czwartek, 31 grudnia 2009

#337 - Kolorowe Zeszyty (7)

Odchodzący w niepamięć rok 2009 postanowiłem pożegnać kolejną odsłoną niezwykle popularnego i wyczekiwanego z utęsknieniem cyklu, w którym na warsztat biorę kilka kolorowych zeszytów z ostatnich miesięcy. Dzisiaj pomaga mi w tym Janusz, który z kolei - dla urozmaicenia - w zwięzłej recenzji nie zaprezentuje ani nic kolorowego, ani nic zeszytowego. Korzystając z okazji, życzymy wszystkim czytelnikom udanego roku 2010 - niech będzie lepszy od poprzednika, nawet jeśli ten wydawał się najlepszy i nie możliwy do pobicia! A wszystkim nam życzymy również, aby te nadchodzące 12 miesięcy obfitych było w możliwie jak najwięcej pozytywnych wrażeń jeśli chodzi o sprawy komiksowe! Czuj duch!

All Star Batman and Robin, The Boy Wonder #10 (DC Comics)
scenariusz: Frank Miller
rysunki: Jim Lee


W jakiś czas po lekturze wypuszczonego niedawno przez Egmont zbiorczego wydania dziewięciu pierwszych zeszytów serii, przypomniałem sobie o posiadanej od dłuższego czasu dziesiątej odsłonie "Cholernego Batmana" i nie bez oporów zabrałem się za jej lekturę. Nie oczekiwałem, że nagle tytuł ten stanie się w chociażby małej części strawny, ale to co dostałem jeszcze bardziej pogrążyło w moich oczach kolejną odsłonę przygód millerowatego Nietoperza. Główny zarzut jest następujący: jest przeraźliwie nudno (nadal). Przebrnięcie przez monologi komisarza Gordona jest nie lada torturą, a sceny akcji nawet w drobnej mierze nie sprawiają, że puls zacznie bić nieco szybciej i nie ratują tego zeszyciku w żadnym stopniu. Batman zachwyca się swoim nowym podwładnym, a młodziutka Batgirl rusza do boju, który nie kończy się dla niej zbyt szczęśliwie. Gdzieś tam jeszcze miga poobijana Catwoman i to wszystko co udało mi się zapamiętać po lekturze tej póki co ostatniej odsłony serii. Lee i Miller co jakiś czas obiecują, że kolejne części już niebawem, ale ciężko w to wierzyć, kiedy słyszy się o następnych projektach komiksowo-filmowych twórcy "Powrotu Mrocznego Rycerza". Nie napiszę, że gorzej być nie może, bo coś czuję, że lektura kolejnej części ze zdwojoną siłą udowodni mi, że właśnie jednak może. (a.)

Goon #33 (Dark Horse)
scenariusz i rysunki: Eric Powell

Po kilku miesiącach przerwy fani Zbira i Franky'ego dostali kolejną część ich przygód. Po ciężkawej kilkunastoczęsciowej historii zaprezentowanej w roku 2008, "chrystusowy" zeszyt przynosi nieco odprężenia. Jest on o tyle ciekawy, że nie występuje w nim ani jedno słowo, a wszelkie potrzebne do zaprezentowania myśli bohaterów są wrysowane w dymki. O samej historii nie ma co się rozpisywać, tym bardziej, że jest to lektura na jakieś trzy minuty, ale mimo tego warto się z tym niepozornym zeszytem zapoznać, żeby móc podziwiać kunszt pracy pana Powella. Całość utrzymana jest w odcieniach szarości z minimalną ilością koloru (zwykle czerwieni) i jak to ostatnio bywa w przygodach "Zbira", typowo komiksowa stylistyka z pierwszych zeszytów (wydanych i u nas), zastąpiona została przyciągającymi uwagę malunkami. Po fatalnym one-shocie z Deathklokiem, śmiało można powiedzieć, że "Zbir" wrócił na właściwe sobie tory. Oby jeszcze czas oczekiwania na następny zeszyt był nieco krótszy. (a.)

Green Lantern #43 (DC Comics)
scenariusz: Geoff Johns
rysunki: Doug Mahnke


Umiłowani w komiksach - ten niepozorny zeszycik będący prologiem do "Najczarniejszej Nocy" w moim osobistym odczuciu jest najlepszym z tych, które dane mi było przeczytać na przestrzeni ostatnich 365 dni. Geoff Johns i Doug Mahnke na dwudziestu kilku stronach prezentują narodziny pierwszego z Czarnych Latarników - Black Handa (William Hand). Znając życie, dziewięciu na dziesięciu scenarzystów przy próbie wiarygodnej kreacji postaci, poślizgnęli by się gdzieś pomiędzy demonstrowaniem zamiłowań młodego Williama, tworzeniem przez niego kostiumu z worka na zwłoki, odpoczywaniu w świeżym grobie a ogólnym zamiłowaniem do śmierci. Wyszłoby to pewnie żałośnie łamane przez śmiesznie. Ale nie w tym przypadku - Johnsowi udało się na tej niewielkiej przestrzeni wiarygodnie przedstawić postać Black Handa, jego pogardę dla życia i zamiłowanie do tak zwanego mroku. Wysokiej formie scenarzysty wtóruje rysownik Doug Mahnke, który właśnie od tego zeszytu rozpoczął swoją przygodę z serią "Green Lantern". Póki co jest to jedyna rzecz z "Blackest Night" w mojej kolekcji i mam nadzieję, że wydarzenia z głównej serii stoją na równie dobrym poziomie co ten jeden zeszycik. Ale o tym przekonam się dopiero przy okazji jakiegoś sympatycznego trejda. (a.)

Invincible Presents: Atom Eve (Image Comics)
scenariusz: Benito Cereno
rysunki: Nate Bellegarde


Atomowa Ewa to jedna z głównych drugoplanowych postaci serii "Invincible" Roberta Kirkmana, z originem której można się zapoznać dzięki tej odpryskowej mini-mini-serii (#1-2). Jej pochodzenie nie jest jakieś szczególne jak na standardy komiksów superhero - ot, Samantha Eve Wilkins to nic innego jak efekt eksperymentów tajnej jednostki przynależącej do Pentagonu (tej samej, która chce sklonować Brita), która to przed długie lata nie wiedziała, że efekt badań przeżył narodziny. Sprawcą tego był Dr. Elias Brandyworth, prawdziwy ojciec i stwórca Eve, który po wydaleniu z rządowej agencji (po rzekomej śmierci Eve przy narodzinach) przez lata obserwował dorastanie swojego najdoskonalszego dzieła. Kiedy Ewa odkrywa swoje niecodzienne zdolności (możliwość manipulacji atomami) i na własną rękę zaczyna wymierzać sprawiedliwość, zwraca na siebie uwagę Złych Ludzi z Rządu, którzy rozpoznają w niej swój dawny eksperyment. Dalszy przebieg akcji jest łatwy do przewidzenia. Scenarzystą komiksu jest niejaki Benito Cereno, ale czuć w tym wszystkim rękę Kirkmana, który nadzorował projekt. Grafika jest natomiast dziełem solidnego rzemieślnika Nate'a Bellegarde'a, który w scenach pojedynków daje mocno do pieca i pokazuje, że zna się na swojej robocie. Z tego co wiem, obie części mini-serii nie weszły w skład żadnego TP, więc edycja sprzed kilku miesięcy (zbierająca je w jeden, gruby zeszyt) jest obecnie jedyną możliwością na zapoznanie się z początkami Atom Eve. Do czego zachęcam, ale raczej tych, którzy mają już na koncie przygodę z "Niezwyciężonym". Dla innych będzie to raczej mało znaczący i szybki do zapomnienia komiksowy epizodzik. (a.)

The Walking Dead, volume 11: Fear the Hunters (Image Comics)
scenariusz: Robert Kirkman
rysunki: Charlie Adlard


Była już zdrada, samobójstwa, gwałty, wyłupywanie oka łyżeczką i inne wymyślne tortury. W końcu była też utrata najbliższych i pogranicze szaleństwa. Ale tego co zafundował Robert Kirkman w jedenastym już trejdzie "The Walking Dead" w ogóle się nie spodziewałem. Zaczęło się od "ostrzeżenia" pokroju "The dead do not hunt... but we do", i przyznaję, że obawiałem się, iż twórcy zafundują nam powtórkę z Woodbury. Ale ich plany okazały się zupełnie inne. W "Fear the Hunters" bohaterowie nie bez powodu spotykają na swojej drodze księdza. Co prawda w świecie opanowanym przez zombie nie mówi się wiele o zbawieniu, ale za to potępienie jest tam bardzo popularnym tematem. Dlatego też pojawienie się kapłana jest świetnym "punktem odniesienia" do zastanowienia się nad moralnością ocalałych bohaterów. A jest nad czym się zastanawiać, bo Kirkman puścił wszystkie postaci swojej opowieści po bardzo stromej równi pochyłej. Pisząc o "Fear the Hunters" nie sposób nie wspomnieć o Charliem Adlardzie, bo zakończenie tej historii znajduje się nie w słowach, lecz twarzach. Zdecydowanych i skupionych na przeżyciu, przerażonych i osłupiałych wobec otaczającego świata i tych pełnych z bezsilności łez wobec własnych uczynków. Kirkman zaskoczył tym trejdem, gdyż skierował historię na zupełnie inne tory niż mogło się to z początku zdawać. Mogę szczerze napisać, że wielokrotnie byłem zszokowany podczas lektury "The Walking Dead", ale dopiero teraz po raz pierwszy byłem przerażony. Dla tych czytających polskie wydanie mam dwa słowa: warto czekać. (t.)

Najlepszego w 2010!

poniedziałek, 28 grudnia 2009

#336 - Kolec - Graphicus, czyli arktyczny wywiad.

W przerwie między tworzeniem kolejnych stron do nadchodzącego albumu z przygodami Kapitana Sheera Marcin Podolec (kolec), przepytał Bartka Kuczyńskiego (Graphicusa) publikującego od kilku lat na swojej domowej stronie komiks "Arctic". Panowie rozmawiali o medycynie, kolaboracjach, publikacjach i własnych historiach. O biustach też. Zapraszamy więc na wywiad, po lekturze którego polecamy również przypomnieć sobie opublikowany u nas jakiś czas temu epizod "Kapitana Sheera", a w tęsknocie za minionymi świętami przypomnieć okazjonalną kartkę stworzoną przez Bartka! (a.)

kolec: Pamiętasz, jak się poznaliśmy? Ja miałem zielone oczy i perspektywy, Ty wąsy i ramoneskę ...
Graphicus: Pamiętam, jakby to było wczoraj… moment, przecież to było wczoraj? (niezupełnie… - k.) Miałeś zieloną kartę, a nie oczy! A dla kogo ten wywiad? Urząd imigracyjny? Tak w ogóle to pamiętam. W każdym razie tak mi się wydaje… wiesz, w pewnym wieku wspomnienia są rzeczą umowną. To było chyba jak przymierzałem się do kupna tabletu? Po raz kolejny zresztą.

Dokładnie. Zagadałeś do mnie (ewidentnie szukając męskiego ramienia) tak po prostu, bo rysuję komiksy. Często zdarza ci się zagajać do komiksiarzy?
Jasne, bardzo często, zresztą nie tylko do komiksiarzy. Jestem może nieśmiały, ale lubię poznawać nowych i ciekawych ludzi (tu zacząłem zastanawiać się, czy okazałem się człowiekiem ciekawym – k.). Jak już przełamię nieśmiałość to jest już ok i rozmawiam zupełnie swobodnie. Nie bez znaczenia jest też fakt, że zazwyczaj otaczam się pięknymi kobietami, które przyciągają uwagę komiksiarzy i pozwalają mi zacząć znajomość z flanki. Tak było z Danym, Scottem Lobdellem i wieloma innymi. Poza tym w moim zawodzie muszę być raczej kontaktowy.

No właśnie, jesteś lekarzem. Powiedz, w Polsce komiks to choroba zakaźna? Łatwo jest się zarazić?
Cóż, występuje w dużym odsetku populacji wrodzona oporność i tylko długa i nawracająca ekspozycja może coś poradzić, czy to z samym komiksem, czy też z innymi nosicielami. Sam bez skrępowania staram się przekazywać dalej, choćby tolerancję, a jeśli się uda to i może jakiegoś rodzaju polubienie. W mojej pracy koledzy wiedzą że rysuję. Wiele razy widzieli mnie rysującego na dyżurze, więc korzystając z chwilowego zainteresowania, starałem się wyjaśniać, jak to jest z komiksem i z tym co robię. Nagle się okazywało, że ktoś chce pożyczyć moje zbiory "Calvina i Hobbesa", prosi, żeby kupić "Funky'ego Kovala" na festiwalu w Łodzi, że zna kogoś ze środowiska, bo razem np. do liceum chodzili. Niestety nie jest to jednak tak zaraźliwa pasja jak bym chciał.

Czujesz się kompetentny by uzdrowić polski komiks?
Hehe (enigmatycznie zahehecił Bartek – k.). Co ja biedny mogę? Nie czuję nawet takiej inspiracji, a poza tym, czy on jest chory, żeby go uzdrawiać? Jest może problem z rynkiem i spojrzeniem na komiks przez osoby niemające z nim do czynienia. Czasem wydaje mi się, że brakuje dobrych scenarzystów, bo rysowników mamy wielu świetnych. Ale po takiej konstatacji zazwyczaj trafiam na świetną historię i sam już nie wiem, jak to jest. Parę miesięcy temu byłem w Brukseli i oczywiście pierwsze miejsce, jakie chciałem znaleźć, to sklep z komiksami. Zapytałem kolegę, który tam mieszka, gdzie takie coś znajdę. Co prawda sam nie wiedział, ale rzucił temat w towarzystwo (mieszane polsko-zagraniczne, ludzi pracujących w komisjach europejskich). Zamiast spodziewanego i znanego z Polski "A ja wiem? Nie znam się." od razu każdy stwierdził, że wie gdzie są dwa, trzy, a inni, że chętnie się też przejdą, bo i tak muszą jakiś prezent kupić. Takie coś mi się marzy.

Mówisz, że komiks w Polsce ma się nieźle i trafiasz na dobrze opowiedziane historie - których polskich autorów i jakie albumy cenisz najbardziej?
Nieźle, jak na warunki które mu stwarzamy, my zapaleńcy. Cóż, uwielbiam klasyki, czyli "Wilqa", "Jeża Jerzego" (może też dlatego, że tak mam na drugie) (a ja czuję się jakoś powiązany z kolcami Jerzego – k.), czekam też na zbiorcze wydanie "Osiedla Swobody". Lubię historie Skutnika, tak samo oczarowała mnie ostatnio "Łauma" KRLa. Młodzi rysownicy webkomiksów, którzy powoli wychodzą z internetu na papier też są warci uwagi. Są także ludzie ze starszego pokolenia, których naprawdę sobie cenię i lubię do nich wracać: do Rosińskiego, Polcha za starych czasów, nieodżałowanego Christy - uwielbiam ich warsztat i historie, które opowiedzieli. Lubię też komiksy mojego przyjaciela Roberta Wagi, pierwszego Laureata Grand Prix Konwentu w Łodzi, strasznie żałuję, że Robert już nie tworzy. Nie mógłbym też zapomnieć o Januszu Wyrzykowskim, Robercie Adlerze, których kreska mi bardzo przypasowała.

Pomimo tak solidnych wzorców, Twoja kreska niezmiennie kojarzy mi się z frankofońskimi komiksami humorystycznymi - to chyba one wpływają na Ciebie mocniej, niż rodzima twórczość?
Staram się nie wzorować na żadnym konkretnym twórcy czy komiksie, marzy mi się mój własny niepowtarzalny styl, ale z pewnością nie jest to dla mnie priorytetem. Przede wszystkim chciałbym opowiadać swoje historie, a to czy sposób, w jaki rysuję przypomina to czy tamto, no cóż… Mam wiele komiksów, a jeszcze więcej przeczytałem od momentu zainteresowania się tą dziedziną sztuki i pewne rozwiązania stylistyczne mogły, albo musiały przesiąknąć do mojego sposobu rysowania. Bardzo lubię nasze europejskie dziedzictwo komiksowe. Miałem z nim kontakt prawie od początku i stanowi dla mnie jakiś tam wzorzec przedstawiania opowieści, ale raczej pobieżny niż konkretny.

Opowiadanie swoich historii to marzenie - podejrzewam - większości twórców. Czy za "swoje" historie uważasz też komiksy, które rysujesz do scenariuszy innych osób? Ile Bartka jest w komiksach, które tworzysz z kolegami?
Cóż, zazwyczaj rysuję do własnych scenariuszy, współprace dotychczas zdarzały mi się sporadycznie. Rysowanie swoich historii jest jak najbardziej marzeniem twórcy, ale ma swoje minusy - czasem brak dystansu do tego co się wymyśliło. Niewątpliwie jednak jest tam najwięcej mnie. Jeśli rysuję do czyjegoś scenariusza, też staram się dać najwięcej z siebie, zwłaszcza jeśli mam większą swobodę w interpretacji tego, co zostało napisane. Jestem ogólnie mało konfliktowym człowiekiem, więc wydaje mi się, że współpraca jest dość znośna dla scenarzysty. Taki komiks jest może nieco mniej mój, ale z "burzy mózgów" i wzajemnych sugestii może wyjść o wiele więcej, niż gdyby każdy robił tylko swoją historię. Współprace wychodzą chyba najlepiej przy okazji konkursów. Chyba jedynym przykładem współpracy poza konkursowej był "Kapitan Komiks" na Motywie Drogi. Kmh (Konrad Hildebrand) rzucał problem i pisał, jak by chciał, żeby to wyglądało. A ja rysowałem.

Z niezłym skutkiem, rzekłbym. Który zrobiony przez Ciebie komiks był największym wyzwaniem?
To chyba najtrudniejsze pytanie… Każdy komiks jest dla mnie wyzwaniem dopóki siedzę przed białą kartką. Jak już zacznę rysować, jakoś idzie. Ale myślę, że największym problemem był dla mnie komiks ilustrujący opowieści typu noir (Chandler itd.), który rysowałem dla koleżanki do magazynu "Images". To taki periodyk wydawany przez Collegium Europaeum Gnesnense. Problemem tam był czas. W trzy dni musiałem narysować trzy strony, obrobić komputerowo (myszką… paskudne czasy) i szczerze mówiąc nie jestem teraz zadowolony z efektu. Gdybym mógł, zrobiłbym to inaczej. Była to historia zupełnie odmienna od tego, co rysowałem dotychczas. I to też było wyzwanie.

A właśnie, jak wspomniałeś wyżej, poznałem Cię kiedy byłeś w trakcie poszukiwań tabletu (dość rozpaczliwych). Jak Ci się na nim pracuje? Tablet wydaje Ci się teraz rzeczą niezbędną przy każdym nowoczesnym MPK?
Bardzo rozpaczliwych! To było moje marzenie od wielu lat, niedostępne z wielu przyczyn. Pracuje mi się dobrze, chociaż jeszcze się uczę korzystać z jego możliwości. Tablet na pewno jest nieoceniony przy obróbce komiksu, ale ołówek, tusz i papier są jak dla mnie niezastąpione (Bartek jest romantykiem i sentymentalistą – k.). Rysując tradycyjnie człowiek się bardziej skupia. Czuje większy kontakt z tym, co tworzy. Tablet nas rozleniwia. Ostatnio rysując komiks z jakichś dziwnych przyczyn narysowałem kadry w odwrotnej kolejności. Było to co prawda w ołówku, ale i tak nie chciało mi się narysować poprawnie, bo "komiks musi przejść przez komputer". Przyznam, że czasem irytują mnie "komputerowe kolory" i lubię przeczytać coś zrobionego tradycyjnie.

Co do postępu – od jakiegoś czasu siedzisz nad nową wersją swojej strony...
Heh, chcę zrobić coś mniej topornego w obsłudze od tego co jest teraz, coś bardziej nowoczesnego i dwujęzycznego. Ale po pierwsze moja znajomość html nie jest już wystarczająca, a po drugie nie mam już niestety tyle czasu, żeby się tym samemu zająć, poczytać, pouczyć i popróbować. Wolę w tym czasie narysować komiks, a i praca nie jest tu bez znaczenia.

Na nowej stronie będzie jeszcze miejsce dla Twojego sztandarowego komiksu - "Arctica"?
Oczywiście, że będzie. "Arctic" będzie zajmował nawet ważniejsze miejsce niż teraz. Strona nie powstała z początku z myślą o komiksie internetowym, tylko jako strona domowa z kilkoma rysunkami...

"Arctic" to jeden z niewielu netkomiksów niepojawiających się na topliście. Jak wiadomo - pokora przychodzi z wiekiem... Poważnie jesteś tak stary, by nie mieć pociągu do sławy, komentarzy, setek odwiedzin...?
Nie czuję się stary! Lubię, jak ludzie odwiedzają i czytają "Arctica", jeszcze bardziej lubię, gdy jest jakiś odzew. Ale do sławy mnie nie ciągnie. Zawsze lubiłem po prostu robić swoje. Toplistom po prostu nie i wierzę. Może to błąd, ale zawsze uważałem, że najlepsza reklama to dobre słowo od kogoś, kto już spróbował.

O tak, to zdecydowanie błąd. A więc człowieku błądzący - dokąd właściwie zmierzasz? Dlaczego zamiast bawić dzieci swoimi historyjkami komiksowymi wolisz odsysać tłuszcz i poprawiać biusty atrakcyjnym pacjentkom? Czyżbyś był zwyczajnie... wyrachowany? Poukładany? Albo, nie daj Boże... trzeźwo patrzysz na świat?!
Myślę, że jest dobrze tak jak jest. Gdybym mógł wybrać ponownie, znów wybrałbym bycie lekarzem. Dzięki temu pasja może pozostać pasją. Lubię i to, i to co robię.

W sensie: biusty lubisz?
Jak każdy (śmiech). Ale jestem profesjonalistą! Ok, tak naprawdę to nie robię jeszcze biustów. Ale za kilka lat…

Masz w domu taką honorową półeczkę, gdzie trzymasz swoje publikacje – jest ona niejako podsumowaniem Twoich komiksowych inicjatyw. Myślę, że opowiedzenie o niej będzie dobrym zakończeniem wywiadu. Jesteś dumny z tej swojej półeczki? Chwalisz się znajomym?
Nie mam aż tak zatrważającej ilości publikacji. Najwięcej miejsca powinny zajmować stare numery "Pulsu AM", mojej uczelnianej gazety, gdzie byłem grafikiem i dzięki temu miałem okazję puścić tam wiele żartów rysunkowych, a nawet i regularną serię komiksową. Mam tam też różne projekty okładek, logotypów, reklam (zazwyczaj uczelnianych albo robionych dla znajomych), dwuplanszówkę opublikowaną w "Krakersie" (świętej pamięci, ale to nie moja wina… mam nadzieję). Miałem też kilka rysunków w książce medycznej… No i jestem w ostatnim katalogu MFKiG.
_____________________________

Rzeczy z wywiadu wycięte:

1. Kurde, mam wrażenie że moje odpowiedzi są strasznie chaotyczne…

2. Argh, nie tak powinno pójść!

3. Od męskich wolę jednak stanowczo damskie ramionka ;)
4. To odpowiedź? Ja już jestem, choinkę stawiałem.
/ Za moich czasów sie to inaczej nazywało, a nie stawianie choinki…

niedziela, 27 grudnia 2009

#335 - Trans-Atlantyk 69

Tuż przed świętami redaktorzy DC i Marvela ogłosili komplet komiksowych zapowiedzi na marzec 2010 roku. Prezentację wypada zacząć od oficyny Dana DiDio i wybuchowego finału "Blackest Night", kolejno na łamach "Green Lantern Corps" (Peter Tomasi i Patrick Gleaseon, 17 marca), "Green Lantern" (Geoff Johns i Doug Mahnke, 24 marca) i ósmego zeszytu głównej mini-serii związanej z "Najczarniejszą Nocą" (Geoff Johns i Ivan Reiss, 31 marca). A jeśli już przy "GL" jesteśmy, to warto wspomnieć, że szósty odcinek "BN" wyciekł do sieci. DC, chcąc oszczędzić sobie roboty przez święta, wysłało do sklepów komiksy z adnotacją "nie otwierać przed środą 30 grudnia!", licząc, że nikt tam nie zaglądnie. Oczywiście stało się inaczej i w internecie zaroiło się od robionych w pośpiechu skanów i spoilerujących komentarzy zdradzających fabułę tego bardzo wybuchowego odcinka. Można było się naciąć i bardzo popsuć zabawę, więc uważajcie! Zgodnie z z zapowiedziami, w roku 2010 jedną z głównych ról będzie odgrywał Superman. W marcu trzyczęściową mini-serię "Last Stand of New Krypton" rozpocznie się cross0ver "Brainiac & The Legion of Super-Heroes", rozgrywający się na łamach wszystkich s-tytułów ("Action Comics", "Superman", "Supergirl", "Adventure Comics"). Oprócz tego, Człowiekowi ze Stali będzie poświęcone wydawnictwo "80-Page Giant". Nie tak dawno wspominaliśmy o wielkich zmianach dotyczących łuczników DCU (news numer dwa), a rozpoczną się one właśnie w marcu. Bardzo interesująco zapowiada się również nowa mini-seria z powracającym Flashem (Barrym Allenem), który w 2009, na łamach "BN" odegrał/odgrywa jedną z wiodących ról. "The Flash: Secret Files and Origins 2010" napisana przez Geoffa Johnsa i narysowana przez oddział najzdolniejszych artystów z DC zapełni kilka luk w życiorysie wracającego do życia herosa. (j.)

Początek roku w Marvelu należeć będzie do kolejnego wielkiego wydarzenia, któremu nadano nazwę "Siege" i którego trzeci numer (z czterech) pojawi się w rękach czytelników właśnie w marcu. Oprócz niego, w ramach crossoveru, pojawi się dziesięć innych zeszytów (w tym pierwszy numer głównej mini-serii w wersji reżyserskiej), z których każdy będzie zapewne "epicki" i "zmieniający cały świat Marvela". Dla fanów Stephena Kinga i komiksowych wersji jego dzieł, Dom Pomysłów przygotował ostatnie numery "Dark Tower: The Battle of Jericho Hill" oraz "The Stand: Soul Survivors", jak również pierwszą część (z czterech) serii "N.", za którą odpowiedzialny jest duet Marc Guggenheim oraz Alex Maleev, i która w zeszłym roku pojawiła się jako tak zwany "motion comic". Jednak tak naprawdę marzec będzie należał do dwóch postaci - pierwszą z nich będzie Iron Man, który ze względu na wchodzący do kin w maju sequel jego przygód, pojawi się w aż 13 komiksach. Głównie są to wydania zbiorcze najbardziej znanych jego historii ("Armor Wars", "Demon in a bottle"), ale dzięki trzynumerowej mini-serii "Iron Man 1.5", czytelnicy będą mieli szansę dowiedzieć się, co działo się w świecie filmowego Żeleźniaka podczas miesiąca dzielącego akcję obu filmów. To tyle o Tonym Starku. Natomiast drugim herosem, który świecić będzie w trzecim miesiącu przyszłego roku będzie... (a.)

...sam Deadpool, którego Marvel od dłuższego czasu traktuje jak dojną krowę i co chwila wypuszcza nowe serie, mini-serie, łan-szoty, czy wrzuca go do innych tytułów. Tym razem jednak Dom Pomysłów przerósł samego siebie i w ręce czytelników odda aż dziewięć zeszytów - trzy będą należeć do regularnych serii przygód wyszczekanego herosa ("Deadpool: Merc With a Mouth", "Deadpool" i "Deadpool Team-Up"), jeden będzie one-shotem pozwalającym ponoć zrozumieć Wade'a Wilsona ("Deadpool Corps: Rank and Foul"), a pozostałych pięć zeszytów wejdzie w skład pięcionumerowej mini-serii (wszystkie numery w marcu!) wprowadzającej do wielkiego wydarzenia jakim mają być "Korpusy Deadpoola". "Prelude to Deadpool Corps" napisze niejaki Victor Gishler, a każdy numer będzie miał innego rysownika - jedynka należy do twórcy postaci Roba Liefelda, a dalej będą to Whilce Portacio, Philip Bond, Paco Medina i Kyle Baker. Jakoś nie sądzę, żeby w tym wypadku jakość szła w parze z ilością. Chociaż nie pogniewam się jeśli się mylę. (a.)

W 860 numerze "Detective Comics", który ukazał się 23 grudnia, ciepło przyjęty przez krytyków i czytelników run Grega Rucki i J.H. Williamsa III dobiegł swojego końca. Wiele wskazuje na to, że to jeszcze nie koniec przygód Batwoman, pisanej przez spółkę Rucka-Williams III. Scenarzysta napisze jeszcze kolejne cztery numery "Detective'a" ilustrowane przez Jocka, a w nieokreślonym jeszcze późniejszym terminie wystartuje seria "Batwoman", oczywiście z Williamsem na pokładzie. Seria ma już błogosławieństwo DiDio, który obiecuje, że Kathy Kane będzie jedną z najciekawszych postaci DCU. Jeśli tytuł będzie cieszył się dobrą sprzedażą, ukaże się więcej niż dwanaście zaplanowanych zeszytów (w tym pięć pierwszych ma być poświęconych na origin Kobiety-Nietoperza). (j.)

Karen Beger na łamach vertigowego bloga "Graphic Content" opowiada o dwóch, nadchodzących w 2010 roku tytułach, które wzbudzają jej szczególną ekscytację. Pierwszy z nich to "American Wampire", o którym szerzej pisaliśmy wcześniej (news numer dwa), drugim - "Greendale". Powieśc graficzna będzie komiksową adaptacją płyty Neila Younga pod tym samym tytułem, wydanej w 2003 roku. Napisana przez Joshuę Dysarta ("Unknown Soldier", "Swamp Thing"), zilustrowana przez Cliffa Chianga ("Human Target", "Green Arrow/Black Canary"), z kolorami Dave Sewarta ("Hellboy", "DC New Frontier") będzie lyriczną opowieścią o ekologicznym przesłaniu. Jej główna bohaterka, nastoletnia Sun Green, korzystając ze swojego niezwykłego daru kontatku z przyrodą, będzie broniła swojego rodzinnego miasta przed tajemniczym Człowiekiem w Czerwonym Garniturze. Brzmi to bardzo super-bohatersko... (j.)

Marcowymi zapowiedziami rzuciło również wydawnictwo Image Comics! Co najciekawsze to to, że mini-seria z obecnie najważniejszymi wydarzeniami tego wydawnictwa, czyli "Image United" nieco zwalnia, co daje szansę na zaprezentowanie losów bohaterów nie biorących udziału na pierwszej linii frontu. Herosi ci dostaną swoje pięć minut w serii "Image United: Interlude" i z tego co widać na okładce pierwszego numeru, będą to między innymi Invincible, Pitt oraz prawdopodobnie Madman i Jack Stuff. Podobnie jak w przypadku głównej serii, tak samo tutaj, każdy twórca odpowiada za swojego bohatera, więc nad jedną stroną będzie pracować zwykle kilku artystów. Uwagę zwraca również wydanie zbiorcze pierwszych pięciu numerów serii "Haunt" tworzonej przez takie gwiazdy jak McFarlane, Ottley, Capullo i Kirkman. Szczególnie sympatyczna wydaje się cena - 10$ bez jednego centa, za 120 stron w kolorze nie zdarza się często. Nie należy również zapominać o udziale Szymona Kudrańskiego przy 201 numerze "Spawna", o czym pisaliśmy we wczorajszych newsach (#2)! (a.)

Znany ze znakomitej "Epoki Brązu", która niestety w Polsce niezbyt dobrze się przyjęła, Eric Shanower (wraz ze znakomitym Skottiem Youngiem) z sukcesami przygotowuje dla Marvela komiksowe adaptacje książek L. Franka Bauma ze świata Oz. Hardcoverowoa edycja "The Wonderful Wizard of Oz" ukazała się w sierpniu mijającego roku, a jej kontynuacja "The Marvelous Land of Oz" wystartowała w listopadzie. Nie jest to jednak pierwsze podjeście Shanowera do tego klasycznego tytułu przeznaczonego dla dzieci. W latach 1986-1992 przygotował podobne komiksy dla wydawnictw First Comics i Dark Horse. Teraz, zostaną one wznowione w nowej edycji IDW Comics, w pomniejszonym formacie. Poprzednio ukazał się omnibus wszystkich pięciu albumów pod tytułem "Adventures in Oz". Fajnie będzie móc porównać dwie adaptacje tego samego pierwowzoru przygotowane przez jednego autora na przestrzeni ponad dwudziestu lat... (j.)

Komiksowe adaptacje gier ze stajni Blizzarda czekają gruntowne zmiany. Wildstorm Comics, imprint w ramach DC, ogłosił zamknięcie obecnie ukazujących się serii. I tak siódmy numer "Starcrafta", który ukaże się 10 stycznia 2010 roku, będzie tym ostatnim, podobnie jak "World of Warcraft Special", który ukazał 16 grudnia i zakończył żywot "Warcrafta". Nie wiadomo jeszcze kiedy nowe tytuły wystartują, pewne jest, że zmieni się ich format. Klasyczne zeszytówki zostaną zastąpione przez pełnometrażowe powieści graficzne, "dające o wiele większe pole do popisu dla twórców", jak mówi Hank Kanalz z WS. Do tej pory obrazkowe wersje znakomitych gier Blizzarda sprzedawały się poniżej oczekiwań wydawców. Zobaczymy, czy zmiana formatu wydawniczego coś zmieni. (j.)

W przyszłym roku do sprzedaży trafi reedycja jednego z najbardziej znanych crossoverów superbohaterskiej fikcji i rzeczywistości. Ekskluzywne wydanie komiksu "Superman vs. Muhammad Ali" wyjdzie w dwóch wersjach - jednej posiadającą nową okładkę oraz sekcję szkiców, a druga pojawi się w nakładzie limitowanym ze starą okładką i w pierwotnym rozmiarze (plus minus A4). Historia w której Clark Kent i Muhammad Ali łączą siły, aby pokonać inwazję obcych, została napisana przez Dennisa O'Neila i zaadaptowana do komiksowej wersji przez Neila Adamsa, który zajął się również rysunkiem, a duet Dick Giordano / Terry Austin zajął się tuszem. Pierwotnie komiks ten był co chwila przekładany i gdy w końcu trafił na sklepowe półki, to Ali nie był już bokserskim mistrzem świata (na kilka miesięcy zdetronizował go Leon Spinks). Fakt ten został wyśmiany w jednym z numerów "Amazing Spider-Man" (#176; listopad 1978) w którym pewna osoba oferuje Pajęczakowi (który ponoć miał zaliczyć mały występ we tym crossoverze) walkę właśnie z Leonem, którą ten odrzuca mówiąc, że zanim komiks trafi do rąk czytelników, ktoś inny może być już mistrzem. (a.)

"Geek Honey of the Week"
(poświąteczny relaks)

sobota, 26 grudnia 2009

#334 - Komix-Express 19

Do końca roku zostało mniej niż tydzień, nie dziwi więc, że wszelkie podsumowania zaczynają wychodzić na powierzchnię (niczym zombie). Podobnie będzie na Kolorowych w pierwszym miesiącu nowego roku, ale oczywiście nasze rankingi nie będą jedynymi wpisami oprócz piątkowo-sobotnio-niedzielnych cykli. Na kolejne miesiące mamy już zaplanowanych kilka atrakcji i jak zawsze mamy nadzieję, że przypadną one Wam do gustu. Jesteśmy również otwarci na wszelkiego rodzaju sugestie co do tematów, które moglibyśmy poruszyć na naszych łamach - jeśli więc macie jakieś propozycje, zapraszamy do komentarzy! A na razie zapraszamy na sobotnią dawkę newsów i zachęcamy do korzystania z ostatnich świątecznych godzin! (a.)

Jak donosi Aleja Komiksu, Paweł Sambor jest kolejnym rodakiem, którego prace zostaną wydane za wielką wodą. Radomski komiksiarz odpowiada za graficzną stronę albumu "Harbor Moon" liczącego sobie około 140 stron, który swoją premierę ma mieć na początku przyszłego roku (wyd. Arcana Comics). Oprócz Pawła, przy tytule tym palce maczali również inni rodacy - Nikodem Cabała, który stworzył kilkustronicowa scenę z retrospekcją oraz Karol Wiśniewski, wcielający się w rolę konsultanta i webdesignera. Tytułowa górska wioska jest miejscem do którego zmierza główny bohater Tim Vance, lecz nie spodziewa się, że jest ona zamieszkana przez wilkołaki. Od tego momentu jego zadaniem numer jeden jest przeżycie. Na oficjalnej stronie komiksu można zapoznać się z pierwszymi 10-ma stronami, okładkami, promocyjnymi grafikami oraz szkicami postaci. Pawle - gratulujemy! A coraz liczniejsza reprezentacja polskich komiksiarzy i ich dzieł za wielką wodą jest bardzo krzepiącym zjawiskiem! (a.)

Powyższy news nie jest jedynym, który dotyczy obecności Polaków na rynku amerykańskim. Marcowym zapowiedziom wydawnictwa Image Comics więcej uwagi poświęcimy w jutrzejszym wydaniu Trans-Atlantyku, ale dzisiaj musimy wspomnieć o kolejnym tytule przy którym pracę podjął Szymon Kudrański - po albumie "Zombie Cop" (Image Comics), kontynuacji współpracy z Billem Moseleyem i pin-upach do "Groom Lake" i "Graveslingera" (oba IDW), przyszła kolej na... legendarnego "Spawna"! Dwieście pierwszy numer komiksu, który ukazywał się w naszym kraju przez wiele lat, zostanie zilustrowany właśnie przez Szymona (wraz z Toddem McFarlanem). Na blogu artysty można zobaczyć kilka szkiców na których widnieje znana większości fanów komiksu postać. Podobnie jak w przypadku Sambora, gratulujemy Szymonowi kolejnego sukcesu na zachodnim rynku! (a.)

Siódmy numer "Ziniola" nie ukaże się w pierwotnie planowanym terminie, czyli 18 grudnia starego roku. Jak pisze Dominik Szcześniak, premiera najnowszego numeru kwartalnika kultury komiksowej została przełożona na bliżej nieokreślony termin w pierwszych dniach stycznia. Ciała dali podobno drukarze. Na osłodę, na blogu "Ziniola" zaprezentowano alternatywne okładki przygotowane przez Rafała "Otoczaka" Tomczaka, które zostały odrzucone przez redaktora naczelnego. A było ich trzynaście i każde na froncie magazynu wyglądałaby naprawdę zacnie, podobnie jak i nowe otoczakowe logo. (j.)

W planach Mroja Press na przyszły rok pojawiła się kolejna pozycja wydawnicza. "Strefa Bezpieczeństwa Goražde" Joe Sacco jest efektem kilkumiesięcznej podróży autora po Bośni i Hercegowinie pod koniec trwającej w pierwszej połowie lat 90-tych wojny domowej. W swojej pracy nie skupił się on na polityce, lecz na relacjach zwykłych ludzi, tworząc tym samym przejmujący reportaż składający się z wywiadów, wspomnień i własnych obserwacji. Dzieło Joe Sacco zostało wydane przez Fantagraphics na początku XXI wieku i otrzymało kilka nagród, w tym Eisnera za Najlepszą Powieść Graficzną (2001). "Strefa bezpieczeństwa.." będzie pierwszym, i mam nadzieję nie ostatnim, albumem tego artysty wydanym w naszym kraju. (a.)

Z okazji dziesięciolecia Klubu Świata Komiksu na Alei Komiksu przeprowadzono wywiad z Tomaszem Kołodziejczakiem. W krótkiej rozmowie, na którą złożyło się dziesięć pytań i odpowiedzi, szef komiksowego wydziału Egmontu wspomina mijającą komiksową dekadę - wymienia swoje ulubione komiksy, opowiada trochę o procesie przygotowywani albumu do polskiej edycji i nie kryje dumy z faktu, że za całkiem dobrą kondycję polskiego rynku w dużej mierze odpowiada właśnie Egmont. Po raz kolejny wspomina o "dużym projekcie w obszarze mainstreamu, komiksu fajnego, lekkiego do poczytania" i zaraz dodaje, że "nic więcej zdradzić nie może." Generalnie, jakichś rewelacji brak, a nowych informacji, jak na lekarstwo. (j.)

Wydawnictwo Hanami zaprezentuje na polskim rynku kolejnego wschodniego twórcę, a raczej twórczynię. Tym razem będzie to Kirin Tendo, autorka "Anagramu". Album, wraz z "Odległą dzielnicą" Jiro Taniguchiego ukaże się w marcu 2010 roku i będzie kosztował 29 złotych. "Anagram" zapowiada na się na interesującą opowieść obyczajową. Jej główna bohaterką, Kitsuki, miała niełatwe dzieciństwo - zamiast szczęśliwej i kochającej się rodziny pamięta tylko smutek, płacz i strach. Przykre doświadczenia odbijają się na jej obecnym życiu, z trudem nawiązuje kontakty z innymi ludźmi, nie umie dobierać odpowiednich partnerów i ciągle podejmuje głupie decyzje życiowe. Czy pomimo tragicznej przeszłości uda jej się na poukładać własne życie na tyle, żeby zaznać choć trochę szczęścia? (j.)

piątek, 25 grudnia 2009

#333 - The Batmans: Track 20 - Nelson Evergreen

Autor dzisiejszego Dynamiczno-Muzycznego Duetu, grającego na thereminie (Batman) i stylofonie (Robin) to Nelson Evergreen. A właściwie Neil Evans, autor okładki do drugiego tomu "New British Comics". Mieszkający w Brighton twórca para się ilustracją, designem, animacją, karykaturą, utworami dla dzieci, a w wolnych chwilach rysuje także komiksy - no cóż, z takimi umiejętnościami nie ma się co ograniczać. Więcej jego prac możecie zobaczyć na jego stronie, starym i porzuconym blogu, oraz nowym, w miarę regularnie aktualizowanym skechblogu. (j.)
Świątecznym strzałem w dziesiątkę popisał się tym razem Mariusz "Wonder" Ciechoński! Gratulujemy!

Tak jak dla Batmana święta nie są wymówką, żeby na kilka godzin zaprzestać walki ze złem, tak dla nas nie jest to powód, żeby "przypadkiem zapomnieć" o piątkowej zabawie z umuzykalnionymi wersjami pana Nietoperza. Dzisiaj, podobnie jak tydzień temu, autorem grafiki jest twórca zza granicy i jako podpowiedź mogę skopiować ten sam tekst, który pojawił się tydzień temu, tj. "(...) prace tej osoby można było zobaczyć w pewnej publikowanej u nas antologii, zbierającej komiks młodych artystów z pewnego europejskiego kraju.". Widzimy się za 24 godziny i mam nadzieję, że tym razem nie trzeba będzie ogłaszać dogrywki, jak to było siedem dni temu! Jedzcie, pijcie i zgadujcie! (a.)

czwartek, 24 grudnia 2009

#332 - HO HO HO!


Crossover Batmansów z Bożym Narodzeniem w wykonaniu Bartka Kuczyńskiego - wielkie dzięki!

Staropolską mantrę "zdrowia, szczęścia, pomyślności" słyszeliście (bądź będziecie niedługo słyszeć) nie raz i nie dwa dzisiejszego dnia, więc my je odpuszczamy, a zamiast tego życzymy Wam mnóstwa wymarzonych komiksów pod choinką, których lektura przyjemnie wypełni czas między jednym posiłkiem a drugim, jak również innych komiksowych gadżetów, które przyozdobią Wasze kolekcje kadrów i dymków! A jeśli Święty Mikołaj w tym roku przyjdzie w kostiumie Batmana, to szczerze Wam zazdrościmy! Kolorowych świąt!

Kuba Oleksak
Janusz Topolnicki
Łukasz Mazur

środa, 23 grudnia 2009

#331 - All Star Superman

Mam świadomość, że zaczynać tekst o tym komiksie od słów "Superman nie jest moim ulubionym bohaterem" jest strasznym banałem, ale muszę tak uczynić z bardzo prostego powodu. Moja znajomość uniwersum harcerzyka w czerwonej pelerynie jest bardzo uboga, więc daleko mi do odbiorcy idealnego tej historii stworzonej przez Granta Morrisona i Franka Quitely. Nie oznacza to jednak, że jej lektura była dla mnie zupełną zagadką. Powiedzmy tylko, że w trakcie czytania kilkukrotnie zostałem zaskoczony....

Zaskoczenie numer jeden. Zabierając się za "All Star Superman" spodziewałem się jakiejś "nowej" historii, reinterpretacji losów sieroty z Kryptona. Lecz Morrison, choć nie był w żaden sposób ograniczony kanonem Supermana, nie wprowadził właściwie żadnych zmian w Metropolis i jego "obrzeżach". Wybrał drogę ewolucji, zamiast rewolucji, i stąd też z jednej strony od początku historii wszystkie postaci były mi już dobrze znane i wiedziałem jak się zachowają, ale z drugiej strony ilość nawiązań do przeszłości Supermana była przytłaczająca jak na komiks dziejący się w alternatywnej rzeczywistości. Dlatego, choć bohaterowie w większości są tacy sami, jak ci, których każdy z nas poznał już lata temu, to zostali oni ciekawie dookreśleni. Stąd Clark jest jeszcze większą "ofermą" niż zazwyczaj (choć każde jego "potknięcie" jest w rzeczywistości niezauważalną pomocą), a Jimmy Olsen jest zabawniejszy i obdarzony większym "charakterem" niż jego standardowa wersja.

Drugie zaskoczenie. Pomysł wyjściowy całej historii - Superman "pokonany" przez podstawowe prawo fizyki i odliczanie do jego śmierci - jest genialny w swojej prostocie, a co najważniejsze daje nadzieję na interesującą opowieść. Niestety bardzo szybko zostałem wyprowadzony z błędu. Zamiast historii o tym jak najpotężniejszy mieszkaniec Ziemi zostaje zmuszony do szybkiego oswojenia się z przemijaniem, otrzymałem pourywane historyjki z cyklu "zwiedzanie fortecy Supermana", "urodziny Lois Lane" czy "śmierć Jonathana Kenta". I choć powodem do tych opowieści jest zbliżająca się śmierć Supermana, to momentami odnosiłem wrażenie jakby Morrison zupełnie o tym zapomniał, a jego celem była tylko i wyłącznie zabawa z tradycją i kanonem opowieści o Supermanie. Na domiar złego koniec końców wszystko i tak sprowadza się do walki z Lexem Luthorem, a stawką tej potyczki jest bezpieczeństwo świata. Ta skokowa narracja powoduje, że w trakcie czytania łapałem się kilkukrotnie na tym, iż zastanawiałem się o czym właściwie jest ten komiks? W dziesiątym numerze ("Neverending") Lois mówi do Supermana "It's barely a story", i można powiedzieć, że jest to najlepsze określenie fabuły "All Star Superman".

Jednak jedną rzeczą Morrison zaskoczył mnie całkowicie pozytywnie. Wszystkie dwanaście części tej opowieści przepełnione jest fantazją i nieograniczoną wyobraźnią. Momentami miałem wrażenie jakby cała akcja działa się nie w Metropolis, tylko w umyśle dziecka, które pełne jest niesamowitości i braku jakichkolwiek ograniczeń. Z tym światem pełnym dziwów można spotkać się właściwie na każdej stronie komiksu. Czasem są to tylko drzwi w laboratorium z napisem "Do Not Open Until Doomsday" czy tęczowy płaszcz. Jednak innym razem dowiadujemy się, że czytany przy odpowiedniej częstotliwości "Moby Dick" jest w stanie kruszyć skały, albo poznajemy potwora Chronovore, który potrafi "przyspieszyć przeznaczenie", czyli na przykład zmienić krowę w hamburgera. Wszystkie te pomysły są właściwie tylko dodatkiem, bez którego główna oś fabularna spokojnie mogłaby iść naprzód, jednak ubarwiają one świat opowieści.

Na koniec zostawiłem sobie najlepsze, czyli zaskoczenie numer cztery. Frank Quitely oczarował mnie swoimi rysunkami. Po raz pierwszy zetknąłem się z jego pracami, ale śmiało mogę powiedzieć, że jego kreska idealnie pasuje do historii o Supermanie. W fantastyczny sposób łączy klimat starych opowieści rodem z bajek Maxa Fleischera z nowoczesną dynamiką i ekspresją komiksową. Wystarczy przyjrzeć się jak bardzo różnią się od siebie, jednocześnie pozostając takimi samymi, Clark Kent i Superman by docenić jego warsztat, a zarazem po raz pierwszy (w moim przypadku) zrozumieć dlaczego nikt w Metropolis nie potrafił dojrzeć, że te postaci to jedna i ta sama osoba.

Przed lekturą "All Star Superman" słyszałem o tym komiksie wiele pozytywnych opinii, więc nie będę ukrywał, że zabierałem się za ten komiks z pewnymi oczekiwaniami. Jednak o ile jestem pod wrażeniem strony graficznej i z chęcią zapoznam się z innymi komiksami Franka Quitely, o tyle mam wrażenie, że Grant Morrison sam nie był pewien co chce opowiedzieć. Fabuła jest rwana, a dobre pomysły zazwyczaj niewykorzystane w pełni, co pozostawia uczucie niedosytu. Wielka szkoda tych straconych możliwości....

wtorek, 22 grudnia 2009

#330 - All Star Batman i Robin, Cudowny Chłopiec

W roku 2005 wydawnictwo DC Comics, podążając ścieżką przetartą przez Marvela, swojego odwiecznego konkurenta na komiksowym rynku za Oceanem, uruchomiło linię tytułów All-Star. Wzorem marvelowego imprintu Ultimate oddało swoich najpopularniejszych super-bohaterów w ręce najzdolniejszych scenarzystów i rysowników w branży. Najlepsi z najlepszymi – prosty, acz genialny przepis na obrazkowe arcydzieło sprawdził się w przypadku „All-Star Supermana” autorstwa Granta Morrisona ("Azyl Arkham", "Misterium", "Batman i Syn") i Franka Quitely'ego (robione wraz z Grantem – "New X-Men", "JLA – Ziemia 2" i "New X-Men"). Na polską edycję najnowszego wcielenia Człowieka ze Stali zapewne jeszcze poczekamy, na razie na naszym rynku ukazał się "All Star Batman and Robin, the Boy Wonder".

Magnesem przyciągającym twórców do All-Starów miała być całkowita swoboda w reinterpretowaniu największych ikon amerykańskiego komiksu, nieskrępowana ograniczeniami, jakie nakłada praca nad standardową serią z redaktorem prowadzącym na karku i koniecznością trzymania się kontinuum. Mroczny Rycerz ze swoim nastoletnim pomocnikiem został oddany Frankowi Millerowi i Jimowi Lee, twórcom, którzy nie wypadli sroce spod ogona. Miller na łamach marvelowego Daredevila udowodnił, że comiesięczna orka komiksowa nie musi oznaczać wyzbycia się artystycznych ambicji i tym samym przygotował grunt dla piszących obecnie przygody Śmiałka, Briana M. Bendisa i Eda Brubakera (nawiasem mówiąc, robiących to znakomicie). W "Roku Pierwszym" na nowo zdefiniował Batmana, tylko po to, żeby w "Powrocie Mrocznego Rycerza" zdekonstruować mit super-herosa. Zaraz po świetnie przyjętej serii "Miasto Grzechu" i "300", Miller zajął się ekranizowaniem swoich prac, a później także kręceniem filmów. Ze zmiennym szczęściem, jak pokazuje przykład Spirita. Lee był rysownikiem jednego z najpopularniejszych (jeśli nie najpopularniejszego) tytułu super-hero lat dziewięćdziesiątych, jakim był X-Men i twórcą charakterystycznego stylu, który znalazł potem setki naśladowców. Następnie, z różnym powodzeniem pracował nad autorskim projektami w ramach wydawnictw Image i Wildstrom, by wreszcie osiąść w DC Comics i rysować przygody Batmana ("Hush") i Supermana ("For Tomorrow").

W swoich założeniach "All Star Batman i Robin, Cudowny Chłopiec" miał połączyć historię młodego ("Rok Pierwszy") i powracającego z emerytury ("Powrót") Mrocznego Rycerza w jedną, spójną opowieść. Miller w swoim scenariuszu skupia się na relacjach Zamaskowanego Mściciela z jego nastoletnim pomagierem, Robinem. Główny trzon historii o osieroconym akrobacie i jego opiekunie pozostał niezmieniony, scenarzysta więcej uwagi poświęcił głównym bohaterom dramatu. Podjął kolejną, tyle śmiałą, co ryzykowną, próbę reinterpretacji postaci Batmana.

W nowej wizji Millera niewiele pozostało z klasycznego, gothamskiego pogromcy zbrodni. Zamiast słynącego ze swoich detektywistycznych zdolności, znikającego w cieniu i opanowanego herosa dostajemy bezwzględnego i impulsywnego brutala, przedkładającego skuteczność nad etykę w zwalczaniu przestępczości. "Nowy" Batman uwielbia rozprawiać się z przestępcami w ciemnych zaułkach, bijąc ich tak długo, aż zaczną dławić się własnymi zębami i uczyni ich kalekami do końca życia. Prowadzona w ten sposób walka jest upojnym przeżyciem, a nie smutną krucjatą, którą Bruce Wayne przysięgał prowadzić nad grobem swoich rodziców. Rozkoszne nocne polowania na oprychów i skakanie po dachach w blasku księżyca sprawiają, że "uwielbia być tym cholernym Batmanem!". Daleko mu do elegancji swojego pierwowzoru. Jest arogantem, nabuzowanym testosteronem pozerem, uwielbiającym robić wrażenie na kobietach, czego zwykle "normalny" Batman unikał. Z niepozbawionego romantycznych rysów super-bohatera stał się rozjątrzonym egomaniakiem, skłóconym z całym światem, brutalnie dążącym do własnych celów. Trudno dziwić się głosom, że Miller sprzeniewierzył się legendzie, którą sam współtworzył w swoich komiksach.

Takiej interpretacji Batmana znacznie bliżej do psychopatów z "Miasta Grzechu", niż klasycznego modelu super-herosa. Niestety, Miller, podobnie jak w przypadku Spirita, przesadził z przerysowaniem, które balansuje na krawędzi już nie groteski, ale śmieszności. Postać Mrocznego Rycerza jest wyraźnie przeszarżowana, niedopracowana i pełna nieścisłości, rażących nawet przy założeniu pewnej umowności komiksowych realiów.

Niestety, podobnie rzecz ma się z scenariuszem – neurotyczna narracja irytuje swoją chaotycznością, lekturze ciągle towarzyszy niedoparte wrażenie, że akcja zmierza w nieokreślonym kierunku. Fabuła zdaje się zbitkiem mniej lub bardziej udanych scen, urywa się w najdziwniejszych momentach, nie dotyczy jej żadna logika przyczynowo-skutkowa. Dialogi zostały zastąpione bufonadą, a jakąkolwiek psychologiczną wiarygodność swoich bohaterów Miller ma głęboko w nosie. Ta wrzaskliwość fabuły pozostaje w brutalnym kontraście z formalnym mistrzostwem "Powrotu" i "Roku Pierwszego", ale daje wielkie pole do popisu Jimowi Lee. Historia zdaje się być podporządkowana wizualnemu efekciarstwu. Każdy z poszczególnym numerów składających się na album ma co najmniej jeden splash page i kilka kadrów, zajmujących przynajmniej połowę strony. W komiksie dominują dwa motywy – seksu i przemocy. W pierwszym zeszycie pięć stron poświęcono na garderobę reporterki Vicky Vale, która przygotowując się do randki z Bruce'm Wayne'm lata półnaga po pokoju w poszukiwaniu odpowiedniej sukienki. W trzecim barowa rozróba z dekoltem i kabaretkami Black Canary w rolach głównych zajmuje stron piętnaście, w tym pięć paneli całostronicowych i jeden podwójny splash page. To tylko dwa przykłady z brzegu, kiedy wydarzenia zupełnie dla fabuły nieistotne prezentuje się tylko po to, aby Lee mógł narysować niemożliwie długie nogi i wielkie cycki.

To, co Millerowi udało się w "Sin City", czyli stworzenie maksymalnie przerysowanego i ikonicznego uniwersum, kompletnie nie wypaliło w przypadku Mrocznego Rycerza. Gotham pełne ponętnych suczy, przekupnych gliniarzy, strzeżone przez wariata w kostiumie nietoperza może i by mnie jakoś przekonała, gdyby komiks nie emanował tandetnym erotyzmem i bezrozumną brutalnością. Niestety, nie mogę zaliczyć "All Star Batmana i Robina, Cudownego Chłopca" (tytuł równie śmieszni brzmi po polsku, co po angielsku) do pozycji udanych.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

#329 - Usagi Yojimbo: Most Łez

Efekt trwającej ponad dwadzieścia pięć lat tytanicznej pracy Stana Sakai przy "Usagim Yojimbo" jest doprawdy imponujący. Dwadzieścia cztery pełnometrażowe albumy, na które składa się prawie 150 odcinków, ponad 6 tysięcy stron, lekko licząc prawie pół miliona kadrów, do tego ręcznie malowana powieść graficzna, mrowie nagród i setki autografów rozdanych fanom na całym świecie. A wszystko to osiągnięte dzięki prawdziwie samurajskiej dyscyplinie autora, który nigdy nie przekroczył terminu oddania kolejnej części komiksu. Tak przynajmniej utrzymują współpracownicy urodzonego na Hawajach artysty.

Mozolna praca nad jednym tytułem może zmęczyć każdego, nawet najwybitniejszego twórcę, ale wszystko wskazuje na to, że Sakai pójdzie w ślady Charlesa Schulza, który dziełu swojego życia, czyli "Fistaszkom", poświęcił pięćdziesiąt lat życia. Spuścizna "Usagiego Yojimbo" może być równie monumentalna, bo po autorze nie widać śladów zmęczenia, a seria nadal trzyma równą formę. Stana wciąż musi świetnie bawić opowiadanie o długouchym samuraju, podróżującego po feudalnej Japonii z okresu Edo w swojej musha shugyo (pielgrzymce wojownika). Co więcej, pomimo tego, że fabuły opracowywane są według kilku, nieco już utartych schematów, "Usagi" wciąż potrafi zaskoczyć jakimś nieszablonowym rozwiązaniem czy z eleganckim szczegółem, co świadczy, że pula pomysłów na jego przygody jeszcze się nie wyczerpała.

W dwudziestym trzecim albumie epizodycznie pojawi się Chizu, na którą szef klanu Neko, Kagemaru, wydał wyrok śmierci, w "Powrocie Czarnej Duszy" ponownie zobaczymy opętaną Inazumę, ściganą przez łowców nagród, z Genem i Bezdomnym Psem na czele. Najlepiej wypada jednak wątek wiodący, przewijający się w kilku epizodach, który skupia na Shizukiri, mieczu do wynajęcia polującym na Usagiego i uroczej karczmarce Mayumi. A szczególnie okazale prezentuje się właśnie "Shizukuri", bardzo przewrotna nowelka o zemście i nieuchronności losu. Oprócz tego w komiksie znajduje się okazała galeria jubileuszowa i szereg drobnych historii, narysowanych przez zaproszonych artystów, na część setnego zeszytu "Usagiego" wydanego przez Dark Horse. W uroczystej akademii biorą udział między innymi Frank Miller, Jeff Smith, Sergio Aragones, Guy Davis, Mark Evanier czy Matt Wagner. Nie spodziewajcie jednak potrawki z królika, ani sztywnej atmosfery.

Można bardzo długo komplementować niezaprzeczalne walory komiksu Stana Sakai. Znakomitą kompozycję każdej z opowieści, perfekcyjne operowanie napięciem, uzyskane dzięki odpowiedniemu kadrowaniu, prostą, ale dynamiczną i komunikatywną kreskę, a przede wszystkim umiejętność opowiadania prostych, ale przejmujących historii. I zapewne wszystko to wciąż w "Usagim Yojimbo" jest, ale Stan, proszę, nie zrozum mnie źle, nawet najlepsza potrawa, serwowana codziennie, może przestać smakować. Doskonale pamiętam, kiedy w Polsce ukazały się dwa pierwsze tomy, "Daisho" i "Cienie Śmierci", i to uczucie obcowania z czymś absolutnie świeżym i znakomitym, powalającym swoją maestrią. Pamiętam, jak do premiery nowego albumu odliczało się tygodnie, a potem dni, złorzeczyło się na opóźnienia. Żadna z tych ekscytacji nie towarzyszy obecnej lekturze komiksu. A tego od komiksu klasy "Usagiego" wymagam. Wydaje mi się, że potrzebuje jakichś radykalnych zmian, takich, jakie pojawiły się na przykład w tomie "Ojcowie i Synowie", kiedy głównemu bohaterowi w jego podróżach towarzyszył syn. Szkoda, że tylko tymczasowo. Chciałbym żeby historia posunęła się w jakimś kierunku, mam ochotę na dłuższą historię w stylu "Ostrza Bogów", podejmującą na przykład wątek machinacji klanu Hikiji. Bo teraz nie potrafię cieszyć się pracą Stana Sakai.

niedziela, 20 grudnia 2009

#328 - Trans-Atlantyk 68

W marcu przyszłego roku rozpocznie się dwunastomiesięczny program "Women of Marvel", który będzie hołdem dla kobiet tego wydawnictwa - zarówno bohaterek komiksowych, jak i samych ich autorek. Oprócz serii one-shotów skupiających się na heroinach (póki co znany jest jeden tytuł - "X-23" Marjorie Liu), w marcu zadebiutuje również trzynumerowa mini-seria "Girl Comics", którą od A do Z stworzą kobiety - zarówno scenariusze, jak i grafiki, tusz, liternictwo, czy nawet logo i korekta będzie dziełem płci pięknej. Póki co do wydarzenia tego zaproszono między innymi Kathryn Immonen, wspomnianą Marjorie Liu, Stephanie Buscema, Jill Thompson czy Louise Simonson. Zapowiada się więc coś na kształt niedawno wydawanej mini-antologii "Strange Tales" i dobrze by było, gdyby ta kobieca inicjatywa coś zmieniła w kwestii superbohaterek, stanowiących jedynie tło dla Batmanów, Iron Manów i innych. Najbardziej znaną i rozpoznawaną heroiną jest Wonder Woman i tylko jej seria z przygodami doczekała się kilkuset odsłon. Tytuły pozostałych trykociar kończą swój żywot zwykle po kilkudziesięciu numerach ("Ms. Marvel" jako przykład z ostatnich dni), nie potrafiąc zachęcić czytelników do kupowania kolejnych odcinków swoich perypetii. O problemach bohaterek też mówi się bardzo okazjonalnie - ostatnia dyskusja jaką pamiętam dotyczyła masakry jaką urządził Tigrze Hood ze swoim gangiem w serii "New Avengers" (#35). Może potrzebny jest jakiś wstrząs, który pokazałby problemy superbohaterek w przepełnionym testosteronem świecie? Może gdyby sfrustrowana Sue Storm pozbawiła życia Mr. Fantastica, to zwrócono by baczniejszą uwagę na ten ładniejszy zakątek uniwersów? (a.)

Powrót Steve'a Rogersa do świata Marvela był rzeczą oczywistą i wypada tylko dziękować, że stało się to dopiero teraz, a nie po zaledwie sześciu numerach od jego śmierci (jak to pierwotnie planował Ed Brubaker). Wydarzeniu jakim było ogłoszenie do publicznej wiadomości, iż stanie się to w mini-serii "Captain America: Reborn", towarzyszyła medialna wrzawa, jednak trzeba przyznać, że terminarz wydawniczy jak i sami edytorzy Marvela nie potrafili utrzymać napięcia i to w jaki sposób pan Rogers wróci do świata żywych zeszło na dalszy plan. Co chwila przekładane kolejne odsłony "CA: Reborn" sprawiły, że oryginalny Kapitan pojawił się już na łamach ostatnio wydanych annuali Mrocznych i Nowych Mścicieli, a samo wydawnictwo ujawniło poniekąd treść finału tej historii w zajawkach zbliżającego się "Captain America Reborn: Who Will Wield The Shield", które trafi do sklepów w najbliższą środę. Czyli na ponad miesiąc przed ostatnim numerem "Captain America: Reborn" (27 stycznia). Brawo. (a.)

Pomimo ciągłego spadku sprzedaży kolorowych zeszytów na amerykańskim rynku, z roku na rok pojawia się coraz więcej tytułów i serii. Zapotrzebowanie na scenarzystów, rysowników, inkerów i kolorystów pozostaje wciąż duże. Marvel, oprócz kontraktowania uznanych gwiazd pióra i ołówka, prowadzi intensywne poszukiwania młodych i obiecujących artystów. W ramach trwającego od 2007 roku programu "ChesterQuest", redaktor Domu Pomysłów odpowiedzialny za wyszukiwanie młodych talentów C.B Cebulski (tak, to C jest od Chester) przeczesał Amerykę wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu najzdolniejszych "young guns". W marcu przyszłego roku zobaczymy owoce jego żmudnej pracy. Pod szyldem "Breaking Into Comics the Marvel Way" dostaniemy dwa 56-stronicowe zeszyty, w których 12 nowych twórców narysuje krótkie, ośmiostronicowe szorty do scenariuszów najlepszych scenarzystów – między innymi Briana M. Bendisa, Petera Davida, Jonathana Hickmana, Marca Guggenheima i wielu innych. Celem projektu jest przysposobienie nowych twórców do warunków pracy w Marvelu i skonfrontowanie ich umiejętności z wymogami rynku. Swoją drogą to bardzo sympatyczna inicjatywa, o której i tak bym napisał, ale najważniejszym faktem tego newsa jest wypowiedz Cebulskiego, z której wynika, że na łamach "Breaking Into Comics" zobaczymy twórcę z… Polski. Komiksiarz znad Wisły w Marvelu? (j.)

W uzupełnieniu zeszłotygodniowych wiadomości o planach DC Comics na rok 2010 należy wspomnieć jeszcze o "Legacies". Będzie to piękny prezent z okazji 75 urodzin komiksowego giganta za Oceanem, wraz z nowym wydaniem "The History of DC Universe" oraz serii "Who's Who", której celem będzie przybliżenie sylwetek nieco mniej znanych herosów. Scenariusz zajmie Len Wein, weteran komiksowego rzemiosła, mający na swoim koncie mnóstwo tytułów, między innymi "Swamp Thinga", "JLA", "Wolverine'a", "Fantastic Four", "X-men". "Dziedzictwa" będą dziesięcioczęściową maxi-serią, w jeszcze raz prześledzimy losy świata DC od zarania Złotej Ery, aż po "Countdown to Infinite Crisis". Pierwszą historią, osadzoną w realiach Golden Age, zilustrują Joe i Andy Kubert, ojciec i syn. Główną rolę będzie odgrywał prawdopodobnie pierwszy zamaskowany heros, czyli Crimson Avenger, a pojawią się także oryginalny Sandman i Atom. Tytuł startuje w maju przyszłego roku. (j.)

Wiosną przyszłego roku, wraz z 610 numerem serii "Thor" zmieni się jej scenarzysta. Kieron Gillen, który na sześć numerów przejął po J.M.Straczynskim posadę skryby, zostanie zastąpiony Mattem Fractionem, znanym z takich tytułów jak "Uncanny X-Men" czy "Invincible Iron-Man" (zwycięzca tegorocznego Eisnera dla Najlepszej Nowej Serii). Fraction swoją przygodę w Marvelu zaczynał u boku Eda Brubakera, z którym przez jakiś czas odpowiadał za serię "Immortal Iron Fist", a później samodzielnie zajął się przeróżnymi bohaterami Domu Pomysłów. Łącznie z Thorem, którego przygody przedstawił na łamach serii one-shotów oraz mini-serii "Secret Invasion: Thor", które to jednak nie są specjalnie chwalone przez czytelników, więc można się nieco obawiać o poziom miesięcznika jego autorstwa. Pierwsza próbka jego pomysłu na postać Boga Piorunów trafi do sklepów 1 maja, kiedy to w ramach Free Comic Book Day pojawi się darmowy one-shot "Iron Man/Thor" do którego grafikę wykona John Romita Jr. Nazwisko rysownika runu Fractiona nie jest jeszcze znane zwykłym śmiertelnikom. (a.)

Komiks i wrestling zasadniczo są do siebie bardzo podobne. Bohaterowie udawanych amerykańskich zapasów podobnie, jak obrazkowi super-herosi, poprzebierani są w pstrokate kostiumy, toczą ze sobą monumentalny walki na śmierć i życie, w ringu, lub poza nim. Wiele wydawnictw próbowało już połączyć te dwa rodzaje rozrywki, tworząc idealny produkt dla nowojorskiego geeka i rednecka z Alabamy. Kolejne porażki Marvela, Valianta, Chaos Publishing i Image Comics nie zrażają jednak Titan Publishing, które na licencji World Wrestling Entertainment przygotuje serię "WWE Heroes featuring WWE Superstars and Divas". Pierwszy numer trafi na półki 23 marca 2010 roku, a jeśli tytuł odniesie zakładany sukces, ukaże się więcej niż planowane 20 zeszytów. Zapowiedz przedstawia się intrygująco – od początku świata Shadow King i Firstborn toczą ze sobą walkę o władzę. Od ich ostatniego spotkanie na frontach Drugiej Wojny Światowej, Król Cieni przygotowywał się do kolejnego ataku, a wyjątkową rolę w jego planach odgrywają zawodowi wrestlerzy. Brzmi świetnie, co? Na kartach komiksu zobaczymy takie gwiazdy, jak Shawn Micheals, Triple H, Undertaker, Big Show czy Kane. Scenariuszem zajmie się Keith Champagne ("JSA", "Green Lantern Corps"), a rysunkami Andy Smith. (j.)

W ostatnim tygodniu pojawiły się informacje odnośnie do projektu nad którym pracuje obecnie Frank Miller i który wpisuje się w uniwersum "300". Akcja komiksu "Xerxes" - bo taka jest jego nazwa - będzie mieć miejsce dziesięć lat przed bitwą pod Termopilami, a dokładnie będzie to millerowa wersja wydarzeń z bitwy o Maraton. Jak zaznacza twórca "Powrotu Mrocznego Rycerza" pisanie scenariusza do jego nowej powieści graficznej jest już za nim i teraz przyszła pora na grafikę. Natomiast Zack Snyder - reżyser ekranizacji "300" - już zaciera ręce i szykuje się do przeniesienia powstającego dopiero co albumu Millera. (a.)

Scenarzysta Thomas Hall i rysownik Daniel Bradford należą do powoli wymierającego gatunku przedstawicieli generacji DIY. Są autorami mini-serii "Robot 13", której pierwszy numer ukazał się na konwencie Mocca Art Festival w Nowym Jorku i spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem. Po złych doświadczeniach z szukaniem wydawcy, autorzy sami założyli wydawnictwo, Blacklist Studios, w którym wydaje swoje komiksy. Trudno się dziwić, że tytuł ukazuje się w cyklu kwartalnym, skoro właściwie o wszystko muszą zadbać sami. Komiks, w którym bojowy robot broni miasta przed potworami rodem z greckiej mitologii od razu przynosi na myśl "Hellboy'a" i jest to trop jak najbardziej słuszny. Wystarczy spojrzeć na rysunki. Trzeci zeszyt "Robot 13" właśnie wyjeżdża z drukarni. Innym projektem spółki aktorskiej Hall-Bradford, o którym warto wspomnieć w tym miejscu, jest "KING", historia mistrza wrestlingu, korzystającego z image'u Elvisa Presleya. Znudzony kolejnymi sukcesami na ringu postanawia spróbować sił, jako łowca wampirów. I w tej materii również odnosi niemałe sukcesy… (j.)

Jak donosi Rich Johnston, za niecały rok, wraz ze 150 numerem zakończy się seria "The Incredible Hercules". Zaraz po wydarzeniach z "World War Hulk" grecki bóg przejął od Hulka zarówno przydomek Nieprawdopodobnego, jak i serię zielonego bohatera i od 113 numeru, wraz z Amadeusem Cho, miał szansę przypomnieć się wielbicielom Domu Pomysłów. Przygody Herca były chwalone zarówno przez krytyków jak i samych czytelników, jednak nie wiązało się to z wysoką sprzedażą tytułu. Póki co Marvel nie zdradził przyczyn takiej decyzji, jak i informacji co dalej dziać się będzie z Herkulesem, ale mój pajęczy zmysł podpowiada, że zaraz po jubileuszowym numerze wystartuje inna seria z perypetiami tego herosa, a tytuł Nieprawdopodobnego znowu będzie należeć tylko i wyłącznie do zielonoskórego alter ego Bruce'a Bannera. (a.)

"Geek Honey of the Week"
(w przedostatnią niedzielę 2009 roku prezentujemy podwójną dawkę heroin - tym razem Silk Spectre I i II w wykonaniu Thaís Jussim z Rio de Janeiro i koleżanki; dużo więcej zdjęć na stronie cosplayerki! )