poniedziałek, 30 maja 2011

#770 - Czy roboty pamiętają o swoich poprzednich wcieleniach?

Szymon Kudrański dał się poznać na amerykańskim rynku głównie jako rysownik. Pochodzący z Polski artysta swoją karierę rozpoczynał na wyspach brytyjskich czteroczęściową mini-serią "Scatterbrain", zrobioną dla niewielkiego wydawnictwa Markosia Press. Było to w 2006 roku, a Kudrański miał wtedy 19 lat. To był jego pełnometrażowy debiut, natomiast dwa lata wcześniej sam Steve Niles będący pod wrażeniem jego stylu, powierzył mu do narysowania krótkiego, ledwo dziesięciostronicowego szorciaka do antologii "30 Days Of Night Annual 2004". I tak właśnie zaczęła się kariera Kudrańskiego za Oceanem, która właśnie nabiera rozpędu.

W styczniu 2009 roku nakładem Image Comics ukazała się powieść graficzna "Zombie Cop", która została przez niego w całości namalowana. Zaraz potem nawiązał współpracę z DC Comics. Dla największego komiksowego wydawnictwa w Ameryce narysował historie dodatkowe (tzw. back-up stories) dołączone do on-goinga "Batman: Streets of Gotham", jedną z opowieści zamieszczonych w "Batman: 80 Page Giant 2010" oraz one-shota z cyklu "Bruce Wayne: The Road Home" z komisarzem Gordonem w roli głównej. Wreszcie talent Kudrańskiego docenił sam Todd McFarlane, zapraszając go do pracy nad kultowym w pewnych kręgach "Spawnem". Szymon piastuje stanowisko regularnego rysownika od 201. numeru serii i idzie mu to naprawdę znakomicie. W swojej karierze artysta był dwukrotnie nominowany do Eagle Award, w roku 2006 i 2007, w kategorii "Favourite Artist: Fully-Painted Artwork", a w 2007 jego okładka do "Hope Fall`s #2" miała szansę na tytuł "Favourite Comics Cover published during 2007". W swoim portofolio ma projekty komiksowe zrealizowane dla takich wydawnictw, jak DC Comics, Image Comics, Todd Mcfarlane Productions czy IDW Publishing. Teraz Szymon Kudrański pracuje nad swoim pierwszym, pełnometrażowym i w pełni autorskim projektem.

"Repulse" to one-shot, który ukaże się w Image Comics. Wszystko wskazuje na to, że będzie to komiks wyjątkowy w skali dotychczasowego dorobku artysty pochodzącego z Polski. Zdecydowana większość jego prac to opowieści grozy z zombiakami, wampirami i innymi tego typu straszydłami w rolach głównych. Natomiast "Repulse" będzie historią utrzymaną w konwencji science-fiction, traktującą o problemie reinkarnacji. "Czy robot potrafi pamiętać swoje poprzednie życie... jako człowiek?" Ale nie spodziewajcie się, że będzie to nudna, filozoficzna dysertacja - "Repulse" ma być rasowym komiksem akcji.

Głównym bohaterem toczącej się w niedalekiej przyszłości opowieści jest detektyw Sam Hagen, pracujący w specjalnym oddziale After Crime. Dzięki swoim niezwykłym zdolnościom jest w stanie dosłownie wchłonąć ostatnie chwile życia ofiar: ich wspomnienia, uczucia i strach. Hagen odczuwa na własnej skórze wszystko to, czego doświadczali ludzie, którzy mieli zostać za chwilę pozbawieni swojego życia. Przy każdej kolejnej sprawie "przeżywa" kolejną śmierć pod względem fizycznym i psychicznym. W końcu jego ciało musi się poddać. To ciężka robota, ale ktoś musi ją wykonywać, szczególnie, że podejrzanym o brutalne zabójstwa jest robot. Służące ludzkości maszyny zostały zaprogramowane tak, aby w żadnym wypadku nie mogły skrzywdzić człowieka. W świecie "Repulse" roboty nie mówią zbyt wiele, nie mają możliwości do wyrażania swoich własnych opinii, nie mają uczuć - muszą wykonywać jedynie polecenia swoich ludzkich twórców. Nic więcej. Jak zatem robot mógł dopuścić się morderstwa?


Na pomysł opowiedzenia takiej historii Kudrański wpadł jeszcze zanim rozpoczął prace nad "Spawnem". Pierwotnie komiks miał być trzyczęściową mini-serią, a temat życia po życiu i reinkarnacji robotów pojawił się już w 2008 roku, kiedy twórca pracował nad "New World". Tam właśnie pojawił się Sam Hagen, oddział After Crime i androidy pamiętające swoje poprzednie życie. Ten projekt pewnie do dziś kurzyłby się w szufladzie Kudrańskiego, gdyby nie Jeff Mariotte, redaktor, z którym Szymon współpracuje od 2004 roku. Razem pracowali w IDW, a "Zombie Cop" jest ich wspólnym dziełem. Szef imrpintu Shadowline, Jim Valentino, wpadł na pomysł aby Mariotte nieco wygładził autorski projekt naszego rodaka. Dostrzegając wielki potencjał w "Repulse", zgodził się bez wahania. W roli współscenarzysty oszlifował dialogi i wyłapał błędy językowe.

Ci, którzy znają nieco kreskę Szymon Kudrańskiego z łatwością dostrzegą, że "Repulse" wygląda nieco inaczej niż jego obecne prace ze "Spawna". Artysta chciał poeksperymentować nieco z czernią i bielą, poszukać nowych rozwiązań i sprawdzić, jak poradzi sobie w zupełnie innej estetyce. Jak mu się to udało? Cóż, każdy będzie mógł ocenić to sam kupując liczący 72 strony one-shot za 6.99$, który na rynek trafi w lipcu tego roku. Obszerną zapowiedz można obejrzeć na Bleeding Cool, w sieci hula również trailer, a na blogu można znaleźć większość dostępnych informacji o "Repulse".

niedziela, 29 maja 2011

#769 - Trans-Atlantyk 139

Superman przeprasza się z Ameryką. Po kontrowersjach związanych z publikacją jubileuszowego, 900. numeru "Action Comics", w którym Człowiek ze Stali zrezygnował z obywatelstwa USA, na ostatniej stronie "Supermana" #711 przybysz z Kryptona znowu wychwala amerykańskie wartości. "O to właśnie chodzi w amerykańskim stylu życia. Wolność, pogoń za szczęściem i drugie szansy. Nikt z nas nie jest zmuszony do robienia tego, czego nie chce. Kiedy byłem młody wiedziałem, że stanę się kimś wyjątkowym. Opuszczę dom i rozpocznę swoje życie. Dla mnie to był nowy początek. Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Metropolis, to miasto było pełne ludzi, którzy zrobili to samo, co ja. Ludzi z całej Ameryki, ludzi z całego świata, którzy przybyli do miasta, aby żyć tak, jak chcą. Ta idea narodziła się w Ameryce, ale nie została przeznaczona tylko dla tych, którzy się tu urodzili, ale dla wszystkich. Także dla mnie." Piękny pean na cześć Imperium Zła, tak przy okazji wizyty jego przywódcy w naszym kraju. Aż można uronić łezkę! (KO)

The Goon powraca. Po niemal półtorarocznej przerwie od wydania "cichego zeszytu", 34. numer tej świetnej serii ma trafić do sprzedaży w czerwcu, a 35. - w sierpniu. Kolejne będą ukazywać się co dwa miesiące. Oprócz tego, w sierpniu ukaże się wydanie specjalne "Criminal Macabre/The Goon: When Freaks Collide" napisane przez twórcę Zbira Erica Powella i Steve`a Nilesa, z rysunkami Chrisa Mittena. Artysta dość długo odpoczywał od swojej najbardziej znanej kreacji, skupiając się na postaciach z drugiego planu (Buzzardzie, Billy`m the Kidzie) oraz mini-serii pod tytułem "Chimichanga" (wydanie zbiorcze w twardej okładce jest zaplanowane na wrzesień). Powell w "Goonie" zamierza skupić się na krótkich, mieszczących się w jednym numerze historiach, choć nie razie nie zdradza zbyt wielu szczegółów. Ponadto zeszyt oznaczony numerem 35 zostanie napisany przez Evan Dorkin i będzie opowiadał o potyczce Zbira z objazdowym freak show. (KO)

I jeszcze jeden news o Kal Elu. Co takiego ogłoszą Jim Lee i Geoff Johns podczas hollywoodzkiego festiwalu Hero Complex Film Festival? W niedzielę 11 czerwca dwie największe szychy DC Comics mają ogłosić zapowiedz wydarzenia, które zmieni przyszłość całego świata DC, a w szczególności Supermana. Wszystko wskazuje na to, że rzecz ma dotyczyć nie planowanego filmu z Człowiekiem ze Stali, ale komiksu. Czyżby chodziło o zresetowanie numeracji którejś z serii wielkiego Esa po zakończeniu "Flashpoint"? Fani, jak zwykle spekulują i specjalnie nie przeszkadza im, że na na oficjalnym blogu DC Comics uniemożliwiono komentowanie tej informacji. (KO)

Dave McKean jest niezwykle wszechstronnym artystą. Twórca najbardziej znany ze współpracy z Neilem Gaimaem (okładki do "Sandmana", rysunki w "Violent Cases", "Mr. Punch" i "Blach Orchid") jest przede wszystkim grafikiem i rysownikiem ("Arkham Asylum"), ale również scenarzystą ("Cages"), filmowcem ("Mirrormask") czy designerem (okładki do płyt Machine Head czy Fear Factory). Obecnie McKean pracuje nad pierwszą od czasów wspomnianych "Cages" z roku 1998 autorską powieścią graficzną. "Celluoid" będzie pozbawioną słów opowieścią o kobiecie, która oglądając film zatapia się w świecie erotycznych fantazji. Najpierw zadowala się tylko podglądaniem, voyeuryzmem, a potem sama chce uczestniczyć w tym, co widzi. Tak, będzie to komiks przeznaczony wyłącznie dla dorosłych czytelników. McKean nie planował, aby pomysł na "Celluiod" rozrósł się do rozmiarów dostępnej powszechnie publikacji. Pierwotnie miała to być jego "prywatna książka". Album ukaże się nakładem Fantagraphics. (KO)

Po zeszłorocznym sukcesie "Wire Hangers", basista zespołu Life of Agony, Alan Robert, wraca do świata komiksu, aby przygotować kolejny projekt. Tym razem będzie to czteroczęściowa mini-seria. Pierwszy numer "Crawl to Me" ukaże się w lipcu nakładem IDW Publishing i podobnie, jak w przypadku jego poprzedniego utworu, Robert zajmie się zarówno skryptem, jak i oprawą graficzną. Horror "Crawl to Me" zapowiadany jest jako mroczny, niepokojący thriller, w którym główny bohater (Ryan) musi zmierzyć się ze złem czającym się w jego nowym domu, do którego właśnie wprowadził się ze swoją żoną Jessicą i małą córeczką. Walcząc ze złem ukrywającym się w małym miasteczku, Ryan będzie musiał skonfrontować się również z prawdą, o sobie samym. (KO)

sobota, 28 maja 2011

#768 - Komix-Express 90

Jerzy Wróblewski będzie miał swoją własną ulicę. Jeden z najwybitniejszych polskich rysowników lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych najmocniej kojarzony jest z Bydgoszczą, gdzie kończył tamtejsze Liceum Plastyczne i debiutował w "Dzienniku Wieczornym". Al ulica jego imienia zostania nazwana w Inowrocławiu, mieście z którego pochodził. 26 maja miejscy radni podjęli odpowiednią uchwałę, a uroczyste odsłonięcie tablicy będzie miało miejsce 11 czerwca podczas Dni Inowrocławia. W planach jest również wystawa prac Wróblewskiego. "To nietuzinkowa postać. Z krwi i kości inowrocławianin" - tak o artyście mówi pomysłodawca całego przedsięwzięcia Włodzimierz Podczaski z wydawnictwa Forza Cuiavia. Ulica, która ma przyjąć imię inowrocławskiego rysownika to boczna droga od ulicy Jacewskiej. Początkowo chciano nazwać imieniem ojca Binio Billa skwer przy ul. Św. Ducha. Poprawcie mnie jeśli się mylę, ale to chyba pierwszy przypadek w polskiej historii, aby w taki sposób uhonorowano twórcę stricte komiksowego. Bo wiem, że pomniku doczekał się Zbigniew Lengren. (KO)

W stołecznej Galerii RAL9010, znajdującej się przy ulicy Złotej 48/54, można już oglądać wystawę prac Tomasza Bereźnickiego. Pochodzący z Krakowa artysta najbardziej znany jest ze swoich komiksów traktujących o Powstaniu Warszawskich, z których jeden zwyciężył w konkursie "Epizody Powstania Warszawskiego" w 2006 roku, a w 2008 jego praca zajęła drugie miejsce. Na ekspozycji zatytułowanej "Portret w komiksie" zaprezentowane zostaną dzieła pochodzące z lat 2005-2011. Wystawa będzie czynna do 11 czerwca (wernisaż miał miejsce 14 maja), a wstęp na nią jest wolny. (KO)

Polskie Stowarzyszenie Komiksowe objęło swoim patronatem ogólnopolski konkurs plastyczny "Kolorowy Świat Książki - Bazgroł 2011". PSK zaprasza wszystkie dzieciaki z przedszkoli, szkół podstawowych i gimnazjów do wzięcia udziału w zabawie. To już druga edycji akcji, która w zeszłym roku nosiła nazwę "Sie czyta - sie wie!". Organizatorzy nie stawiają żadnych wymagań odnośnie wielkości, ani objętości prac. Ma być pięknie, kolorowo i... książkowo! Temat konkursu, z którym muszą zmierzyć się najmłodsi, brzmi "Mój przyjaciel wyszedł z książki". Ostateczny termin nadsyłania komiksów to 30 września 2011. W połowie października zostaną wybrane najlepsze prace. Ich autorzy zostaną nagrodzeni akcesoriami komputerowymi, sprzętem RTV, książkami, grami komputerowymi i planszowymi, płytami i całą furą mniejszych i większych gadżetów. Dodatkową nagrodą będzie zaproszenie na koszt redakcji laureata/-tów wraz z opiekunami na uroczyste wręczenie nagród do Krakowa. Więcej informacji o akcji można będzie znaleźć już wkrótce na stronie konkursu bazgrol.com. (KO)

Na stronie Graphicly można w całości przeczytać pierwszy zeszyt serii "Lucid". Opublikowany nakładem Archaia Entertainment i Before the Door Pictures komiks miał swoją premierę 31 lipca zeszłego roku, a piszę o nim w tym wydaniu K-X, ponieważ jego oprawą graficzną zajęła się Anna Wieszczyk. Nasza rodaczka przygotowała okładkę, zrobiła szkic, nałożyła tusz i ożywiła kolory historii napisanej przez Micheala McMilliana, aktora występującego w takich serialach, jak "Czysta Krew" czy "Mentalista". Za podesłanie informacji dziękuje Łukaszowi Mazurowi. (KO)

W mijającym tygodniu ukazał się siódmy numer internetowego magazynu "Literadar", z którego okładki straszy twarz komiksowego Chopingate i nagłówek z pytaniem "dokąd zmierza polski komiks?". Natomiast w środku można znaleźć szereg tekstów poświęconych sztuce opowiadania obrazem, między innymi wywiad z Tomaszem Kołodziejczakiem z wydawnictwa Egmont, tekst o triumfie kultury frajerów, artykuł o Usagim Yojimbo, przegląd zbliżających się premier filmów komiksowych oraz rzecz o komiksowym dziennikarstwie. Kawał dobrej lektury. (KO)

środa, 25 maja 2011

#766 - Thor: Wikingowie

Marvel oddał Thora w ręce Gartha Ennisa, nie ograniczając go niczym w opowiadaniu historii - ani cenzurą, ani zawikłanym continuity, bowiem komiksy wydane w imprincie MAX, oprócz tego, że przeznaczone są dla osób dorosłych, nie są uznawane za kanoniczne (choć od tej reguły zdarzają się wyjątki). To miał być przepis na przebój, a wyszła ( przynajmniej w pewnym sensie) kompromitacja. Nie wiem, czy puszczając do druku "Wikingów" redaktorzy Domu Pomysłów zauważyli, że Ennis ich najzwyczajniej strollował. Ordynarnie wyruchał potentata amerykańskiego rynku komiksowego i wziął jeszcze za to pieniądze. Okpił superbohaterską konwencję, doprawiając farsową opowieść o inwazji nieśmiertelnych zombie-wikingów na Nowy Jork hektolitrami krwi, setkami trupów i latającymi po kadrach kończynami.
Bezsens fabuły da się streścić w kilku słowach - oto przeciw wspomnianej hordzie nieumarłych dowodzonej przez Jarla Haralda Jaekelssona staje nordycki bóg piorunów, Thor. Niestety, nawet przybysz z Asgardu nie jest w stanie powstrzymać inwazji skandynawskich barbarzyńców. Jedynym sposobem na pokonanie Jaekelssona jest zebranie wojowników spokrewnionych z wioskowym czarownikiem, który rzucił na niego klątwę, mszcząc się za splądrowanie jego wioski. Za sprawą doktora Strange`a na scenę wkracza "drużyna Thora", będąca zbieraniną zabijaków z różnych epok. Tworzą ją nazistowski pilot z czasów II Wojny Światowej, okrutny Krzyżak z plemienia Danów i wojowniczka Sigrid. Ten "dream team" podoła zadaniu, któremu nie sprostał żaden marvelowski superheros.

Historia przedstawiona w albumie "Thor: Wikingowie" jest zwyczajnie zbyt głupia, aby móc brać ją na poważnie. Ennis grając na nosie swoim zleceniodawcom sprawdził, na jak wiele może sobie pozwolić w ramach mainstreamowej produkcji. Bijąc poniżej pasa i najmocniej, jak się tylko da, wali w superbohaterską konwencję. I w Thora samegoż, robiąc z niego debila i nieudacznika, biegającego po Nowym Jorku w cudacznych rajtuzach. Lejąca się strumienia krew i obostrzenie "tylko dla dojrzałego czytelnika", sprawią że po komiks sięgnie małolat właśnie dla posoki i flaków. W albumie trafiło się również kilka politycznie niepoprawnych rodzynków, a nawet gruby, rasistowski dowcip. Brakuje jeszcze tylko scen odrażającego, kazirodczego seksu oraz bohatera z dupą, zamiast twarzy i w "Wikingach" znalazłby się komplet standardowych "chwytów" z repertuaru Ennisa.

Glenn Fabry to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Autor znakomitych okładek do "Kaznodziei" z właściwym sobie zamiłowaniem do szczegółu portretuje kolejne podboje armii Jaekelssona w NY. Kto lepiej mógłby zobrazować piętrzące się stosy obdartych ze skóry czaszek czy odrąbywanie kończyn, jak nie Fabry ze swoim naturalistycznym zacięciem i bliską turpizmowi estetyką?

Satyra Gartha Ennisa do wyrafinowanych raczej nie należy. Irlandzki scenarzysta wali prostu z mostu i nie bawi się w żadne subtelności. Dostaje się superbohaterskim opowiastkom, za ich konwencjonalność, niedorzeczność i dawkę absurdu, która gdyby była kryptonitem, zabiłaby Supermana. Ale w swoim parodiowaniu, scenarzysta sam strzela sobie w kolano, przeginając ze swoją "ennisowatością". Przesadza z makabryczną brutalnością, która sprawia wrażenie celu samego w sobie i nie potrafi poradzić sobie z niemożliwie przerysowaną pulpą klasy C. Jak wiadomo niedobra pulpa jest niedobra, a ta dobra jest całkiem strawna. Scenarzysta nieco bardziej od Ennisa rozgarnięty jest w stanie z największego nawet kiczu wyczarować coś śmiesznego, dającego się czytać i całkiem pomysłowego – najlepszym przykładem niech będzie maxi-seria "Nextwave" pióra Warrena Ellisa. Niestety, "Wikingowie" to zły komiks. Prymitywny, uwłaczający swojemu czytelnikowi, nie tyle odrażający, co zwyczajnie nudny i irytujący zmanierowaniem swojego autora.

niedziela, 22 maja 2011

#765 - Trans-Atlantyk 138

Wakacyjna historia "Spider-Island" w szybkim tempie obrasta w kolejne tie-iny i z małego, lokalnego wydarzenia staje się wielkim, pajęczym crossoverem. Wątki "Pajęczej Wyspy" pojawią się w szóstym numerze "Venoma" (napisanym przez Ricka Remandera, a narysowanym przez Toma Fowlera) oraz w trzyczęściowej mini-serii "Spider-Island: The Amazing Spider-Girl" (ze scenariuszem Paula Tobina i rysunkami Pepe Larreza). One-shota (mini-serię?) dostaną również nowy Hobgoblin i powracający na scenę Jackal, występujący w specjalnym wydaniu "Spider-Island: Deadly Foes" (Dan Slott, Christos Gage i Fred Van Lente piszą, Giuseppe Camuncoli i Minck Oosterveer rysują). Swoje pięć minut dostanie również Mistrz Kung-Fu, Shang Chi, który ma odegrać czołową rolę w tej historii. Wystąpi on w trzyczęściowej mini-serii "Spider-Island: Deadly Hands of Kung Fu" autorstwa Antony`ego Johnstona i Sebastiana Fiumary. O tie-inie z Cloak i Dagger pisanym przez Nicka Spencera pisałem już wcześniej, a struktura całej historii zaczyna powoli przypominać nieudane "Shadowland". Dla Dana Slotta, który całkiem dobrze sobie radzi z on-goingiem Człowieka Pająka będzie to pierwsza tak duża historii. (KO)

Inaczej było w przypadku "Flashpoint", które od początku zapowiadane było na wydarzenie, za sprawą którego cały świat DC w mgnieniu oka zmieni się nie do poznania. Wygląda na to, że porównania historii pisanej przez Goeffa Johnsa z "Kryzysem na Nieskończonych Ziemiach" mogą okazać się całkiem sensowne. DC Comics zapowiedziało, że finałowy, piąty numer crossovera, który ukaże się 31 sierpnia, będzie jedynym komiksem z logiem DC, który trafi wtedy do sprzedaży. Szefowie wydawnictwa chcą mieć pewność, że ten wyjątkowy zeszyt trafi do rąk wszystkich każdego fana. Co będzie potem? Znowu pojawiły się plotki o licznych zawirowaniach wokół numeracji najważniejszych serii DC, takich jak "Detective Comics" (liczącej sobie prawie 900 numerów) czy "Action Comics" (rozpoczynającej odliczanie do 1000. zeszytu). No i oczywiście kolejny event - po ostatnim starciu pomiędzy Imperatorem Aquamanem z Atlantydy, a królową Amazonek Dianą z Themiscyry, nastanie ciemność. O "The Dark" nie wiadomo na razie nic, oprócz tego, że promowane jest... no cóż, obrazem czerni. (KO)

Szefowie Marvela na tegorocznym konwencie C2E2 ogłosili, że wraz z numerem #635 serii "The Incredible Hulks" (która do #612 ukazywała się jako "The Incredible Hulk") z posadą regularnego scenarzysty pożegna się Greg Pak. I, jak się okazało, nikt nie przejmie po nim tego stanowiska, ponieważ tytuł ukazujący się od 1962 roku, wraz z konkluzją historii "Heart of the Monster" dobiegnie swojego kresu. Przypuszczam jednak, że komiksowa historia zielonego olbrzyma na tym się nie skończy. W sierpniu do swojego finału będzie zbliżał się "Fear Itself" i z pewnością będzie to znakomita okazja aby wykonać ten sam manewr, który sprawdził się w przypadku Fantastycznej Czwórki i obdarować Hulka całkiem nowym miesięcznikiem, o nieco inaczej brzmiącym tytule. (KO)

Kaare Andrews przygotuje okładki premierowych zeszytów czterech tytułów, które w sierpniu ukażą się pod szyldem "Ultimate Comics Universe Reborn". Trudno się nie zgodzić z redaktorem linii Ultimate, Markiem Paniccią, że wyglądają one naprawdę świetnie. Kiedy pisałem o restarcie ultimateverse, nie wspomniałem nic o czteroczęściowej mini-serii "Ultimate Comics Hawkeye" pisanej przez Jonathana Hickmana, z rysunkami Rafy Sandovala. Jak mówi scenarzysta, komiks ma być uzupełnieniem treści nowych "Ultimates`ów". Hickman pokaże kilka faktów z przeszłości Clinta Bartona, wyjaśni na czym polegają jego relacji z Nickiem Fury`m, a na dokładkę w pozostałych rolach pojawi się kilka innych postaci - Jean Grey, Bruce Banner i Karen Grant. (KO)

Nadobowiązkowy news serialowy - telewizyjna adaptacji przygód "Wonder Woman" została anulowana. Po niepokojących wieściach o zmianach w scenariuszu, po kontrowersjach związanych z designem kostiumu głównej bohaterki, serial Davida E. Kelly`ego w końcu został odrzucony przez NBC, nie doczekawszy się nawet emisji pilota. Niewykluczone, że Warner Bros spróbuje sprzedać swój produkt innej stacji. Podobny los spotkał zresztą "Locke & Key" (z IDW Publishing), a "Human Target" zakończy swój żywot po drugim sezonie. Tym samym rozwiane zostały wielkie plany zawojowania małego ekranu przez DC Comics. (KO)

Obowiązkowy news filmowy - pojawiły się pierwsze materiały promocyjne największego komiksowo-filmowego przedsięwzięcia ostatnich lat. W produkcję "The Adventures Of Tintin: The Secret Of The Unicorn", będącą adaptacją klasycznego komiksu Herge`go, zaangażowani są Steven Spielberg, Peter Jackson i Edgar Wright (scenariusz, napisany wespół z Stevenem Moffatem i Joe Cornishem), których nikomu nie trzeba przedstawiać. Można już zobaczyć pierwszy teaser filmu oraz dwa, gustowne plakaty. Film powstanie w technice 3D, a główne role obsadzą Jamie Bell, Andy Serkis, Simon Pegg, Nicka Frost i Daniel Craig. (KO)

sobota, 21 maja 2011

#764 - Komix-Express 89

W zeszły weekend, podczas drugiej edycji Festiwalu Komiksowa Warszawa przyznano nagrody Polskiego Stowarzyszenia Komiksowego. Uroczystość ta odbyła się podczas afterparty w Planie B, tuż po finale bitew komiksowych, w których warszawiak, Piotrek "Jaszczu" Nowacki pokonał przybysza z dalekiego Meksyku, Tony`ego Sandovala. Na pocieszenia autor "Nocturno Culto" otrzymał wyróżnienie dla Najlepszego Rysownika, pokonując Frederika Peteersa i Juanjo Guarnido. Nagroda dla Najlepszego Scenarzysty powędrowała już do rodzimego twórcy, mianowicie do Grzegorza Janusza, który wyprzedził nie byle kogo, bo Alana Moore`a i Joanna Sfara. Jego "Wykolejeniec" wraz z "Prosiackiem" Krzysztofa Owedyka musiał jednak uznać wyższość "Osiedla Swoboda" Śledzia, które triumfowało w kategorii Najlepszy Komiks Polski. Natomiast wśród tytułów zagranicznych zwyciężyły "Niedoskonałości" Adriana Tominego, które moim skromnym zdaniem były najlepszym albumem zeszłego roku. W tym roku pojawiła się również nowa kategoria, mianowicie Najlepszy Szort. W niej zwyciężył komiks zatytułowany "Paryż 1836" autorstwa duetu Grzegorz Janusz/Jakub Rebelka, który opublikowany został w antologii "Chopin New Romantic". Na pokonanym polu pozostawili "Mojego syna (Epizod z babcią)" Oliviera Schrauwena z dziesiątego "Ziniola" i "Wehikuł czasu" Tomasza Pastuszki z siódmego "Kolektywu". Wyboru dokonali członkowie PSK, głosując w dwóch etapach. (KO)

Również na FKW ogłoszono kto zdobył stypendium Sklepu Gildii. Suma 6 tysięcy złotych zasili konto Agaty Wawryniuk, której praca została wybrana przez trzynastosobowe jury z kilkunastu innych projektów. "Once upon a Tyne" to autobiograficzna opowieść o pobycie mieszkającej we Wrocławiu autorki w Wielkiej Brytanii. Podobnie, jak wielu innych Polaków, boryka się ona z napotkaną na miejscu rzeczywistością, tak odmienną od jej własnych wyobrażeń i oczekiwań. Komiks ma być gotowy w październiku "Once upon a Tyne" powinno trafić do sprzedaży jeszcze w tym roku za sprawą jednego z polskich wydawców. Wstęp do albumu można przeczytać na blogu projektu. (KO)

W zeszłym tygodniu całe komiksowe środowisko obiegła smutna wieść o końcu działalności pierwszej, polskiej komiksowej agencji prasowej. Jarek Obważanek po jedenastu latach ciężkiej pracy zrezygnował z prowadzenia Wraka. Przez długie lata jego autorski projekt słusznie uchodził za najlepszy serwis komiksowy. Choć zdarzały się okresy chude, kiedy obowiązki pozakomiksowe i tak zwane życie nie pozwalały mu na regularne aktualizacje i bycie na bieżąco z komiksowymi wydarzeniami z kraju i ze świata. Wrak zawsze redagowany był niesamowicie rzetelnie i z chrobliwą, zegarmistrzowską skrupulatnością. Właśnie dlatego pozostanie on dla mnie wzorem wiarygodności i fachowości - jeśli Jarek o czymś donosił, to tak musiało być w rzeczywistości. Przebogate archiwum newsów, recenzji, publicystyki i baza komiksów wydanych w Polsce nie znikną jednak z sieci, a ich autor wciąż będzie obecny w komiksowie. Wciąż będzie biegał obwieszony aparatem po konwentach i festiwalach, nadal będzie wspierał wybrane przez siebie inicjatywy. Zatem powodzenia i wielkie dzięki za wszystko, Jarku! (KO)

Tę dość smutną wiadomość na szczęście równoważy wieść znacznie bardziej radosna. Choć informacja o ślubie Olgi Wróbel i Daniela Chmielewskiego nie jest już pierwszej świeżości, ale jak najbardziej należy poświęcić osobny wpis w Komix-Expressie, a nie tylko krótki komentarz. Otóż dnia siódmego maja 2011 roku, Olga i Daniel powiedzieli sobie "tak" i od tamtej chwili stali się pierwszą ślubną parą w polskim komiksowie, o ile się nie mylę. Kolorowe Zeszyty życzą wszystkiego najlepszego nowożeńcom na nowej drodze życia. Z niecierpliwością czekam na pierwsze efekty małżeńskiej współpracy, których przedsmak można obejrzeć i przeczytać w najnowszym numerze "Bicepsu". (KO)

Na blogu poświęconym komiksowi "Konstrukt" pojawiła się strona z trzeciego zeszytu autorskiej serii Jakuba Kiyuca. Numer pierwotnie miał ukazać się w lutym, następnie przełożono jego premierę na początek marca. Czy zamykający pierwszą historię (serię? run?) numer trafi do kiosków jeszcze w maju? Wkrótece na stronie ma pojawić się oficjalna zapowiedz. Plany Czarnej Materii są bardzo ambitnie - według relacji z Leszka do końca roku ma pojawić się jeszcze sześć zeszytów, a więc jak łatwo policzyć - jeden miesięcznie. Kiyucowi w pracy nad kolejnymi numerami (numerem?) ma pomagać tajemniczy rysownik ukrywający się pod pseudonimem Q. (KO)

poniedziałek, 16 maja 2011

#763 - Wanted

Wesley Gibson to życiowy nieudacznik. Całe dnie spędza w pracy, której nie znosi, pozwalając swojej szefowej wyładowywać swoje seksualne frustracje na jego osobie. Po powrocie do domu udając przed swoją dziewczyną, że ma jeszcze sporo pracy, szuka po internecie tych pornosów, których jeszcze nie widział. Czasem wypadnie na koreańskie żarcie ze swoim najlepszym kumplem, ale tylko wtedy, kiedy ten nie sypia ze wspomnianą powyżej niewiastą. Jego życie diametralnie zmienia się w momencie, kiedy zamawia swoją ulubioną kanapkę w pobliskim barze. Właśnie wtedy Fox werbuje go do Fraternity, zakonspirowanej grupy superprzestępców, potajemnie rządzącej światem. Tak, superłotrowie rodem z komiksów istnieją, choć nie noszą już peleryn. Wesley jest synem jednego z nich, dzięki czemu ma zapewnione miejsce w organizacji. Musi tylko przejść odpowiednie szkolenie.

Główny bohater staje przed wyborem – prowadzić dalej swoje godne pożałowania życie lub zostać villainem. W świecie "Wanted" to ci źli rządzą światem, od kiedy wytłukli wszystkich "good guys". Członkowie Braterstwa żyją poza prawem, poza społecznymi normami, dzięki czemu Fox może zamordować z zimną krwią wszystkich klientów baru, w którym Wesley kupował rzeczone kanapki. Przeciętny superłotr może pozwolić sobie na wożenie się Mercedesem SLK500 cabrio, może gwałcić i mordować celebrities z pierwszych stron gazet, a dzięki zyskom z napadów na równoległe światy, żyje w niemożliwym luksusie. Wszystko to kosztem niewielkiej ceny wyrzeczenia się tradycyjnej moralności. Nawiasem mówiąc, charakterystyczna przypinka, którą noszą należący do Fraternity, jednoznacznie kojarzy się z masońskim cyrklem i kielnią.

W swoim komiksie Mark Millar pokazuje świat, w którym zbrodnia popłaca, a bycie tym złym wiąże się z konkretnymi korzyściami. Z "Wanted" można dowiedzieć się, jak to fajnie jest być superprzestępcą, który przypomina raczej czarnoskórego gangstera z wideoklipu, rozdzielającego "fucki" tym, których za chwilę zastrzeli. I właśnie ten fajtłapowaty maminsynek Wesley, a może raczej Killer, bo taki pseudonim odziedziczy po ojcu, takim zimnokrwistym i pozbawionym wyrzutów sumienia mordercą się stanie, a w wolnych chwilach będzie oddawał się rozpuście w oparach alkoholu i pod wpływem szeregu nielegalnych substancji odurzających. Nie chcąc zdradzać zakończenia napiszę tylko, że taki amoralny wzór postępowania uchodzi za prawdziwie męski i udowadnia, że Wesley jednak nie jest taką cipą, jaką zdawał się z początku.

"Wanted" obfituje w liczne smaczki, które wychwycą czytelnicy komiksowego mainstreamu. Zagłada bohaterów miała miejsce w 1986 roku, w słynnym roku owym, w którym swoją premierę miały "Dark Knight Retuns" i "Watchmen", pozycje, które zredefiniowały amerykański mit superbohatera. Rodzina Mr. Rictusa przypomina wrogów Batmana, a grupa jego antagonisty i opiekuna Killera, Profesora – przeciwników Supermana. Sam Gibson to taki Bullseye`a lub Deadshot, a Fox ma wiele atrybutów Catwoman. Niejednokrotnie Millar ustami swoich złoczyńców niewybrednie nabija się ze sztandarowych herosów mainstreamowego Parnasu. Wspomniany Rictus mordując przypadkowo napotkaną rodzinę pozostawia ich syna żywego, wiedząc, że ten poświęci swe życie przygotowując zemstę na mordercy swoich rodziców. Każdy szanujący się superłotr, nawet na emeryturze, musi mieć swoje prywatne nemesis.

Rysownik J.G. Jones słusznie uchodzi, że jednego z najzdolniejszych przedstawicieli szkoły Bryana Hitcha. Niestety, kiedy pracował nad "Wanted" wyrabiał dopiero swoją kreskę i w tamtym czasie nie wybijał się ponad przeciętność. Brakowało mu tego, czego zmuszającego czytelnika, oglądającego jego prace, do przyznania "ej, to jest cholernie dobre!".

Miałem to szczęście, że udało mi się zapoznać z utworem Millara i Jonesa przed jego filmową adaptacją, której nawet pośladki Angeliny Jolie nie mogły uratować. Komiks był reklamowany, jako następca "Strażników", dekonstruujący postać komiksowego superłotra. Choć do poziomu Alana Moore`a dużo jeszcze Millarowi brakuje, a jego opus magnum to dla mnie wciąż "Ultimates", "Wanted" wypada umieścić tylko jedną półkę poniżej i nie mieć pretensji, że ten kopiący tyłek komiks akcji nie zapewnia zbyt wyrafinowanych uciech intelektualnych.

niedziela, 15 maja 2011

#762 - Komix-Express 88

Bez zbędnego wstępu i owijania w bawełnę: z mojej strony przygoda z Kolorowymi Zeszytami dobiega końca. Po kilku latach działalności, paru fajnych tekstach i inicjatywach składam broń, oddaję odznakę szeryfa i odjeżdżam na swym rumaku w stronę zachodzącego słońca. Nie będę wszystkiego zwalał na czas którego w ostatnich miesiącach bardzo brakuje żeby przysiąść i skreślić kilkanaście zdań tekstu z którego będzie się zadowolonym (chociaż jest to oczywiście jeden z głównych powodów). Przede wszystkim jednak wiem, widzę i czuję, że już dałem Kolorowym maksimum tego co mogłem dać i więcej z siebie nie jestem już w stanie ofiarować. Wypaliłem się. Nie ma też co kryć, że obecnie komiksowo spełniam się w nieco innej roli i póki co daje mi to mnóstwo frajdy i przyprawia o mentalny wzwód. Przygoda z Kolorowymi to był fajny czas. Początkowo blog działał pod nazwą Brakka-Ba-Doom, aby po kilku tygodniach przenieść się na serwery Below Radars i następnie wrócić na silnik blogspota pod nazwą Kolorowych Zeszytów z Kubą Oleksakiem jako współzałożycielem. Przez następne kilkadziesiąt miesięcy udało nam się poszerzyć skład, wypuścić osiemdziesiąt batmanich grafik, popatronować kilku wydarzeniom komiksowym i albumom, ekskluzywnie przekazać parę newsów dla Komiksowa. Po drodze przydarzyło się jeszcze kilka innych sympatycznych rzeczy, ale nie zamieniajmy tego w wyliczankę. Mój czas tutaj się skończył, w ramach występów gościnnych nie zakładam żebym się pojawiał. "Dziennikarsko" raz na jakiś czas spełniać się będę u Tomka Pstrągowskiego, rysowniczo i wydawniczo z chłopakami z ATY. Z Komiksowem więc się nie żegnam, przeskakuję tylko na nieco inny poziom. Tak się złożyło, że również i Robert Wyrzykowski postanowił opuścić te łamy, więc Kubie Oleksakowi i Januszowi Topolnickiemu życzę/życzymy mnóstwa sił, pomysłów, wytrwałości i trzymamy kciuki za kolorową przyszłość. Natomiast wszystkim czytelnikom chciałbym w swoim imieniu gorąco podziękować za odwiedziny, komentarze i głosy na komiksowe (i nie tylko) tematy! Zabrzmi to jak wyświechtany frazes, ale bez Was ta zabawa (bo cały czas nią była!) nie miałaby sensu. Trzymajcie się, wpadajcie do Kuby i Janusza i do zobaczenia na wszelkich komiksowych wydarzeniach! (ŁM)

I żeby nie było, że biorę wszystko dla siebie, to i Rob ma w tej kwestii coś do powiedzenia. Robercie, proszę:

Moje trzy grosze - nie do końca deklaruję ostateczny rozbrat z Kolorowymi, bo już raz taki zadeklarowałem, a potem wróciłem na cały, w pełni satysfakcjonujący mnie rok - więc cholera wie co przyniesie przyszłość. Jednakże nie widzę teraz szans na regularne zajmowanie się tym serwisem. Gościnne występy - a i owszem, ale już nie codzienna praca redakcyjno-organizacyjna. Kolorowe Zeszyty od pewnego czasu stały się samodzielną domeną Kuby, ma on swoją wizję tego miejsca i wciąż sporo serca do pisania tekstów. Życzę mu jak najlepiej, bo razem z Łukaszem i Januszem stworzył jedną z najciekawszych marek w polskiej publicystyce komiksowej. (RW)


Mało znany przeciętnemu zjadaczowi komiksów w naszym kraju Szymon Kudrański robi coraz większą karierę w ojczyźnie superbohaterów. Po mniejszych fuchach w stylu "Zombie Cop", został on zauważony przez samego Todda McFarlane'a z którym od kilku numerów z powodzeniem tworzy historie ze Spawnem w roli głównej. W międzyczasie popełnił on również kilka rzeczy dla DC Comics, a w ostatnich tygodniach pojawiła się zapowiedź jego one-shota o nazwie "Repulsed". Rodzimy artysta zajmie się i warstwą graficzną i scenariuszem historii (wraz z Jeffem Mariottem), opowiadającej o detektywie Samie Hagenie, który przez przypadek trafia na trop niezwykłego mordercy. W jego schwytaniu ma mu pomóc możliwość... "wszczepienia" sobie ostatnich chwil życia ofiar. "Repulsed" trafi do sklepów w lipcu, a na Comic Book Resources można znaleźć przykładowe grafiki z komiksu - robią wrażenie! (ŁM)

Z cyklu "poważne dyskusje na komiksowe tematy poza Komiksowem" - w zeszłym tygodniu rozgorzała dyskusja na kilku TTDKN-owych blogach na temat politycznych asocjacji superbohaterów. Zaczęło się od notki na blogu Michała Wiśniewskiego, gdzie mrw dowodził o prawicowym podłożu superbohaterstwa. Potem były komcie. Potem Wojciech Orliński zripostował, podrzucając tekst o lewicowych komiksach. Notki powstały również na blogach fronesis, nameste i Marcelego - u nameste zebrano wszystkie pozostałe blogowe wypowiedzi w temacie, jak kogoś ciekawi rozwój dyskusji i reakcje komciujących. Sam do tematu swojej cegiełki nie dodam, bo jestem na to za głupi; powiem tylko, że film z notki Marcelego zdecydowanie trafił na moją "must watch" listę. (RW)

Weekend minął nam na Komiksowej Warszawie - Łukasz dzielnie uwijał się na stoisku Małych Inicjatyw Komiksowych, ja wpadłem w sobotę na krótko. Na innych blogach i serwisach pewnie przeczytacie pełniejsze i głębsze relacje, ale tu mamy Komix Express, to będzie ekspresowo. Na plus można zaliczyć dobre wyeksponowanie stoisk z komiksami (foyer zaraz przy wejściu na targi); wygodną i łatwo dostępną lokalizację w Pałacu Kultury i Nauki (gwarantującą łatwe znalezienie imprezy i szybkie wyskoczenie na piwo albo szamę w dobrym towarzystwie); przestronną salę spotkań; śmiałą próbę wyjścia poza getto i poszerzenia targetu czytelniczego; program z niepokrywającymi się spotkaniami. Minusy - komiksy znalazły miejscówę niejako w przedpokoju głównej imprezy (dość to symboliczne); do salki ze spotkaniami niełatwo było dotrzeć (chyba że koledzy przyprowadzili - dzięki bele!); cena za wjazd była trochę wysoka w porównaniu z ubiegłym rokiem (20 zł za karnet wielokrotnego wejścia, 10 zł za jednokrotne wejście, teoretycznie bez możliwości wyjścia - szczęściem ochroniarze nie robili problemów tym, co wchodzili kilka razy na jednorazowy bilet w jednym dniu); większość ciekawych spotkań przypadła niestety na czwartek i piątek, kiedy większość ludzi pracuje lub studiuje; poszerzony target czytelniczy skutkował nieziemskim tłokiem; zabrakło miejsca do integracji i spokojnej rozmowy na terenie samych targów. Według wielu osób KW 2011 wyglądało "dość biednie", myślę jednak że alians z warszawskimi targami książki to dobra opcja na przyszłość. (RW)

A propos Komiksowej Warszawy jeszcze - w tym tygodniu Janek Mazur obwieścił "koniec zinów", a tu o dziwo na KW ukazało się parę niezależnych tytułów, lepiej lub gorzej wydanych - "Biceps #2", "Deus ExMachina", "Problem", "Co mówiłem durniu #5", "Hurra", "Demland 2: Niepojmowanie Mangi", "Handmade". Ba, nawet oddzielne stoisko miały. To chyba nie jest tak źle! (RW)

KW za nami, a już niebawem kolejne festiwale. Na początku czerwca warto wybrać się na drugą edycję Ligatury (1-4.06. 2011), a w ostatni weekend tego samego miesiąca zastępy komiksowych fanów ruszą zapewne na Bałtycki Festiwal Komiksu, przez wielu uznawany za najsympatyczniejszą tego typu imprezę w całym roku. Dodatkową zachętą będzie przyjazd legendarnego Simona Bisleya, który jest u nas znany chociażby z przygód uroczego Lobo. Natomiast na przełomie września i października mieć będzie miejsce Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi, którego jednymi z głównych gości będzie duet odpowiedzialny za m.in. taką serię jak "100 naboi", czyli Brian Azzarello i Eduardo Risso! (ŁM)

piątek, 13 maja 2011

#761 - Wiedźmin - Racja stanu

Wiedźmina duetu Polch - Parowski poznałem przed oryginałem, dlatego nie można mi zarzucić, że emocje związane z lekturą tych komiksów powiązane są w jakikolwiek sposób z poczuciem "świętokradztwa" dorobku Sapkowskiego. Nie zmienia to jednak faktu, że nie darzę tych albumów miłością od pierwszego wejrzenia - wręcz przeciwnie. Dlatego też na nowego Wiedźmina w kadrach czekałem (już od "przymiarek" Truścińskiego) z niecierpliwością i sporą dozą nadziei....

I co? Po otwarciu zeszytu pierwszy zgrzyt. To nie jest komiks, tylko niezbyt sprytnie zakamuflowana reklamówka gry komputerowej. Ponad połowa stron poświęcona jest na okołowiedźmińskie wycieczki w przeszłość i "kilka słów" od CD Projekt Red - twórcy "Wiedźmina 2: Zabójcy Królów". Sytuację odrobinę broni te kilka stron o powstaniu samego komiksu i mini wywiad z twórcami. Ogólnie jednak można by tę sytuację wykorzystać by po raz kolejny poużalać się nad losem komiksu w Polsce. Jednak kiedy spojrzy się na to z drugiej strony - gdyby nie gra, nie byłoby komiksu, na sercu robi się lżej i od razu można zabrać się za lekturę dania głównego. Co prawda na razie poznaliśmy tylko połowę "Racji stanu", ale już teraz mogę szczerze napisać, że robotę Michała Gałka uważam za udaną. Jego historia nie jest niczym przełomowym dla Geralta, ale nie taki przecież był zamysł scenarzysty. Michał zamiast tworzyć coś na siłę oryginalnego, fantastycznie wykorzystał potencjał tkwiący w samym "dziecku" Sapkowskiego, i opowiedział o "kolejnym" zleceniu, starając się przy tym być wiernym oryginałowi na ile tylko pozwoliły jego umiejętności i komiksowe medium. Dzięki temu (póki co oczywiście) wyszła całkiem sprawna historia, która podczas lektury nie sprawia wrażenia wyrwanej z wiedźmińskiego uniwersum. Ciężko też jest się zgodzić z pojawiającymi się zarzutami jakoby komiks był kalką opowiadania "Wiedźmin" z tomu "Miecz przeznaczenia". Wyszukiwanie porównań między kotołakiem a strzygą, lub dworem Creigiau a Wyzimą jest nie tyle bezcelowe, co bez sensu. Wiele wiedźmińskich zleceń wygląda z pozoru tak samo, ale w tym właśnie leży siła sagi. Z pozoru podobne zadania okazują się być diametralnie różne, a to ze względu na emocje jakie im towarzyszą i wywołują. I tu jest podobnie. W "Racji stanu" nie czuć zastraszenia i bezsilności jakie towarzyszyły zadaniu z wyzimską strzygą. Czuć za to rodzinne animozje i wszędobylski pieniądz.

A czego nie czuć, dzięki rysunkom Arkadiusza Klimka można zobaczyć. I choć w przypadku scenariusza mogę zrozumieć zarzuty braku oryginalności (choć jak wspomniałem moim zdaniem bezsensowne), to graficznie komiksowy Wiedźmin prezentuje się naprawdę świetnie. Piękne panoramy i dopracowana architektura tworzą rewelacyjne tło dla podziwiania (w głównej mierze) Geralta i kotołaka. Czasem co prawda kuleje dynamizm walki, ponieważ postępujące po sobie kadry są od siebie nazbyt oddalone w czasie, w efekcie czego trzeba momentami zastanowić się co przed chwilą właściwie się stało. Jednak nie broniąc wcale Klimka, a zwyczajnie zastanawiając się nad tym, odnoszę wrażenie, że jest to spowodowane ograniczoną ilością stron, co wymusiło na nim rozrysowanie pojedynku na zbyt małej ilości plansz. Są to jednak tylko moje domysły i wrażenia, a prawdę znają tylko autorzy. Za to bezsprzeczne brawa należą się Łukaszowi Pollerowi, ponieważ pokolorował on nocną walkę tak sprawnie, że jest ona jednocześnie bardzo wyrazista i szczegółowa, nie tracąc przy tym uczucia zupełnych, leśnych ciemności. Na koniec pisząc o stronie graficznej nowego Wiedźmina nie sposób również nie pogratulować Przemkowi Truścińskiemu. Nie można przecież zapomnieć, że "Racja stanu" miała obowiązek być wierna komputerowej wersji przygód Geralta, a to właśnie - w głównej mierze - Przemek przyczynił się do powstania moim zdaniem rewelacyjnej wizji wiedźmina.

Gdybym chciał trochę pomarudzić "po polsku", to bym napisał, że wielka szkoda, iż potencjał nowego komiksowego Wiedźmina został zaprzepaszczony na rzecz "reklamówki" gry komputerowej. Jednak nie zrobię tak, i zamiast tego pozwolę sobie stwierdzić, że całe trio zatrudnione przez Egmont do tej historii spisało się póki co (nie przewiduję zmian w czerwcowym finale) naprawdę świetnie. Historia Michała doskonale wpisuje się w losy Geralta, a graficznie mimo małych "niedociągnięć" jest po prostu profesjonalnie i (banalnie pisząc) ładnie. Czego chcieć więcej od komiksowego zeszytu? Kontynuacji?

czwartek, 12 maja 2011

#760 - Wywiadówka: "Podrzędna rola scenarzysty" - rozmowa z Jerzym Szyłakiem

W drugim akcie rozmowy Tomka Kontnego z Jerzym Szyłakiem, autor opowiada o czytelnikach oburzonych erotyką (a raczej ich braku), nowej książce (z paroma starymi tekstami) i genezie "Scen z życia murarza" (oraz epizodzie z „Krzykiem” Muncha). Zapraszamy do lektury!
Tomasz Kontny: W czasie tegorocznej Bydgoskiej Soboty z Komiksem za najważniejszych rysowników dziesięciolecia uznałeś Michała Śledzińskiego, Krzysztofa Gawronkiewicza, Mateusza Skutnika oraz Marka Turka. A co ze scenarzystami? Czy w ogóle możemy mówić o najważniejszych scenarzystach dziesięciolecia, czy może wystarczyłoby przytoczyć jeszcze raz powyższe nazwiska (bez Krzysztofa Gawronkiewicza, bo ten raczej nie pisze)?
Jerzy Szyłak: W przeciwieństwie do Radka Kleczyńskiego, który uważał, że "rysownik jest przedłużeniem ręki scenarzysty", uznaję rolę scenarzysty za podrzędną wobec tego, co ma do pokazania rysownik. Owszem jest na świecie paru wybitnych scenarzystów, ale wydaje mi się, że są oni wyjątkami od reguły, że to rysownik tworzy obrazkową opowieść.

Czy Jerzy Szyłak obraził się na komiksowy światek czy to komiksowy światek zmęczył się Jerzym Szyłakiem? Nie ukazuje się już tyle komiksów do twoich scenariuszy, co kiedyś...
Trochę sobie odpuściłem poszukiwanie rysowników i popędzanie tych, których znalazłem. Rynek jest płytki, komiksy (zwłaszcza polskie) się słabo sprzedają, więc po co robić nowe. Ale na nikogo się nie obraziłem. I nie wydaje mi się, żeby nastąpiło zmęczenie moją osobą. Jeśli dobrze liczę, to do końca roku powinny się ukazać cztery komiksy z moimi scenariuszami.

Dlaczego wycofałeś się z internetowego życia komiksowej społeczności? Kiedyś byłeś jej aktywnym członkiem.
To zabawne pytanie. Kiedy zacząłem się udzielać na forach dyskusyjnych, często mnie pytano, czemu to robię, sugerując jednocześnie, że nie powinienem. Prawdę powiedziawszy, sprawy zawodowe zabrały mi tyle czasu, że zabrakło go na inne rzeczy. Bardzo się zaangażowałem w przygotowywanie projektu nowego kierunku studiów na Uniwersytecie Gdańskim. Jest to Wiedza o Teatrze, na którą nabór powinien być już w tym roku. A w tej chwili jestem na ostatnim etapie nadzorowania pracy moich seminarzystów – jest ich sporo, więc i pracy mam dużo.

Czy zdarza ci się prowadzić na Uniwersytecie Gdańskim zajęcia z komiksów? Jak wyglądają takie wykłady?
Owszem, zdarzało mi się. Wyglądały tak samo, jak inne zajęcia prowadzone przeze mnie.

Czy możemy się spodziewać jakiejś nowej książki o tematyce komiksowej?
Tak. Jest już gotowa. Składa się z częściowo z nowych tekstów, a częściowo z tego, co tu i ówdzie publikowałem. Piszę też rzecz całkiem nową, ale prace nad nią wyglądają tak samo, jak moja aktywność internetowa i z tych samych powodów.

Czy akademicka wiedza na temat komiksów pozwala ustrzec się błędów w praktycznym pisaniu komiksów czy może teoria ma się nijak do praktyki?
Wydaje mi się, że wiedza teoretyczna powoduje, że popełniam inne błędy niż ci, którzy jej nie mają, ale nie robi błędów tylko ten, co nic nie robi.

Zakładając, że nie zdołasz zrealizować wszystkich scenariuszy „z szuflady”, na których historiach, które czekają na swoich rysowników, zależy ci najbardziej?
Zależy mi tak samo na wszystkich.

Większość twoich komiksów kręci się wokół przemocy i/lub seksu. To jakaś fiksacja? Fetysz?
Odnoszę wrażenie, że cokolwiek bym odpowiedział na to pytanie, to i tak moja odpowiedź zostanie źle zrozumiana. Bardzo możliwe, że mam jakąś fiksację na punkcie seksu, ale wolę to niż zakłamanie.

Czy erotyczne komiksy „Obywatel w palącej potrzebie” i „Obywatele w miłosnych uściskach” wywołały jakiś odzew czytelników? Oburzonych rodziców zniesmaczonych lekturami swoich pociech? Kogokolwiek?
Komiks miał na okładce napis, ze jest tylko dla dorosłych, co jest powszechnie zrozumiałym sygnałem dla dzieci, że mają ukrywać przed rodzicami fakt, że go czytają. W wypadku „Obywateli” ten sygnał musiał być wyjątkowo dobrze odebrany, bo z żadnym oburzonym rodzicem się nie zetknąłem. Czytałem natomiast sporo głosów oburzonych internautów i jednego krytyka, który narzekał, że komiks nie jest narysowany „podniecającą kreską”. Czytałem też pracę magisterską Jakuba Łuki „Erotyzm, pornografia i przemoc we współczesnym komiksie polskim”, w której jest całkiem sporo na temat tego, co napisałem i jako teoretyk komiksu, i jako praktyk. To całkiem niezła praca, chociaż autor popełnia tam fatalny błąd twierdząc, że Michał Pawluk jest seryjnym mordercą, którego ściga.

Wkrótce ukaże się prequel „Szminki”, komiks „Sceny z życia murarza”. Jaka jest jego geneza? Skąd potrzeba, aby dopowiedzieć historię bohatera, który umiera w „Szmince”?
Pomyślałem sobie, że skoro wiele innych osób robi prequele, to i ja mogę, i zrobiłem. Szczerze przyznam, że napisałem ten scenariusz, bo wkurzyli mnie koledzy z K/Zetu, z którymi dyskutowałem na forum „wraka” o „Szmince”. Oni uważali, że umieszczenie w tamtym komiksie kadru, który był parafrazą „Krzyku" Muncha to banał i pójście na łatwiznę. Wymyśliłem więc historię, w której roi się od aluzji plastycznych i literackich i wysłałem do nich z prośbą o ocenę. Nikt z nich mi wtedy nie odpowiedział. Ale historia została. I w końcu doczekała się realizacji.
Na ostatnią część pytania mógłbym odpowiedzieć, że żal mi było dobrze wymyślonej postaci, która przedwcześnie opuściła scenę i nie byłaby to zupełna nieprawda.

W "Ziarnku Prawdy" pojawia się zamek w Chocimiu. Czy to był celowy zabieg, czy tylko inwencja Huberta Ronka? Jeśli był to celowy zabieg, to dlaczego akurat ten zamek?
W scenariuszu nie ma zamku w Chocimiu.

środa, 11 maja 2011

#759 - Wywiadówka: Jazda obowiązkowa z Jerzym Szyłakiem

Bohaterem ostatniej wznowionej Wywiadówki jest Jerzy Szyłak. Teoretyk, krytyk i twórca, jeden z największych autorytetów w dziedzinie sztuki komiksowej. Najważniejsze albumy, które powstały do jego scenariuszy, to seria o przygodach prywatnego detektywa Benedykta Dampca – w tym "Benek Dampc i trup sąsiada" (rys. Robert Służały) i "Strange places" (rys. Maciej Pałka), erotyczny cykl „Obywatel w palącej potrzebie” i "Obywatele w miłosnych uściskach" (rys. Jacek Michalski), dwuczęściowa wariacja na temat przygód Alicji (Lewisa Carrolla) - "Alicja" (rys. Mateusz Skutnik) i "Alicja po drugiej stronie lustra" (rys. Jarosław Gach) oraz kryminalna "Szminka" (rys. Joanna Karpowicz). Wywiad przeprowadził oczywiście Tomasz Kontny.

Tomasz Kontny: Jak zaczęła się Twoja przygoda z komiksem? Co pchnęło cię do pisania scenariuszy komiksowych? I dlaczego akurat komiksowych, a nie filmowych czy teatralnych?
Jerzy Szyłak: Moja przygoda z komiksem zaczęła się chyba od "Kajtka i Koka" w „Wieczorze Wybrzeża”. Potem odkryłem "Tytusa, Romka i A’Tomka", no i "Kapitana Żbika" - tę serię czytałem od pierwszego odcinka. Kiedy byłem w liceum zaczął ukazywać się "Relax". Krótko mówiąc, dorastałem w czasach, kiedy komiksów był dostatek, a wszystkie "kamienie milowe"polskiego komiksu miały swoje premiery.
Scenariusze początkowo pisałem tylko dla siebie. A nawet ich nie pisałem, tylko siadałem do rysowania komiksów i wymyślałem historyjkę, którą chciałem narysować. A rysowałem albo proste żarty rysunkowe, albo dość dziwne historyjki w rodzaju "Małego masturbatora". Pisanie dla innych zacząłem od adaptacji literatury – takie było zapotrzebowanie ze strony wydawców: zrobiłem adaptację "Odysei", która została narysowana, ale nie doczekała się publikacji, przerobiłem na komiks "Alicję w Krainie czarów" – narysował ją Sławek Jezierski. Potem adaptowałem "Quo Vadis", które miał rysować (nieżyjący już) Marek Górnisiewicz, ale wydawca, który mi to zlecił pochwalił się tym projektem Włochom, ci zaś stwierdzili, ze chętnie kupią gotowy komiks, co spowodowało, że grafik z wydawnictwa postanowił sam go narysować. Efekt był taki, że komiks nigdy nie powstał, ale honorarium za scenariusz dostałem.
Na pisanie własnych rzeczy namówili mnie rysownicy, którzy chcieli, żebym zrobił im scenariusz pasujący do tego, co robią. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęła się moja przygoda z "Fanem", dla którego napisałem scenariusze godzące to, czego oczekiwali rysownicy (Sławek Jezierski, Sławek Wróblewski) z oczekiwaniami wydawcy. Nie zawsze mi się to udawało, ale w sumie napisałem wtedy sporo – bardzo tradycyjnych – historyjek, z których część bezpowrotnie zaginęła.
Na ostatnią część pytania chyba już odpowiedziałem: pisałem dla rysowników. Gdyby o scenariusz poprosił mnie jakiś filmowiec, pewnie też bym go napisał, ale tak się nie stało.

Które dzieła wywarły na Ciebie największy wpływ, kto jest Twoim pisarskim wzorem? Opowiedz o swoich inspiracjach, również tych pozakomiksowych.
Literaturą zajmuję się zawodowo w związku z czym nie mam pisarskich wzorów, mam za to bibliotekę tekstów, które przeczytałem, bo lubię i takich, które przeczytać musiałem, bo omawiam je na zajęciach. Obsesyjnie wracam do "Alicji w Krainie Czarów", więc pewnie Lewis Carroll jest moim wzorem, a z komiksiarzy to pokolenie "Heavy Metalu" – Moebius, Corben, Druillet. No i "Thorgal".

Trzy najlepsze komiksy, które przychodzą Ci do głowy zawsze, kiedy ktoś budzi Cię w nocy i zadaje takie głupie pytanie?
Na szczęście nikt tego nie robi, ale podejrzewam, że za każdym razem udzielałbym innej odpowiedzi. Czasem jednak (w ciągu dnia) znajomi, którzy nie zajmują się komiksem, zadają podobne pytanie, ale im także udzielam różnych odpowiedzi w zależności od tego, czy należą do czytających, czy oglądających i od tego, jaki jest ich stosunek do nowych tendencji w malarstwie. Tym, którzy się snobują na znawców sztuki współczesnej pokazuję wtedy "Arkham Asylum" McKeana, "Fires" Mattottiego i „M” Mutha. Koleżance, która jest historykiem sztuki pokazałem "Flet Zaczarowany" Amano i to był strzał w dziesiątkę. Januszowi Chriście natomiast pokazałem kiedyś Willa Eisnera, bo czułem, że on na pewno doceni jakość tej komiksowej roboty i rzeczywiście docenił (ba, był zachwycony). "Tradycjonalistom" pokazuję Manarę i – ostatnio – "Przybysza" Shauna Tana. A prawdziwym przyjaciołom – Loustala i Skutnika.

Pamiętasz swój pierwszy scenariusz? O czym był, jak oceniasz go z perspektywy czasu?
Pierwsza była chyba adaptacja "Odysei". Zrobiłem z dzieła Homera opowieść bez bogów. Nie wiem, jak mi się to udało, ale to nie był zły scenariusz.
Nie, przepraszam. Pierwsza była "Fantazja na fujarkę" – przerobiłem na komiks moje krótkie opowiadanie (jedyne, opublikowane w "Fantastyce"). Narysował to Marek Górnisiewicz. Opublikowały "Wiadomości Elbląskie". Nie był to wybitny komiks, ale dobrze się bawiliśmy przy jego realizacji.

Pierwsze scenariusze pisałeś intuicyjnie, czy opierając się o teoretyczną, książkową wiedzę?
Oczywiście, że intuicyjnie. A właściwie – kierowałem się intuicją i setkami przeczytanych wcześniej komiksów.

Masz jakieś własne, specyficzne metody pracy nad scenariuszem? Opowiedz o kolejnych etapach pisania.
Kiedyś z reguły zaczynałem od rysowania projektu planszy – robiłem taki bazgroł, w którym tylko ja potrafiłem się rozeznać. Chodziło o to, żeby zobaczyć, jak będzie wyglądał układ kadrów na stronie i dobrze zaplanować wielkość i kolejność dymków. Bardzo długo tak pracowałem i mam jeszcze niektóre z zeszytów, w których robiłem te bazgroły – chociaż dziś już nie wiem, co przedstawiają i do czego miały służyć.

Masz jakieś ulubione cechy, którymi zwykłeś obdarzać wymyślone postacie, ulubione motywy, do których wracasz w kolejnych scenariuszach?
Podejrzewam, że tak, ale nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

Piszesz scenariusze w postaci luźniejszych opowiadań czy precyzyjnie rozpisanych kadrów? Opracowujesz storyboardy czy tylko sugerujesz rozmiar kadrów?
Planuję podział na strony i na kadry. Podaję, jakie teksty mają się znaleźć w dymkach i w komentarzach. No i piszę, co robią postacie na obrazku (o ile coś robią) oraz z jakiego punktu widzenia to pokazać, chyba, że nie ma to znaczenia dla ciągłości opowiadanej historii. Raczej się nie rozpisuję na temat szczegółów wyglądu postaci i scenerii, bo uważam, że rysownik ma w tej kwestii lepsze wyczucie.

Częściej planujesz całą historię w głowie, a dopiero potem siadasz do rozpisywania jej na kadry, czy pozwalasz jej żyć, rozwijać się wraz z każdą kolejną stroną bez całościowego planu?
Kiedy zaczynam pisać, najczęściej nie wiem, jak się skończy cała historia. I czasem zdarza się, że opowieść układa się sama, a czasem zatrzymuje się w połowie i za cholerę nie chce się rozwinąć.

Jakie rozwiązania scenopisarskie – w stylu bohatera budzącego się na ostatniej stronie i stwierdzający, że wszystko było snem - wyjątkowo grają Ci na nerwach?
Ogólnie rzecz biorąc, jestem tolerancyjny. Nie lubię bohaterów, którzy wracają zza grobu i odcinków, które istnieją tylko po to, by opóźnić rozwój zdarzeń w wątku, który bardzo ładnie się zapowiadał w odcinku poprzednim.

Ciężko określić ilość czasu, którą spędza się pracując nad scenariuszem. Pamiętasz jakieś ekstremalne sytuacje, kiedy pisanie tekstu trwało bardzo krótko lub wyjątkowo długo?
Nie pamiętam.

Czas leci, a scenariusz się nie klei – co robisz? Masz jakieś sposoby na radzenie sobie z pisarską blokadą?
Odkładam na później i zabieram się za pisanie zupełnie czego innego, albo za inne zajęcia. Czasem dobry pomysł przychodzi do głowy w najmniej oczekiwanym momencie, a czasem przerwa trwa tak długo, że w ogóle zapominam o tym, że pisałem ten scenariusz. Jakiś czas temu Mateusz Skutnik mi przypomniał, że pisałem "Nowe przygody Marii Curie i jej męża Piotra". Udało mi się znaleźć szesnaście stron, które wtedy napisałem, ale nie znalazłem w sobie chęci, by to kontynuować. Może kiedyś.

Gotowy scenariusz starasz się traktować jako zamkniętą całość, czy raczej poprawiasz go do samego końca prac nad komiksem?
Wydaje mi się, że rysownik, który decyduje się narysować komiks na podstawie mojego scenariusza, czułby się zrobiony w konia, gdybym nagle zaczął mu podsuwać poprawki i wprowadzać zmiany. Dlatego nigdy tego nie robię, chyba, że rysownik uważa, że jakieś zmiany powinny nastąpić.

Który moment komiksowej kariery wspominasz najlepiej?
Dzień, kiedy dostałem z "Komiksu Fantastyki" honorarium za "Małego masturbatora". To były naprawdę duże pieniądze.

Jakie masz plany na przyszłość?
Nie mam planów. Mam jedynie spory zapas scenariuszy do rozdania ludziom, którzy chcieliby je narysować.

wtorek, 10 maja 2011

#758 - Ultimate Avengers

"Ultimate Avengers" pomyślane zostało, jako cykl mini-serii, z których każda byłaby osobną historią i zamykałaby się w sześciu zeszytach. Pierwsza z nich rozpoczyna się tuż po wydarzeniach związanych z eventem "Ultimatum". Z premierowym numerem historii zatytułowanej "The Next Generation", który ukazał się w sierpniu 2009 roku, wiązano wielkie nadzieje. Wszak miał być to triumfalny powrót Marka Millara, autora znakomitych, jeśli nie genialnych "Ultimates". Liczono, że uda mu się odbudować markę, którą zniszczył Jeph Loeb i przywrócić blask linii Ultimate, uchodzącej niegdyś za wizytówkę Marvela.

Sam scenarzysta był nastawiony do swojej nowej serii bardzo entuzjastycznie i zręcznie podkręcał hype na komiks swojego autorstwa. Każda z historii "UA" miała być eventem na skalę całego ultimateverse, rysowanym przez najlepszych grafików w branży. Millar zapewniał, że nad "Ultimatesami" chciał pracować przez dłuższy okres i pomysłów starczyłoby mu nie na 24, ale na 60 numerów. I właśnie te niewykorzystane koncepty miały pojawić się w "Avengers".

W pierwszym tomie wprowadza szereg nowych postaci, które będą tworzyły specjalny oddział do zadań specjalnych dowodzony przez wyrzuconego z S.H.I.E.L.D. Nicka Fury`ego. Ich pierwszym zadaniem jest powstrzymanie Kapitana Ameryki, który na własną rękę ruszył w pościg za Red Skullem, który w swojej U-wersji nie jest nazistowskim zbrodniarzem, tylko terrorystą do wynajęcia. Millar na każdym kroku chce udowodnić, że jego Mściciele są o wiele bardziej "fajni", niż ich pierwowzory, którymi w tamtym czasie zajmował się Loeb na łamach "New Ultimates". War Machine to ulepszona wersja Iron-Mana z jajami, nowa Black Widow jest znacznie bardziej śmiercionośna, niż swoja poprzedniczka, a do Gregory`ego Starka jego młodszy, żałosny braciszek nawet się nie umywa. Niestety, zabieg ten wychodzi dość sztucznie i może za wyjątkiem nowej Wasp (akurat pochodzącej z oryginalnej serii) wszyscy, niemal w komplecie są koślawo przerysowani, płascy i psychologicznie nieciekawi. Do tego Skull i Rogers, wokół których skoncentrowana jest historia, zgodnie cierpią na "kompleks Batmana". Kapitan Ameryka był już "awesome" w "Ultimates", a teraz jest "uber-awesome", a Czerwona Czaszka w niczym mu nie ustępuje.

Carlos Pacheco z trudnej i wymagającej roli następcy Bryana Hitcha wywiązał się bardzo dobrze. Artysta dysponuje podobną, choć nie tak dopieszczoną kreską. Nadrabia za to dynamiką i energią, która świetnie pasuje do wypełnionego po brzegi akcją komiksu. Wizualnie sceny strącenia helikopterów AIM w pierwszym zeszycie czy paryskie starcie Kapitana z Avengersami w trzecim i czwartym prezentują się naprawdę znakomicie. Szkoda jedynie, że artyście nie udało się utrzymać równej formy przez cały album, bo pod koniec rysunki są wyraźnie mniej dopracowane. Pomimo tego, Pacheco to wciąż pierwsza liga jeśli chodzi o amerykański mainstream.

Historia pierwszych "Ultimate Avengers" w sporej części jest autoplagiatem fabuły drugich "Ultimates", a wspomniane niewykorzystane pomysły to raczej fabularne odrzuty, które słusznie nie zmieściły się w pierwszym podejściu do Mścicieli XXI. Tym bardziej, że stoją w sprzeczności z dotychczasową continuity i burzą spójność świata Ultimate. Zgrzytem jest również dziwaczne pojawienie się Spider-Mana w laboratorium Starka, które nie zostało wyjaśnione w kolejnych tomach. Niemniej Markowi Millarowi po koszmarnych "Loebtimates" i fatalnym "Ultimatum" udało napisać się zgrabny komiks akcji, który nie obraża inteligencji czytelnika. W gruncie rzeczy jest dobrze, ale to nie poziom oryginalnych "Ultimates", uwspółcześnionych i urealistycznionych bohaterów, pokazanych bez rażących uproszczeń, w sposób spójny i logiczny, godnych lekcji, jaką udzielił mainstreamowi Alan Moore.

poniedziałek, 9 maja 2011

#757 - Pitu Pitu

Daisuke Igarashi w antologii "Pitu Pitu" tworzy fantastyczne uniwersum dzieci i zwierząt, piękna przyrody i zgiełku miasta, w którym codzienność miesza się z niezwykłością, a hipnotyzująca rutyna - z magią i sennymi fantasmagoriami. W tym splocie nowoczesnej kultury koty ze zdziwienie oglądają ludzi, pożerających kanarki, a burze wysyłają pioruny, aby kobiecie wybranej na narzeczoną, związać wszystkie włosy na ciele. Dziwaczne, poetyckie i niezrozumiałe - tak w skrócie można by określić ten zbiorek.

Bardzo mocne zakorzenienie w tradycyjnym folklorze japońskim i w kontekście wschodniej kultury sprawia, że biedny czytelnik, ukształtowany w kulturze zachodniej, jest właściwie pozbawiony jakichkolwiek szans w starciu z "Pitu Pitu". Dla mnie oznacza to skazanie na lekturę naiwną, nie pogłębioną. Z podobnym przypadkiem miałem już do czynienia, kiedy czytałem "Dwie poduszki" od Hanami, ale wtedy Hinako Sugiura (autorka komiksu) wcielała się w przewodniczkę po egzotycznym świecie wschodniej etyki, dawnej obyczajowości i wartości, które zostały pogrzebane przez czas. Tamtą obcość dało się jakoś oswoić. W przypadku mangi Igarashiego jest to znacznie trudniejsze.

Nie potrafię znaleźć w "Pitu Pitu" żadnego punktu zaczepienia, żadnego miejsca, gdzie mógłbym spróbować rozpocząć rozpracowywanie sensu lub sensów utworu. Żaden z posiadanych przeze mnie kluczy nie pasuje. Modna w naszym kręgu kulturowym problematyka ekologiczna i etyka posthumanistyczna w duchu Petera Singera odpada w przedbiegach. Napięcie pomiędzy naturą, a cywilizacją to niezwykle istotny element, ale chyba nie zasadniczy. Wszelkie skojarzenia, na czele z najbardziej oczywistymi, takimi jak metaforyczne znaczenia pewnych zwierząt czy motywów nie mają raczej racji bytu, ponieważ są warunkowane zachodnią kulturą.

Czyżbym był zatem skazany na klucz autorski, dość prostodusznie wyłożony na ostatnich stronach "Pitu Pitu", zamiast posłowania? Autorskie pouczenie Igarashiego kojarzą mi się antyinterpretacyjnym sposobem czytania zaproponowanym przez Rolanda Barthesa. Wybitny teoretyk literatury, najważniejszy spośród poststrukturalistów, to ten sam, który zasłynął szokującą tezą o śmierci autora. Według Barthesa dzieło, czy raczej tekst, nie jest pudełkiem, depozytem czy strukturą znaczeń, dającą się w prosty (lub całkiem skomplikowany) sposób deszyfrować na drodze czytelniczej interpretacji, która buduje jakiś spójny obraz utworu. W takiej perspektywie lektura nie jest dążeniem do uchwytywania sensów, podporządkowywaniem poszczególnym elementów jakiemuś nadrzędnemu projektowi zrozumienia tekstu. Powinna być działaniem wręcz przeciwnym – to jest niezrozumieniem. Jeśli dobrze odczytuje Barthes`a czytanie to prostu czytanie, a nie poszukiwanie "prawdy" ukrytej w tekście. Niemożliwym jest pogodzenie ze sobą całej, nieskończonej galaktyki signifiants obecnej na kartach utworu w jednej, spójnej interpretacji. Zarówno francuski literaturoznawca, jak i japoński mangaka, zdają się mówić – "cieszcie się po prostu tekstem", a Igarashi idzie jeszcze dalej i chce powiedzieć "cieszcie się po prostu życiem, bo jest ono pełne magii, niezwykłości i niesamowitości, tak jak mój komiks".

I w ten sposób dziwaczny duet Barthes-Igarashi rozrasta się o osobę Neila Gaimana, któremu jak sądzę "Pitu Pitu" przypadłoby do gustu, właśnie ze względu na tą kryjąca się zakamarkach codzienności niezrozumiałą fantastyczność rodem z marzeń sennych. Zwierzęca estetyka i sposób konstruowania opowieści delikatnie przywodzi na myśl "Stwory nocy". Wydaje mi się, że tercet egzotyczny w składzie Igarashi-Barthes-Gaiman gra w miarę czysto i spójnie, ale wciąż nie jestem pewien, ż jest to melodia akurat odpowiednia dla "Pitu Pitu".