poniedziałek, 29 grudnia 2008

#102 - Retro 2005

10) „Zbir #1: Ciągle pod górkę” (Eric Powell, Taurus Media, USA)

Zbliżający się do swoich dziesiątych urodzin „The Goon” to jeden z najlepszych komiksowych seriali za Oceanem, który nie przez przypadek został nagrodzony pięcioma Eisnerami. „Zbir” to przede wszystkim wywołująca salwy śmiechu, bezpretensjonalna rozrywka na wysokim poziomie, ale nie tylko. Eric Powell z wielką elegancją oddaje hołd klasycznej, amerykańskiej pulpie. W cartoonowej konwencji autor pogodził ciężki slapstickowy dowcip z absurdalnym humorem w stylu Monty Pythona, gangsterski klimat lat trzydziestych z atmosferą tanich horrorów, lovecraftowe monstra z nieporadnymi zombiakami. Wychodzi z tego prawdziwie wybuchowa mieszanka, nieprzewidywalna i ciągle zaskakująca. Tak właśnie powinien wyglądać dobrze zrobiony mainstream.

9) „Pixy” (Max Andersson, Kultura Gniewu, EU)

Komiks szalonego Szweda przekracza wszelakie granice dobrego smaku, jest obrazoburczy, kontrowersyjny i budzący momentami odrazę, ale przy tym cholernie zabawny. Utrzymane w undergroundowej estetyce „Pixy” to utwór, w którym skrzące się czarnym humorem dowcipy mieszają się z koszmarną i przytłaczającą atmosferą beznadziei, obojętności i pesymizmu. To prawdziwie groteskowe dzieło, w którym z uśmiechem na twarzy zmierzamy do tragicznego końca. Szkoda tylko, że opowieść o wyskrobanych płodach, umierających budynkach i bogach z supermarketu w warstwie treści można zredukować właściwie do „punkowej” krytyki współczesnego społeczeństwa, uderzającej w jej konsumpcjonizm, poczciwą mieszczańskość i obojętność wobec „systemu” zniewalającego jednostkę.

8) „Kingdom Come” (Mark Waid i Alex Ross, Egmont, USA)

Piękny komiksowy hołd dla komiksowej Złotej i Srebrnej Ery, przeznaczony głównie dla czytelników darzących sentymentem super-bohatrów. „Kingdom Come” można wpisywać w rewizjonistyczny nurt super-hero, ale w przeciwieństwie choćby do Alana Moore`a i jego „Strażników”, Mark Waid wcale nie chce uczłowieczyć i zdekonstruować człowieka w masce i pelerynie. Bohaterowie z „Przyjdź Królestwo” to wręcz boskie istoty, ale pomimo niesamowitej mocy, którą dysponują, mają typowo ludzkie słabości, z którymi muszą sobie radzić. Waid bardzo umiejętnie wplótł w właściwie klasyczną super-bohaterską nawalankę wątki religijne. Alex Ross, jako rysownik, doskonale pasuje do „Kingdom Come”. W komiksie pełno jest statecznych i bogatych w szczegóły portretów podstarzałych herosów i zastygłych scen monumentalnych walk, do którymi foto-realistyczna i pełna detali kreska rysownika pasuje jak ulał. Spod ręki Rossa i Waida wyszedł monumentalny barokowy fresk z super-bohaterami w roli głównej.

7) „Damskie dramaty” (Anna Sommer, Kultura Gniewu, EU)

Nagrodzony na komiksowym festiwalu w Sierre komiks Anny Sommer to drobne dziełko, które z dramatem ma niewiele wspólnego. „Damskie Dramaty” to zbiór krótkich, humorystycznych opowiastek, z których bije kobiecość w całej swej różnorodności - od pociągającego erotyzmu, przez przewrotną ironią, aż po matczyne ciepło. Autorce udało się skutecznie unikać feministycznych klisz i genderowego doktrynerstwa, zrobiła komiks bezpretensjonalny i szczery. „Damskie Dramaty” to rzecz bardzo poetycka i wysublimowana, a zarazem niesłychanie przyjemna w odbiorze. Sommer rezygnuje ze standardowego podziału na kadry, a w lekturze nie przeszkadzają również dialogi – wbrew pozorom te zabiegi sprawiają, że komiks zyskuje na czytelności, narracja staje się bardziej dynamiczna, a rysunek bardziej estetyczny.

6) „300” (Frank Miller i Lynn Varley, Taurus Media, USA)

W porównaniu do „Damskich Dramatów”, „300” to dzieło wybitnie samcze. Dosyć swobodnie czerpiąca z podań historycznych opowieść o bitwie pod Termopilami jest, jak to często u Franka Millera bywa, historią dosyć prosta. „300” opowiada o obywatelskich cnotach, żołnierskim honorze i bohaterskim poświeceniu, a z jego potężnych kadrów na przemian epatuje szlachetny, antyczny patos i dzika, nieokiełznana agresja. Komiks pełen jest zapadających w pamięć scen, na czele z tą, w której Leonidas bezlitośnie morduje perskich posłów. Miller fenomenalnie oddaje grozę złamania odwiecznego prawa, które w konsekwencji zbliży Spartę do nieuniknionej wojny z Persją.

5) „Za Królową i Ojczyznę #2: Gwiazda zaranna (Greg Rucka i Brian Hurtt, Taurus Media, USA)

Szpiegowski dramat obyczajowy, w którym praca agentów w służbie Jej Królewskiej Mości w niczym nie przypomina przygód Jamesa Bonda. Bohaterowie i bohaterki „Za Królową i Ojczyznę” nie pijają wstrząśniętego martini i nie rozbijają się najnowszymi modelami Aston Martina. Mają zabijać na rozkaz i przeżyć do następnej misji. Greg Rucka stawia na maksymalny realizm. Napisał znakomity komiks sensacyjny, w pomimo tego, że akcja jest szczątkowa, trzyma w napięciu od pierwszej, do ostatniej strony. Właściwie cała seria jest znakomita i najchętniej na liści umieściłbym również pozostałe albumy z serii – „Spaloną ziemię” i Kryształową kulę”.

4) „Blaki” (Karol Konwerski i Mateusz Skutnik, Timof i cisi wspólnicy, PL)

„Blaki” to komiks, jakich w Polsce się nie robi. Intrygujący, subtelny, szczery, inteligentny i wyciszony. Pozbawiony właściwie akcji, skupiony na rzeczach zwykłych i codziennych w życiu pewnego małego człowieczka, który wiesza pranie, spaceruje po okolicy, parzy herbatę, a przy tym, pewnie trochę z nudów, oddaje się rozmyślaniom. Konwerski ze Skutnikiem uniknęli pułapki zrobienia z Blakiego jakiegoś filozofa czy poety, to człowiek bliski swojemu czytelnikowi, swojski i zwyczajny. Bardzo podoba mi się sposób, w jaki Skutnik „schował” się za scenariuszem (nota bene sam również jest autorem niektórych historii) – w „Blakim” grafika jest oszczędna, podkreśla i uwypukla dominującą rolę słowa w komiksie.

3) „Przebiegłe dochodzenie Ottona i Watsona tom 1: Esencja” (Grzegorz Janusz i Krzysztof
Gawronkiewicz, Mandragora, PL)


Komiks Grzegorza Janusza i Krzysztofa Gawronkiewicza zdobył prestiżową nagrodę w konkursie ogłoszony w pierwszej połowie 2003 roku przez wydawnictwo Glenat i telewizję Arte. „Przebiegłe dochodzenie Ottona i Watsona” to surrealistyczny kryminał, łamiący wszelakie prawidła opowieści detektywistycznych. Wystarczy spojrzeć na samego Otto Bohatera, który w swoim śledztwie kieruje się absurdalnymi przesłankami, nie potrafi dostrzec widocznym gołym okiem tropów i generalnie nie kieruje się żadną logiką w swoim postępowaniu. Janusz napisał znakomity scenariusz, pełen błyskotliwych niuansów, inteligentnego humoru i ciekawych rozwiązań fabularnych, lekki i wciągający, a Gawronkiewicz w swoim stylu pokazał magiczną Warszawę, w której miejsce ma akcja komiksu.

2) „Lupus #1” (Frederik Peeters, Post, EU)

Kolejny komiks Frederika Peetersa, który zachwycił mnie swoimi „Niebieskimi Pigułkami”. Jednak tym razem, zamiast osobistej i kameralnej opowieści autobiograficznej dostaję opowieść o międzyplanetarnych podróżach i polowaniach na ryby potwory. Nie jest to jednak klasyczna historia science-fiction, bo cała ta konwencja posłużyła jedynie do pozornego odrealnienia świata i uniwersalizacji treści. Peeters opowiada o trudnych relacjach dwóch przyjaciół tytułowego Lupusa i Tony`ego, którzy znają się od zawsze. Wszystkie się zmieni, kiedy w ich życiu pojawia się kobieta, Saana, która zabierają ze sobą. I tak, jak nie jest to zwykła opowieść fantastyczna, tak nie jest to zwyczajny fabuła o trudnym wchodzeniu w dorosłość i o trójkącie miłosnym. Bo „Lupus” jest dziełem wybitnie anty-banalnym, uciekającym od klisz i schematów, niełatwym w lekturze, skrytym, którego odkrywa się bardzo powoli i nie wszystko jest wyrażone za pomocą dymków.

1) „Golem i Gwiazdy Dawida” (James Sturm, Post, USA)

Długo zastanawiałem się czy na pierwszym miejscu nie umieścić „Lupusa”, ale padło w końcu na koszernych sportowców. „Golem i Gwiazdy Dawida” to historia o żydowskiej drużynie baseballowej, która przemierza Stany Zjednoczone lat dwudziestych ubiegłego wieku poszukując zarobku w mieczach z lokalnymi drużynami. Pod względem formalnym Sturm zrobił komiks bardzo nowoczesny, który udaje staroświecki. Pomijając już całą metaforyczną wymowę „Golema” odnoszącą się do tułaczego losu żydowskich emigrantów w Ameryce, to po prostu świetna i uniwersalna opowieść, która ma w sobie to coś, co nie pozwala oderwać się do komiksu od pierwszej, do ostatniej strony.

Tuż poza dychą: „Calvin i Hobbes #3: Jukon czeka!” (Bill Watterson, Egmont, USA). „Calvin i Hobbes” nie znaleźli się tuż poza listą, bo nagle, od trzeciego tomu Watterson prezentuje niższą formę, lecz dlatego, że chciałem wyróżnić inne znakomite albumy i postanowiłem, trochę wbrew rzeczywistej wartości komiksu, odstawić go na bok. Zmartwionych tak niesprawiedliwym potraktowaniem Calvina i jego pluszowego tygrysa zapewniam, że powróci w 2006 roku na swoje miejsce, to jest na wysoką pozycję w moim rankingu.


Największe rozczarowanie: Osiedle Swoboda (Michał Śledziński, Niezależna Prasa, PL). Czyli najbardziej przenoszona ciąża obrazkowa w historii polskiego komiksu. „Osiedle Swoboda” była jedną z najbardziej oczekiwanych przeze mnie premier roku 2005. I niestety, straszliwie się na nim zawiodłem. Nie mogę powiedzieć, że seria Śledzia i Mariana jest kiepska, bo nie jest. Nowemu, kolorowemu „Osiedlu…” brakowało tego, co najbardziej ceniłem sobie w czarno-białej wersji – leniwego, miejskiego nastroju, żywego dialogu, złośliwej i trafnej obserwacji społecznej czy swobodnego humoru. Dostałem w zamian za to mafijną intrygę z narkotykami w tle, w której trup ściele się gęsto, latają kule i świszczą miecze, a główne role grają członkowie OPO, a przypadki Smutnego i jego ekipy pozostają gdzieś na boku. Dla mnie formuła komiksu akcji nie sprawdził się na swobodnych rewirach.

Pierwsza seria ekskluzywnych „Mistrzów Komiksu”. Egmont wiele ryzykował wydając kolekcję komiksów w limitowanym nakładzie i o wysokich cenach. Zaryzykował i odniósł sukces – pierwszy rzut nowych Mistrzów Komiksu, w którym znalazły się „Feralny Major”, „ Azyl Arkham”, „Kingdom Come” i „Legendy naszych czasów” sprzedał się bardzo dobrze, a zaproponowana przez wydawcę formuła „ekskluzywności” przyjęła się na polskim rynku. Nie mając zbyt wiele miejsca na dalsze dywagację w tym kierunku, jestem zdania, że sukces twardookładkowych Mistrzów wyrządził szkodę tak rynkowi, jak i samemu wydawcy. Egmont dołożył wielu starań, aby właściwie od zera stworzyć masowy rynek komiksowy w Polsce, który byłby bliski standardom europejskich, przy zachowaniu wszystkich proporcji. Albumy komiksowe, których ceny oscylują w okolicach stu złotych były krokiem wstecz, w kontekście tak prowadzonej polityki wydawniczej. Sukces pierwszych Mistrzów zachęcił Egmont do wprowadzania kolejnych kolekcji w twardej oprawie – Obrazów Grozy i Plansz Europy. Wydawano ekskluzywnie to, co można było wydać w formie zwykłego tpb, bo tak był prościej – czytelnik miał gwarancję, że pozna serię w całości, a niewielki nakład gwarantował szybką sprzedaż. Szkoda tylko, że takie praktyki przyczyniły się do zamknięcia komiksu w jeszcze węższym getcie miłośników, których stać na swoje oryginalne hobby.

Komiksy spod znaku Byka. W 2005 do gry wkroczył nowy komiksowy wydawca. Taurus Media miało mocne wejście na rynek („300” Franka Millera), a z czasem w jego ofercie pojawiło się sporo wartościowych i różnorodnych pozycji („Zbir”, „Żywe Trupy”, „Za Królową i Ojczyznę”, „Whiteout”, „WE3”). Wszystkie znaki na niebie i ziemie wskazywały, że warszawski edytor mocno wpłynie na kształt rynku komiksowego w Polsce, a niektórzy już zdążyli zdetronizować Egmont i koronować nowego potentata. Niestety, Taurusowi nie udało się zawojować rynku i dzisiaj, w 2008 roku, wegetuje, wydając kilka (całkiem niezłych) komiksów rocznie. I właściwie nie mogę do końca zrozumieć, dlaczego tak się stało. Ktoś może mi to wyjaśnić?

W tym samym roku swoją komiksową działalność zainicjowało również Manzoku od wznowienia „Podróży smokiem Diplodokiem” oraz Dom Komiksu.

Odejście Willa Eisnera. W Lauderdale Lakes na Florydzie, 3 stycznia 2005 roku zmarł Will Eisner. Miał 87 lat. Uznawany jest ze jednego z najwybitniejszych komiksowych twórców amerykańskich, który tworzył pierwsze, nowoczesne „graphic novels” i wywarł niebagatelny wpływ na rozwój obrazkowego medium. Komiksy tworzył od ponad 60 lat. Był ojcem „Spirita”, autorem licznych komiksów prasowych i twórcą znakomitych powieści graficznych, znanych także na polskim rynku – „Kontraktu z Bogiem” i „Nowego Jorku”. W 1988 jego imieniem została nazwana komiksowa nagroda przyznawana na konwencie w San Diego.


Wydanie „Tfffffuj! Do bani z takim komiksem!”. Kiedy okazało się, że żaden z polskich wydawców nie kwapi się do wydania nowego komiksu Tadeusza Baranowskiego, autor nie zrażając się sytuacją na rynku, postanowił wydać ostatni album z przygodami Nerwosolka i Etymologii własnym sumptem. No, może nie do końca – w 2004 roku „założył” Grupę Wsparcia Profesora Nerwosolka, w ramach której, miłośnicy twórczości Baranowskiego bezpośrednio sfinansowali wydanie kolekcjonerskiego albumu. „Tfffffuj!..” ukazał się w cenie 250 złotych, co chyba do dziś pozostaje rekordem w cenie okładkowej i w nakładzie 550 egzemplarzy, do których autor dołączał liczne bonusy – reprodukcję medalu, który otrzymał w Belgii czy film animowany z Kudłaczkiem i Bąbelkiem. Jeszcze do niedawno można było dostać dwa ostatnie albumy. Działalność GWPN trwa do dziś i Baranowski proponuje kolejne komiksy w takim „systemie sprzedaży”.

Żenada roku – polski komiks polityczny. Gorące wydarzenia na polskiej scenie politycznej podziałały w roku 2005 bardzo inspirująco na komiksowych twórców. Najpierw, w maju pojawili się „Toaletnicy, czyli politycy na wakacjach” - komiks w formie… papieru toaletowego. Po prawdzie nie był to żaden komiks, tylko rysunek satyryczny powtórzony na przestrzeni całej rolki. I to raczej dosyć cienki - pod każdym względem. W październiku zadebiutował pierwszy web-komiks o IV RP. Sceny z życia radzącej koalicji, czyli „Chomiks” Artura Kurasińskiego okazał się sporym sukcesem – doczekał się papierowego wydanie, a przez jakiś czas nawet „występował” w radiu TOK FM. Próba reanimacji znanego z telewizji programu satyrycznego „Polskie Zoo” w formie obrazkowej okazała się kompletną klapą. Nakładem Mandragory ukazał się tylko jeden numer „Polskiego Zoomiksu” ze scenariuszem Marcina Wolskiego i rysunkami Bartosza „Termosa” Słomki. No cóż, wypada tylko powiedzieć – taki mamy komiks polityczny, jaką mamy politykę.

W 2005 roku Wrak.pl, autorski serwis komiksowy obchodził swoje piąte urodziny, a internetowa Esensja świętowała swój 50 numer.

niedziela, 28 grudnia 2008

#101 - Trans-Atlantyk 19

#1 Żyje, nie żyje, zabili go, czy uciekł, czyli żenujących przypadków Batmana ciąg dalszy. DC zaprezentowało promocyjną grafikę „The Battle of the Cowl”, a szczegóły tej historii zdradza Tony Daniel, jej rysownik i współscenarzysta. Startująca w marcu trzyczęściowa mini-seria ma pokazać, co dzieje się w Gotham pozbawionym swojego długouchego obrońcy. Tymczasem wśród potencjalnych następców Batmana rozpętuje się walka o jego dziedzictwo. Nie wiem jak wam, ale mnie to wszystko śmierdzi jakąś koszmarną krzyżówką „Knightfallu” i „Rządów Supermenów”. Nie jestem ani specjalnym fanem, ani wybitnym znawcą Mrocznego Rycerza, ale wydaje mi się, że włodarze DC trochę się pogubili. Zamiast zakontraktować Brubakera czy Laphama i zadbać, żeby mieli komfortowe warunki do realizacji swoich pomysłów, Dan DiDio bardziej zajmuje się PRem „wielkich eventów i niezwykłych zmian” u Batmana. Chyba nie tędy droga. (J.)

#2 Wielkimi krokami zbliża się pierwszy w 2009 roku duży komiksowy konwent w USA. Za około półtora miesiąca w Nowym Jorku odbędzie się po raz kolejny "New York Comic Con". Podczas trzydniowej (6-8 luty) imprezy możemy być pewni, że wydawcy uraczą nas dziesiątkami grafik, okładek oraz szkiców z nadchodzących komiksów i wydarzeń. Mnie na razie najbardziej interesuje tajemniczy X-Men'owy projekt, nad którym pracuje Daniel Way ("Deadpool") i Richard Corben oraz reszta Marvelowych wieści, która zostanie przedstawiona między innymi na tradycyjnym "Mondo Marvel Panel". NYCC to świetna okazja (jak to na tego typu imprezach) do spotkania sporej ilości twórców i możliwość wejścia w posiadanie autografów i grafik swoich ulubieńców - w tym roku swój udział potwierdziły takie osobistości jak George Perez, Brian Bendis, Grant Morrison, Geoff Johns jak również sam Art Spiegelman (i od groma innych). Nic, tylko pozazdrościć. Chociaż i na naszej marcowej wuesce zagości jeden z twórców amerykańskiego mejnstrimu, a mianowicie Kurt Busiek, który odwiedzi nas przy okazji premiery "Marvels" od Muchy. (a.)

#3 Scenarzysta Bill Willingham („Baśnie”), wraz z Mattem Sturgesem, przejmuje zostawioną przez Geoffa Johnsa serię „JSA”. Johns w nadchodzącym roku będzie bardzo zajętym człowiekiem – co prawda z serii regularnych zostawił sobie tylko „Green Lanterna” (jego run w „Action Comics” dobiegł końca), ale będzie pracował także przy ostatecznym originie Człowieka ze Stali („Superman: Secret Origins”), odrodzeniu Barry`ego Allena („Flash: Rebirth) i kosmicznej wojnie z Czarnym Korpusem („The Blackest Night”). Willingham robił już trykoty, ale jego praca przy „Robinie”, „Decisions” i „Shadowpact” nie jest warta jednak wspomnienia. „JSA” powinno pokazać, czy powinien pójść „drogą Kirkmana” (czyli raczej skupić się na autorskich seriach), czy może „drogą Bendisa” (czyli pracować przy najważniejszych seriach super-hero). (J.)

#4 Natomiast Chris Yost zaczyna podążać „drogą Kirkmana”, bo od tego właśnie Kirkmana dostał w Image autorską serię. Scenarzysta odpowiedzialny do tej pory za sporą liczbę x-tytułów z Marvela (on-going „X-Force”, run w „New X-Men” oraz zapowiadany „X-Men: Kingbreaker” i wielki, tajemniczy event, który zmieni status quo mutantów w 2009 roku), rusza w marcu z „Killer of Demons”. Komiks będzie opowieścią o Dave`ie Sloanie, typowym, nudnym, korporacyjnym pracowniku, który został wybrany przez Boga do walki z demonami, które nawiedzają naszą planetę. Czytając zapowiedz miałem nieodparte skojarzenie z „Hellboyem” i „Atomic Robo” (nota bene „Killera…” narysuje ten sam artysta, Scott Wegener), więc może być całkiem nieźle. (J.)

#5 Jednym z laureatów Nagród Eisnera w 2008 roku był komiks "I Shall Destroy All the Civilized Planets!" (kategoria "Best Archival Collection/Project - Comic Books") zbierający siedemnaście historii stworzonych przez Fletchera Hanksa, a zebranych w jeden tom przez Paula Karasika - o samym komiksie pisał u siebie swego czasu Karol Konwerski, więc nie będę się rozpisywał co i jak, tylko zainteresowanych odsyłam o tu. "I Shall.." odniósł całkiem niezły sukces, czego dowodem jest chociażby obecny czwarty dodruk komiksu. Tym samym nie powinien nikogo dziwić fakt, że Fantagraphics oraz Paul Karasik postanowili wydać kolejny zbiór historii Hanksa, pod równie uroczym tytułem. "You Shall Die by Your Own Evil Creation!" na 240 stronach zawierać będzie 31 pokręconych opowieści i zapowiedziany jest na 30 czerwca przyszłego roku, a przykładowe kadry pokazane w artykule Newsaramy robią smaka. Do koszyka. (a.)

#6 Redaktorzy CBR spytali kilku artystów komiksowych o ich ulubiony komiks wydany w 2008 roku. Wśród wymienionych pozycji znalazły się głównie pozycje superbohaterskie (między innymi „Action Comics” Johnsa, „Captain America” Brubakera, „Thor” Straczynskiego czy „Captain Britain and MI:13" Paula Cornella) i należące do szeroko pojętego mainstreamu („Buffy”, „Jonah Hex”, „Żywe Trupy”), choć znalazły się też ze dwie pozycje bardziej „indy” („Popeye” wskazany przez Paula Diniego i antologia „Get Your War On: The Definitive Account of the War on Terror, 2001-2008” wybrana przez Grega Paka). Nawet nasz „ulubieniec”, Jeph Loeb został zaproszony do zabawy i stwierdził, że najbardziej jara się „Absolute Roninem” Franka Millera. Niezły wybór. (J.)

#7 Image Comics rozsmakowało się w wydawaniu komiksowych antologii - po "24Seven", nagrodzonym "Popgunie" (Harvey Award), "Comic Book Tattoo" czy "Next Issue Project" przyszła pora na "Liquid City", którego pierwsza część ukazała się 19 listopada. Głównym zamysłem tego zbioru jest przedstawienie twórczości artystów z Azji południowej i okolic, takich jak Koh Hong Teng, Kenfoo czy Ray Toh. Pomysłodawcą projektu jest singapurczyk Sonny Liew ("My Faith in Frankie" z Vertigo), który odpowiedzialny był za rekrutację i ostateczny kształt antologii. Kto wie, może kiedyś, w przyszłości twórcy z "Liquid City" zrobią karierę podobną do swoich skośnookich kolegów, jak Leinil Yu (Filipiny) czy Billy Tan (Malezja). Za to Pan Liew nie spoczywa na laurach i pracuje nad antologią "Secret Identities" w której to azjatyccy twórcy biorą się za superherosów. (a.)

#8 Obowiązkowy news filmowy, czyli zakończenie prawnej batalii o „Strażników”. Wyrokiem sądu stanu Kalifornia Warner Bros. straciło prawo do dystrybucji wyprodukowanego siebie filmu, które są w posiadaniu wytwórni 20th Century Fox. Rzecznik prasowy Warnera Scott Rowe na razie odmawia komentarzy w tej sprawie. Pozostaje jedynie pytanie – co tak naprawdę chce uzyskać Fox blokując premierę adaptacji komiksu Alana Moore`a i na jakich warunkach zgodzą się iść na ugodę z ludźmi z Warnera i Legendary Pictures? (J.)

czwartek, 25 grudnia 2008

#100 - Kolorowe Zeszyty (4)

Na początku istnienia bloga kilka razy brałem się za opisywanie dwudziestokilku stronicowych nowości z USA, najwyższy więc czas nawiązać do tamtych czasów, szczególnie że to setny wpis. Nie ma jednak co podsumowywać tej liczby notek, jako takie wspominki będą może przy okazji pierwszych urodzin. Poniżej pięć krótkich recenzji (a może nie powinienem używać tego słowa?) nowości i rzeczy trochę starszych. Smacznego.

New Avengers #47 (Secret Invasion tie-in; Marvel 2008)
scenariusz: Brian Bendis
rysunki: Billy Tan, Michael Gaydos


Bendis po raz kolejny poświęca cały numer rodzinie Cage'ów. Tym razem pokazuje jak Luke nie radzi sobie za bardzo ze swoją małą pociechą, a następnie przenosi akcję w przeszłość, aby przedstawić początki związku Power Mana i Jessiki Jones. O ile perypetie z młodą Danielle wypadają nawet, nawet, o tyle cała ta ckliwa wyprawa kilka lat wstecz jest zupełnie nie potrzebna. Jakoś jednak te 24 strony trzeba było zapełnić. A jako, że numer ten na okładce nadal posiada nazwę ostatniego dużego eventu Marvela, to trzeba było i do tego jakoś nawiązać. Dwie ostatnie strony, to to samo co mieliśmy już okazję zobaczyć w ostatnim numerze "Secret Invasion" - zero nowych scen, zero reakcji Luke'a (oprócz otwartej paszczy) na to co stało się z jego dzieckiem. Przedstawione zostanie to zapewne w najbliższych numerach, ale w zasadzie dlaczego nie tutaj? Za to mierne nawiązanie do SI duży minus. Kolejny za nabicie czytelnika w butelkę przy pomocy okładki, która nijak nie nawiązuje do historii ze środka.

Secret Invasion: Dark Reign (one-shot; Marvel 2008)
scenariusz: Brian Bendis
rysunki: Alex Maleev


"Dark Reign" czyli początek nowej ery na Ziemi 616. Większość numeru poświęcona została na pogaduchy Normana Osborna z Doomem, Namorem, Emmą Frost, Hoodem i Lokim w żeńskim wydaniu, odnośnie nowej sytuacji w Marvel świecie. Wyszło to całkiem nieźle, momenty były - bardzo sympatyczne pojawianie się rozmówców, tajemnicza szara eminencja, którą Osborn trzyma za drzwiami, czy też finałowy dialog Normana ze Swordsmanem w Thunderbolts Mountain. Bendis potrafi pisać dobre - ba! świetne - dialogi, i tutaj nie zszedł poniżej swojej przeciętnej formy. Co innego Maleev, który dał się dotychczas poznać jako artysta mocno wybijający się swoim warsztatem ponad standardowe mejnstrimowe malunki. Tutaj jednak dał mocno ciała. Norman z okładki, pozbawiony swojej charakterystycznej fryzury, mylony był przez czytelników np. z Purple Manem (zanim oczywiście numer trafił na sklepowe półki), Namor wygląda tragicznie (dziwne o tyle, że w Maleev'owym "New Avengers: Illuminati" wyglądał zgoła inaczej - czytaj: jak buc Namor wyglądać powinien) czy też Loki, pozująca na biuściastą podstarzałą gwiazdę niemieckich filmów porno. Nie ma co jednak robić tragedii. Numer jako wstęp do większej historii się broni. Na plus.

Wolverine #69 ("Old Man Logan" 4/8; Marvel 2008)
scenariusz: Mark Millar
rysunki: Steve McNiven


To nie był rok Millara, tak jak to swego czasu przepowiadałem. Nadzieje były duże - "Marvel 1985", run w F4, "Kick-Ass" z Romitą młodszym oraz historia Logana. Dwa pierwsze tytuły to mniejsze lub większe rozczarowanie, "KA" wyszły dopiero cztery numery, seria cały czas się rozkręca, więc ciężko to jeszcze oceniać. Co innego z historią "Old Man Logan", która od początku trzyma za jaja i za nic nie chce puścić. Superherosi zostali pokonani kilkadziesiąt lat temu, a jednym z ocalałych jest Logan, który wiedzie spokojne wiejskie życie u boku żony i dzieciaków. Dopiero problemy z finansami i gangiem potomków Hulka zmuszają go do odbycia, wraz ze ślepym Hawkeye'm, podróży przez całe Stany Zjednoczone. Numer 69, to równo połowa tej historii i kolejne zwiedzanie obszarów rządzonych przez badassów z uniwersum Marvela. Czyta się to świetnie, przyszłość wykreowana przez Millara wciąga, a świat przypomina ten znany z Mad Maxa czy Fallouta. Czekam jednak na kolejną odsłonę historii, w której w końcu mamy się dowiedzieć co tak naprawdę stało się te kilkadziesiąt lat temu i co tak wpłynęło na Logana, że od tamtego czasu nie wyciąga swych szponów. No i ciekaw jestem, czy doczekam się w końcu legendarnego 'Snikt!' w wykonaniu dziadka Logana.

Superman / Batman #22-24 ("With A Vengeance!" 3-5/6; DC 2005/06)
scenariusz: Jeph Loeb
rysunki: Ed McGuinness


Historia "With a Vengeance!" to pożegnanie Loeba i McGuinnessa z przygodami dwóch najpopularniejszych bohaterów DC. Jestem w posiadaniu jedynie połowy zeszytów, więc nie jest to ocena pełnej historii, chociaż po lekturze jej środka plus minus wiem czego się spodziewać. Jeph Loeb lubi do swoich opowieści wrzucać tyle postaci ile tylko może ona pomieścić. Tutaj nie jest inaczej, chociaż ich mnogość przyprawia o zawrót głowy, tak samo jak ilość narratorów historii - oprócz Batmana i Supermana jest tu również miejsce dla ich szalonych odpowiedników: Bizarro i Batzarro. Jedno słowo jest w stanie opisać co się dzieje w tych trzech zeszytach - chaos. Ciężko mi było się w tym wszystkim połapać, nie znałem początku "WAV!", na świecie DC ledwo co się znam, ale pomimo tego bawiłem się wybornie. Trzeba powiedzieć jedno - to jest tak głupie, że aż chce się czytać. Każdy tłucze się z każdym, w grę wchodzą jakieś inne światy i rzeczywistości, wszystko się miesza - Batzarro walczy z Supermanem znanym z Elseworlda "Superman: Red Son", Bizarro staje naprzeciw Batmana Przyszłości, a zwyczajny Superman musi jakoś powstrzymać zwykłego Batmana, którego ciałem zawładnął Kryptonite Man. To nie koniec - Joker i Mr. Mxyzptlk walczą na szachownicy Heromyxami / Heroclixami, do akcji wkracza Superwoman, Batwoman, Superlad, Darkseid oraz oddział Supergirls. Jak więc widać - jest wesoło. Gdyby tego było mało, pojawia się również nowa super grupa z którą musi się uporać tytułowy duet bohaterów - The Maximums, będąca parodią Marvelowych Avengersów (odnośnie House of Ideas to Loeb parodiuje również klasyczną scenę z historii Petera Parkera, kiedy do Green Goblin zrzuca z mostu jego ukochaną Gwen Stacy). Dzieje się dużo. Za Dużo, żeby się w tym połapać. Kiedyś obiło mi się o uszy, że historie przedstawione w "Superman / Batman" nie do końca wpisują się w główne kontinuum DC, co w pewien sposób tłumaczyłoby luźne podejście do tematu przez Pana Loeba. Z drugiej jednak strony, patrząc na to wyrabia on obecnie w "Hulku" widać, że jest to po prostu jego styl i niespecjalnie liczy się z tym co aktualnie dzieje się w danych uniwersach. Chciałoby się, żeby Quesada odsunął go od głównego świata i wydarzeń gdzieś na pobocze, tak jak to zrobiono z Chrisem Claremontem. Jednak ciężko się tego spodziewać, skoro Loeb to obecnie jeden z głównych architektów świata Ultimate. W każdym razie "With A Vengeance!" to strasznie chaotyczna, głupiutka historia, która jednak ma swój nie skażony myślą urok. A skoro znam dopiero jej połowę, to pewnikiem kupię to w wydaniu zbiorczym jako lek na kiepski humor.

Pieces for Mom - a tale of the undead (one-shot; Image 2007)
scenariusz: Steve Niles
rysunki: Andrew Ritchie


Ta krótka historia rozgrywająca się na dwudziestu kilku stronach opowiada o dwóch braciach żyjących w świecie opanowanym przez zombie. Chłopaki wyglądają na przyzwyczajonych do świata w jakim przyszło im dorastać, jedyną niedogodnością jest brak rodziców. To znaczy brak ojca, bo ukochana mamusia, zamieniona w zombie mieszka nadal ze swoimi pociechami, którzy jednak jej nie zabiją - bo jak można zabić własną matkę? Problemem może być głód rodzicielki, ale czego nie zrobi się dla mamy. Niles, znany u nas z "Abry Makabry" czy "Mrocznych Dni", całkiem sprawnie napisał tę krótką historyjkę, która może nie zaskakuje, ale pokazuje, że nawet w tak ciężkich czasach istnieje jako taka sprawiedliwość. Zdecydowanie ponad scenariusz wybijają się rysunki Andrew Ritchie'go - brudne, wręcz śmierdzące zgnilizną rozkładających się ciał. Jeśli macie / będziecie mieli okazję, to zwróćcie uwagę na ten one-shot - w zalewie mnóstwa pozycji z zombie jako motywem przewodnim "Pieces for Mom" wybija się ponad przeciętność. Móóóóózgggg...

środa, 24 grudnia 2008

#99 - Retro 2004

10) „Miasto Grzechu: Ten Żółty Drań” (Frank Miller, Egmont, USA)
Drugi i ostatni album z „Miasta Grzechu” na mojej liście. Tym razem Frank Miller koncentruje się na postaci podstarzałego gliniarza starej daty, ale w zasadzie opowiada historię opartą na schemacie podobnym do tego z „Trudnego pożegnania”. Hartigan, podobnie jak Marv, będzie musiał nagiąć prawo, zrobić wszystko, co w jego mocy, a nawet poświęcić swoje życie, aby uratować pewną kobietę. No cóż, fabuła nigdy nie była mocnym punktem „Sin City”, bo też nie tylko o fabułę w tym przypadku chodzi. Nota bene, to właśnie z „Żółtego Drania” pochodzi znakomita sekwencja z występem Nancy.


9) „Glinno” (Jacek Frąś, Kultura Gniewu, PL)

Wszystkie „Obrazy Grozy” od Egmontu mogą się schować przy „Glinnie”! Oto komiks, który powoduje ciarki na plecach. Pogrzeb wujka w zabitej dechami dziurze, do której autobus kursuje tylko raz dziennie, zamienia się z nudnej, rodzinnej uroczystości w psychodeliczny horror, którego nie powstydziłby się David Lynch. W tym komiksie nic nie wiemy na pewno – prawdziwe wydarzenia mieszają się z alkoholowymi wizjami, a fabuła przypomina koszmarny sen, z którego nie sposób się obudzić. Gęstą i sugestywną atmosferę utworu podkreślają znakomite, malarskie rysunki Frąsia. Odważniejsi mogą Glinno odwiedzić na własną rękę – w Polsce istnieją cztery wioski o takiej nazwie, dwie w Wielkopolsce, po jednej w łódzkim i dolnośląskim. Tym mniej odważnym pozostaje lektura świetnego komiksu Jacka Frąsia.


8) „Top 10” (Alan Moore, Zander Cannon i Gene Ha, Egmont, USA)

Przyznam, że nie czytałem jeszcze utworu Alana Moore`a, który by nie przypadł mi do gustu. I nawet, jeśli angielski scenarzysta bierze się za coś typowo rozrywkowego, wychodzi mu to znakomicie. I właśnie „Top 10” jest taką lekką i przyjemną w lekturze pozycją. To świetna opowieść o pracy policjantów w mieście, w którym każdy obywatel dysponuje jakąś super-mocą. Moore napisał wzorowy komiks o trudnej robocie gliniarza, pełen dodatkowych, super-bohaterskich smaczków na drugim planie, a Zander Cannon i Gene Ha adekwatnie go zilustrowali.



7) „Epoka Brązu #1: Tysiąc okrętów” (Eric Shanower, Egmont, USA)

Eric Shanower w „Epoce brązu” podjął się niezwykłego wyzwania. Ze skrupulatnością godną naukowca postanowił opowiedzieć dzieje Wojny Trojańskiej od samego jej początku, aż do godnego pożałowania końca, w skali, w której „Iliada” czy „Odyseja” są tylko znaczącymi epizodami. Dość powiedzieć, że w „Tysiącu Okrętów” ledwie poznajemy wstępne okoliczności, jak do wojny doszło, a sam konflikt rozpoczyna się bodajże w tomie trzecim. „Epoka Brązu” jest rzadkim przykładem komiksu, w którym autorska erudycja idzie w parze z przystępnością lektury. Shanower w swoim dziele chciał zmieścić jak najwięcej wątków znanych nam z przekazów mitycznych, tradycji, tragedii i eposów, starał się w najdrobniejszym szczególe wiernie odtworzyć ubiory, architekturę i cały koloryt lokalny epoki. Wszystko to mu się udało, a co więcej - w niczym nie przeszkadza w lekturze, bo komiks wciąga niczym wir na Morzu Egejskim.


6) „Liga Obrońców Planety Ziemia” (Karol Kalinowski, Egmont, PL)

Jeszcze zanim wróciliśmy do „Na Szybko Spisanych” wspomnień, KRL zabiera nas do krainy szczeniackich marzeń, kiedy całe dnie spędzało się na trzepaku i gadało o komiksach. W „Lidze…” brakuje tego okrutnego rewizjonizmu i chłodnego dystansu, który momentami serwuje nam Śledziu – wraz z Człowiekiem Kurą, Misterem Modeliną i Doktorem X nie wracamy pamięcią do przeszłości, my tą przeszłość przeżywamy po raz kolejny jako dzieciaki, którymi wtedy byliśmy. „LOPZ” to ciepła, prostolinijna, pełna nerdowskiego humoru i trochę tkliwa opowieść o odkrywaniu super-mocy, próbie zrozumienia kobiety i wyrzeczeniach czynionych w imię miłości i wreszcie, o heroicznym poświęceniu w obliczu kosmicznej inwazji.


5) „Rewolucje: Parabola/Elipsa” (Mateusz Skutnik, Egmont, PL)

Na kartach „Rewolucji” Mateusz Skutnik, powołuje do życia alternatywne, steampunkowe uniwersum, w którym, jak to w każdym świecie, żyją sobie ludzie, mają miejsce tragedie, dochodzi do wiekopomnych odkryć naukowych. Skutnik opowiadając swoje „rewolucyjne” historie dał się poznać jako w pełni ukształtowany twórca i rasowy komisarz, doskonale czujący język komiksu, choć to akurat będzie bardziej widoczne w dwóch późniejszych tomach cyklu, mianowicie w „Monochromie” i „Syntagmie”. Tam, wyraźnie widać jak poszczególne fragmenty formalne i fabularne łączą się i przenikają wzajemnie, w rytmie wyznaczonym przez narrację. Parafrazując Daniel Gizickiego, który parafrazował Witolda Gombrowicza – „Kto nie przeczyta ten trąba!”.


4) „Achtung Zelig! Druga Wojna” (Krystian Rosiński i Krzysztof Gawronkiewicz, Zin Zin Press, PL)

Jedyny, albo jeden z niewielu polskich komiksów, którego można by próbować nazwać postmodernistycznym. Z pracą Rosenberga i Gawronkiewicza mam nie lada problem, bo z jednej strony „Achtung Zelig!” wprawia w niekłamany podziw, a z drugiej okrutnie zawodzi. Zachwyca odwagą, z jaką autorzy poszukują nowego języka do opowiadania o największej traumie XX wieku i nie godzą się z tezą Adorno, że po, i o Holocauście sztuka jest bezradna, bo nic nie może wyrazić. Rozczarowują, bo tak naprawdę nic za pomocą tych środków wyrazu nie opowiadają. Bo może o niczym nowym już powiedzieć się nie da? Każdy musi sobie sam odpowiedzieć na to pytanie po lekturze „Zeliga”. Nie trzeba chyba dodawać, że rysunki Gawronkiewicza prezentują się jak zwykle wyśmienicie i tylko dla nich warto nabyć ten album.


3) „Morfołaki” (Nikodem Skrodzki i Mateusz Skutnik, Imago, PL)

Komiksowa poezja. W rankingu komiksów skutnikowych plasuje się pomiędzy „Rewolucjami” a „Blakim”. Dla mnie „Morfołaki” to jeden z najważniejszych i najbardziej interesujących polskich komiksów. Skutnik w swojej najbardziej undergroundowej estetyce ostrej, surowej, minimalistycznej i trochę szalonej świetnie komponuje się ze scenariuszami Nikodem Skrodzkiego. Hipnotyzującymi, poetyckimi obrazkami, które zabierają nas do zupełnie innego świata. Tytuł został wznowiony przez Timofa i cichych wspólników w 2007 roku w jednym, opasłym, „essentialowym” tomie, zatytułowanym „Morfołaki Zebrane”.


2) „Kot Rabina #1: Bar Micwa” (Joann Sfar, Post, EU)

Bodaj jedyny komiks europejski w całym zestawieniu, ale za to jaki! Historia o kocie, który po zjedzeniu papugi, otrzymuje dar mowy, do tej pory zarezerwowany wyłącznie dla ludzi i natychmiast domaga się bar micwy. Żądania wygadanego czworonoga spotykają się ze stanowczym sprzeciwem jego pana, rabina, co jest początkiem niemal filozoficznego dialogi między człowiekiem, a jego zwierzęciem, retorycznego pojedynku o naturę człowieczeństwa, religii i Boga. Komiks Joanna Sfara to dzieło piękne, pełne swoistego romantyzmu, nie stroniące od uszczypliwej ironii. „Kot Rabina” to jeden z tych komiksów, po lekturze którego, trudno coś konkretnego napisać.


1) „Calvin i Hobbes #2: Coś się ślini pod łóżkiem” (Bill Watterson, Egmont, USA)

Najlepszy komiks prasowy, publikowany w formie stripów (przynajmniej do czasów, aż zapoznam się z większą porcją „Fistaszków”). Najzabawniejszy komiks humorystyczny, jaki kiedykolwiek ukazał się na polskim rynku. Najrówniejsza seria, która trzymała stały poziom od pierwszego, aż do ostatniego albumu. Najlepszy pozycja wydana w roku 2004… Długo można by tak wymieniać. Bill Watterson w „Calvinie i Hobbesie” tak naprawdę w kółko opowiada te same historie, kręci się wokół tych samych wątków, postaci i motywów. Jak to jest, że czytelnicy nie marudzą, że „to już było”, że „ile można”, tylko z niecierpliwością oczekują na kolejne paski i tomiki?

Tuż poza dychą: „Ultimates: Superludzie” (Mark Millar i Bryan Hitch, Egmont, USA)

Mark Millar i Bryan Hitch próbują odpowiedzieć na pytanie, które kilkanaście lat wcześniej postawił Alan Moore – „co by było, gdyby super-bohaterowie istnieli naprawdę?”. Millar pokazał, jak mogliby wyglądać bohaterowie w XXI wieku, jak mogliby funkcjonować w rzeczywistości kultury popularnej, mass-mediów i realpolitik. Wykorzystał potencjał tkwiący w klasycznych, ale papierowych bohaterach Marvela, w których tchnął życie. Nowocześni Mściciele wyszli mu naprawdę wybornie - od Thora, przez Iron-Mana, aż po Kapitana Amerykę. Wszyscy scenarzyści podejmujący pracę przy super-hero powinni obowiązkowo zapoznać z wzorcowym sposobem budowania intrygi i konstruowania postaci. Oczywiście „Ultimatesi” nie są dziełem formatu „Strażników”, niemniej są pozycją godną polecenia tym, którzy lubią wielkoformatową bitwę z Hulkiem na Manhattanie i rozważania o konieczności ubierania maski.

To był naprawdę dziwny rok . Brakło mi komiksu, który stałby się prawdziwym przebojem i zawładnąłby mną, jak „Strażnicy” czy „Niebieskie Pigułki” w poprzednich latach. Na dobrą sprawę utwory z podium mogłyby się pozamieniać swoimi miejscami, bo prezentują bardzo wyrównany poziom. Pewnikiem za rok będę przedkładał „Morfołaki” nad „Kota Rabina”, a „Calvin” być może zostanie strącony z tronu najlepszego komiksu gazetowego przez „Fistaszki”. Równo połowa pozycji (miejsca 9, 6, 5, 4 i 3) jest obsadzona przez komiks krajowy. Po obfitującym w nowe pozycje roku poprzednim, rok 2004 przynosi rynkową stabilizację i może być symbolicznym końcem komiksowego boomu z początku nowego wieku. Wyraźna jest również reorientacja wydawców z komiksu frankofońskiego, na komiks amerykański.


Krótka kariera „Dobrego Komiksu”. 28 maja 2004 roku w kioskach pojawił się premierowy numer „Dobrego Komiksu” i o ile dobrze pamiętam był to pierwszy odcinek „Street Fightera”. W ramach linii „DK” miały ukazywać różne amerykańskie serie z szeroko pojętego mainstreamu, głównie z gatunku super-hero. W każdy piątek, za piątkę. W pierwszym rzucie, oprócz wspomnianego „Street Fightera”, mogliśmy zapoznać się z „Ultimate X-Men”, „Soul Sagą” i „Spectacular Spider-Manem”. Z czasem, oferta pozycji z logiem „Dobrego Komiksu” na okładce, została poszerzona o kolejne, z których warto wymienić „The Amazing Spider-Man”, „New X-Man” i „Superman/Batman”. Niestety, tanie pulpowe zeszytówki wróciły na rynek tylko na niecały rok, Axel Springer trochę przestrzelił z nakładem i „Dobry Komiks” zniknął z rynku.


Odejście Jerzego Skarżyńskiego. W Krakowie, 7 stycznia 2004 roku zmarł Jerzy Skarżyński. Artysta, malarz, scenograf filmowy i teatralny, pracownik krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Pracował również w Teatrze Starym i Teatrze Groteska, został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, otrzymał Nagrodę I stopnia Ministra Kultury i Sztuki za całokształt twórczości z dziedziny scenografii, Nagrodę Koryfeusza Scenografii Polskiej, Nagrodę Ludwika 2002 i Nagrodę „K” za osiągnięcia w dziedzinie komiksu. Autor licznych ilustracji do książek (między innymi Stanisława Lema czy Phillipa K. Dicka) i filmowych dekoracji (między innymi „Rękopis znaleziony w Saragossie” i „Lalka w reżyserii Wojciecha Jerzego Hasa). Komiksiarzom znany najlepiej jako ilustrator „Janosika i „Fantomasa”.


Premiera Zeszytów Komiksowych. W ramach marcowych WSK, wśród licznych premier komiksowych, pojawił się pierwszy numer „Zeszytów Komiksowych”. W polskich warunkach był to projekt niezwykły i wyjątkowy – pomysłodawca projektu i redaktor naczelny Michał Błażejczyk chciał tworzyć magazyn, w którym komiks traktowany byłby poważnie, jako „zwyczajne” zjawisko artystyczne, a nie jakiś literacko-malarski humbug. „Zeszyty Komiksowe”, w których o sztuce obrazkowej pisze się „na serio” w pełni zasługują na miano periodyku krytycznego i naukowego, a skojarzenia z „Zeszytami Literackimi” są tu jak najbardziej na miejscu. Do tej pory ukazało się osiem numerów i trwają prace nad dziewiątym.


Zmierzch magazynów komiksowych. Rok 2003 przyniósł radykalne zmiany w strukturze naszego rynku. Wydawcy mocno postawili na albumy i serie komiksowe, przez co magazyny komiksowe zostają odstawione na boczny tor. Najwcześniej, bo w kwietniu upadł ostatnio reanimowany „Znakomiks” (Studio Domino), którego dwunasty numer w całości był poświęcony związkom muzyki z komiksem. Podczas marcowych WSK wraz z 31. numerem ostatnie tchnienie wydało „AQQ” (Zin Zin Press) Witolda Tkaczyka, które nieprzerwanie ukazywało się na od 1993 roku. Na tej samej imprezie ukazał się również finałowy (drukowany) „KKK”, którego numeracja stanęła na 23. Wielka szkoda, bo od czasu, kiedy krakowski magazyn został przejęty przez Post, prezentował naprawdę wysoki poziom. Jedenasty numer artystycznej „Areny Komiks” okazał się jej ostatnim, która jeszcze swoim szyldem obdarowywała okazjonalne wydawnictwa okołoemefkowe. Co prawda „Świat Komiksu” skończył się dopiero rok później, ale to właśnie w 2003 magazyn stał się broszurką reklamową Egmontu i zmienił format, a także profil, z europejskiego na amerykański (w numerze 35). Warto natomiast osobny akapit poświęcić…

…upadkowi „Produktu”.
Nie można nie doceniać wkładu „Produktu” w wielki komiksowy boom początku XX wieku. Jestem zdania, że to dzięki pracy Śledzia i ekipy pojawiła się przestrzeń dla polskich komiksiarzy. To oni, niezmordowanie lansowali rodzime „produkty”, z którymi mogli zapoznać się czytelnicy, a wśród nich także ja, należący do pokolenia produktowych nawróconych na komiks konwertytów. Ciekawe czy polski komiks wciąż egzystowałby na marginesie zinów, gdyby nie pojawił się „Produkt”. To dzięki niemu wybili się dzisiejsi czołowi rysownicy tacy, jak Michał Śledziński, Karol Kalinowski, bracia Tomasz i Bartosz Minkiewiczowie, Filip Myszkowski czy Marek Lachowicz.



10 lat Jeża Jerzego. W 2003 roku obchodziliśmy 10. urodziny Jeża Jerzego. I śledząc karierę kolczastego dziecka Rafała Skarżyckiego i Tomasza Lwa Leśniaka, możemy zobaczyć jak zmieniał się polski rynek historyjek obrazkowych. Jerzy zaczynał, jak wielu innych bohaterów i komiksów, jako dodatek do czasopisma – w wersji dziecięcej pojawiał się w „Świerszczyku”, a w niecenzuralnym wcieleniu gościł na łamach przede wszystkim „Ślizgu”. Zaliczył również kilka czarno-białych epizodów w „Produkcie”. Następnie jego przygody był zbierane w wydania zbiorcze, najpierw przez Piąte Piętro i Uroczą, a potem przez Egmont. Fala twardo okładkowych ekskluziwów również nie ominęła Jerzego – w takiej właśnie formie ukazały się wznowienia jego wczesny przygód. Sto lat, Jurek!


Pierwsza w Polsce Pracownia Komiksowa. W grudniu, na gdańskim Suchaninie została otwarta pierwsza, w pełni profesjonalna Pracowania Komiksowa tuż przy Miejskiej i Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej. Pracownia jest w dotowana z budżetu miasta, który dba bogaty zbiór komiksowy i literatury przedmiotu, stanowiska komputerowe, na których chętni będą mogli uczyć się tworzenia komiksów. W pracowni mają się również odbywać zajęcia i warsztaty, a także spotkania z autorami, wydawcami, tłumaczami i znawcami komiksu.

W 2004 roku wybrani mogli zobaczyć jak Wilku robi koliberka. Ja niestety nie widziałem.

poniedziałek, 22 grudnia 2008

#98 - Nerd Pride

Podczas ataku Sentineli na Genoshę zginęło 16 milionów mutantów, a wyspa, która miała stać się azylem dla genetycznych odmieńców, stała się ich grobem. Wśród ofiar był również sam Mistrz Magneztyzmu, Erik Lehnsher, Magneto. Marzenia o pokojowej koegzystencji homo sapiens z homo superior okazały się altruistyczną mrzonką, bo ludzie zawsze będą nienawidzili mutantów. Magneto miał jednak racje.

Swego czasu na Motywie rozgorzała dyskusja o komiksowej odzieży – czy lepsze koszulki są w Zarze czy w H&M, czy bardziej nerdowe są te z Wolverinem, czy Hulkiem. Ale najbardziej nerdowa jest ta:

No i kto jest ultra-geekiem teraz, huh?

Rzecz jasna nie jest to oryginalna koszulka, tylko wersja DIY wykonana przez moją Mikołajkę. I jest biała, bo nieładnie wyglądam w czerwonym kolorze. A fioletowej nie dało się zrobić. Pierwowzór, czyli t-shirt Quentina Quire`a, zbuntowanego studenta z Instytutu Xaviera wygląda tak:

W sumie mam też podobne okulary.

niedziela, 21 grudnia 2008

#97 - Trans-Atlantyk 18

#1 Trzeba przyznać, że gwiazdy były tradycyjnie domeną DC. Dla Marvela przestrzeń kosmiczna była śmietnikiem, na którym składowano pomyłki scenarzystów i bohaterów pozbawionych swoich serii. Od pewnego czasu redaktorzy Domu Pomysłów próbują to zmienić i udaje się im to ze świetnym skutkiem, czego dowodem są „Planet Hulk”, „Annihilation” i powrót Novy. Nadszedł czas na marvelowy odpowiednik „Sinestro Corps War”, którym zajmą się Dan Abnett i Andy Lanning, główni architekci kosmicznej części uniwersum. Może i na ziemi zakończyła się Tajna Inwazja, ale w kosmosie, wojna dopiero się zaczyna. „War of Kings” będzie zderzeniem sił, które znalazły się w kosmosie – uciekający przed Skrullami Inhumans pod wodzą Black Bolta mają sprzymierzyć się z Imperium Kree w walce z Vulcanem, stojącym na czele Imperium Shi`Ar. Scenarzyści zapowiadają, że swoją rolę do odegrania będą mieli Starjammers z Havokiem, Nova Corps i Guardians of the Galaxy oraz trochę zapomniany Darkhawk. Czy „Wojna Królów” będzie epickim wydarzeniem z szekspirowskimi akcentami, na jakie się szykuje? Przekonamy się o tym w marcu. (J.)

#2 W trakcie "Secret Invasion" do świata Marvela na dobre wrócił jednooki Nick Fury. Wielokrotnie podczas trwania eventu podkreślano, że jeśli tylko przeżyje on najazd Skrulli, to dostanie swój własny tytuł. Ciężko było by się spodziewać, że Marvel przywrócił swego herosa tylko po to, żeby zaraz go odstrzelić. Tym samym pierwszy numer serii "Sercet Warriors", traktującej o losach Fury'ego i jego nowej bandy młodych herosów, trafi do sklepów 4go lutego. Jako że jest to - zdaniem Quesady - najciekawsza post inwazyjna nowa seria to i jej promocja jest inna niż wszystko. Przedstawiona przy okazji marcowych zapowiedzi okładka drugiego numeru zawiera przyklejoną do niej żółtą karteczkę z adresem strony agentofnothing.com i hasłem "eagleeye". Po wpisaniu tego do przeglądarki, a następnie podaniu hasła, dostajemy się do bazy danych S.H.I.E.L.D., która zawiera grafiki, numer zerowy serii oraz przekaz od Nicka F. Tyle na zachętę. W przyszłości Marvel podrzucać ma kolejne hasła, które odsłaniać będą inne ciekawostki i extrasy związane z serią. Wystarczy tylko wytężyć wzrok i szukać kolejnych podpowiedzi. (a.)

#3 Joe Quesada na łamach swojej myspace`owej kolumny ogłosił nazwiska rysowników pracujących dla Marvela, którzy w przyszłości mogą stać się gwiazdami ołówka. Dom Pomysłów co roku wybiera grupę sześciu najbardziej obiecujących i utalentowanych grafików i tak, w tym roku do „Young Guns” zaliczeni zostali: Daniel Acuña („Eternals”), Stefano Casselli („Avengers: The Initiative”), Mike Choi („X-Force”), Marko Djurdjevic (okładki do „Daredevila”), Rafa Sandoval („Incredible Hercules”) oraz Khoi Pham („Mighty Avengers”). Najbardziej doskwiera mi brak w tym zestawieniu Francesco Mattina, który rysuje świetne okładki do świetnych „Thunderbolts”. W poprzednich latach taki honor spotkał między innymi Davida Fincha, Leinila Francisa Yu, Steve`a McNivena, Ariela Olivettiego czy Simone Bianchiego. (J.)

#4 W tym tygodniu swoje plany na marzec 2009 przedstawił Marvel, DC i Image. Wydawnictwo, którym rządzi i dzieli Joe Q., wypuści tego miesiąca kilka nowych mini serii związanych z "Dark Reign" ("DR: Elektra", "DR: Fantastic Four" czy "New Avengers: The Reunion"), a oprócz tego dojdzie do małego crossovera na łamach "Deadpoola" i "Thunderbolts". Mnie najbardziej jednak cieszy trzeci numer mini-serii "Ultimate Wolverine vs. Hulk" (#2 wyszedł prawie trzy lata temu), oraz kolejna część "Wolverine: Old Man Logan". Przy tym drugim jednak lekką grozę budzi zapowiedź potyczki Logana z czymś takim jak Venom Tyrannosaurus Rex.. Oprócz tego warto odnotować "Ultimates Omnibus", "Immortal Iron Fist Omnibus" oraz "Daredevil Omnibus" Brubakera i Larka. W DC natomiast kilka nowych tytułów, związanych głównie z obecną/przyszłą sytuacją Batmana. Tak więc dostaniemy pierwszy numer (z trzech) "Batman: Battle for the Cowl" oraz dwa one-shoty "B:BftC - Comissioner Gordon" oraz "Gotham Gazette: Batman Dead?". Oprócz tego startuje 12 częściowa maxi-seria "Superman: World of New Krypton" oraz "Azrael: Death's Dark Knight" Fabiana Niciezy, który to przedstawi losy nowego Azraela (zgodnie z panującymi trendami, na razie nie można powiedzieć kto nim jest). Image natomiast wypuści kolejną graficzną ucztę pod nazwą "Popgun" (vol3), oraz Kirkmanowy one-issue-crossover w "Invincible" #60. Jest na co ciułać kasę. Jak co miesiąc zresztą. (a.)

#5 Po reanimacji Archie Comics, redaktorzy DC sięgnęli po kolorowych bohaterów własnego imprintu Milestone Media, który został zamknięty w 1997 roku. Kolorowych, bo ludzie z Milestone widząc, że super-bohaterowie rekrutują się głównie wśród białych, chcieli wprowadzić herosów reprezentujących mniejszości etniczne. Taki komiksowy wkład w rozwój multikulturalizmu. Nad projektem, który Dan DiDio zapowiedział na konwencie w San Diego w 2008 roku, ma czuwać Dwayne McDuffie („Justice League of America”), jeden z redaktorów „pierwszego” Milestone. Przy takiej liczbie bohaterów i serii, DC może wkrótce cierpieć na deficyt scenarzystów i rysowników, ale to temat na dłuższe rozważania… (J.)

#6 James Jean opuszcza funkcję twórcy okładek do serii "Fables". Pięciokrotny zwycięzca Nagrody Eisnera w kategorii "Best Cover Artist" (2004-2008; w tym roku zrównał się w ilości wygranych z Brianem Bollandem) odchodzi z "Baśni" wraz z numerem 81. Okładkę kolejnej części zilustruje w zastępstwie Marc Buckingham, natomiast od #83 na dłuższy czas coverową pałeczkę przejmie 27-mio letni Joao Ruas. I co by nie mówić - jest kozakiem. Wspomniany numer będzie pierwszym z "The Great Fables Crossover" - 9cio częściowej historii po raz pierwszy splatającej losy serii "Fables" i "Jack of Fables" (do której okładki wykonuje nie kto inny jak Brian Bolland). (a.)

#7 Dla fanów "Baśni" mam jeszcze jedną informację: Bill Willingham, na forum Fabletown, zapowiedział wydanie "Fables" HC w formacie deluxe. Rozmiarami i wyglądem ma to być podobne do twardo okładkowych wydań "Y - the last man" a wychodzić ma średnio raz do rok. Pierwszy wolumin zawierać będzie zeszyty 1-10, czyli pierwsze dwa trejdy "Legends In Exile" oraz "Animal Farm", a ukazać ma się na rynku w okolicach września przyszłego roku. Twórca okładki nie jest jeszcze znany. (a.)

#8 Czarne chmury zawisły nad ekranizacją kontynuacji "Sin City". Ledwo co informowaliśmy o kwietniowych planach odnośnie rozpoczęcia zdjęć do filmu, a już pojawiło się info, że Mickey Rourke owszem, daje swoje błogosławieństwo produkcji, ale sam nie ma zamiaru brać w niej udziału. Dodatkowym problemem powstania kontynuacji "Miasta Grzechu" może być fakt, że Miller, który przeżywa fascynację światem filmu i komiksowych ekranizacji, ma na oku przeniesienie losów Bucka Rogersa na taśmę filmową. Sam oczywiście napisze i wyreżyseruje historię. A kim jest Buck Rogers? No cóż, to bohater wojenny, który zapada w śpiączkę, budzi się z niej w XXV wieku i wraz z dwójką przyjaciół musi chronić świat przed siłami zła. Po raz pierwszy bohater ten pojawił się w sierpniu 1928 roku w magazynie "Amazing Stories". Oprócz występów komiksowych, Buck pojawiał się również w słuchowisku radiowym, serialu telewizyjnym oraz filmie pełnometrażowym. Obecnie prawa do postaci posiada Dynamite Entertainment, które jakiś czas temu informowało o planach stworzenia nowej serii traktującej o przygodach Pana Rogersa (za którą odpowiedzialny były Alex Ross oraz John Cassaday). Ponad to, kilkanaście dni temu, Hermes Press wypuściło pierwszego HC'ka zbierającego paski komiksowe z przygodami dzielnego żołnierza. Kolejne tomy w planach. (a.)

środa, 17 grudnia 2008

#96 - Retro 2003

10) „Usagi Yojimbo księga 12: Ostrze bogów” (Stan Sakai, Egmont, USA)

Kolejna przygoda długouchego ronina, nagrodzona statuetką Eisnera i laurem Comics Buyer's Guide. Stroniący od kłopotów Usagi jak zwykle wplątuje się w jakąś aferę i tym razem jest to rozgrywka toczącą się o japoński tron, między szogunatem a tajemniczym Spiskiem Ośmiu. W „Ostrzu Bogów” zamiast kilku krótszych, bądź dłuższych historyjek, Sakai opowiada pełnometrażową, epicką, pełną rozmachu opowieść w scenerii siedemnastowiecznej Japonii. „Ostrze Bogów” to skondensowana dawka tego, co w tym komiksie najlepsze i tylko znakomitej konkurencji zawdzięcza dopiero dziesiątą lokatę w zestawieniu. Nie wiem tylko, czym najfajniejsza przygoda Usagiego zasłużyło sobie na tak fatalną okładkę.

9) „Batman: Rok Pierwszy” (Frank Miller i David Mazzucchelli, Egmont, USA)

Jeśli „Rok Pierwszy” nie jest obiektywnie najlepszym komiksem z Gackiem w roli głównej, to jest tym, do którego najczęściej wracam. Po wycieczce w przyszłość Mrocznego Rycerza, Frank Miller wraca do początków kariery Bruce`a Wayne`a, jako strażnika Gotham. Opowiadając po raz kolejny historię jego narodzin, Millerowi udało się wyciągnąć sporo nowych wątków, a stare pokazać w nowym świetle. Przede wszystkim dużą rolę dostał komisarz, a wtedy dopiero porucznik, Gordon, postać traktowana przez bat-twórców raczej po macoszemu i schematycznie. Scenarzysta dostrzegł w nim potencjał i uczynił go drugim głównym bohaterem komiksu, a jego relacje z Bruce`m - głównym wątkiem utworu. „Rok Pierwszy” jest jednym z nielicznych komiksów super-hero, który doskonale by się bronił jako świetna opowieść sensacyjn0-kryminalna, gdyby odrzeć go z trykociarskiej konwencji. No i wreszcie, to chyba pierwszy egmontowski Batman świetnie przetłumaczony przez Jarosława Grzędowicza.

8) „Liga Niezwykłych Dżentelmenów” (Alan Moore i Kevin O`Neill, Egmont, USA)

Alan Moore bierze na warsztat ograny do bólu schemat historii przygodowej i opowiada ją tak, że nie sposób oderwać się od lektury. W setkach innych komiksów czytałem, jak grupa wyjątkowych bohaterów musi połączyć swe siły i pogodzić czasem sprzeczne interesy, aby pokonać potężnego przeciwnika, zagrażającemu miastu/państwu/światu, ale prawdziwego geniusza poznaje się po tym, ile potrafi wycisnąć z wytartych klisz. A Moore na kartach „Ligi niezwykłych Dżentelmenów” wyciska wiele i z właściwą sobie maestrią. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby przy tej okazji nie popisał się swoją erudycją – i tak „Liga…” zbudowana jest na motywach, postaciach i wątkach zaczerpniętych z angielskiej literatury (dla ciekawskich – tutaj możecie znaleźć spis nawiązań, zapożyczeń i mrugnięć okiem do czytelnika). Całość jest znakomicie narysowana przez Kevina O`Neilla, którego styl Maciej Pałka umiejscowił „gdzieś pomiędzy Mignolą, a Andreasem”. Trudno się z nim nie zgodzić, patrząc na dopracowaną, elegancką, doprawioną nutką ironii kreskę angielskiego artysty.

7) „100 Naboi: Co ma wisieć, nie utonie” (Brian Azarello i Eduardo Risso, Mandragora, USA)

Znakomita, pełnokrwista gangsterska opowieść z mocnym akcentem obyczajowym, w której główny, spiskowy-trustowy, wątek „100 Naboi”, pozostaje na dalszym planie. Główne role w tej opowieści odgrywają młody Loop, jego ojciec i agent Graves, a nie durne strzelaniny i pranie po mordzie. Rzecz jasna, przy okazji każdego komiksu z cyklu, muszę wspomnieć, że samo podziwiane stylu, w jakim Azzarello i Risso prowadzą swoją historię, jest źródłem prawdziwej komiksowej rozkoszy. Granie drugim i trzecim planie, równoczesna i przeplatająca się narracja, dynamiczne kadrowanie i świetne dialogi to znaki rozpoznawcze duetu odpowiedzialnego za „100 Naboi”.

6) „V jak Vendetta” (Alan Moore i David Lloyd, Post, USA)

I kolejny komiks Moore`a na liście – „V jak Vendetta” to jedna z jego wcześniejszych z okresu, kiedy tworzył dla wydawców brytyjskich. I jakże to różny komiks od przepełnionej duchem przygody i tryskającej humorem „Ligi”. „V jak Vendetta” to gęsta, dystopijna opowieść o ścieraniu się jednostki z represyjnym system totalitarnym. Tytułowy V pomimo maski i peleryny nie ma nic wspólnego z super-bohaterem czy bohaterem w ogóle. Jest apoteozą aspołecznej wolności, niebezpiecznie zahaczającą o anarchizm. Jest wcielenie rewolucyjnego żywiołu, który porywa lud na barykady przeciwko państwu. Dzieło Moore`a i Lloyda często jest porównywane do „Roku 1984” George`a Orwella i „Nowego Wspaniałego Świata” Aldousa Huxleya i trudno odmówić racji takiemu zestawieniu.

5) „Kaznodzieja - Aż do końca świata/Łowcy” (Garth Ennis i Steve Dillon, Egmont, USA)

W porównaniu choćby do równolegle publikowanego „Sandmana”, „Preacher” jest serią jeszcze bardziej nierówną, w której momenty słabsze przeplatają się z lepszymi. „Aż do końca świata” to zdecydowanie jej najlepszy epizod. Tragiczna historia dzieciństwa i dorastania Jesse`go Custera, w której Garth Ennis miesza niewyobrażalne okrucieństwo, bezgraniczną miłość i głupkowaty humor w swoim charakterystycznym, obrazoburczym stylu. Origin tytułowego Kaznodziei chwyta za jaja i wyciska łzy, a autor tym tomem wznosi się na szczyt serii, której poziom będzie się potem tylko obniżał. Przy okazji „Kaznodziei” bardzo rzadko wspomina się o oprawie graficznej, a szkoda, bowiem Steve Dillon to typ twórcy, którego łatwo nie docenić. Jego niezwykle precyzyjne, pozornie beznamiętne i stroniące od efekciarstwa rysunki znamionują prawdziwy komiksowy kunszt.

4) „Wilq Superbohater” (Minkiewicze, BM Vision, PL)

“Wilq” był pierwszym, regularnym, rodzimym serialem komiksowym, co najmniej od roku 1989 i chyba pierwszym polskim komiksem, który w takim stopniu przedarł się do świadomości masowego odbiorcy. Sukces i „kultowość” komiksu Tomasza i Bartosza Minkiewiczów był o tyle niespodziewany, bo „Wilq” jest pozycją trudną w odbiorze, hermetyczną, momentami wręcz środowiskową, rysowaną nieprzyjemną dla oka kreską. Nijak nie posiada cech, które mogłyby go predestynować do zostania najbardziej rozpoznawalną rodzimą historyjką obrazkową ostatnich lat. Oprócz premierowego numeru w 2003 roku ukazały się również „Historie, których wolałbyś nie znać” i „Żółw, tuńczyk i jaskinia krokodyla”, które zawierały zarówno nowy materiał, jak i rzeczy publikowane wcześniej na łamach „Produktu”.

3) „Erotyczne zwierzenia” (Janek Koza, Kultura Gniewu, PL)

Swego czasu „Erotyczne zwierzenia” powaliły mnie na kolana. Niewielki, zaledwie czterdziestostronnicowy tomik przeszedł właściwie bez większego echa w momencie, kiedy ukazał się na rynku i nie wzbudził żadnej większej dyskusji. A szkoda, bo jest to komiks niezwykły i ze wszech miar wart wnikliwej lektury. Koza „robi” prawdziwą komiksowa poezję, narzuca swojemu czytelnikowi swoje reguły „gry”. Zaciera tropy, wpuszcza w maliny, wprawia w konfuzję, bawi się bogu ducha winnym „interpretatorem”. Dla mnie „Erotyczne zwierzenia” były prawdziwie emocjonalną wiwisekcją, przeprowadzoną bez znieczulenia przez wytrawnego komiksowego chirurga.


2) „Strażnicy” (Alan Moore i Dave Gibbons, Egmont, USA)

I już ostatnie dzieło Moore`a tego roku i zdecydowanie najlepsze w doborowym towarzystwie innych dzieł angielskiego maga. „Strażnicy” to komiks absolutnie genialny. Formalnie dopracowany z iście zegarmistrzowską precyzją, zachwycający swoją strukturą narracyjną, innowacyjnością i graniem „komiksem”. Alan Moore tworzy super-bohatera, w którego istnienie jestem w stanie uwierzyć. Ujawnia, co tak naprawdę motywuje ludzi do zakładanie pstrokatych kostiumów i walki ze złem, rozchyla pelerynę i ściąga maskę kryjąca to, co w człowieku najgorsze. Obnaża ich pobudki - frustracje, lęk, strach, nienawiść, chorobliwą ambicję. Pokazuje, że ich walka wcale nie jest tak jednoznaczna i kolorowa jak w „Batmanie”. Udowadnia, że nieusuwalny dramat wpisany w dolę super-herosa, nie musi być kiczowatą przykrywką kolejnych przygód, tylko źródłem prawdziwe ludzkiej tragedii. Taki jest właśnie los Rorschacha, który nawiasem mówiąc jest nie tak dalekim kuzynem V, ale także innych „bohaterów” – Veidta, dr. Manhattana, Dana i Laurie. I nieważne czy „Strażnicy” to komiksowa synteza XX wieku, czy dekonstrukcja mitu super-herosa, czy coś jeszcze innego – to przede wszystkim wspaniała opowieść.

1) „Niebieskie pigułki” (Frederik Peeters, Post, EU)

„Niebieskie pigułki” znajdują się na przeciwległym biegunie do „Strażników”, choć tak naprawdę również traktuje o ludziach i ich walce. Peeters w tej autobiograficznej „powieści graficznej” opowiada o swoim trudnym związku z ukochaną, będąca nosicielką wirusa HIV i z jej małym synkiem. Nie sili się na tanie moralizatorstwo i niepotrzebny sentymentalizm, jego historia jest ciepła i subtelna, skrzy się humorem i tkliwością, jest pełna nie nachalnej poetyckości. Autor nie unika trudnych tematów, nie traktuje ich z niepotrzebną nabożnością i chyba przez to jego opowieść jest tak piękna.
Tuz poza dychą: „Cierń w koronie #1: Objawienia i Omamy” (Krzysztof Owedyk czyli Prosiak, Kultura Gniewu, PL) .


2003 – rok Alana Moore`a. O ile można się spierać czy rok 2002 należał do Franka Millera, Gartha Ennisa czy Enkiego Bilala, o tyle 2003 był zdecydowanie zdominowany przez osobę Alana Moore`a. Egmont, na spółkę z Postem opublikował w tamtym roku niemal połowę z dzieł Moore`a, które doczekały się polskich wydań. Jego komiksy zajęłyby nawet cztery miejsca na mojej liście, gdybym wziął pod uwagę „Top 10”, którego druga połówka trade ukazała się w 2004 roku (i będzie figurowała w następnym zestawieniu). Jako wielki fan Moore`a czekam jeszcze na polskie wersje „Prometei” (mam nadzieję, że to wygodne spolszczenie nikogo nie razi), „Toma Stronga” i „A Small Killing”.

Odejście Zbigniewa Lengrena. W Warszawie, 1 października 2003 roku zmarł Zbigniew Lengren. Rysownik, satyryk, karykaturzysta, ilustrator, plakacista, scenograf, twórca aforyzmów i fraszek. Debiutował w roku 1944 na łamach „Stańczyka”, w swojej karierze współpracował między innymi ze „Szpilkami”, „Światem”, „Trybuną Robotniczą”, „Playboyem”. Komiksiarzom znany jest głównie jako twórca Profesora Filutka, który przez ponad 50 lat gościł w „Przekroju” W lutym 2005, w 86 rocznicę urodzin artysty, odsłonięto w Toruniu pomnik psa Filusia, psa profesora, pilnującego parasolki swojego pana i tarmoszącego jego melonik w pysku.

Ostateczny upadek TM-Semic, względnie Fun-Media. Magnat komiksowego rynku lat dziewięćdziesiątych, który przez niemal dekadę dzierżył komiksowy „rząd dusz”, upada ostatecznie w 2003 roku. Wiele już słów napisano o przyczynach zejścia niegdysiejszego potentata i zniknięciu zeszytówek z kiosków, ja podam tylko dwa. Po pierwsze – Arek z Marcinem zapewniali swoich czytelników, że w polskich warunkach nie ma szans na wydanie „Sandmana”, „DKR” czy podobnych, trochę „ambitniejszych” pozycji, bo nikt tego nie kupi. Egmont udowodnił, że jednak się da. Po drugie – włodarze Semica nie zauważyli jak bardzo rynek komiksowy zmienił się na przełomie wieków i nie potrafili dostosować się do nowych reguł gry. A zgodnie z teorią ewolucji, kto nie umie się przystosować, odpada z wyścigu. Umarł król, niech żyje król. Swoją drogą, powoli, powoli zbliżamy się do pierwszej dekady komiksowego panowania Egmontu. Ciekawe, czy coś się zmieni.

Wydanie „Dziejów Świętej Rusi” Gustava Dore przez Słowo-Obraz-Terytoria. Dosyć niszowe, i jak najbardziej ekskluzywne wydanie protokomiksu z 1854 roku. Znany z ilustracji do prozy Dantego, Cervantesa czy Rabelaisa`ego, Gustav Dore prezentuje serię satyrycznych rycin, bo trudno jego pracę nazwać komiksem, na Rosjan, Rosję, ich historię i zwyczaje. I czytając jego dzieło trudno się dziwić, że ta księga nie mogła ukazać się przed 1989 roku – Dore jedzie po przysłowiowej bandzie i często przekracza granicę dobrego smaku w karykaturowaniu naszych wschodnich sąsiadów.



Porażka roku – antologia „Piekielne Wizje”. A zapowiadało się naprawdę dobrze. Po reklamowanej jako „antologii komiksowej mistrza grozy ociekająca krwią i nasieniem” (sic!) spodziewałem się solidnego horroru na poziomie, do jakiego przyzwyczaił mnie Graham Masterton w swoich książkach. Lista płac „Piekielnych wizji” również wyglądała bardzo obiecująco – obok pierwszoligowych twórców z Przemysławem Truścińskim, Michałem Śledzińskim, Robertem Adlerem, Tomaszem Minkiewiczem, Tomaszem Tomaszewskim, Krzysztofem Ostrowskim i Rafałem Szłapą na czele, znalazło się kilku młodych obiecujących. Niestety, komiks okazał się kompletną porażką.



Moda na porno. Tak się jakoś zdarzyło, że w 2003 zapanowała rynkowa hossa na komiksy pornograficzne. Wszystko zaczęło się chyba od Postu i wydanego w marcu pierwszego komiksu Milo Manary, klasyka europejskiego komiksu erotycznego. „Klik” musiał okazać się sporym sukcesem, skoro właściwie każdy wydawca opublikował jakąś pozycję z tej półki. Mandragora ruszyła z cyklem „Kolekcją X”, czyli kiczowatym erotykiem z Hiszpanii, który doczekał się jedynie dwóch numerów. Egmont sięgnął do trochę wyższej półki prezentując „Lornę” Serpieriego. Magazyny komiksowe „KKK” i „Znakomiks” miały swoje numery przeznaczone wyłącznie dla dojrzałego czytelnika. Warto jeszcze wspomnieć o kolorowej reedycji „Pauli” Kabulaka i Tomaszewskiego, niszowym „Pornoholiku” tajemniczego Leona Czerwca i… „Piekielnych Wizjach.

Czy upadek „Krakersa” jest wydarzeniem godnym odnotowania?