czwartek, 29 marca 2012

#0998 - John Constantine: Hellblazer - Strach i wstręt

Czytając "Strach i wstręt" przenosimy się w czasie o dobrych dwadzieścia lat wstecz. To epoka, w której Warren Ellis jest jeszcze początkującym scenarzystą, dekonstruującym superbohaterów w "Stormwatch" i "DV8", a Garth Ennis kontynuuje swoją przygodę z "Hellblazerem", która będzie dopiero wstępem do jego wielkiej kariery w amerykańskim przemyśle komiksowym.

Ach, to były doprawdy piękne i niewinne czasy! W kresce Steve`a Dillona brakowało jeszcze tego charakterystycznego sznytu, ostatniego pociągnięcia. Łatwo można było go pomylić z tabunem przeciętnych rysowników komiksowych eighties, ale jeśli dobrze się przyjrzeć, widać już tę rękę, która w niedalekiej przyszłości tak doskonale będzie portretować wszystkie odcienie szarości codzienności, że posłużę się dość tanim porównaniem. W kolejnych albumach Dillon będzie czyścił swoją turpistyczną kreskę, dążąc do jak największego minimalizmu. Z jednej strony to z pewnością decyzja podyktowana względami artystycznymi, a z drugiej – sposób na podołanie pracy przy serii on-going, wymagającej wyrabiania się z terminami. Chyba najmocniej po oprawie graficznej widać, jak silnie czas odcisnął piętno na tym albumie. Płaskie kolory, konserwatywna narracja, pozbawiona formalnych udziwnień. Ale z drugiej strony dzięki tej zachowawczości Dillona "Hellblazer" jest dla dzisiejszego czytelnika zjadliwy, jeśli porównać go z niektórymi eksperymentalnymi pozycjami tamtych czasów.

Historia w "Fear and Loathing" zaczyna się dość niewinnie. Constantine (z motylkami w brzuchu) i Kit jadą do Liverpoolu, żeby odwiedzić siostrę Johna i pewien grób. Potem Hellblazerowi stuknie czterdziestka, co oczywiście musi skończyć się tęgą popijawą i równie tęgim kacem. Ale co by to było za życie, gdyby Constantine nie zrobił na szaro jakiegoś niebiańskiego ważniaka - tym razem padło na archanioła Gabriela. Wiadomość jest jasna – nie zadzieraj ze mną i z moimi bliskimi. Wiadomo jednak, że taka sielanka nie może trwać zbyt długo. Jak to zwykle w przypadku Johna Constantine bywa jego przeszłość daje o sobie znać. Odbijając się od niego rykoszetem trafi w jego najbliższych...

"Strach i wstręt" to pierwszy wspólny album "Hellblazera" pisany przez Ennisa i rysowany przez Dillona. Wkrótce, ten duet, wraz z Glennem Fabrym malującym znakomite okładki, stworzą jeden z największych komiksowych przebojów naszych czasów, czyli obrazoburczego "Kaznodzieję". Nawiasem mówiąc, bez jego sukcesu, Constantine nie dostałby drugiej szansy i nie wypłynąłby na fali popularności swojego autora. Porównując te dwa tytuły nie sposób nie dostrzec jak wiele Jesse Custer zawdzięcza Johnowi. To ten sam hołd dla łajdackiej, testosteronowej męskości. To ten sam typ pewnego siebie drania, któremu jesteśmy w stanie wybaczyć wszystko. Kobiety łapią się na jego łobuzerski uśmiech (i to, co potrafi wyczyniać w łóżku), a faceci nie mogą odmówić wstąpienia z nim na jednego, dając się oczarować jego charyzmie, pokręconemu poczuciu humoru i honoru.

Ale opanowany przez Genesis Teksańczyk jest stylizowany na modłę westernowego ostatniego sprawiedliwego. To ten koleś na białym rumaku, który chociaż chleje na umór i posługuje się wulgarnym językiem, zawsze staje w obronie słusznej sprawy, nieważne jak beznadziejna by ona była. Choćby po to, żeby obić mordy "tym złym" dla zasady. Doskonale widać to w tomie "Salvation". Custer ma silny kręgosłup moralny, a tego nie można powiedzieć o Constantinie. Angol z Liverpoolu też chla na umór i posługuje się nie mniej plugawym językiem, ale jest po prostu nieodpowiedzialnym chujkiem. W tym aspekcie bardziej przypomina inną postać z "Preachera". Kiedyś, jak człowiek był młodszy i głupszy, to myślał, że taki Constantine to ma fajne życie. Ale im lepiej go poznaję, głównie za pośrednictwem runu Ennisa, tym bardziej widzę, że to zły człowiek jest po prostu, zasłaniający się maską lekkoducha i cynika. Tak, ma pecha do spraw nadprzyrodzonych i złe rzeczy mu się zwyczajnie przytrafiają, ale sam Constantine zdolny jest do jeszcze gorszych skurwysyństw. Dobitnie o tym świadczy finał "Strachu i wstrętu". To, jak potraktował Kit budzi we mnie najgorszą odrazę. Najgorsze jest to, że John sam w sobie nie jest postacią tragiczną, rozdartą pomiędzy nierozstrzygalnymi dylematami. On ma po prostu "głowę napchaną gównem", jak to zgrabnie ujęła Kit, a Chase topiąc jego zakazaną mordę w kiblu dosadnie pokazał gdzie jest jego miejsce. Zresztą John w kolejnym tomie wyląduje właśnie w rynsztoku, próbując pozbierać się do kupy - tylko po to, żeby w przyszłości znowu coś spieprzyć.

Wiele Garthowi Ennisowi w "Hellblazerze" nie wyszło, to prawda. Usprawiedliwiać może go tylko fakt, że był wtedy młodym scenarzystą, który dopiero wyrabiał sobie swój warsztat, trochę błądził po omacku. Trzeba mu jednak oddać jedno - potrafił naprawdę świetnie poprowadzić Constantine'a, tworząc boleśnie wiarygodny, wzbudzający we mnie skrajne odczucia własny portret jednej z najciekawszych komiksowych postaci.

środa, 28 marca 2012

#0997 - Biały Orzeł #02

Na dojrzałym, amerykańskim rynku komiksowym drugi numer zawsze jest najtrudniejszy. W targanej kryzysem branży, w której majorsi oglądając uważnie każdego dolara przed jego wydaniem i z trwogą wpatrują się w słupki sprzedaży, do rangi prawdziwej sztuki urastają techniki minimalizowania (nieuchronnych) strat i ograniczania zwrotów ze sklepów komiksowych zeszytów z #2 na okładce.

Po zachłyśnięciu się nowością i lekturze premierowego zeszytu świeżutkiej serii czytelnicy bardzo często rezygnują z wspierania nowego projektu. To normalny objaw, nie dotyczący oczywiście tych rzadkich przypadków, kiedy dany tytuł z miejsca staje się bestsellerem i natychmiast wraca do drukarni czekając na drugi, trzeci i kolejne dodruki. Trudno mówić o takim mechanizmie na naszym polskim poletku, choć jako recenzent mam inny problem. Pisząc o ciągu dalszym „Białego Orła” musiałbym powtórzyć niemal wszystko, co napisałem przy okazji omawiania premierowego numeru. Druga część trzyma poziomie pierwszej. Kontynuowane są rozpoczęte wątki, pojawiają się nowi bohaterowie, przedstawione wydarzenia rodzą więcej pytań, niż odpowiedzi, jak to w przypadku każdego komiksu opartego na formule serialu bywa. Chwali się spójność historii - zarówno na poziomie kompozycji, jak i nastroju. Ładnie by to w trejdzie wyglądało. Zganić trzeba konwencjonalność, która momentami ociera się o tak wyświechtanie klisze i karykaturalne uproszczenia, że aż zęby bolą. Ale myślę, że z rozprawą o tym czy „Biały Orzeł” jest dobrym komiksem super-hero czy też nie, trzeba będzie wstrzymać się aż do premiery trzeciego numeru.

Drugi „Biały Orzeł” ukazał się terminowo, bez spektakularnych obsuw, które wykończyły już niejedną serię. Maciej Kmiołek i Adam Kmiołek powoli, ale konsekwentnie realizują plan stworzenia polskiego uniwersum komiksowego na modłę swoich amerykańskich odpowiedników. Pod względem graficznym nie zanotowałem żadnych wahnięć formy, co bardzo często zdarza się przy on-goingach.

Na finał „Pierwszego lotu” będzie trzeba jeszcze trochę poczekać - spodziewany termin wydania to maj/czerwiec 2012. Dopiero wtedy będzie można pokusić się o rzetelną oceną serii braci Kmiołków, ale już dziś można powiedzieć, że wydawnictwu Wizuale udało dotrzeć się do jak najszerszego kręgu odbiorców, którzy byliby zainteresowani śledzeniem przygód pierwszego polskiego superbohatera. To, co zupełnie nie wypaliło w przypadku „Konstruktu”, a więc promocja powrotu zeszytówek do kiosków poprzez wejście w dyskurs ze środowiskiem komiksowym obliczony na wzbudzenie kontrowersji, w przypadku „Białego Orła” zostało zrealizowane znacznie lepiej. Nie wiem, jak seria się sprzedaje, nie wiem na ile reklama w „Neo +”, pojawienie się w telewizji śniadaniowej przekłada się na nakłada, ale wydaje mi się, że Wizualom udało się wreszcie przebić do uśpionego elektoratu komiksowego. Nowy gracz na rynku umiał znaleźć sposoby na dotarcie do czytelników, którzy od czasu upadku Dobrego Komiksu nie sięgali po komiksy (z różnych powodów). W bardzo krótkim czasie osiągnęli coś, co Jakubowi Kiyucowi nigdy się nie udało. Trudno oczywiście na razie przesądzać czy seria okaże się sukcesem (pod względem komercyjnym, oczywiście), ale przypuszczam, że tak właśnie będzie. „Biały Orzeł” ma (lub wkrótce będzie go miał) swój rząd dusz – teraz trzeba go „tylko” odpowiednio zagospodarować.

poniedziałek, 26 marca 2012

#0996 - Trans-Atlantyk 181

W zeszły weekend w Anaheim odbył się WonderCon, całkiem sporych rozmiarów festiwal komiksowy w słonecznej Kalifornii. Oczywiście, nie jest to impreza formatu tych z San Diego, Nowego Jorku czy Chicago, ale trzeba przyznać, że pojawiało się na niej całkiem sporo interesujących informacji. Najważniejszą chyba z nich jest zapowiedz powrotu Kapitana Marvela, ale nie tego z DC, tylko jednego z najważniejszych herosów Marvela stworzonego przez Stana Lee i Gene Colana. W buty klasycznej postaci Domu Pomysłów wejdzie tym razem Carol Danvers, czyli obecna Ms. Marvel i zadebiutuje w nowej serii pisanej przez Kelly Sue Deconnick z rysunkami Dextera Soya. Nowy kostium bohaterki zaprojektował Jamie McKelvie. Od czasów rządów Briana M. Bendisa Danvers stała się najważniejszą kobiecą postacią w Marvelu. Może pochwalić się własnym on-goingiem, który w latach 2006-2010 dobił do 50 numerów, co jak na postać kobieca jest świetnym wynikiem, udziałem we właściwie wszystkich najważniejszych wydarzeniach na Ziemi-616. Pojawienie się nowej Kapitan Marvel w lipcu 2011 roku jest pierwszą premierą kobiecego on-goinga od czasów serii "X-23". Marvel nie ukrywa, że wiąże z tym projektem duże nadzieje, a Sue Deconnick będzie musiała zmierzyć się z legendą znakomitej powieści graficznej z 1982 "The Death of Captain Marvel" i cieszącym się statusem kultowej serii Petera A. Davida.

Zanim przejdziemy do dalszej części relacji z Anaheim, przerywamy nadawanie, aby poinformować, że ruszyła przedsprzedaż trzeciego tomu "Kamienia przeznaczenia" autorstwa Tomasza Kleszcza. Koszt zakupu albumu - 17 złotych. Natomiast tylko do 10 kwietnia można zamawiać komplet trzech tomów serii. Cena 200 stron komiksu w czerni i bieli z autografem Kleszcza wraz z wysyłką wynosi zaledwie 48 złotych. To naprawdę dobry deal. Ilość pakietów jest mocno ograniczona (do wczoraj było ich jeszcze 10). Wszystkie szczegóły co, jak i kiedy możecie znaleźć na blogu autora. Poznaliśmy również okładkę ostatniego tomu kamiennej trylogii, a Tomek odsłonił kulisy powstania ilustracji, która zdobi pierwszą stronę komiksu. Czekamy na premierę!


Tom Brevoort podczas Wonderconu wcielił się w rolę uspokajającego fanów członka zarządu, który zapewniał, że Marvel "właśnie nad tym pracuje" i "efekty przekroczą wasze najśmielsze oczekiwania". Wciąż nie zarzucono pomysłu na wskrzeszenie Marvelmana/Miraclemana, ale na tą chwilę nic więcej nie można powiedzieć. Podobnie rzecz ma się z "Captain America: White" projektem, który a to pojawia się , aby zaraz potem zniknąć. Prace nad kolejnym komiksem z "kolorowej" serii posuwają się jednak bardzo wolno - ostatnio Jeph Loeb i Tim Sale stworzyli ostatnio kolejne 10 stron. Jest szansa, że tytuł ujrzy światło dzienne przy okazji premiery filmu "Captain America 2". Wciąż nie postawiono kreski na galaktycznych zakamarkach Marvela - w przeciągu najbliższych sześciu miesięcy powrócić ma Thanos, a na przełomie roku Dom Pomysłów planuje wcielić w życie wielkie plany dotyczące kosmosu. Czy oznacza to powrót Anihilators lub Guardians of the Galaxy - trudno powiedzieć. Pewnym jest natomiast kolejny event w ultimateverse, który będzie miała miejsce latem.

Tuż przed rozpoczęciem Wonderconu pojawiły się pogłoski, że znakomita seria "PunisherMAX" po swoim finale doczeka się swego rodzaju epilogu w postaci czteroczęściowej mini-serii. Rzeczywiście, już wkrótce ukaże się nowy komiks z Frankiem Castle`m, ale "Space: Punisher" wydaje się mieć niewiele wspólnego ze znakomitą serią Jasona Aarona przeznaczoną dla dorosłych czytelników. Jak sam tytuł wskazuje akcja utworu będzie rozgrywała się w kosmosie, w którym Puni będzie poszukiwał... morderców swojej rodziny. A w kręgu podejrzeń jest zakonspirowana międzygalaktyczna mafia zwana The Six Fingered Hand, trzymająca w garści całe uniwersum Marvela, a raczej jego alternatywną wersją, którą wymyślił sobie Frank Tieri. Brzmi idiotycznie? Trochę. Ale jest też dobra wiadomość - oprawą graficzną zajmie się Mark Texeira. Znany wszystkim fanom semikowego "Pogromcy" rysownik ma w całości namalować tą mini-serię. Pierwszy numer trafi do sprzedaży w czerwcu.

Wiadomo, że wszystko co ma "Avengers" w tytule sprzedaje się lepiej od tego, co go nie ma, więc Marvel chce wycisnąć ze swojej najlepszej marki ostatnie soki. On-goingowi "Thunderbolts", pomimo tego, że zaczął ukazywać się niedawno, bo w 1997 roku, udało się bez mieszania z numeracją i restartów dobić do 175 numerów. To spory wyczyny w Marvelu ogarniętym rozpoczynaniem wszystkiego od #1. Z powodu słabych wyników finansowych `Boltsi zamienią się w "Dark Avengers", ale jak zapewnia scenarzysta Jeff Parker żadne wątki nie zostaną urwane. Seria, zachowa pełną ciągłość. Luke Cage dalej będzie odpowiadał za program rehabilitacyjny dla superłotrów w Thunderbolts Mountain w stanie Kolorado, a rysunkami zajmować będą się Declan Shalvey i Kev Walker. Ale wraz z nowymi kadetami, pojawią się również nowe wątki. Dark Spider-Man, Dark Scarlet Witch, Trickshot i Ragnarok wcześniej pracowali dla Osborna, który próbował zlikwidować rodzinę Cage`ów Jak Luke zachowa się mając nadzór nad takim zespołem? Swoją rolę do odegrania będzie miał również Skaar, jeden z synów Hulka.

Niemal tak samo dobrze, jak Mściciele sprzedają się mutanci, dlatego nie zaszkodzi przywrócenie jednego z tytułów popularnego na przełomie wieków. Pomysł na grupę podróżujących po różnych alternatywnych rzeczywistościach jest przynajmniej tak stary, jak on-going "Exiles". Greg Pak podczas swojej krótkiej przygody "Astonishing X-Men" pokazał kolejną wariację tego konceptu, która tak spodobała się wydawnictwu, że postanowiła dać mu szansę. Głównym bohaterami "X-Treme X-Men" będą kowbojska wersja podstarzałego Logana z wąsami, każąca na siebie wołać Howlett, młodociany geniusz Kid Nightcrawler oraz Dazzler, pełniąca funkcję liderki zespołu. Pak przyznaje, że w postaci Alison Blaire zadłużył się po same uszy. To postać niezwykle wdzięczna w pisaniu i należy jej się seria, w której będzie odpowiednio - nomen omen - błyszczeć. Podobnie, jak to miało miejsce w "Exiles" zespół Blair będzie podróżował po różnych liniach czasowych - mają już zaplanowaną wizytę w steampunkowej rzeczywistości znanej z historii "Ghost Boxes". Cóż można jeszcze dodać? Chyba tylko to, że oprawą graficzną zajmie się Stephen Segovia.

Brian Wood przejmie nie jeden, ale dwa x-tytuły. W bezprzymiotnikowych "X-Men" został namaszczony na następce Victora Gischlera, który zasłynął z wprowadzenia do uniwersum mutantów wampirycznego motywu, natomiast w "Ultimate Comics X-Men" przejmie schedę po Nicku Spencerze. Wood pracował już wcześniej z mutantami - na początku wieku pisał "Generation X", a całkiem niedawno pisał mini-serię "Wolverine & the X-Men: Alpha & Omega". Oprócz zapewniania o tym, że x-komiksy są znakomitą metaforą wykluczenia osób, którzy w jakiś sposób są inni i obcy, scenarzysta zdradził nieco ze swoich planów dotyczących obu on-goingów. W "UCX-M" chce kontynuować pracę Spencera, skupiając się na postaci Kitty Pryde. Pod jego ręką Shadowcat ma wyewoluować w zupełnie innym kierunku, niż jej odpowiednik z 616. Natomiast w "X-M" zespół w składzie Storm, Psylocke, Colossus, Domino i Pixie będzie musiał stawić czoła tajemniczej, starodawnej mutanckiej rasie, ale ich największym wrogiem nie będzie kolejny villain, ale ludzka nietolerancja.

Epitaph Records alternatywą dla Diamonda? Czemu nie! Należąca do gitarzysty Bad Religion wytwórnia muzyczna wchodzi w przemysł komiksowy w roli dystrybutora. Pierwszą umową z Epitaph podpisał Steve Niles. Dzięki temu teraz owe projekty autora "30 Dni Nocy" będą miały szansę dotrzeć do publiki, która z komiksami ma niewiele wspólnego. Pierwszym projektem, który ma skorzystać z nowych kanałów dystrybucyjnych ma być "Black Magic", który Niles robi wraz z Chetem Zarem, designerm i tatuażystą. W swoich założeniach współpraca z Epitaph Records ma pomóc wszystkim twórcom, którzy chcą robić swoje autorskie rzeczy w dotarciu do jak najszerszego kręgu odbiorców, ponosząc przy tym minimalne koszta. Brzmi to nieco utopijnie, ale będę obserwował jak rozwinie się w przyszłości.

niedziela, 25 marca 2012

#0995 - Komix-Express 132

Znamy już zwycięzcę pierwszej edycji Wrocławskiej Bitwy Rysowników. Okazał się nim Konrad Czernik - artysta pochodzący z Opola, lecz mieszkający we Wrocławiu, gdzie niebawem skończy Akademię Sztuk Pięknych na wydziale ceramiki. W drugiej połowie tego roku ma ukazać się jego pierwszy album komiksowy, który tworzy wspólnie z Rafałem W. Orkanem. Konrad jest laureatem konkursu im. Białoszewskiego. Miejmy nadzieję, że zwycięstwo w WWR jest dla niego równie cenne. Do finału dotarła Milena Młynarska, absolwentka architektury PWR, która zajmuje się projektowaniem gier na urządzenia mobilne. A jak wyglądała sama impreza? Przede wszystkim dopisała publiczność. Myślę, że spokojnie można napisać o około setce zainteresowanej bitwami, świetnie się bawiącej i popijającej zimnego Żywiciela publice. Lochy Mleczarni to idealne miejsce do przeprowadzenia tego typu imprezy. Sztalugi zostały ustawione w rogu sali, od którego odchodziły pod kątem prostym takie jakby dwa korytarze (sale), gdzie ustawiono stoliki. A między nimi bar. Siedząc na samym końcu jednego z pomieszczeń, zupełnie nie widziałem połowy widowni, którą zasłaniał mi bar. Następstwem było każdorazowo zdziwienie, który z kandydatów awansował do kolejnej rundy. Już tłumaczę. Otóż głosowanie odbywało się poprzez podnoszenie czerwonej, lub żółtej kartki (jeden głos na stolik) i widać, druga sala głosowała zupełnie inaczej niż nasza, bo za każdym razem, jak widziałem w górze więcej żółtych kartek, do kolejnej rundy przechodził artysta, na którego sztaludze przyklejono kartkę czerwoną. I odwrotnie. A może raczej luźne liczenie głosów (sokolim wzrokiem z początku sali) się nie sprawdziło? Tego nie wiem. (KC)

Mam dwie uwagi (tak, ja zawsze mam uwagi). Przede wszystkim jedna ze sztalug była źle oświetlona. Na lewą padało mocne światło, a drugi artysta rysował w półmroku. A przynajmniej tak to wyglądało z końca sali. Pojęcie "koniec sali" może być mylące, ponieważ czytający te słowa wyobraża sobie długi korytarz i widzów opartych o tylną ścianę, którzy nie widzą prac, ani nawet twarzy rysowników. Nic bardziej mylnego. Sala w Mleczarni jest stosunkowo mała i podziwianie pracy po mojej prawej stronie, było zakłócane tylko i wyłącznie poprzez złe oświetlenie. Nie wiem czy przeszkadzało to rysownikom, ale części widzów na pewno. Czasem dowiadywałem się co jest narysowane na prawej sztaludze, tylko dzięki wyjaśnieniu artysty "do mikrofonu". I jak tu głosować, skoro nie można porównać prac z jasnej i ciemnej strony mocy? Raz nawet, po takim wyjaśnieniu, sporo osób zmieniło swój głos na inny kolor. Przed odpowiedzią Konrada Okońskiego na pytanie "Co jest na rysunku?", w kolejnej rundzie była jeszcze Katarzyna Niemczyk, ale zaraz po (a jeszcze przed liczeniem głosów) kartki nagle zmieniły barwę. Druga uwaga dotyczy mikrofonu i ogólnie dźwięku. Na początku nie działał, co było tradycją w kilku pierwszych edycjach Komiksofonu. Albo nikt nie sprawdza sprzętu przed imprezami, albo to jakieś fatum. Sporo razy nie słyszałem tego, co prowadzący mówi do mikrofonu, bo zagłuszał go tłum. Nie wiem, może warto ustawić też jakiś głośnik z tyłu? Jeśli na kolejnej imprezie obie sztalugi zostaną dobrze oświetlone a mikrofon będzie w 100% sprawny, to imprezę będzie można ocenić na mocne 9 (a może i 10). Na razie daję 7/10. (KC)

A tymczasem trwa w najlepsze Ogólnopolski Festiwal miłośników Fantastyki - Pyrkon 2012. Jak widać uczestnicy (i goście) bawią się pysznie:

Już za niecały miesiąc kolejna poznańska komiksowa impreza - III Międzynarodowy Festiwal Kultury Komiksowej Ligatura 2012. Oczywiście w Poznaniu. Nie oszukujmy się, tym razem nie będzie Rosińskiego, czy Śledzińskiego, choć to w przeciwieństwie do Pyrkonu, w stu procentach komiksowa impreza, ale nie braknie na niej zgoła nie-komiksowych lub okołokomiksowych atrakcji. Zapamiętajcie datę - 19-22 kwietnia. Pojawiły się: wstępny program festiwalu, spot reklamowy, oficjalny plakat, który możecie zobaczyć poniżej:

Moim zdaniem najciekawiej zapowiadają się wykłady mistrzowskie Anke Feuchtenberger (wywiad z niemiecką artystką ukaże się na naszych łamach już wkrótce) i Grzegorza Janusza, oraz pokazy filmów "Alois Nebel", "W ostatniej chwili" i "Art Spiegelman, Traits de mémoire". Co prawda na pokazy filmowe wstęp jest płatny, ale za pozostałe atrakcje nikt nie będzie od nas chciał ani grosza. Niemałą atrakcją będą przeróżne wystawy. W różnych miejscach Poznania będzie można podziwiać plansze z "Parentezy", "Bezdomnych wampirów", "Yorgiego", "Zagubionych dziewcząt", czy "Dzikich". Czy plansze będą oryginalne? - to ważne pytanie. Tak czy siak - zapowiada się znakomicie! (KC)

Jakieś oryginalne prace zawisną na pewno. Bo oto podczas "Ligatury" w Bibliotece Uniwersyteckiej będzie można podziwiać także retrospektywną wystawę prac Janka Kozy pt. "Polaków uczestnictwo w kulturze. Raport z badań 1996-2012". Wernisaż wystawy odbędzie się 19. kwietnia o godzinie 18:00. Prace będzie można podziwiać do 4. maja. Kuratorem wystawy został nasz redakcyjny kolega Maciej Gierszewski, a za oprawę graficzną odpowiada Kira Pietrek. Z okazji wystawy zostanie wydany katalog, w którym znajdą się prace komiksowe publikowane w książkach Kozy, prace drukowane na łamach "Polityki" i "Przekroju" a także starsze rysunki wydobyte z archiwum tego artysty. Najprawdopodobniej pojawią się też nowe prace, przygotowane specjalnie do tej publikacji. Album będzie ponadto zawierać wywiad z Jankiem Kozą przeprowadzony przez Magdalenę Rucińską, oraz posłowie Adama Ruska. Redaktorem katalogu, który będzie nosił taki sam tytuł jak wystawa jest również Maciej Gierszewski. Prawdopodobnie okładka (jeszcze nie na 100%) będzie taka:

Jak dla mnie jest w porządku i spokojnie może tak zostać. (KC)

Wydawnictwo Ważka przygarnęło pod swoje skrzydła kolejnego twórcę - nakładem tego edytora ukażą się dwa nowe komiksy Sławomira Lewandowskiego, uchodzącego za najświeższą rodzimą sensację komiksową. Już na najbliższej Komiksowej Warszawie ukaże się pierwszy z nich (tytułu jeszcze nie podano), a na tegorocznym Międzynarodowym Festiwalu Komiksu (i Gier) w Łodzi swoją premierę będzie miał kolejny - "Zamach na prezydenta". Natomiast już 31 marca dzięki Hanami na sklepowych półkach zawitają piąty tom "Pluto" oraz "Nawiedzony dom" Mitsukazu Mihary, znanego z tomiku "Beatiful People" i "Balsamisty". W opisie komiksu możemy przeczytać, że będzie to "zbiór komediowych opowieści zamkniętych w jednym tomie i utrzymanych w charakterystycznym dla Mitsukazu Mihary gotyckim klimacie". (KO)

Pozostając jeszcze w temacie zapowiedzi - dość niespodziewanie w ofercie Amberu znalazła się komiksowa adaptacja serialowej "Gry o tron". Autorami komiksowej wersji "Pieśń Lodu i Ognia" George'a R. R. Martina są pisarz Daniel Abraham i rysownik Tommy Patterson. "Game of Trones" to rzecz bardzo świeżo, bo dopiero na dniach (dokładnie 27 marca) będzie miała swoją premierę. Komiks, w formacie powieści graficznej, ukaże się nakładem wydawnictwa Bantam, a jego polska wersja będzie kosztowała 49 złotych (oryginalna - 25$). Polacy nie gęsi i swój język mają - także w temacie komiksowych opracowań ekranowych "hitów", jeśli z taki można uznać najnowszą produkcję z Hansem Klossem. "Stawka większa niż śmierć" doczeka się obrazkowego spin-offa, którego autorami będą między innymi Grzegorz Proniewski i Tomasz Jędruszek. Fabuła utworu ma być rodzajem swoistej historii alternatywnej dla opowieści zaprezentowanej na wielkim ekranie. Szczegóły dotyczące daty wydania, ceny, formatu etc. etc. nie są jeszcze znane. (KO)

Dzisiejsze, mocno spóźnione wydanie Komix-Expressu kończymy dość smutną informacją. W segmencie komiksów zeszytowych produkcje ze świata "Gwiezdnych Wojen" radziły sobie nadspodziewanie dobrze udowadniając, że rynek kioskowy żyje i ma się dobrze. Niestety, Egmont wprowadzając kolejne tytuły z logo "SW" na okładce sam wpędził się w kłopoty - nastąpiło niechybne przesycenie. Sztandarowy tytuł w ofercie, czyli "Star Wars Komiks" po trzech i pół roku przechodzi z trybu miesięcznego na dwumiesięczny, począwszy od wydania czerwcowego. Oprócz tego kwartalnik "Star Wars Komiks Extra" zostaje zamknięty i tylko "Star Wars Komiks Wydanie Specjalne" uniknie tego typu zmian. W obliczu sukcesu oferty gwiezdnowojennej i utrzymywaniu się na powierzchni "Fantasy Komiks" wiele mówiło się o pojawieniu się kolejnych komiksów/magazynów w dystrybucji prasowej. W obliczu ostatnich wydarzeń te pogłoski będzie trzeba włożyć między bajki. Przynajmniej na jakiś czas... (KO)

piątek, 23 marca 2012

#0994 - Niczego sobie. Komiksy o mieście Gliwice

Jak zarobić na komiksie w Polsce? To, wbrew pozorom, dość proste. Wystarczy przekonać lokalny magistrat, że forma „przystępnej powieści graficznej” to świetny sposób na promocję miasta. Oryginalny, efektowny (i efektywny), a do tego stosunkowo tani. Przystępna komiksowa forma jest w stanie pomieścić dużo, ładnie narysowanych materiałów edukacyjnych. Miasto zatem wychodzi na swoje, a i autorzy mogą wreszcie na komiksowaniu zarobić na więcej, niż tylko na przysłowiową bułkę.

Szkoda tylko, że w tym festynie samozadowolenia efekt starań, tj. album, jest zwykle jakimś amatorskim produktem komiksopodobnym. Jakiś czas temu byliśmy wręcz zasypywani tego typu wyrobami i dziś, wśród mrowia tego typu publikacji, warto pamiętać właściwie o jednej „Tragedyji płockiej” Grzegorza Janusza i Jacka Frąsia. Wraz z premierą „Niczego sobie. Komiksy o mieście Gliwice” liczba wyjątków od tej mało chwalebnej reguły wzrosła do dwóch.

A Grzegorz Krawczyk i Mikołaj Ratka, redaktorzy antologii komiksowej poświęconej miast Gliwice, postanowili jeszcze utrudnić sobie zadanie. Nie dość, że album został poświęcony miastu, to jeszcze będzie publikacją o charakterze historyczno-edukacyjnym. Polska szkoła „komiksu w służbie polityki historycznej” to osobny, równie wstydliwy, rozdział i na szczęście „Niczego sobie” nie ma z nią nic wspólnego. Jak sam tytuł wskazuje, publikacja wydana nakładem Muzeum w Gliwicach, poświęcona jest przeszłości tego śląskiego miasta. Na łamach ośmiu szortów, poszeregowanych w kolejności chronologicznej poznajemy losy Gliwic na tle wielkiej, dziejowej machiny, kątem oka spoglądając również na mniejszą, kształtowaną przez (z mojego krakowskiego punktu widzenia – bardzo egzotyczny) regionalny kontekst historię, nierzadko nieznaną i fascynującą. Z jednej strony wielkie narodowe mity Sobieskiego, słynnej prowokacji gliwickiej, czasów Solidarności sąsiadują tu z miejskimi legendami i lokalną historią, a wszystko to składa się na niezwykle skomplikowany obraz relacji polsko-niemieckich, Śląska i Polski.

Genialnym w swojej prostocie posunięciem było zdjęcie (na ile oczywiście było to możliwe) z barków artystów obowiązków dydaktycznych i scedowanie ich na tych, którzy do pouczania o historii mają znacznie większe kompetencje. Po poszczególnych szortach widać, że ich autorzy mieli dużą swobodą w kreowania swoich historii, nie siedział nad nimi żaden pan historyk, który poprawiał szczegóły mundurów czy kształt wież na murach obronnych. Ich nadrzędnym celem było opowiedzenie ciekawej fabuły, mniej lub bardziej zakorzenionej, nawet nie tyle w historii Gliwic, co w samym mieście. Jego legendach, bohaterach, nierzadko architekturze. W ich rękach to niewielkie, śląskie miasto ożywa w różnorodnych opowieściach. A faktograficzne obowiązki są doskonale wypełnione przez krótkie omówienie danego epizodu z historii Gliwic. Polecam się z nimi zapoznać po lekturze samych komiksów, bo opisując historyczny kontekst mogą popsuć lekturę.

Antologie zwykle są świetną okazją do przeglądy rodzimej kadry komiksowej. Patrząc na nazwiska zaangażowanych twórców „Niczego sobie” prezentuje się na ekstraklasowym poziomie. Choć brakuje gwiazd największego formatu, to nikt z tej silnie obsadzonej młokosami i weteranami stawki nie odstaje. A wybijają się jak zwykle Przemysław Surma, którego jeden, dwa albumy dzielą od ścisłej krajowej czołówki i Marek Turek, który jak zwykle trzyma poziom. Obaj nie dość, że dysponują kreską nie do pomylenia z innymi twórcami, to jeszcze ich styl poparty jest bardzo konkretnym warsztatem. „Ballada o tym, jak zły Mansfeld swój apetyt zaspokoił” Surmy w baśniowej konwencji, dziecięcym rymem i przepięknym rysunkiem opowiada dość prostą, ale pełną uroku opowieść o pewnym rzezimieszku i obrotnej pannie z Gliwic. Natomiast pozbawiony słów „Capitol” jest bardzo „turkowy” – klaustrofobiczny, zagadkowy, pełen grozy. Opowieść o pożarze gliwickiego teatru i autor „Fastnachspielu” to znakomicie dobrana para – kiedy (nieopatrzenie) przeczytałem historyczne didaskalia do tego szorta wiedziałem już, że Turek właśnie najlepiej nadaje się do zilustrowania tego epizodu z dziejów Gliwic.

Na swoim (dobrym) poziomie zaprezentowali się Dominik Szcześniak i Maciej Pałka. Przewrotny scenariusz w połączeniu z undegroundową, epatującą brzydotą kreską doskonale sprawdził się w historii o tytułowym „Garbusie” umieszczoną w brudnym średniowieczu. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie Anna Helena Szymborska. Rysowniczka, o której niewiele mówi się w kontekście kobiet robiących komiksy, pokazała się z bardzo dobrej strony. Technicznie – niemal bez zarzuty. Styl – gdzieś tam kołaczą mi się skojarzenia z najwcześniejszym Bilalem i współczesnym Manarą. Szkoda tylko, że artystka miała szczęście (czy raczej go nie miała) do dość pretensjonalnego skryptu Tomka Kontnego. Kolejny krok do przodu w rysowniczym rozwoju zrobili Kajetan Wykurz i Mikołaj Ratka.

W „Niczego sobie” czuć, że nad całością czuwał jakiś redaktor. I jest to bardzo miłe uczucie. Począwszy od gustownego designu ze świetną okładką na czele, przez dobór różnorodnych artystów, pod których styl dopasowano poszczególne historię, aż po ostateczną kontrolę jakości. Bardzo trudno jest mi wskazać komiks mocniej odstający od reszty. Jasne, jak to w tego typu zbiorkach, antologiach, a do tego rzeczach, robionych za zamówienie, są rzeczy lepsze („Garbus”, „Victoria”, „Ballada”) są i rzeczy nieco słabsze (prześliczne, ale nudne „Zobaczyć króla”, nie odbiegające zbyt dalece od kanonów „komiksu historycznego” „Marcowe ulice” i „Komandosi z Berlina”). A wszystko to napisane, narysowane, złożone i wydane w zaledwie pół roku – Mikołaju, chylę czoła.

Nie chciałbym zostać źle zrozumiany – choć „Niczego sobie” to rzecz bardzo dobra, nie była dla mnie taką fangą w nos, jak „PW 44” przed kilkoma laty. Wtedy, artyści zebrani przez Przemka Truścińskiego udowodnili, że da się opowiadać o Powstawaniu Warszawskim nie ograniczając się do pustych frazesów, a komiks nie żadnych kompleksów, może włączyć się w dyskurs o narodowej martyrologii i trudnej historii. „Niczego sobie. Komiksy o mieście Gliwice” nie mają takich ambicji. To raczej antologia na miarę naszych możliwości. A te, jak się okazało, w Gliwicach są całkiem duże.

środa, 21 marca 2012

#0993 - John Constantine: Hellblazer - Original Sins

"-What was like being a British comic book writer in the eighties?

-Well, I enjoyed it, mostly--but then I was stoned nearly all of the time."

(Fragment wywiadu z Jamie Delano)

Jamie Delano, jeden z twórców zaliczanych do nurtu brytyjskiej inwazji lat osiemdziesiątych, zdaje się dziś stać w cieniu innych swoich kolegów z Wysp. Jednak to niewątpliwie utalentowany scenarzysta, którego pracom warto się przyjrzeć. Wielu z Was słyszało pewnie o znakomitym "Tainted"(1995), a ostatnią pozycją w jego dorobku o której było głośno zdaje się miniseria "Narcopolis" (2008). Jednak najbardziej znany jest oczywiście z tego, że pod sztandarami Vertigo definiował stworzoną przez Allana Moore'a postać londyńskiego maga Johna Constantine'a.

Podobno w Vertigo rekomendował go sam Moore. Powierzenie mu tej serii było trafną decyzją. Twórczość Delano charakteryzuje ciężki, zawiesisty styl, przygniatająca atmosfera i częste podążanie w stronę psychologicznego thrillera z dużą dawką psychodelii. W internecie można natknąć się na porównania jego dorobku do filmów Cronenberga. Jest w tym dużo prawdy, ale w przypadku "Hellblazera" sięgnąłbym nawet dalej i powiedział, że komiks i postać egoistycznego maga inspirowany jest prozą i postawą, jaką przybierał wobec świata sam William Burroughs. To świetny pomysł i znakomity grunt dla rozwijania tej serii. Stojący gdzieś na marginesie społeczeństwa Constantine porusza się w świecie demonów i magii tak jak - wspomniany zresztą w komiksie - autor "Nagiego Lunchu" w świecie narkotyków i sodomii. John podobnie do Burroughsa jest osobą wpływową i znaną w wielu kręgach, lecz najczęściej nie zobaczymy go na salonach, a na ulicach najpodlejszych dzielnic Londynu.

Obraz "Hellblazera" który rozwinął Delano wydaje się popkulturowym odbiciem tego, co działo się w kontrkulturze tamtego okresu dotkniętej new age i okultyzmem. Na całym świecie rockowe zespoły epatowały satanistyczną otoczką, a w Wielkiej Brytanii rozwijała się nie kryjąca zamiłowania do ezoteryki scena industrialna. Narkotyki stawały się mocniejsze i powszechniejsze. W kręgach artystycznych modna była myśl i postać Alistaira Crowleya, a status kultowej uzyskiwała napisana przez Roberta Shea i Roberta A. Wilsona "Trylogia Illuminatus". Podejrzewam, że właśnie w takiej atmosferze klarowało się uniwersum Constantine'a. Komiks nie jest jednak podręcznikiem magii chaosu ani niczym w tym stylu. Delano interesuje psychologiczny aspekt opowieści i ciemne strony ludzkiej natury. W "Hellblazerze" zmuszony jest je wyciągać ze schematów gatunkowych i trzeba przyznać, że wychodzi mu to nadzwyczaj udanie. Dość mocno eksplorowany horror cielesny nie funkcjonuje tu tylko jako metafora - w komiksie pojawia się temat AIDS i innych lęków cywilizacyjnych, autor nie boi się też poruszać problemów społeczno-politycznych. Widać, że nawet gdyby chciał pisać proste, płytkie historie, to nic dobrego by z tego nie wyszło. Za każdym razem, gdy próbuje trywializować, zniżać się do konwencji, trafia na manowce. Na szczęście, spośród dziewięciu zeszytów zebranych w "Orginal sins", dzieje się tak tylko w dwóch.

Mimo, że w tamtych czasach w Vertigo pisało się fabuły już w troszkę szerszym kontekście, budując długie, kilkunastozeszytowe historie, to "Hellblazera" momentami cechuje epizodyczność. Na szczęście, oprócz popsutego rytmu opowieści (co pewnie dostrzeżemy tylko czytając wydanie zbiorcze), nie zaszkodziło to za bardzo fabule. Delano celowo nie odkrywa wszystkich kart, szpikuje intrygę niedomówieniami i niejasnymi traumami z przeszłości, wplątuje Constantine'a w niewygodne zobowiązania, dzięki czemu sprytnie otwiera sobie furtkę do zbudowania wielowątkowej, zazębiającej się opowieści.

Wszyscy wiemy jak wyglądały grafiki w początkach Vertigo i od tej strony komiks nie różni się niczym od tego przykrego standardu. Oczywiście nie ma co ukrywać, że to właśnie rysunki hermetyzują tę pozycję. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której laik wchodzi do pełnego komiksów sklepu i nie znając kontekstu tej publikacji wychodzi akurat z "Original Sins". Jednak efektowne, psychodeliczne kompozycje plansz rekompensują pośpiech rysownika, a wszelkie niedostatki graficzne scenarzysta uzupełnia obszerną, obrazową, quasi-noirową narracją. Po lekturze mam wrażenie, że Delano jest prozaikiem, który do komiksu trafił ze względów finansowych, bo zdecydowanie bardziej interesuje go opowiadanie słowem niż obrazem. Osobiście nie tego szukam w komiksie, ale muszę przyznać, że w tej swojej przytłaczającej inne aspekty literackości znalazł własny klucz do medium i od strony warsztatu to kawał inspirującej roboty.

Dopiero wchodzę w meandry serii o Constantine, ale nietrudno dostrzec, że konsekwencje tego, co dzieje się w "Orginal Sins" odbijają się silnym echem w wydanym w Polsce runie Gartha Ennisa. Źle się stało, że Egmont zdecydował się pominąć epizody pisane przez Delano, bo za wyjątkiem grafiki (która w "Niebezpiecznych Nawykach" Ennisa lepsza nie była) jakoś szczególnie się nie zestarzały, ale sądząc po nierentowności polskiej edycji "Hellblazera", nie ma co roztrząsać sprawy. Pozostaje machnąć na to ręką i sięgnąć po oryginalne wydania.

wtorek, 20 marca 2012

#0992 - Clive Barker`s Hellraiser vol.1: The Pursuit of Flesh

I znowu gościmy Krzysztofa Tymczyńskiego na naszych łamach. Tym razem pisze o pewnym jegomości z facjatą upstrzoną szpilkami. Zachęcamy do lektury i przypominamy od Independent Comics.

Clive Barker zajmował się Hellraiserem tylko dwa razy: raz, gdy pisał "The Hellbound Hart" oraz drugi, gdy był scenarzystą i reżyserem pierwszego filmu "Hellraiser". Teraz Barker powraca, by opowiedzieć długo oczekiwany kolejny rozdział na łamach serii komiksowej. Dołącz do epickiej podróży w głąb piekła i zobacz, jak Pinhead realizuje plan zmiany swojego przeznaczenia i stara się na powrót być człowiekiem(...)”.

Powyższe zdania umieszczone zostały na tylnej okładce pierwszego wydania zbiorczego wydawanej przez Boom! Studios serii "Clive Barker`s Hellraiser" którą w dalszej części tekstu nie będę wymieniał z pełnej nazwy i skupię się jedynie na jej ostatnim członie. Po tym, jak wydawnictwo odniosło porażkę z tytułami stworzonymi przez Stana Lee, a "28 Days Later" dobiegło naturalnego końca, edytor ten zaczął gorączkowo poszukiwać czegoś, co może zaproponować czytelnikom. Jak to zwykle bywa, z pomocą przyszły franczyzy, których obecnie niemało u każdego wydawnictwa komiksowego. Boom! Studios jednak zaskoczyło, bo nie odgrzebywało totalnie zapomnianych rzeczy w stylu "Pamięć Absolutna", "Voltron" (Dynamite) czy "Magic: the Gathering" (IDW), lecz sięgnęło po dwie świetnie rozpoznawalne marki. O ile o "Planet of the Apes" nie będę się teraz zbytnio rozpisywał, bo to nie czas i miejsce, o tyle o nowym, komiksowym wcieleniu "Hellraisera" z chęcią wypowiem parę słów.

Barker nie jest jedynym scenarzystą przedstawionej na łamach zbioru historii, lecz z pewnością to on dominował przy pisaniu doń skryptu. Dlatego już od samego początku czuć, że jest to historia pisana w głównej mierze dla fanów postaci Pinheada i serii filmów, w której jegomość ten się pojawił. Jest to ryzykowne posunięcie, ponieważ nie było wiadomo, czy znajdzie się ich na tyle dużo, by seria odniosła sukces. Na chwilę obecną można śmiało stwierdzić, że jednak udało się, ponieważ kolejne zeszyty serii osiągają sprzedaż na poziomie 10 tysięcy kopii, co dla Boom! jest świetnym wynikiem. Jednak to co fanom zdecydowanie przypadło do gustu, może nie spodobać się nowym czytelnikom. Osoba nie znająca postaci Pinheada, której udała się sztuka skutecznego uniknięcia seansu chociaż jednej części filmowego cyklu, poczuje się zdecydowanie nieswojo. Komiks bowiem utrzymany jest w klimatach znanych z kinowych odsłon i w niczym nie przypomina ugrzecznionej nieco, komiksowej serii z nieistniejącego już wydawnictwa Epic, której znaczną część znamy dzięki wydawnictwu Egmont. "Hellraiser" z Boom! to już czyste gore, mnóstwo mniej lub bardziej uzasadnionej brutalności, hektolitry krwi i wszystko to, czego fanatyczni wielbiciele Pinheada lubią najbardziej.

Chociaż osobiście należę do wielbicieli cyklu, uważam jednak, że nie można opierać sukcesu serii tylko na osobach takich jak ja. Wiele recenzji na które trafiłem potwierdza zresztą tę opinię i większość z nich aż krzyczy do czytelnika: „nie kupuj, jeśli nie jesteś fanem bardzo mocnego horroru lub samej serii filmów”. Pomijając już mocne i brutalne sceny, czytelnik nie dostaje też praktycznie żadnego wyjaśnienia na temat tego kim jest Pinhead i jego ekipa lub czym jest tajemnicze pudełko? Tego trzeba już dowiedzieć się samemu, a jak wiadomo, nie zawsze chce się to robić i znacznie łatwiej jest zrezygnować z czytania czegoś, co wydaje się być niezrozumiałe.

Jednak nawet z mojego punktu widzenia, opowiadana w zbiorze historia jest bardzo nierówna. Obok świetnych scen, których nie będę dokładnie przytaczać (może w końcu ktoś ten komiks przeczyta), trafiają się zupełnie nieudane lub strasznie przesadnie. W tym drugim przypadku ciśnie mi się na usta jedno słowo: "metro", które wyjaśni się podczas lektury komiksu. Wspomniana już nierówność objawia się także, gdy baczniej przyglądniemy się warstwie graficznej.

Boom! Studios wydaje swoje komiksy najczęściej w formie 100-stronicowych tomów, zbierających po cztery zeszyty danej serii. Tak nie jest w tym przypadku, bowiem do trejdu dołączony został kilkustronicowy dodatek, będący swoistą zapowiedzią serii. Mimo to mocno zastanawia mnie fakt, że te trochę ponad sto plansz rysowało dwóch artystów. Być może nie przyczepił bym się do tego tak mocno, gdyby nie fakt, że o ile Leandro Manco ("Hellblazer", "War Machine") spisał się naprawdę świetnie, o tyle Stephen Thompson ("Die Hard: Year One") ewidentnie nie udźwignął odpowiedzialności. Manco świetnie rysował detale, których zresztą umieszczał na swoich planszach mnóstwo. Idealnie wpasował się w mroczny, krwisty klimat. Jego następca niestety ugrzecznił nieco rysunki, był znacznie mniej szczegółowy, co w tym akurat przypadku stanowi spory minus.

W zbiorze trudno doszukiwać się dodatków innych niż te, które zazwyczaj serwuje nam Boom! Studios. Oprócz galerii wszystkich wersji okładek do zeszytów #1-4 (w tym te najlepsze – autorstwa Tima Bradstreeta), dostajemy jedynie cztery strony szkiców autorstwa samego Clive’a Barkera, które przedstawiają próby stworzenia nowych, piekielnych kreatur. Stanowi to jednak tylko miły dodatek, ponieważ ciężko potem doszukać się ich w samym komiksie.

Pierwszy tom zbiorczy "Hellraiser" jest już pozycją, która poleciłbym tylko fanom postaci i filmów. Im pozycja ta zdecydowanie przypadnie do gustu. Nie zanosi się na to, by kolejne coś zmieniły, więc jeśli nie znacie ani jednego, ani drugiego, to radzę najpierw zapoznać się chociażby z pierwszą częścią filmu. Jak się spodoba – sięgajcie po komiks. W przeciwnym przypadku przeczytasz jedynie krwawy, mocny, lecz nie powalający na kolana horror.

niedziela, 18 marca 2012

#0991 - Trans-Atlantyk 180

W rynkowym podsumowaniu za luty DC Comics znowu zmiażdżyło Marvela, mieszcząc w pierwszej dziesiątce najlepiej sprzedających się zeszytów dziesięć swoich najpopularniejszych serii, ale w Top 25 - już tylko 12. Dynamika sprzedaży Nowej 52 (zgodnie z przewidywaniami) zmniejsza się. Już tylko dwa tytuły ("Justice League" i "Batman") przekraczają nakład 100 tysięcy, choć trzem kolejnym niewiele do tej liczby brakuje ("Action Comics", "Detective Comics", "Green Lantern"). Zresztą, nowa "JL" jest już szósty miesiąc z rzędu najlepiej sprzedającą się zeszytówką w sieci Diamonda. Najlepiej sprzedającym komiksem Marvel był "Uncanny X-Men" #6, ale analizując listę bestsellerów warto pamiętać o tym, że w większości komiksy Domu Pomysłów są aż o 33% droższe, więc nawet jeśli ich sprzedaż jest niższa, to wydawnictwo i tak wychodzi na swoje. To widać wyraźnie jeśli porówna się finansowy udział w rynku - DC ma 29.47%, a Marvel - 35.92%. Luty to kolejny miesiąc rosnącej sprzedaży, zarówno w segmencie powieści graficznych, jak i serii zeszytowych. W porównaniu do analogicznego okresu roku poprzedniego wyniku poprawiły się o odpowiednio 15.6% i 22.26%. Wszystko wskazuje na to, że po pierwszym kwartale nastroje na rynku będą bardzo optymistyczne, a jak tylko w okresie wiosennym wydawcom uda się odpowiednio wypromować swoje największe eventy - może okazać się, że rok 2012 będzie jeszcze lepszy. Czy przełomowy - trudno przewidzieć. Jeszcze.

Nie tylko Marvel i DC mają swoje eventy - za ich plecami Dynamite Entertainment mocno walczy z Dark Horse i Image o miejsce na podium. Już w czerwcu swoją premierę będzie miał pierwszy zeszyt mini-serii "Prophecy". W tej siedmioczęściowej historii, będącej największym crossoverem w historii wydawnictwa, bohaterowie (i bohaterki) tacy, jak Vampirella, Red Sonja, Kulan Gath, Dracula, Eva, Herbert West The Reanimator, Alan Quatermain, Athena, Dorian Gray, Purgatory czy Pantha będą musieli powstrzymać zbliżającą się apokalipsę. Jak zapewnia Ron Marz siłą "Prophecy" ma być jest komiksowy charakter - opowieść nie będzie siliła się na nic więcej, niż tylko solidną dawkę nerdgazmu, spowodowanego zobaczeniem w jednej historii Doriana Gray`a i Alan Quatermaina (skąd my to znamy?). Rysunkami zajmie się Walter Geovani, a okładki przygotuje Paul Renaud.

Na wspominkowym spotkaniu ojców Image Comics Todd McFarlane, Rob Liefeld, Whilce Portacio, Erik Larsen, Marc Silvestri i Jim Valentino wspominali jak to niemal dokładnie dwadzieścia lat temu robili prawdziwą komiksową rewolucję. Bez żadnego zaplecza, bez odpowiedniej infrastruktury, trochę na wariackich papierach, ale z wielkim zapałem i talentem. Wraz z nieobecnym w Oakland Jimem Lee, u szczytu swoich komiksowych karier założyli autorskie studio, aby móc realizować pomysły, których żadne inne wydawnictwo nie odważyłoby się wydać pod swoim szyldem. Larsen o Dragonie myślał od samego początku, pomysł na przygody zielonego smoka opętał go jak miał lat siedem. Niestety, ile by nie sprzedał "Amazing Spider-Manów", to wiedział, że Marvel nigdy tego nie puści. Podobnie było z McFarlanem - w ciąży ze Spawnem był od czasów szkolnych, ale dopiero w Image mógł zrealizować swój pomysł tak, jak chciał. Działalność tego wydawnictwa z pewnością dodała nowej dynamiki rozwojowi amerykańskiej branży komiksowej - Image udowodniło (na skalę masową i do tej pory niespotykaną), że czytelnicy zamiast kolejnego zeszytu Batmana, wolą zapoznać się z nowym projektem Silvestriego lub Larsena. I na tej zasadzie do ekipy dołączył Robert Kirkman, który musiał odpowiadać na pytania fanów odnośnie wciąż zawieszonego "Image United". Podobno rzecz wciąż powstaje, ale pomysłodawca projektu, Eric Larsen, nie miał najszczęśliwszej miny, kiedy o "IU" wspomniano.

Jedną z najważniejszych wieści, jakie pojawiły się na Image Expo była zapowiedz kontynuacji "Phonogram". Stworzona przez scenarzystę Kierona Gillena i rysownika Jamiego McKelviego seria modern fantasy w ekspresowym tempie dorobiła się statusu kultowej. Do tej pory ukazały się dwie historie rozgrywające się w świecie, w którym magią jest muzyka. W 2007 roku była to "Rue Britannia" będąca swoistym hołdem dla britpopu, a trzy lata później - "The Singles Club". W trzeciej serii pierwsze skrzypce grać będzie Emily Aster, która do tej pory pojawiała się na drugim planie i oprócz tego, że "Phongram" reklamowany jest teaserem ze słowami "One More Time" (przywodzącym na myśl jeden z utworów Daft Punk) nie wiadomo nic więcej. Zapowiedz cieszy tym bardziej, że poprzednie inkarnacje tytułu nie sprzedawały się tak dobrze, jak na to zasługiwały i pojawiło się ryzyko, że nowe "Phonogramy" nie powstaną.

Przeglądając przewijające się na konwencie Image Expo zapowiedzi można dostać zawrotu głowy - o "Jupiter's Children" Marka Millara i Franka Quitely'ego pisałem już wcześniej, podobnie, jak o nowych tytułach Jonathan Hickmana, "Sadze" Briana K. Vaughana i Fiony Staples, nieco zapomnianym "Crime and Terror" Steve`a Nilesa i Scotta Morse`a, a o drugim "Phonogramie" wspominam powyżej. A to jedynie przysłowiowy czubek góry lodowej - Niles będzie realizował kolejny projekt z Tony`m Harrisem zatytułowanym "Chin Music". W wakacje zadebiutuje "Planetoid" Kena Garinga, pięcioczęściowa mini-seria, wcześniej publikowana na Graphicly. Swoje talenty w "Marze" zaprezentują Brian Wood, Ming Doyle i Jordie Bellaire opowiadając historię znanej sportsmenki, u której podczas zawodów odkryto supermoce. Nie można również zapomnieć o "Happy!" nowym projekcie Granta Morrisona i Daricka Robertsona, o którym scenarzysta mówi, że będzie komiksem utrzymanym w konwencji, której jeszcze nie próbował. Niewykluczone, że będzie to pierwszy komiks Morrisona dla Image. Przyznam, że dużo tego i większość brzmi smakowicie...

Nie ubliżając w niczym Nickowi Spencerowi, autorowi bestsellerowego "Morning Glories", młodemu Brandonowi Seifertowi czy artyście Jasonowi Howardowi, prawdziwą gwiazdą panelu poświęconego imprintowi Skybound był oczywiście Robert Kirkman. Na spotkaniu nie podane zostały jakieś specjalnie interesujące informacje. Scenarzysta opowiadał czego zgromadzeni na Image Expo fani mogą spodziewać się po pisanych przez niego seriach. W "Żywych trupach" grupa Ricka będzie próbowała skontaktować się z innymi ludźmi, którym udało się przetrwać. Wkrótce bohaterowie odkryją, że czeka na nich jeszcze wiele niebezpieczeństw w świecie opanowanym przez zombiaki. Na łamach "Playboya" (tak, tego magazynu dla mężczyzn) zostanie opublikowany krótki, sześciostronnicowy origin Michonne. W "Invincible" Mark Grayson zostanie zastąpiony przez kogoś innego w roli tytułowego herosa, co zostało już zdradzone w oficjalnych zapowiedziach. A w "Super Dinosaur" bez mian - wielkie spluwy, dinozaury, jetpacki i ogólna rozwałka.

W 2008 roku Danny Granger - skrzydłowy Indiana Pacers, zespołu grającego w koszykarskiej lidze NBA - poinformował, że chce wybudować kopię bat-jaskini. Naprawdę. Bez żartów. Będący wielkim fanem komiksów i gier komputerowych Granger rozpoczynając budowę swojego domu w Albuquerque, w stanie Nowy Meksyk zażyczył sobie kilku specjalnych elementów - między innymi tajemnego, podziemnego wyjścia, którym będzie mógł wyjechać niepostrzeżenie swoim granger-mobilem i specjalnej obrotowej platformy. Granger-cave ma być wzorowana na pierwszej jaskini, która pojawiała się w klasycznym "Batmanie" Tima Burtona, ale pojawi się w niej kilka rozwiązań z filmów z Christianem Bale'm. Pod koniec 2011 roku Granger zapewniał, że nawet lockout nie przeszkodził mu w ostatnich pracach nad swoją tajną kryjówką i już wkrótce będzie ona gotowa.

Nowe projekty Marka Millara (5): na pierwszym „Nemesis” Mark Millar zarobił więcej, niż podczas pracy nad „Civil War”, nic dziwnego więc, że pracuje nad jego kontynuacją. Komiks, który ukaże się w sierpniu, będzie czymś zupełnie innym, niż jego poprzednik. Od samego początku całość „Nemesis” była planowana, jako trylogia zamknięta w 12 zeszytach. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby czytać je osobno, bo choć są całością, równie dobrze funkcjonują jako odrębne i samodzielne opowieści. Millar w środkowym epizodzie chce pokazać, jak wielką naiwnością jest wiara w to, że bajecznie bogaci herosi, tacy jak Bruce Wayne czy Tony Stark mając właściwie nieograniczone możliwości finansowe trudzili by się ratowaniem świata i pomaganiem ludziom. Hej, bycie villainem jest znacznie bardziej zabawne, a możliwość stania poza prawem to często jedyna rzecz, której nie można kupić (a przynajmniej nie zawsze). "Nemesis 2" rozpocznie się od sceny pogrzebu bohatera poprzedniej serii. Rysunkami drugiej, podobnie jak i trzeciej części, która ukaże się w 2013 roku, zajmie się Steve McNiven.

Wojna o "Strażników" (4): do tej pory Alan Moore w dość spokojnym tonie wypowiadał się na temat "Before Watchmen", pozwalając sobie jedynie na nazwanie działań DC Comics "kompletnie bezwstydnymi", wstrzymując się od mocniejszych epitetów. Przynajmniej do teraz. Moore nie ma pretensji do twórców, którzy podjęli się pracy nad prequelami jego komiksu - kto by oparł się możliwości pracowania przy komiksie tej miary? Po swoich przykrych doświadczeniach z DC Comics nie miał wątpliwości, że pazerne na pieniądz korporacje w końcu wyciągną rękę po jego dziedzictwo. Cóż, taka ich natura. Nutka żalu pobrzmiewa jednak w tym, co mówi o swoich czytelnikach. Ci, którzy sięgną po "Before Watchmen", aby dowiedzieć się, jakie były wcześniejsze losy głównych bohaterów komiksu Alana Moore`a i Dave`a Gibbonsa, nie są odbiorcami, do których chce dotrzeć ze swoją pracą ojciec "V jak Vendetta" i "From Hell". Moore lubi myśleć, że jego czytelnicy to myślący i inteligentni ludzie, ale jeśli chcą kupić to, co DC chce im sprzedać - okazuje się, że jednak wcale tacy nie są. Moore nie boi się wezwać takich odbiorców do tego, żeby w ogóle przestali kupować komiksy jego autorstwa i zupełnie nie przeszkadza mu to, że przez to nakłady jego dzieł mogą spaść.

sobota, 17 marca 2012

#0990 - Komix-Express 131

Witamy serdecznie w pierwszym wiosennym Komix-Expressie! Słoneczko za oknami, wreszcie można zrzucić zimowe ubrania i ciepłe buty - i niech tak zostanie. Ufam, że za tydzień, dwa, nie wrócimy do zimowych K-E, takich jak ubiegłotygodniowy o śmierci Moebiusa. Że pogoda dopisze, a informacje także będą pozytywne, co najmniej aż do jesiennego MFK. W tym tygodniu nie było wielu ciekawych wydarzeń, o których można by napisać. Za to w następnym atrakcji będzie co nie miara, ponieważ rozpoczyna się pewien konwent. Co prawda impreza nie jest stricte komiksowa, ale w tym roku nie braknie na niej licznych komiksowych atrakcji z najwyższej półki! Już w najbliższy piątek w Poznaniu rusza Ogólnopolski Festiwal miłośników Fantastyki - Pyrkon 2012! Jego największą gwiazdą - o czym pisaliśmy pięć tygodni temu, będzie oczywiście... (KC)

... Grzegorz Rosiński, najbardziej znany we wszechświecie komiksowym polski twórca. Ilość atrakcji związanych z Thorgalem jest większa, niż na poprzednim MFK. W piątek o godzinie 16:00 na sali "Konkursowej 2", odbędą się warsztaty z twórcą ze Stalowej Woli, które poprowadzi Bartłomiej Kuczyński. Jeśli ktoś nie da rady w piątek, spokojnie może załapać się na powtórkę warsztatów w niedzielę o 12:00 na sali "Komiks". I pamiętajcie, przynieście swoje prace! Co to za warsztaty bez prac uczestników? W końcu mentor musi na coś spojrzeć łaskawym okiem. Spotkanie z Grzegorzem Rosińskim w niedzielę o 13:00 w Auli numer 1, poprowadzi oczywiście Jakub "Tiall" Syty (kto odważyłby się powiedzieć Kubie, że poprowadzi ktoś inny?). Lubimy kolekcjonować autografy Pana Grzegorza, a więc na Pyrkonie znowu będzie ku temu okazja. W sobotę trzeba ustawić się w kolejce tak mniej więcej o 12, bo już cztery godziny później kolejne albumy zaczną zapełniać się rysunkami Aaricii. A może ktoś namówi Rosińskiego na rysunek kruczoczarnej Kriss de Valnor? Czasem się udaje, w zależności od humoru GR. Ja na razie miałem pecha. Następnego dnia kolejna sesja autografów o godzinie 15:00. Konkurs z wiedzy o serii komiksowej Thorgal w piątek o godzinie 21:00, poprowadzi Dawid Okoniewski. A w sobotę o 12:00 dowiemy się "Kim byłby Thorgal bez Kriss de Valnor?". Na to pytanie odpowie Jakub Syty. Spróbowałem zapytać go o to ostatnio, ale twierdzi, że tajemnicę zdradzi dopiero za tydzień. Szkoda. (KC)

Pyrkon to jednak nie tylko Rosiński. Konwent będzie bardzo, ale to bardzo komiksowy. Nie mniej zwolenników ma zdaje się Michał Śledziński. Do niego też z roku na rok trzeba ustawiać się w coraz dłuższych kolejkach. Kolejne wydania "Osiedla Swoboda" schodzą jak ciepłe bułeczki, a więc liczba miłośników Śledzia ciągle rośnie. Sesja autografów Michała w niedzielę o 15:00. Kto się nie załapie, nie ma co płakać. Nie od dziś wiadomo, że Śledziu autografy rozdaje zawsze i wszędzie. Na przykład mój rysunek Dźwiedzia powstał przed budynkiem Domu Kultury w Łodzi, kiedy to oparty o metalową barierkę Śledziu, niespecjalnie narzekał na niedogodną pozycję i bez mrugnięcia okiem stworzył naprawdę fantastyczny rysunek. A więc tak, wszędzie. Spotkanie z Michałem Śledzińskim poprowadzi Marcin Łuczak a odbędzie się ono w sobotę o godzinie 18:00 w "Auli 1". Poza tym w niedzielę o 10:00 odbędzie się niezwykle interesująca prelekcja Filipa Bąka, podczas której postara się scharakteryzować styl Śledzińskiego. Brzmi bardzo ciekawie. (KC)

Oprócz wielu spotkań z Rosińskim i Śledzińskim, czyli twórcami, którzy bez wątpienia posiadają wśród fanów komiksu swoich wyznawców, Pyrkon oferuje znacznie więcej komiksowych atrakcji. Nie zawiodą się np. fani Batmana. Wojciech Nelec poprowadzi dyskusję o filmach Nolana. Polski superbohater - Biały Orzeł też nie będzie gorszy. Spotkanie z twórcami komiksu Adamem i Maciejem Kmiołkami, poprowadzi niezawodny Marcin Łuczak. Poza tym nie zabraknie spotkań z Robertem Sienickim, czy Pawłem Zychem. Wrocławski Komiksofon postara się zachwycić Poznań pokazem kilku najlepszych filmików, w dwóch około godzinnych blokach. Jako wrocławianin, który najpierw sceptycznie podchodził do projektu, a potem zachwycał się kolejnymi odsłonami, gorąco polecam ten punkt programu. Pełny (komiksowy) program na stronie Pyrkonu. Uwaga, niektórych komiksowych punktów trzeba szukać również na innych salach! (KC)

Smutne wieści dotarły z wydawnictwa ATY - wydanie "Awantury 2.0" zostało przełożone. Premiera zmartwychwstania jednego z najciekawszych magazynów komiksowych pierwotnie planowana była na tegoroczną Bydgoską Sobotę z Komiksem, lecz została niestety odłożona. Powód? "Wciąż nie mamy wszystkich materiałów" - jak dla "Ziniola" relacjonuje Łukasz Mazur. Co więcej, prac nad "Awanturą 2.0" nie uda się skończyć ani przed majową Komiksową Warszawą czy czerwcowo-lipcowym Bałtyckim Festiwalem Komiksu. Termin, który ATY sobie wyznaczyło to październikowy Międzynarodowy Festiwal w Łodzi. Do tego czasu wszystko ma być dopracowane na tip-top. Trzymamy kciuki!(KO)

28-29 marca w sercu komiksowego Lublina, czyli w Chatce Żaka (ul. Radziszewskiego 16) odbędą się warsztaty komiksowe prowadzone przez Dominika Szcześniaka i Macieja Pałkę. Redaktorzy Ziniola przez bite cztery godziny (od 16:00 do 20:00) męczyć będą młodych adeptów sztuki komiksowej jak należy prowadzić historię, układać dialogi, operować dymkiem, komponować strony i kadry. Chętni do udziału w warsztatach mogą zgłaszać swoją kandydaturę do 25 marca poprzez maila info[małpa]kaisersoze.pl, przesyłając swoje dane (imię i nazwisko, numer telefonu i doświadczenie w komiksowej materii). Dodatkowo 29 marca odbędzie się otwarta prezentacja pracy warsztatowej i dyskusja, rozpoczynająca się o godzinie 19:00.

Jakiś czas temu poznaliśmy wszystkich uczestników Wrocławskiej Bitwy Rysowników. Eliminacyjną tabelkę pierwszej gali freestylowego rysowania uzupełniły dwie kolejne pary. Z weteranem polskiej sceny web-komiksowej Konradem "koko" Okońskim zmierzy się Katarzyna Niemczyk, która jak żadna inna kobieca rysowniczka potrafi rysować wdzięki płci niewieściej. Oj, faworyzowany Okoński może mieć problemy z młodą artystką, jeśli podejdą jej dobre tematy. I wreszcie w czwartej parze odbędzie się również damsko-męski pojedynek - ołówki skrzyżują Milena Młynarska i Piotr Michalczyk. Oboje pracują w przemyśle growym, oboje rysują komiksy - kto okaże się lepszy? To okaże się już 21 marca we wrocławskiej klubokawiarni Mleczarnia (ul. Włodkowica 5). Rozpoczęcie bitew - godzina 19:00. Przygrywa - Naphta. Prowadzenie - Paweł Wojciechowicz. Zapraszamy!(KO)


Już w kwietniu ukaże się jubileuszowy dziesiąty numer magazynu komiksowego "Kolektyw", który jednocześnie będzie... ostatnim. Dlaczego? Poproszony o komentarz Bartek Biedrzycki z Dolnej Półki, jeden z dowodzących "K" nie zajął na razie oficjalnego stanowiska w tej kwestii. Na pewno w samym magazynie znajdzie się słowo od redakcji, w którym ta decyzja zostanie wyjaśniona. Warto również zwrócić uwagę, że #10 pozbawiona jest tematu przewodniego, który pojawiał się w ostatnich siedmiu numerach. Pełną listę autorów możecie znaleźć na przykład na stronie Alei. Muszę przyznać - prezentuje się ona całkiem imponująco. Janusz, Sienicki, Podolec, Łazowski, Adler, Okólski - mocna kadra. Spieszmy się kochać ziny/magazyny komiksowe - tak szybko znikają, że tak na zakończenie tego wydania Komix-Expressu (i dziejów samego "Kolektywu") sparafrazuję pewnego księdza-poetę. (KO)

czwartek, 15 marca 2012

#0989 - Stuck Rubber Baby

Dziś prezentujemy tekst Macieja Gierszewskiego, który pierwotnie ukazał się na stronie krakowskiego Instytutu Książki.

Nie mam wątpliwości, że najważniejszym komiksem, który ukazał się w 2011 roku w Polsce jest "Stuck Rubber Baby" autorstwa Amerykanina Howarda Cruse’a. Pozycja została wydana przez poznańskie wydawnictwo Centrala – Central Europe Comics Art. Pierwotne wydanie za oceanem ukazało się w DC Comics w roku 1995 i uważane jest aktualnie za klasykę powieści graficznej. Faktycznie, w wypadku tej książki, ewidentnie mamy do czynienia z arcydziełem sztuki komiksowej.

Głównym bohaterem komiksu, jak i narratorem, jest Toland Polk, który "po latach" snuje opowieść o swoim dorastaniu w "czasach Kennedy’ego", gdzieś na południu Stanach Zjednoczonych w małym, prowincjonalnym miasteczku o nazwie Clayfield. Jego opowieść to sfabularyzowana biografia, swoista próba zrozumienia, jak to się stało, że jest tym kim jest, że stał się takim, a nie innym człowiekiem, jakie sytuacje, decyzje wpłynęły na rozwój jego osobowości. Retrospekcja faktów pozwala wybrać z przeszłości, z pamięci narratora, sytuacje, które były ważne i dokonać ich autointerpretacji. Nie należy traktować "Stuck Rubber Baby" jako autobiograficzną powieść graficzną, Toland Polk w wielu miejscach przypomina Howarda Cruse’a, jednakże autorowi bardziej zależało na sportretowaniu epoki, w której dane mu było dorastać, niż siebie.

Clayfield to miasteczko-zmora, w którym wszyscy się znają z widzenia, niewiele można ukryć, gdzie w latach ’60 minionego wieku nadal szerzy się rasizm i homofobia. Segregacja rasowa ma się jak najlepiej, jest głęboko zakorzeniona w świadomości ludzi, którzy dzielą się na "prawdziwych białych" i "czarnolubów". Dziś wydaje nam się nie do pomyślenia, że 50 lat temu, w kraju wolności i swobód obywatelskich, lokalni politycy na oficjalnych wiecach wypowiadali się w duchu nienawiści i podżegali do stosowania przemocy, że członkowie Ku-Klux-Klanu byli szanowanymi obywatelami, że policja nie ścigała sprawców linczów, że afro-amerykanie mieli osobne kluby, szpitale, nie mogli korzystać z parku publicznego, jeżdżąc tramwajem musieli wsiadać tylnym wejściem, ponieważ miejsca obok motorniczego przeznaczone były tylko i wyłącznie dla białych. Czarni to nie jedyna grupa społeczna, która jest represjonowana, nie akceptowana przez skrajnie prawicowych mieszkańców Clayfield – na marginesie umieszczeni są również geje i lesbijki.

W takich czasach przyszło wchodzić w dorosłość Tolandowi, którego poznajemy, gdy próbuje się pozbierać po wypadku samochodowym, w którym zginęli jego rodzice. Ich śmierć to sytuacja graniczna, swoista cezura, której przekroczenie, uporanie się z faktem zapoczątkuje szereg zmian w życiu i myśleniu głównego bohatera. Początkowo jest zwykłym mieszkańcem małego miasteczka, chłopakiem pracującym na stacji benzynowej, niczym się nie wyróżniającym, chcącym mieć święty spokój, szarym człowiekiem bez właściwości, bez własnych przekonań politycznych, społecznych… Tak bardzo pragnie być normalny, zwyczajny, że neguje swoją seksualność. I na przekór sobie, związuje się z dziewczyną o imieniu Ginger, studentką i aktywistką ruchu Liga Równości Rasowej. To znajomość z nią, otwiera mu oczy na niesprawiedliwości, nierówności oraz obłudę panującą w amerykańskim społeczeństwie. Sam, chcąc nie chcąc, zaczyna się angażować. Mamy okazję obserwować, zrozumieć przejście od uwikłania, poprzez zaplątanie, aż do zaangażowania. Za zrozumieniem konieczności zmian w swojej postawie społecznej, idzie bolesny coming out, najpierw negacja, następnie odrzucenie, wreszcie próby zaakceptowania nowego "ja". Książka kończy się sekwencją scen w mieszkaniu Tolanda Polka, na których przedstawiony został wespół ze swoim życiowym partnerem.

 Howard Cruse zadbał, w warstwie graficznej, o wierne odtworzenie scenografii "czasów Kennedy’ego". Plansze zapełnione są przez charakterystyczne dla tego czasu przedmioty, odtworzone z wielką pieczołowitością – od samochodów, poprzez stroje, meble, dodatki (fryzury, oprawki okularów, kamery TV), aż po witryny sklepów i layout gazet. Kadry są głębokie, rysunek wykonany piórkiem, jest bardzo precyzyjny i przedstawia nie tylko pierwszy plan – najczęściej twarze bohaterów, ale także tło w postaci zabudowań, drzew i krzewów, ścian w pokojach. Warto zwrócić uwagę także na rozkład kadrów na planszach. Przyzwyczajeni jesteśmy do kadrów w kształcie kwadratów lub prostokątów, umieszczonych obok siebie w ilości do 6 na stronie. Jednakże w wypadku tego albumu, autor przełamuje te schematy, kadry nakładają się na siebie, mają różnorakie kształty, a czasem rysunek (np. szczekającego psa) umieszczany jest między ramkami. Bez wątpienia rysownik ogromnie się napracował.

Album "Stuck Rubber Baby" powinni przeczytać wszyscy ci, który uważają, że komiks nie podnosi tematów ważnych i zasadniczych, że narracja literacka zawsze musi być banalnie poprowadzona, ponieważ są przekonani, że jest to medium przeznaczone dla dzieci. Gwarantuję przewartościowanie poglądów.