szacunkiem. Sądzę, że tak rozpisany scenariusz może być atrakcyjny dla małych czytelników, a także dla rodziców chcących wpajać swoim pociechom pozytywne wzorce.

Akcja skupia się przede wszystkim na pościgu. Na wielu kadrach widzimy Misia i Mruka biegnących, goniących czy szukających. Ściganie złoczyńcy, przemieszczanie się z miejsca na miejsce uatrakcyjnia publikację, ponieważ nie jest ona nudna. Dużo się w niej dzieje (na płaszczyźnie zmiany otoczenia), dało to możliwość wprowadzenia do komiksu wielu bohaterów drugoplanowych, ale także atrakcyjnych planów/widoków.

Czytając starałem się ze wszystkich sił pamiętać, że to nie jest książka dla mnie, że to nie ja jestem „grupą docelową”. Dla mnie książka jest trochę za krótka, ale dla właściwych czytelników – dzieci w wieku przedszkolnym – długość jest pewnie w sam raz. In plus działają także duże kadry (na pół strony), ale są także i takie na całą oraz rozkładówki na dwie.


Rysownik, Piotr Nowacki, spisał się bardzo dobrze. Zadbał o wyrazistych bohaterów. No, może borsuk jest zdeczko za gruby. Dzieci bez problemu rozpoznają, mimo uproszczonego rysunku, występujące w albumie zwierzęta. Perspektywa także nie ma problemów, a głębię kadru udało się uzyskać dzięki kolorom naniesionym przez Norberta Rybarczyka. Uważam, że najlepiej z całej trójki autorów spisał się właśnie kolorysta. To właśnie dzięki jego atrakcyjnym barwom komiks jest miły dla oka i przyciąga uwagę.

Na marginesie dodam jeszcze, że album pozytywnie przeszedł czytelniczą weryfikację u mojego niespełna sześcioletniego chrześniaka. Nie chciał, abym mu czytał dymki. Nasze wspólne czytanie polegało na tym, że on opowiadał historię na podstawie plansz. I jedynie w dwóch miejscach się rozminął z intencjami scenarzysty.

#1419 - Krótki zarys historii Image Comics cz.3: Highbrow i Shadowline

Dziś na „historyczną” rozkładówkę biorę nie jedno, ale aż dwa studia Image Comics, ale poniższy tekst i tak będzie najkrótszy w cyklu. Dlaczego? Zarówno Highbrow Entertainment, jak i Shadowline przez lata robiły po prostu swoje, wydając komiksy. Ich historia obyła się bez większych skandali i innych tego typu wydarzeń.


Studio założone przez Erika Larsena, czyli Highbrow Entertainment jest obecnie najspokojniejszym „zakątkiem” Image. Pierwotnie twórca ten planował stworzyć całe uniwersum w swojej części wydawnictwa i początkowo nawet mu się to udawało. Do Image Larsen sprowadził swoje postacie, które stworzył dla krótko istniejącego Megaton Comics, a byli to Savage Dragon i Vanguard. Po dużym sukcesie mini-serii z tym pierwszym herosem, Highbrow oficjalnie ruszyło z kopyta w 1992 roku. W ofercie imprintu znalazł się wydawany do dziś „The Savage Dragon”, a także serie „Vanguard”, „Freak Force”, „Star” czy „Super Patriot”. W obliczu początkowego sukcesu wydawało się, że każde z nich zdobędzie sporą popularność i na dłużej zadomowi się w ofercie Image, lecz z czasem wyniki sprzedaży zweryfikowały te śmiało założenia. Komiksy z  Highbrow były tymi, które najmocniej ucierpiały na nieporozumieniach ze sklepami komiksowymi. Po 1996 roku Larsen tylko dwukrotnie zdecydował się na opublikowanie czegoś poza kolejnymi przygodami Dragona, ale bohaterowie wszystkich spośród wyżej wymienionych serii nie zostali zapomniani. Każde z nich do dziś okazyjnie pojawia się w kolejnych numerach „The Savage Dragon”. Vanguard był nawet częścią planowanego na 2006 rok przez Roba Liefelda odrestaurowania „Youngblood”, lecz krótki żywot tej serii poskutkował powrotem do gościnnych występów w autorskiej serii Larsena.

Sam twórca wsławił się tym, że jako pierwszy pośród założycieli Image Comics opowiedział się przeciwko ścisłemu, komiksowemu uniwersum w charakterystycznym dla Marvela albo DC stylu. Powodem takiej postawy było to, co stało się na łamach "WildC.A.T.S." vol.1 #14, gdzie gościnnie wystąpili Freak Force i Savage Dragon. Studio Highbrow próbowało zaistnieć również na małym ekranie. Podobnie, jak Spawn i WildC.A.T.S., Savage Dragon został w 1995 bohaterem serialu animowanego, ale nie odniósł zbyt wielkiego sukcesu. Powstało jedynie 26 odcinków.

Aż do 2004 roku Erik Larsen po cichu funkcjonował sobie na boku wydawnictwa Image, ograniczając się do tworzeniach kolejnych przygód swojego zielonoskórego bohatera. W tym czasie został też nominowany na naczelnego Image Comics, ale nie można powiedzieć, że jako editor-in-chief miał jakiś znaczący wpływ na rozwój wydawnictwa. Nie powstrzymał on powolnych spadków wyników sprzedaży, a dziś zapamiętany zostanie pewnie z tego powodu, że to on pozwolił powrócić na łamy Image Robowi Liefeldowi. W końcu, nie mogąc pogodzić obowiązków naczelnego z tworzeniem „The Savage Dragon”, Larsen zrezygnował z posady, co okazało się świetną decyzją. Jego następca – Eric Stephenson – znów uczynił z Image trzecią siłę na rynku.


Pod koniec 2013 roku Highbrow Entertainment wydaje jedynie kolejne numery „The Savage Dragon”, który pomału zbliża się do 200 numeru. Larsen próbował jeszcze reanimować „Supreme” dla studia Extreme, ale o tym dowiecie się więcej z kolejnych wpisów. 

Jak już mogliście dowiedzieć się z poprzednich wpisów, Shadowline jest studiem założonym przez Jima Valentino. Oficjalnie powstało ono w grudniu 1992 roku, gdy małe, lecz znane do dziś logo, pojawiło się na wewnętrznej stronie okładki komiksu „Shadowhawk” #3. Właśnie ten tytuł miał być wiodącą pozycją imprintu, oczywiście tworzoną przez samego Valentino. Jakież musiało być zdziwienie twórcy, gdy okazało się, że jego flagowa kreacja okazała się jednym z najgorszych (pod względem wyników sprzedaży) tytułów w ofercie Image. „Shadowhawk” w krótkim odstępie czasu zaliczył trzy krótkie serie (łącznie osiemnaście numerów), po czym odszedł w zapomnienie.

Valentino publikował także prace innych twórców, ale w były one w większości przypadków po prostu kiepskie. W końcu przyszedł rok 1997, gdy twórca wymyślił sposób na ratowanie swojego tworu. Oficjalnie ogłoszono, że Shadowline przestaje istnieć, a w jego miejscu pojawi się „Non-line” – zarządzany przez Valentino imprint, nie będąca osobnym studiem, który publikować będzie wybrane komiksy zdolnych twórców, a od czasu do czasu sam twórca coś napisze i narysuje. Oznaczało to również kres istnienie uniwersum Shadowline i od tamtego czasu każda seria istnieje „sama dla siebie”, bez powiązań z innymi tytułami. Może Non-line nie odniosło spektakularnego sukcesu, ale jego założenie pozwoliło jednemu z założycieli Image przetrwać.


Jim Valentino jednak nie był zbyt zadowolony z tego, co osiągnął w wydawnictwie. Gdy w 1999 roku nominowano go na naczelnego Image, Non-line jako osobny twór de facto przestaje istnieć. Owszem, wciąż ukazywały się komiksy „bez studia”, lecz nie było jednej osoby sprawującej nad nimi pieczę. Spekuluje się nawet, że Valentino został naczelnym, by ponownie poczuć się ważnym w Image, skoro większość jego kolegów-współzałożycieli odnosiło zdecydowanie większe sukcesy. Miał on ogromnego pecha, ponieważ na samym początku to właśnie jemu przyszło posprzątać po odejściu Jima Lee, gdy ten przeniósł Wildstorm do DC Comics. Cała kadencja twórcy polegała na tym, by ustabilizować pozycję wydawnictwa po zdarzeniu, które rozwaliło wspólne uniwersum Image. Efekt rządów Valentino jest widoczny do dziś, ponieważ to właśnie za jego czasów wydawnictwo przebranżowiło się i otwarło na autorskie projekty młodych, zdolnych twórców. W 2004 roku, Jim zostaje zastąpiony przez Erika Larsena.

W tym też okresie dwudzieste urodziny obchodził Normalman – jeden z herosów stworzonych przez Valentino. Specjalny komiks z jego udziałem był jednocześnie odrodzeniem się Shadowline. W 2005 roku pojawia się pierwszy zeszyt, który znów posiada charakterystyczne logo na okładce. Jest nim (oczywiście) „Shadowhawk” vol. 2 #1. Tradycji stało się jednak zadość i seria nie przetrwała zbyt długo (tym razem 15 numerów), lecz pociągnęła za sobą całą falę tytułów do scenariusza swojego twórcy. Gdy ta przeszła, Shadowline skupiło się na publikacji 3-5 tytułów miesięcznie, za powstanie których rzadko kiedy odpowiada sam Valentino. Tak studio funkcjonuje do dziś, wydając między innymi takie hity jak „Peter Panzerfaust” czy „Rebel Blood”. Na zakończenie warto jeszcze wspomnieć o Silverline – założonej przez Valentino linii wydającej od czasu do czasu powieści graficzne.

Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a to już trzecie miejsce w sieci, gdzie jest publikowany. Najpierw był Kazet, a potem autorski blog Krzyśka, na który wszystkich serdecznie zapraszam.

poniedziałek, 11 listopada 2013

#1418 - Krótki zarys historii Image Comics cz.2: Wildstorm

Jest druga połowa września 2010 roku, gdy Dan DiDio, szef wydawnictwa DC Comics, ogłasza, że wraz z końcem roku przestaje istnieć Wildstorm Productions. Tym samym kończy się historia imprintu, który przeżył 18 lat i pod swoim szyldem wydał wiele ciekawych komiksów. A to, że te niemal dwie dekady obfitowały w wiele dobrych tytułów i udanych inicjatyw, postaram się udowodnić opowiadając historię Wildstormu.


Lata w Image Comics

Omawiane wydawnictwo zostaje zamknięte przez szefa DC, ale do życia powołano go wraz z uruchomieniem pięciu innych studiów, wchodzących w skład Image Comics – nowego gracza na komiksowym rynku z 1992 roku, który rzucił rękawicę ówczesnym gigantom Za jego powstanie odpowiedzialny jest jeden człowiek: Jim Lee. Przebojowy rysownik, który do dziś dzierży rekord sprzedanych egzemplarzy pojedynczego komiksu. Skłócony z poprzednim szefostwem Marveka, Lee przyjął ofertę Todda McFarlane’a oraz kilku innych uznanych twórców i rozpoczął budowanie rynkowej siły, która mogłyby konkurować "wielką dwójką". Jim Lee ochoczo zabrał się do roboty. Nie sam, bo u jego boku pojawili się młodzi i uzdolnieni komiksowi twórcy z Brandonem Choi`em, Scottem Campbellem i niedoszłym właścicielem własnego studia w Image – Whilce`m Portacio na czele. To właśnie oni stoją za wielkim sukcesem, który wkrótce potem odniosły tytuły z Wildstormu.

Za oficjalny początek życia Wildstormu należy uznać rok 1992, gdy na półki sklepowe trafiły premierowe numery serii „WildC.A.T.S.” i „Gen13”. Były to pierwsze, ale jednocześnie najważniejsze wyniki współpracy Jima Lee i Brandona Choi`a. Oba te tytuły nie tylko odniosły sukces, ale wywołały spory szum na rynku. Kontrowersje dotyczyły przede wszystkim zawartych w komiksach postaci kobiecych. Rysowane przez Jima Lee bohaterki „WildC.A.T.S.” charakteryzowały się tym, iż były możliwie minimalnie odziane i prezentowane w pozach, które eksponowały najbardziej ich „atuty”. Niemal te same oskarżenia dotykały serię „Gen13”, lecz tu sprawa była znacznie poważniejsza. Tytuł ten opowiadał o grupie kilku nastolatków obdarzonych supermocami, a wraz z kolejnymi przygodami kolejni rysownicy uparcie odbierali im kolejne części garderoby. Oberwało się również Choi`owi, który napisał do jednego z zeszytów dość „mocną”, jak na ówczesny komiks dla nastolatków, scenę miłosną pomiędzy dwoma dziewczynami.

Jak nietrudno się domyślić, kontrowersje te nie zaszkodziły wspomnianym tytułom, a wręcz przeciwnie - wywindowały je w górę w comiesięcznej liście sprzedaży. Sukces ten nie mógł przejść niezauważony, dlatego Lee i jego ekipa poszli za ciosem. W latach 1993-95 powstają takie tytuły jak „Stormwatch” (gdzie rysunkami zajmowali się między innymi Brett Booth czy Matt Broome), „Deathblow” czy „Wetworks” (którego współtwórcą był Whilce Portacio), a „WildC.A.T.S.” i Gen13” są z powodzeniem kontynuowane. Na rynku panuje wciąż dobra koniunktura, Wildstorm poczyna sobie coraz śmielej.


Aby wykorzystać niewątpliwy sukces przedsięwzięcia, Lee postanawia oddzielić swoje tytuły od reszty Imageverse. Tak powstaje projekt o nazwie „Wildstorm Rising”, który okazuje się pierwszym w historii wydawnictwa crossoverem. W tym wydarzeniu brały udział jedynie te tytuły, których twórcą był Jim lub jego najbliżsi współpracownicy. Po jego zakończeniu, Wildstorm staje się oficjalnie autonomicznym edytorem w ramach Image. By zdobyć jak najwięcej nowych odbiorców, wkrótce powstają dwa animowane projekty. Niestety, kreskówkowe „WildC.A.T.S.” zostaje szybko skasowane, a „Gen13” nie doczekuje nawet emisji pierwszego odcinka. Porażkę w tym polu wydawnictwo powetowało sobie dość dużą i na pewno bardzo niespodziewaną popularnością fabularnej gry karcianej osadzonej w realiach Wildstorm Universe.

Rok 1995 przynosi debiut pierwszego imprintu Wildstorm. Homage Comics skupia się na autorskich projektach wielu uznanych komiksowych twórców, nie mających jednak nic wspólnego z głównym uniwersum. I projekt ten okazuje się być kolejnym strzałem w przysłowiową dziesiątkę, gdyż przynosi wiele doskonałych tytułów. To właśnie pod szyldem Homage wydane zostają takie komiksy jak „Astro City” Kurta Busieka, „Strangers In the Paradise” Terry’ego Moore’a, „Red” Warrena Ellisa czy „The Maxx” i „Zero Girl” Sama Kietha. Imprint ten przetrwał do roku 2004, gdy tytuły wchodzące w jego skład zostały włączone do tworu zwanego Wildstorm Signature Series.

Niemal dokładnie dwa lata później Wildstorm Productions sprowadza na świat swoje drugie dziecko. Cliffhanger, bo o tym malutkim wydawnictwie mowa, założony został przez Joego Madureirę, J. Scotta Campbella i Humberto Ramosa. Panowie ci również stworzyli kilka udanych tytułów, takich jak „Battle Chasers”, „Steampunk” czy wydany i w naszym kraju „Arrowsmith”. Podobnie jak Homage, również i Cliffhanger stał się później częścią Signature Series, które połączyło oba te imprinty w jeden.


Rok 1997 okazał się przełomem dla Wildstormu. To właśnie wtedy zdecydowano się oddać wszystkie główne serie wydawcy w ręce nowych, pierwszoligowych scenarzystów i rysowników. Przykładowo, Alan Moore dostał za zadanie zakończyć z klasą pierwszy wolumin „WildC.A.T.S.”, a Joe Casey i Sean Phillips rozpoczęli pracę nad drugim. Adam Warren przejął pisanie „Gen13” vol. 2 i całkowicie zmienił oblicze tej serii. Największe i najważniejsze były jednak zmiany, których sprawcą został Warren Ellis. Scenarzysta ten zajął się odświeżeniem nieco podupadłej serii „Stormwatch”, a także wprowadził do Wildstorm Universe grupę bohaterów nazywających się DV8. Z obu tych zadań wywiązał się znakomicie, bo oba te tytuły, wraz z nowymi „WildCats”, stały się rynkowymi przebojami.

Niestety, kryzys, który dotknął branżę komiksową pod koniec XX wieku uderzył zwłaszcza w mniejszych edytorów. Zauważając malejące słupki sprzedaży, Jim Lee zaczął szukać sposobu, który sprawiłby, że twórcy związani Wildstormu mogliby spokojnie realizować swoje projekty. Gwarancją tego miało się stać wykupienie WS od Image Comics przez jednego z wydawniczej „wielkiej dwójki”. W 1998 Wildstorm przeniosło się do DC Comics, stając się tym razem imprintem tego edytora, nie tylko potężnie uderzając w komiksowe uniwersum Image, lecz też w samo wydawnictwo.



Lata w DC

Dziecko Jima Lee rozpoczęło działalność w nowym domu od mocnego uderzenia. Ellis, który odpowiednio wcześniej doprowadził do zamknięcia swojego „Stormwatch” vol. 2, zaatakował półki sklepowe dziełem kontrowersyjnym i zmieniającym wówczas podejście do kwestii superbohaterów. „The Authority”, bo o tej serii mowa, wraz z końcem XX wieku wprowadza do tego typu komiksów nieco świeżości. Postacie w niej występujące metodami działania są dalecy od ideału: nie boją się zabijać, są brutalni, a swoją działalność opierają na zastraszaniu i groźbach. Jeśli dodamy do tego homoseksualne wersje Batmana i Supermana, to mamy przepis na medialny szum i… murowany sukces. Ale to nie wszystko, bowiem wraz z Johnem Cassaday`em Ellis stworzył „Planetary” – serię opowiadającą o tajnej organizacji zrzeszającej post-ludzi (czyli osobników z nadprzyrodzonymi mocami), która zajmowała się poznawaniem tajemnic, jakie stoją za powstaniem świata. Pomimo ciągłych opóźnień, seria ta była jedną z najchętniej kupowanych pozycji z logiem Wildstormu aż do jej zakończenia w 2009 roku.

Rok 1999 wart jest jednak odnotowania z jeszcze jednego powodu – powstania trzeciego już imprintu w strukturach Wildstormu. Tym razem na jego czele stanęła jedna osoba i był nią sam Alan Moore. America`s Best Comics (niezbyt skromna nazwa, nieprawdaż?) startuje z takimi tytułami jak „Liga Niezwykłych Gentlemanów”, „Top 10” czy „Tom Strong”. Jako ciekawostkę dodam, że ABC formalnie nadal istniało do końca 2010 roku, choć już od ładnych paru lat nie wypuszczano więcej niż jeden tytuł rocznie (2009 – „Top Ten” vol.2, 2010 – „Tom Strong and the Robots of Doom”). Sam Alan Moore odszedł pod koniec 2008 roku, by ponownie pisać komiksy niezależne, a jedyny tytuł z ABC, jaki przy nim pozostał, to „Liga…”, której nowe przygody wydaje już Top Shelf.

Kolejną wartą odnotowania datą jest z pewnością rok 2001, gdy zdecydowano się na krok, który stał się pierwszym w kierunku zniszczenia Wildstormu. Tytuły dotąd związane z głównym uniwersum tego wydawcy dostały na okładkach znaczek „Eye of the Storm” i przemianowane zostały na komiksy dla dorosłego czytelnika (za wyjątkiem „Gen13” vol.2). Ruszają takie serie jak „The Authority” vol.2 Robbiego Morrisona, „Stormwatch: Team Achilles”, „Sleeper” Eda Brubakera i wreszcie „WildCats 3.0” Joego Casey`a. O ile dwie pierwsze nie zostały przez fanów przyjęte zbyt ciepło, o tyle kolejne aspirowały do miana najlepszych tytułów w historii Wildstormu. Żeby to udowodnić, wystarczy wspomnieć, że seria „WildCats 3.0” została uznana jedną z dziesięciu najlepszych comiesięcznych pozycji komiksowych lat 2001-2010. Niestety, całą wymienioną powyżej czwórkę łączyło jedno – sprzedaż znacznie poniżej oczekiwanych wyników. Kilka miesięcy po crossoverze „Coup D’Etat” wszystkie te serie zostały skasowane. Najbardziej uderzyło to w Joego Casey`a, który zrealizował jedynie nieco ponad połowę tego, co chciał pokazać w trzeciej serii o przygodach „Dzikich Kotów”.


Niepowodzenie to sprawiło, że serie spod szyldu Wildstorm Universe zaczęły być traktowane jako spory problem. Dlatego w latach 2004-2007 ciężko było doszukiwać się jakiejś porażającej ilości nowych propozycji. Z tego okresu, czytelnicy pamiętają w zasadzie jedynie „The Authority Revolution” Eda Brubakera, wydawane zaledwie rok „Gen13” vol.2 i promowanego nawet w regularnym DC „Majestica”. Oprócz tego pojawiło się kilka mini-serii, jednak żadna z nich nie odniosła spektakularnego sukcesu. Próbowano jednak odbić sobie tę porażkę poprzez reorganizację imprintów. Rok 2004 przynosi wspomniane już narodziny Wildstorm Signature Series, gdzie debiutują przykładowo znakomita „Ex Machina” Brian K. Vaughana, „Desolation Jones” Warrena Ellisa czy „Albion” napisany przez córkę Alana Moore’a. Jednakże już w 2006 znaczek W:SS zniknął z okładek komiksów, a sama ich liczba została drastycznie ograniczona.

Droga ku zagładzie

Ponieważ liczby nie kłamią, szefostwo Wildstormu zauważyło, że niemal wszystkie ich propozycje sprzedają się słabo. Postanowiono ratować jakoś finanse wydawnictwa i zrobiono to w najgorszy możliwy sposób. Dwa kroki, które postawiono, doprowadziły do tego, że wraz z końcem 2010 roku edytor przestał istnieć. Prześledźmy je.

Po pierwsze: by przyciągnąć nowych odbiorców, wydawca zaczął wydawać komiksy na licencjach znanych marek. Teoretycznie nie ma w tym nic złego, jeśli wybierze się odpowiedni produkt i wyda go na dobrym poziomie. Niestety, po sukcesie serii „World of Warcraft” – jednej z pierwszych, które Wildstorm wydał na licencji - szefowie uwierzyli w to, że wszystko, co wydadzą, przyniesie spory zysk. Od tego momentu rozpoczyna się zalewanie rynku rozmaitymi pozycjami, które prześcigały się w tym, która z nich będzie gorsza. Przez cztery lata tytuły licencjonowane sukcesywnie wypierały projekty autorskie, jednak o jakimkolwiek sukcesie można mówić tylko w przypadku trzech. Zarobiły na siebie i nie raziły głupotą wspomniany wyżej „WoW” i oparte na innych grach, czyli „Gears of War” oraz „God of War”.


Po drugie: w 2006 roku postanowiono dać jeszcze jedną szansę Wildstorm Universe. Uniwersum to zostało oficjalnie uznane za Ziemię-50 w świecie DC (co dało przykładowo możliwość konfrontowania Authority z Justice League of America), a następnie zatrudniono najlepszych scenarzystów, by przywrócili blask poszczególnym tytułom. Akcja znana pod nazwą „Worldstorm” zupełnie jednak nie wypaliła. Murowane hity, jakimi miały być „WildCats” vol.4 i „The Authority” vol.3, zostały skasowane po odpowiednio jednym i dwóch numerach. Powód? Scenarzysta obu tytułów, którym był Grant Morrison, zerwał kontrakt z Wildstormem, gdyż nie umiał porozumieć się z Jimem Lee w sprawie losów obu serii. Nieoficjalnie mówi się, że denerwowały go wieczne opóźnienia w pracach rysowników obu pozycji, a w końcu za stronę graficzną nowych „WildCats” odpowiadał sam założyciel wydawnictwa.

Inne tytuły również okazały się niewypałem, tym razem jednak pod względem finansowym. Nadmienić trzeba też jednak, że Brian Azzarello („Deathblow” vol.2) i Mike Carey („Wetworks” vol.2) stworzyli chyba najsłabsze dzieła w swych karierach. Z całego Worldstormu z życiem wyszły jedynie „Gen13” vol.4 i „StormWatch PHD”, które to zostało skasowane po numerze dwunastym, ale decyzję zmieniono i pół roku później wydano kolejny zeszyt.

W 2008 roku postacie z Wildstormverse uczestniczyły w kolejnym crossoverze, którego reperkusje dawały nadzieje na lepsze jutro. Trzy, następujące po sobie historie: „Wildstorm: Armageddon”, „Wildstorm: Revolutions” i „Number of the Beast” sprawiły, że Ziemia-50 została niemal zupełnie zniszczona w wyniku ataku post-ludzi, a 90% ludzkości zginęło. Głównym zajęciem bohaterów staje się ochrona tych, którym udało się przetrwać i zapewnienie im bytu, a także próba uratowania planety, która powoli zmienia się w martwą pustynię. Tu, do wspomnianych wyżej dwóch tytułów dołączają kolejne odsłony „The Authority” i „WildCats” i choć okres ten przynosi kilka naprawdę dobrych historii (z dobrej strony pokazał się zwłaszcza Ian Edginton w „StormWatch PHD”), to jednak słupki sprzedaży zatrzymały się w okolicach 6-8 tysięcy sprzedanych egzemplarzy, co nie mogło nikogo zadowalać.


Początek roku 2010 przynosi kolejne ciosy – zakończone zostają najbardziej dochodowe serie, czyli „Ex Machina” i „World of Warcraft”, a Kurt Busiek ogłasza, że jego „Astro City” udaje się na kilkumiesięczny odpoczynek. Dodatkowo, ponieważ ostro promowane „DV8: Gods and Monsters” Briana Wooda i „Victorian Undead” Iana Edgintona nie okazały się być nadzwyczajnym sukcesem finansowym wiadomym było, że nad Wildstormem zbierają się ciemne chmury. W końcu, wrzesień 2010 przynosi wiadomość o likwidacji imprintu.

Tak wyglądała historia wydawnictwa, które przeszło długą drogę, ocierając się zarówno o bramy komiksowego nieba, kończąc jednak w ekonomicznym piekle. Życzę jednak Wam i sobie, by tytuły tego edytora zostały na długo zapamiętane. Z pewnością niektóre są tego warte.

Autorem tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a to już trzecie miejsce w sieci, gdzie jest publikowany. Najpierw był Kazet, a potem autorski blog Krzyśka, na który wszystkich serdecznie zapraszam.

niedziela, 10 listopada 2013

#1417 - Trans-Atlantyk 227

Wygląda na to, że serial „Arrow” zdołał w niecałe dwa lata zrobić coś, co przez dekadę nie udawało się „Smallville”. Oto bowiem jesteśmy świadkami szaleństwa włodarzy stacji telewizyjnej CW, które w ostatnim tygodniu ogłosiło rozpoczęcie prac nad kolejnymi dwoma serialami o postaciach ze stajni DC. O dość zaawansowanych pracach nad cyklem „The Flash” już wiedzieliśmy, a oparte na motywach z Wonder Woman „Amazon” też jeszcze nie zostało oficjalnie uśmiercone, a już pojawiają się informacje o kolejnych produkcjach i jest ich całkiem sporo! „Hourman”, „The Avenger” oraz „iZombie” - to nowe seriale oparte na motywach komiksów z DC. Niestety, na razie nie wiadomo o nich zbyt wiele. Pierwszy z wymienionych tytułów owiany jest kompletną tajemnicą i nie wiadomo jak mocno może różnić się od komiksu. W tym głównym bohaterem był mężczyzna potrafiący zajrzeć w przyszłość. Ale jak się zapewne domyślacie – jedynie godzinę do przodu. Od tego czasu próbuje zapobiegać wydarzeniom, których jest świadkiem w wizjach. Komiksowy Hourman to postać istniejąca już ponad 70 lat i jeden z legendarnych członków Justice Society. Scenariusz napisze znany między innymi z „Rodziny Soprano” Michael Caleo. O „The Avenger” wiadomo już nieco więcej. Ujawniono, że główna bohaterką ewentualnego serialu nie będzie znany z komiksów Richard Benson, ale jego córka. Ta po śmierci swoich rodziców odkryje posiadanie nadprzyrodzonych mocy polegających na dowolnej zmianie swojego wyglądu. Dziewczyna dążyć będzie do odkrycia źródła tych zdolności oraz znalezienia osób, które odpowiedzialne są za śmierć jej matki i ojca. Scenariusz napiszą twórcy "Warehouse 13" Deric Hughes i Benjamin Raab. I wreszcie przejdźmy do „iZombie”. Komiksowa seria tworzona była dla imprintu Vertigo i opowiadała o przemienionej w żywego trupa studentce medycyny, która żywiąc się mózgami martwych osób przejmowała także ich wspomnienia. Twórcą serialu będzie Rob Thomas i zajmie się on swoimi nowymi obowiązkami po zakończeniu pracy na kinową wersją serialu „Weronica Mars”. Jeśli założymy wariant optymistyczny i wszystkie zapowiedziane seriale oparte na postaciach z DC powstaną oraz dostaną się do ramówki, to w przyszłym roku możemy doczekać się sześciu tego typu produkcji na stacji CW, a nie można zapomnieć o zapowiedzianym przez FOX-a „Gotham” czy powstającym na zlecenie NBC „Constantine”. (KT)

Wygląda na to, że DC Entertainment widząc ogromną przewagę Marvela w kinach, próbuje zdominować mały ekran, ale Dom Pomysłów nie zamierza poddawać się bez walki. W zeszłym tygodniu Disney podpisał z Netflixem umowę na szereg produkcji telewizyjnych. Założona w Los Gatos firma jest nie tylko największą internetową "wypożyczalnią" filmów i seriali (wciąż niedostępną w Polsce), ale także producentem własnych programów. Ma na koncie między innymi znakomite "House of Cards". Inwazję herosów Marvela na odbiorniki telewizyjne poprowadzi sam "Daredevil", Matt Murdoc trafi pod strzech już w 2015 roku, a później w jego ślady pójdą "Jessica Jones", "Iron Fist" i "Luke Cage". Przygody poszczególnych bohaterów zostaną zrealizowane w postaci 13-odcinkowych serialów. Później, wzorem filmowych Mścicieli, ich losy przetną się w "Defenders". Całość projektu ma zamknąć się w sumie w 60 odcinkach i można przypuszczać, że tak będzie wyglądała telewizyjna "pierwsza faza" budowania uniwersum Marvela. Wszystkie seriale mają być produkowane przez Marvel Television we współpracy z ABC Television Studios. (KO)

W sumie można było się tego spodziewać – crossover pomiędzy „Cable and the X-Force” i „The Uncanny X-Force” zakończy żywot obu serii, a X-Force będzie kolejną marką, która zostanie zrestartowana w ramach All-New Marvel NOW!. W lutym ukaże się pierwszy numer on-goinga zatytułowany po prostu „X-Force” którego scenarzystą będzie Si Spurrier (Marvel zamyka mu „X-Men: Legacy”), a rysunkami zajmie się Rock-He Kim. Cable, Psylocke, Fantomex, Marrow oraz nowi mutanci, tacy jak MeMe, którzy w pierwszych numerach będą tworzyć skład zespołu będą przeżywali przygody utrzymane trochę w klimacie tego, co robił Rick Remander. Można się zatem spodziewać, że X-Force Spurriera będą zajmowali się brudnymi sprawami, w które inne, bardziej superbohaterskie grupy z różnych powodów nie chcą się mieszać. Cable i jego ekipa nie boją się brudzić rąk, żeby sprawę załatwić jak należy. (KO)

Chyba ostatni seryjny dostawca nagród Eisnera zostaje reanimowany przez DC Comics. Wiecie o jaki tytuł chodzi? Naturalnie o skierowany do najmłodszych czytelników „Tiny Titans”, który jest wynikiem kolaboracji Arta Baltazara i Franco Aurelianiego. Komiks ten, który zapoczątkował trwającą obecnie modę na komiksy podobnego typu, jak „Batman: L’il Gotham”, „Itty Bitty Hellboy” czy zapowiedziane niedawno „L’il Dynamites” wystartował w 2008 roku i utrzymał się na rynku przez okrągłe 50 numerów. W pierwszym kwartale przyszłego roku młodzi herosi powrócą w historii „Return to Treehouse”, a sama seria nie tylko będzie kontynuacją swojej poprzedniczki, ale także wspominać będzie o innym komiksie tej dwójki autorów, a więc o „Superman Family Adventures”. Już teraz można w ciemno zakładać, że szykuje się powtórka z hitu, który dał DC trzy Eisnery. (KT)

Dwaj odkrywcy o nazwiskach Lewis i Clark odbywają w XIX wieku podróż w głąb kontynentu amerykańskiego. To fakt historyczny, ale nie według najnowszego komiksu ze studia Skybound, będącego częścią Image Comics. "Manifest Destiny" to seria, która przedstawi to, co działo się wtedy naprawdę. Według jej twórców – duetu Chris Dingess/Matthew Roberts, podróżnicy odkryli istnienie przerażających potworów, a następnie podążyli ich tropami. Wszystko to w premierowym zeszycie cyklu, który na półkach sklepowych ukaże się w najbliższą środę. Jak twierdzi Chris Dingess, pomysł na serię wziął się dzięki trwającej modzie na produkcje utrzymane w stylu "Abraham Lincoln: Łowca Wampirów", który narodził się na pewnej imprezie, gdzie pito nie tylko soki i herbatę. Oczywiście napotykane przez bohaterów komiksu potwory pochodzić mają z amerykańskich podań i legend, a sama trasa odkryć Lewisa i Clarka pokrywać ma się z tą, którą przebyli w rzeczywistości. "Manifest Destiny" to praca dwóch żółtodziobów na komiksowej scenie w USA, co może nieco martwić, ale uwierzył w nich sam Robert Kirkman. Ten jak dotąd nie opublikował w Skybound niczego, stojącego poniżej pewnego, dość dobrego poziomu. Pierwszy numer serii ukaże się w środę 13 listopada. teraz dodam jedynie, że jego okładkowa cena wynosi 2.99$. (KT)

piątek, 8 listopada 2013

#1416 - Komix-Express 208

Kolejna komiksowa wystawa – tym razem we Wrocławiu. 15 listopada o godzinie 19:00 w Galerii Komiksu i Ilustracji „Tymczasem…” odbędzie się wernisaż espozycji KrzysztofaProsiakaOwedyka malowniczo zatytułowanej „Zwyrodnialec”. Prace jednego z klasyków polskiego undergroundu będzie można oglądać aż do 8 stycznia 2014. Na ścianach galerii zawisną oryginalne plansze komiksowe z między innymi „Prosiacka X”, „Ósmej Czary”, „Blixa i Żorżety”, grafiki, obrazy, a także szkice do najnowszego projektu Prosiaka w formie odsłaniającej warsztat twórczy artysty. Warto również dodać, że Owedyk pracuje obecnie nad pełnometrażowym albumem o bardzo znanym wyimaginowanym zespole deathmetalowym. Inspiracją do powstania tej historii były rozmowy z żoną gitarzysty pewnego bardzo znanego, ale już nie wyimaginowanego zespołu deathmetalowego. Ukończenie albumu przewidziane jest na rok 2014. Zapraszamy na wystawę i czekamy na album!

Mateusz Skutnik skończył kolejny tom „Rewolucji”. Najnowszy, ósmy tom jednego z najbardziej interesujących polskich cykli komiksowych będzie zawierał sześć opowieści. Oczywiście wszystkie zostały narysowane przez Skutnika, do pięciu z nich przygotował również scenariusz, a jedna jest pióra Szymona Holcmana. „Rewolucje w kosmosie” mają ukazać się jeszcze w tym roku (w grudniu może?) nakładem wydawnictwa Timof Comics. Całość będzie nieco grubsza od poprzednich tomów i ma zamknąć się w 96 stronach formatu A4. Zgodnie z tym, co zapowiada autor powinniśmy szykować się do powrotu do korzeni serii.

Nakładem wydawnictwa MF Studio na polskim rynku ukazał się album „Nie pojedziemy zobaczyć Auschwitz”. Komiks autorstwa Jeremiego Dresa opublikowany został pierwotnie we Francji w 2011 roku w oficynie Éditions Cambourakis, a rok później w brytyjskim wydawnictwie Self Made Hero. Jak sam tytuł wskazuje, możemy oczekiwać kolejnego, autobiograficznego komiksu o przepracowywaniu żydowskiej traumy w trzecim pokoleniu po Holocuaście. Osią historii jest wyprawa Jeremiego i Martina do Polski po śmierci ich ukochanej babci Thérèse (Téma Dres, z domu Barab). Przekład polski przygotował Natan Okuniewski, całość zamyka się na 206 stronach, a cena wynosi 50 złotych. Oto opis:

Polska premiera komiksu. Autor Jérémie Dres opisuje swoją podróż do Polski, którą wraz z bratem Martinem odbyli w 2010 roku w poszukiwaniu swoich żydowskich korzeni. Niespełna trzydziestoletni autor wędruje po ulicach Warszawy, Krakowa i Żelechowa (z którego pochodziła jego babcia), ale nie czuje się pielgrzymem szukającym śladów Holocaustu. Jest raczej Europejczykiem poznającym Polskę, w której jest tyle do zobaczenia. Mając żydowskie korzenie nie trzeba przecież koniecznie zobaczyć Auschwitz. W książce pojawiają się prawdziwe postaci aktywnie biorące udział w nie tylko żydowskim kulturalnym i społecznym życiu.

W poniedziałek swoją premierę miał kolejny komiks z imprintu Centralka. „Hilda i Troll” to pierwszy tom przygód tytułowej bohaterki, Hildy Folk. Historia Luke`a Pearsona zamyka się w trzech tomach, a pierwotnie komiks został opublikowany w 2010 roku przez londyńskie wydawnictwo Nobrow (a potem wzniowiony w jego dziecięcym imprincie Flying Eye Books). Na kontynuację długo nie będzie trzeba czekać, bo drugi album ukaże się już na przełomie listopada i grudnia. Przyznam, że rzecz wygląda bardzo zachęcająco, a „New Yorker” określający autora mianem wschodzącej gwiazdy mocno kusi, aby wyłożyć te 45 złotych na liczący 40 stron album. Oto jego opis:

Wodne duchy, olbrzymy, drewniane stwory i trolle; wyprawy Hildy nigdy nie zaliczają się do zupełnie zwyczajnych. Tu również znajdziemy sporo niespodzianek, ale przecież, jak to doskonale ujęła sama Hilda: „Taki już los łowcy przygód”.

Obowiązkowy news filmowy – Fox przymierza się do trzeciego filmowego obrazu z Rosomakiem. Szefowie studia mieli podobno rozpocząć negocjacje z reżyserem Jamesem Mangoldem i odtwórcą tytułowej roli, Hugh Jackmanem. Produkcją filmu miałaby się zająć Lauren Shuler Donner, która trzymała pieczę nad każdym filmem z marvelowskimi mutantami w rolach głównych. Ostatni „Wolverine” zarobił ponad 400 milionów, więc trudno dziwić się Foxowi, że chce wycisnąć z jednej z najbardziej rozpoznawalnych marek Domu Pomysłów tak dużo, jak się tylko da. Pytanie tylko, czy Jackman powróci kolejny raz w roli Logana i czy nie jest zmęczony odgrywaniem ciągle tej samej roli od 13 lat. Aktor w jednym wywiadów zasugerował, że jego występ w „Days of Future Past” mógł być ostatnim Wolverinem w jego wykonaniu. Pytany o ewentualną kontynuację stwierdził, że musiałby się znaleźć dobry powód, aby znów przyprawić sobie adamantowe szpony. Znajdzie się?

W listopadowym numerze miesięcznika „Znak” zagościł komiks. W bloku poświęconym sztuce obrazkowej można przeczytać tekst znanego wszystkim Marka Turka zatytułowany „Subiektywny i wybiórczy rzut oka na sytuację komiksu artystycznego”, który przybliża historię światowego komiksu, a także przedstawia sylwetki współczesnych polskich twórców. O niemych komiksach Nicolasa Presla „Boska kolonia” i „Fabryka” pisze Paweł Jasnowski, natomiast Piotr Kosiewski omawia „Rycerzy świętego Wita” Davida B. Na stronie można przeczytać krótkie zajawki tych artykułów, a całość dostępna jest w kosztującym prawie 18 złotych magazynie. Cieszy, że tak szacowny magazyn, jak „Znak” zainteresował się komiksem. 

Wraz z premierą „Sandman: Overture” wreszcie poznamy tajemnicę tego, w jaki sposób Morfeusz został pochwycony na samym początku oryginalnej serii. Czytelnicy czekali aż 25 lat na to, żeby Neil Gaiman zdecydował się opowiedzieć tę historię. Ale to nie jedyna niewyjaśniona zagadka z kart 75-numerowej serii. Gaiman (na poważnie lub tylko w żartach) zapowiedział, że na pięćdziesięciolecie „Sandmana” chciałby opowiedzieć historie o tym, jak jedna z Nieskończonych, Delight, stała się Delirium i jak umarła pierwsza Rozpacz (która na krótką chwilę pojawiła się w „Nocach Nieskończonych”). To wydaje się być całkiem dobrym materiałem na kolejny prequel, zresztą podobnie rzecz ma się w przypadku losów innego z Nieskończonych, czyli Zniszczenia, który w pewnym momencie porzucił swoje obowiązki i odszedł na emeryturę. Jak do tego doszło? Do 2038 jeszcze dużo czasu, więc spekulować możemy do woli.