poniedziałek, 30 września 2013

#1378 - Komix-Express 203

Na niewiele ponad tydzień przed MFKiG organizatorzy zdradzili plan łódzkiej imprezy. I to właściwie jedyna, dobra wiadomość w tym temacie – niestety, oprócz tego, że do Polski nie przyjedzie Guy Delisle, to zabraknie również Davida B. Nie ukrywam, że spotkania z nimi to były dwie atrakcje, na które ostrzyłem sobie zęby w tym roku najmocniej i jestem mocno rozczarowany, że obu panów zabraknie. Miejmy nadzieję, że Don Rosa nie rozmyśli się w ostatniej chwili. Zresztą, wydaje mi się, że z roku na rok wykaz zagranicznych gości prezentuje się coraz mniej atrakcyjnie. Pamiętacie czasy, gdy przyjeżdżali do nas Moebius i Manara, albo chociaż Bisley i Azzarello? Wygląda, że to se ne vrati. I narzekać mógłbym dalej, bo braku ŁDK`u przeboleć nie mogę, a miasto ma być dramatycznie rozkopane, to i tak jaram się jak zwykle tegorocznym wyjazdem do Łodzi! Jak co roku, zresztą. A tymczasem na Wraku pojawiła się lista premier, które będę miały miejsce na 24. MFKiG. Robertowi Sienickiemu i Jarkowi Obważankowi w jej przygotowaniu pomagał nasz redakcyjny kolega, Maciej Gierszewski. Wszyscy odwalili kawał dobrej roboty. Ale czy tylko mi się wydaje, czy na liście brakuje publikacji festiwalowych – czyżby w tym roku nie ukażą się „City Stories” i katalog prac konkursowych?

O wielu łódzkich premierach już pisaliśmy, wiele zapowiedzi pojawiło się już wcześniej, ale jeszcze nie pisaliśmy o nowym-starym „Blerze”. W tym roku Rafał Szłapa nie przywiezie do Łodzi premierowego tomu przygód krakowskiego herosa, ale Bler powróci. Pierwotnie, oprawa graficzna "Lepszej wersji życia" miała zostać namalowana w technice akrylowej. Autor, po skończeniu albumu, zmienił jednak zdanie i postanowił narysować swój komiks w bardziej tradycyjny, komiksowy sposób i właśnie w tej wersji Bler po raz pierwszy pokazał się publiczności. Teraz, po sukcesie trylogii Szłapa wpadł na pomysł, aby ta pierwotna, alternatywna wersja ujrzała światło dzienne. Czytając "Pierwsza wersja życia" będę wreszcie mógł zdecydować, która z nich był rzeczywiście lepsza.

Pojawiły się nieoficjalne zapowiedzi Egmontu na ostatni miesiąc tego roku. Grudniowy pakiet Klubu Świata Komiksu zapowiada się wyjątkowo smakowicie. Do sprzedaż trafi bowiem kolejny, 12. już tom "Baśni" Billa Willinghama zatytułowany "Czasy mroku". Ilustracjami w tym albumie zajęli się Mark Bukingham i Mike Allred, a tłumaczeniem – jak zwykle – Krzysztof Uliszewski. Za liczący sobie 192 stron album będzie trzeba zapłacić 70 złotych. Na nieco więcej, bo na 90 PLN, wyceniony został drugi tom "Detective Comics" Tony`ego S. Daniela i Eda Benesa, wszak ma i więcej stron (232) i oprawiono go na twardo. W „Technikach zastraszania” Batman będzie musiał stawić czoło nie tylko Mad Hatterowi, ale również Scarecrowowi. Prawdziwym, grudniowym przebojem z pewnością będzie piąty album "Blacksada" Juana Diaza Canalesa i Juanjo Guarnido. Nie wiem jak was, ale mnie ten wspaniały, żółty cadillac na okładce zachęca do wyłożenia 40 złotych na ldę. Świetnym uzupełnienie tego pakietu byłby najnowszy tom "Asteriksa". Jego premiera na francuskim rynku zaplanowana został na 24 października, więc może jeszcze przed Gwiazdką, Piktowie najadą również Polskę.

Wydawnictwo Komiksowe potwierdziło swoje zainteresowanie "Local" Briana Wooda i Ryana Kelly`ego. Wydawana przez Oni-Press w latach 2005-2008 maxi-seria zamknęła się w 12 częściach. Każda z epizodów rozgrywa się się w innym mieście, opowiada inną historie, ale wszystkie je łączy postać Megan. "Local", wraz z wydaną wcześniej serią "Demo", był startem Wooda do jego wielkiej, komiksowej kariery. Jak zapewnia WK komiks na 99 procent znajdzie się w ich katalogu. A tymczasem plotki o powrocie "Koziorożca" okazały się prawdziwie, a przynajmniej tak wynika z zapowiedzi, które pojawiły się najpierw w sklepie Incala, a potem na Gildii. Szósty tom serii Andreasa ma ukazać się już 15 października nakładem tajemniczego wydawnictwa Sideca. Cena – za standardowy album europejskiego formatu - 38 złotych. A już za chwilę, już za momencik – siódmy tom...

Smallpress.pl rozpoczęło zbiórkę funduszy na publikację trzech serii, które od jakiegoś czasu ukazuje się w sieci. Na portalu Wspieram kulturę można wpłacać pieniądze, które wesprą wydanie komiksowego projektu Łukasza Kowalczuka na papierze. Planowana premiera "Smallpress.pl Prezentuje" ma mieć miejsce na Gwiazdkę 2013 roku. Najniższa kwota, jaką można wpłacić to 35 złotych. W tej cenie dostaniemy album wraz z darmową przesyłką. Z pewnością nie jest to wygórowana kwota za liczący sobie 100 stron album, więc zachęcamy do wspierania! W skład albumu (1/3 w kolorze, reszta w czerni i bieli) z okładką Unki Odyi wejdą trzy skończone historie:

"Rotmistrz Polonia" (scen. Łukasz Kowalczuk,rys. Łukasz Godlewski)

Akcja jest osadzona w okresie międzywojnia. Historia opowiada o pierwszym polskim superbohaterze, który powraca z wygnania i musi zmierzyć się z najtrudniejszym przeciwnikiem – Reptilianami, którzy manipulują rodzajem ludzkim od tysięcy lat.

"Ultra Minion" (scen. Łukasz Kowalczuk, rys. Maciej Czapiewski)

Pozbawiona dialogów, mroczna historia fantasy o władzy i zemście. Na czele rewolty, która chce obalić potężnego Overlorda staje jeden z minionów – niewolników znajdujących się poza hierarchią społeczną.

"Valiant Skateboarding French Bulldogs" (scen. Łukasz Kowalczuk, rys. Michał Rydlichowski)

To bardzo proste. Francuskie buldogi są fajne. Deskorolka jest fajna. Komiksy i filmy o takich bohaterach jak Żółwie Ninja są też fajne. A gdyby tak spróbować stworzyć coś inspirowanego tym wszystkim? "VSFB" to kolorowa historyjka dla małych i dużych dzieci.


Trochę strach pisać o kolejnych zapowiedziach wydawnictwa ATY, ale spróbujmy. Mam nadzieję, że tym razem nic nie poplączą. A więc tak - pod czułą opieką chłopaków z dużymi bicepsami na papier wraca "Maszin". Po wydaniu piątego numer w 2009 roku maszinowcy pod tym samym szyldem działali w sieci i publikowali swoje prace w ramach "Kolekcji Maszina", ale widać zatęsknili za starym, dobrym drukowanym zinem. Szósty "Maszin" będzie liczył 68 stron i kosztował 18 złotych. Wśród twórców - same maszinowe (i nie tylko) gwiazdy - Jacek Świdziński, Mikołaj Tkacz, Grzegorz Janusz, Berenika Kołomycka, Dennis Wojda, Michał Rzecznik, Tomasz Niewiadomski, Piotr Nowacki i Kuba Woynarowski pośród wielu, wielu innych. Temat numeru - restauracja. Innym okołomaszinowym komiksem, który w Łodzi ukaże się nakładem ATY (czy raczej AnTY) będzie "Warszawa" Michała Rzecznika. Liczący 40 stron i kosztujący 9 złotych komiks ukaże się właśnie w "Kolekcji Maszina" i jak głosi jego opis:

"Warszawa" to pozbawiony rysunków komiks liryczny, co powinno już Państwu powiedzieć, że jego autorem jest podmiot. Podmiot ów urodził się, wychował i żył w Warszawie, mieście swej młodości. Tamtej Warszawy jednak już nie ma, a po "Warszawie" nic już nie będzie jak dawniej.


Jak widać chłopaki z ATY mocno się napracowali, aby na tegoroczną Łódź przywieść sporo komiksów. W ich ślady idzie ekipa "Mydła", która z roku na rok pracuje coraz intensywniej. Nie dość, że od 27 września w galerii komiksu "Cheap East" można oglądać ekspozycje prac z trzeciego numeru zina prowadzonego przez Jakuba Grocholę i Szymona Szelca, to na MFKiG będzie można nabyć trzy mydlane pozycje. Po pierwsze - "Suche Mydło", czyli trzeci numer zina, koszt - 12 zł. Po drugie - "Mała dzika małpa" Szelca, koszt - 10 zł. I wreszcie po trzecie - "Malcolm" Grocholi, koszt - 10 złotych. O tym trzecim zeszycie wiadomo nieco więcej, mianowicie:

Wszyscy wiedzą, że zbuntowane nastolatki czasami uciekają z domu. A jak to jest z delfinami? Wygląda na to, że bardzo podobnie. Co stanie się, gdy Malcolm podejmie decyzję o ucieczce? Jakie przeżyje przygody? A może w końcu uda mu się znaleźć prawdziwego przyjaciela?  Tego wszystkiego dowiecie się z lektury tej małej książeczki.

Wiecie kim jest Mariusz Siergiejew? Do zeszłego piątku ja również nie wiedziałem. Pochodzący z Krakowa rysownik o którym nikt w komiksowie nie słyszał zadebiutował właśnie w Marvelu. A właściwie zadebiutuje, bo w listopadzie jedna z okładek (podstawowa) "Cataclysm: Ultimate X-Men" #1 będzie jego autorstwa. Zawsze cieszy mnie jak kolejny polski artysta zaczyna się przebijać na zagranicznym rynku. Mam nadzieję, że na jednej okładce się nie skończy!

niedziela, 29 września 2013

#1377 - Trans-Atlantyk 219

Zeszły tydzień minął pod znakiem obecności komiksu w telewizji. Na antenie ABC swoją premierę miał pierwszy odcinek serialu "Agents of S.H.I.E.L.D.". Filmowe imperium Domu Pomysłów zaczęło zdobywać pierwsze telewizyjne przyczółki, wykraczając tym samym do domeny, w której do tej pory niemal niepodzielnie rządziło DC Comics. Taki atak ze strony odwiecznego konkurenta nie mógł pozostać bez odpowiedzi i niedługo przyszło nam czekać na to, by pojawiła się odpowiedź DC na serialowe wcielenie agentów Tarczy z Marvela. Telewizyjna stacja FOX dogadała się z Warnerami w sprawie "Gotham". Serial ten ma opowiadać o losach komisarza Gordona przed wydarzeniami przedstawionymi na łamach pierwszego kinowego "Batmana" Christophera Nolana. Na razie o produkcji wiadomo tyle, że FOX zamówił projekt całego sezonu (nie znana jest jedna ilość jego odcinków), a jego szefem ma być Bruno Haller, znany z doskonałego "Rzymu". W serialu pojawiać mają się postacie znane z komiksów DC, ale nie wiadomo czy będzie on jakoś powiązany z wyświetlanym przez CW „Arrow” lub planowanym „The Flash”. Brak także informacji na temat nazwiska aktora, który miałby wcielić się w rolę Jamesa Gordona. W oczekiwaniu na dalsze informacje wypada mieć nadzieje, że "Gotham" pójdą w ślady autorów znakomitej serii "Gotham Central"... (KT)

... ale Ed Brubaker i Greg Rucka zgadują, że serial nie będzie miał nic wspólnego z ich wspólnym komiksem. Ze scenarzystami w tej sprawie nie kontaktował się nikt z Foxa, ani z DC, zresztą nikt nie musi ich pytać o zgodę, bo Rucka i Brubaker nie posiadają żadnych praw do stworzonej przez siebie serii. Publikowana w latach 2003-2006 seria "Gotham Central" opowiada o pracy policjantów w mieście zamieszkałym przez Mrocznego Rycerza i całe mrowie równie kolorowych, co psychopatycznych superłotrów. Utrzymany w konwencji policyjnego serialu on-going znalazł uznanie w oczach krytyków (o czym świadczą nagrody Eisnera i Harvey`a), ale przez cały okres swojego istnienia musiał zmagać się ze słabą sprzedażą i walczyć o czytelnika. O jego telewizyjnej adaptacji mówiło się od kilku dobrych lat, a Bru mówił nawet, że materiał wyjściowy bardzo spodobał się Warnerowi. Przypuszczam, że fabularnie telewizyjne "Gotham" nie będzie miało nic wspólnego z komiksowym "Gotham Central". A szkoda. (KO)

Ale nie tylko "Gotham" i zapowiedziany wcześniej "Flash" mają dołączyć do "Arrowa". O możliwym reboocie "Hellblazera" mówiono już od wielu lat, a po tym, jak jedna z ikon Vertigo zagościła w regularnym uniwersum DC i była mocno promowana przez ludzi Dana DiDio wydawało się, że już tylko kwestią czasu będzie to, kiedy John Constantine trafia na wielki ekran. Lub ten mniejszy – okazało się bowiem, że postać stworzona przez Alana Moore`a w 1985, która zadebiutowała na kartach serii "Swamp Thing" dostanie swój własny, telewizyjny show. Scenarzystami i producentami "Constantine`a" (bo tak rzecz się będzie nazywała) będą Daniel Cerone i David S. Goyer. Tego drugiego przedstawiać chyba nie muszę, bo maczał swoje palce w niejednej filmowej adaptacji komiksu, zarówno spod znaku DC, jak i Marvela, natomiast Cerone był producentem wykonawczym "Mentalisty". Czy cała ta mieszanka to materiał na dobry serial? Boję się, że w rękach Warnera i NBC dostaniemy dziecięcą wersję "Hellblazera", na którą słusznie będą pomstować fani, pamiętający jeszcze czasy, starego, dobrego Johna w wykonaniu Ennisa, Azzarello, Milligana czy Carey`a, a ktoś w Northampton będzie bardzo niezadowolony. (KO)

Ale w tej serialowej przepychance to Dom Pomysłów chciał mieć ostatnie słowo. Marvel wraz z ABC podobno już pracują nad solowym serialem agentki Carter. Grana przez Hayley Atwell postać pojawiła się w pierwszym "Kapitanie Ameryce", potem stała się bohaterką bonusowego filmiku, który pojawił się w specjalnej edycji trzeciego "Iron-Mana", a ma dostać swoje pięć minut na antenie jednej z największym amerykańskich stacji. Marvel na razie niczego oficjalnego nie potwierdził, ale mówi się, że trwają poszukiwania scenarzysty, który zająłby się tym projektem. Nie wiadomo nawet czy w serialu pojawi się tam sama agentka Carter. W drugim "Kapitanie" zadebiutować ma bowiem grana przez Emily VanCamp Sharon Carter i to być może on będzie grać pierwsze skrzypce. (KO)

Kończąc serię newsów serialowych, wypada jeszcze wspomnieć o jednej rzeczy. W trzecim odcinku "Agents of S.H.I.E.L.D." swój debiut na małym ekranie ma zaliczyć pierwszy villain z Domu Pomysłów. Opis odcinka "The Asset" zapowiada historie porwania genialnego naukowca, doktora Franklina Halla. Na Ziemi-616 Hall jest lepiej znany, jako Graviton. Grany przez Iana Harta złoczyńca zadebiutował na łamach "Avengers" #158 w 1977 roku, a ostatni raz pojawiał się w "Thunderbolts" czy "Secret Avengers". Oczywiście o tym, że postać ma zyskać moc panowania nad grawitacją i stać się zagrożeniem, z którym będą musieli mierzyć się agenci S.H.I.E.L.D., na razie cicho sza. (KO)

Marvel przed konwentem w Nowym Jorku podgrzewa atmosferę przed premierami swoich nowych serii. Wśród mniej lub bardziej enigmatycznych teaserów pojawił się jeden pewniak - She-Hulk dostanie całkiem nowy on-going w Marvel NOW! Pisany przez Charlesa Soule'a z rysunkami Javiera Pulido serial z zielonoskórą prawniczką wystartuje w lutym i jak zapewnia scenarzysta, który podobnie, jak Jennifer Walter jest prawnikiem z wykształcenia, będzie opowiadał o tym, jak trudno pogodzić obowiązki zawodowe z superbohaterskimi powinnościami. "She-Hulk" ma wpisywać się w najlepsze tradycje poprzednich serii z udziałem kuzynki Hulka, czyli "Sensational She-Hulk" Johna Byne'a i "She-Hulk" Dana Slotta. Mam więc nadzieję, że chociaż na brak humoru nie będziemy narzekać. (KO)

W ramach odświeżania swojej linii superbohaterskiej, wydawnictwo Dark Horse jakiś czas temu przeprowadziło reboot „Ghost”. Czteroczęściowa mini-seria autorstwa Kelly Sue DeConnick odniosła sukces, który zaowocował zapowiedzią startu regularnego on-goinga, który nastąpi w listopadzie. Niestety, tym razem na stanowisku rysownika nie zasiądzie Phil Noto, choć zastąpi go nie mniej utalentowany Ryan Sook. Nowa seria skupi się na tropieniu przez tytułową bohaterkę demonów, które ukrywają się w Chicago i czyhają na życie niewinnych ludzi. Jednocześnie pojawiać się mają kolejne szczegóły na temat zapomnianej przeszłości pogromczyni zła. Start serii nastąpi w listopadzie i zdecydowanie jest to pozycja na którą warto zwrócić uwagę. (KT)

Aquaman to postać, która nigdy nie miała łatwo. Z reguły był to bohater wyśmiewany przez fanów, twórców, a także w serialach telewizyjnych (w „The Big Bang Theory” czy „Robot Chicken”, żeby daleko nie szukać przykładów). Ale gdy Geoff Johns zabrał się za pisanie scenariuszy do nowej serii z władcą mórz i oceanów w ramach New 52, wszystko uległo zmianie. Otrzymaliśmy bowiem twardego i interesującego bohatera, a jego seria była moim zdaniem jedną z ciekawszych w ofercie DC Comics. Dlatego gdy ogłoszono i Jeff Parker zastąpi Johnsa w robi skryby tytułu, fani zadrżeli. Autor między innymi „Batman ‘66” zapewnia jednak, że podąży ścieżkami wytyczonymi przez swojego poprzednika, ale jednocześnie postara się dołożyć coś od siebie, ponieważ uważa iż „Aquaman” daje możliwość napisania naprawdę dużej historii science-fiction lub fantasy. Fabuła serii wciąż skupiać ma się na Atlantydzie, a Mera pozostanie ważną postacią komiksu. Czy entuzjazm Parkera przełoży się na porywające historie dowiemy się już od grudnia. (KT)

Wraz ze zniszczeniem Attilanu przez Thanosa w historii Inhumans otwarty zostanie nowy rozdział. Matt Fraction wraz ze wtórującym mu Axelem Alonso i Nickiem Lowe'm obiecują pokazanie zupełnie nieznanego oblicza rasy, która w Marvelu obecna jest od czasów Stana i Jacka. Scenarzysta serii "Inhuman" chce skupić się nie tylko na rodzinie królewskiej, która od zawsze znajdowała się w centrum wydarzeń, ale również na nowych bohaterach. Fraction podkreśla, jak ważną role odgrywać będzie dziedzictwo Inhumans na Ziemi-616, a świat Marvela czekają kolejne zmiany (aż chce się dodać - znowu). Olivier Coipel i Joe Madureira zajmą się designem postaci. Fraction pytany o oczywiste związki z mutantami, odpowiada, że problemy, z jakimi będą musieli zmagać się Inhumans będą inne od tych, które dotykają X-Men. Autor podkreśla, że to będzie inna historia, inne okoliczności, metafora innego problemu. (KO)

piątek, 27 września 2013

#1376 - Star Trek The Next Generation/ Doctor Who: Assimilation

Ziścił się mokry sen fanów, w którym przenikają się uniwersa dwóch słynnych serii telewizyjnych. Co ciekawe, wyszło to nadzwyczaj dobrze. Z crossoverami często bywa tak, że ich jedynym zadaniem jest wyłuskać z kieszeni fanów dwóch znanych marek trochę więcej grosza niż zazwyczaj.

Same historie nie reprezentują sobą zbyt wiele, a schemat takich spotkań jest zazwyczaj jeden: pojawia się wielkie zagrożenie, bohaterowie najpierw spuszczają sobie manto, potem okazuje się, że jednak stoją po tej samej stronie barykady, łączą siły i wspólnie zażegnują niebezpieczeństwo. Widzieliśmy i czytaliśmy takie opowieści wiele razy, ostatnio chociażby w „Avengersach” Jossa Whedona, czy wielu wspólnych komiksach Marvela i DC. A co się stanie, gdy dojdzie do interakcji pomiędzy bohaterami kierującymi się wyłącznie logiką i dyplomacją, o pokojowym nastawieniu, zajmującymi się eksploracją i badaniem obcych światów i cywilizacji? Nudy, pomyślicie. Niekoniecznie.

Zjednoczona Federacja Planet po raz kolejny zostaje zaatakowana przez kolektyw Borg. Jednak tym razem ich taktyka różni się od dotychczasowej. Szybki, niezapowiedziany napad kończy się śmiercią bądź asymilacją mieszkańców całej Delty IV. Okazuje się, że drony mają sprzymierzeńca w postaci Cyebrmanów – bezwzględnych, cybernetycznych wojowników. Gdy flota nieprzyjacielskich okrętów rozpoczyna inwazję na kolejne planety, Doctor, wraz ze swymi kompanami, Amy i Rorym, kończy pobyt w starożytnym Egipcie i wyrusza w następną emocjonującą przygodę. Jak to najczęściej bywa, nie trafiają tam gdzie chcą, a tam gdzie przeniesie ich Tardis - w miejsca, w których obecność ostatniego z żyjących Władców Czasu jest niezbędna. Tym samym lądują na pokładzie USS Enterprise, gdzie kapitanem jest Jean-Luc Picard. Po wymianie uprzejmości, w atmosferze lekkiego niepokoju i braku zaufania, na jaw wychodzi fakt napaści. Załoga NCC-1701-D nieoczekiwanie musi połączyć siły z Doctorem, który jako jedyny zdaje się posiadać informacje o nieznanych Federacji Cybermanach.

Dwutomowy komiks „Star Trek TNG/Doctor Who: Assimilation” to przykład klasycznego schematu crossovera, pozbawiony jednak żenujących przywar pierwszego spotkania. Zamiast klepać się po pyskach, zarówno Picard jak i Doctor obwąchują się, mierzą siły na zamiary, chcą poznać nieznane. W tym momencie można zauważyć jak wiele wspólnego mają ze sobą „Star Trek” i „Doctor Who”; obaj bohaterowie to analitycy, ciekawi świata, rozsądni, o pokojowym usposobieniu, a ich uniwersa zawierają wiele wspólnych elementów (jak właśnie cybernetyczne rasy Borg i Cybermen, czy wojowniczy Klingoni i Sontaranie).

Bracia Tipton, poruszający się po świecie Star Treka jak po własnej kieszeni, opowiedzieli nadzwyczaj wciągającą historię, przyjazną zarówno dla Trekkies jak i Whovian. „Assimilation” to typowy stand-alone, niewymagający znajomości innych opowieści, który świetnie zazębia się zarówno z jednym jak i drugim uniwersum. Scenarzyści po mistrzowsku ujęli atmosferę obu seriali telewizyjnych, sprawiając że przygoda ta, zamknięta w dwóch epizodach, mogłaby być częścią regularnie emitowanych odcinków. Choć można ją czytać bez znajomości obu marek, pełno w niej nawiązań, smaczków, retrospekcji i futurospekcji, a także gościnny występ załogi Eterprise NCC-1701, w osobach kpt. Kirka, Spocka i Scotty’ego a także czwartego Doctora. Jest też mnóstwo akcji, w której wykazują się zarówno Doctor, Worf, Rory czy Data. Nie brakuje również trzymających w napięciu cliffhangerów. Pomimo sporej ilości dialogów i monologów, nie uświadczymy tutaj nudy.

Uroku całości dodają fotorealistyczne grafiki J.K Wooodwarda, w pełni wykorzystującego swe malarskie zdolności. Odwzorowanie twarzy i mimiki aktorów, ilość szczegółów na drugim i trzecim planie, a także kolorystyka sprawiają wrażenie kadrów wyciętych prosto ze szpul taśmy filmowej. Pierwsze sceny ataku na Deltę IV, czy też wycieczka w przyszłość ukazującą Federację zdewastowaną przez Cybermanów, wręcz zapierają dech w piersiach. Artysta w niepowtarzalny sposób uwiarygodnia przedstawioną przygodę i nadaje jej odpowiedniej dynamiki.

„Assimilation” spotkało się z aprobatą zarówno wybrednych fanów jak i krytyków. Zasługa w tym nie tyle nadzoru ze strony stacji CBS i BBC, ale autentycznej fascynacji i dużego szacunku twórców do obu uniwersów. To nie tylko wciągająca i zapadająca w pamięć przygoda, ale też jeden z najciekawszych crossoverów ostatnich czasów, pozostawiający po sobie miłe wrażenia, a także małą furtkę na ewentualną kontynuację. Warto się zapoznać, chociażby w kontekście nowej odsłony kinowego „Star Treka”, czy też zbliżającej się, okrągłej rocznicy powstania „Doctora Who”.

Autorem tekstu jest Paweł Deptuch,. I jeszcze uwaga formalna - recenzowany komiks ma tytuł "Assimilation tu wstaw znaczek "do-kwadratu-którego-blogpsot-najwyraźniej-nie-zna"]"

środa, 25 września 2013

#1375 - Wojna Domowa

Mark Millar pisząc „Wojnę Domową” stanął przed szansą zrobienia tego, co Alanowi Moore`owi udało się osiągnąć z całym superbohaterskim gatunkiem. W znakomitych „Strażnikach” Moore dekonstruując mit superbohaterszczyzny podniósł opowieści o ubranych w kolorowe trykoty na zupełnie nowy poziom tak realizmu, jak i artyzmu. Millar to samo (choć nie w takiej skali i tylko w pewnym stopniu) chciał zrobić z uniwersum Marvela, komiksowym światem zamieszkałym przez Iron-Mana, Avengers i Spider-Mana. Niestety, jego ambitny pomysł nigdy nie doczekał się pełnej realizacji...

Historia „Marvel Civil War” rozpoczyna się od tragicznych wydarzeń, które mają miejsce w Stamford. Poczynania grupy nieodpowiedzialnych młodych herosów doprowadzają do zniszczenia prowincjonalnego miasteczka i śmierci setek osób. Opinia publiczna zaczyna naciskać przedstawicieli władzy, aby w jakiś sposób usankcjonowali działalność zamaskowanych mścicieli, na których działalność do tej pory przymykano oczy. Dzięki wsparciu Iron-Mana opracowany zostaje Akt Rejestracyjny, który daje urzędującej administracji możliwość nie tylko rejestrowania, ale również kontrolowania herosów. Za jego sprawą ubrani w kolorowe trykoty ludzie muszą zrzec się swoich podwójnych tożsamości i znajdą się pod jurysdykcją S.H.I.E.L.D. Skojarzenia z ustawą Keane`a ze  „Strażników” nasuwają się same...

Wprowadzenie Aktu w życie dzieli dotychczasowych przyjaciół i towarzyszy broni w walce ze złem. Na czele obozu pro-rządowego staje Iron-Man, które jest przekonany, że herosi w ramach obowiązującego prawa będą w stanie zachować swoją autonomię i nie dadzą się stłamsić establishmentowi, ale jak się okaże Tony Stark jest człowiekiem, który ma plan. Z jego poglądami zgadzają się marvelowscy „intelektualiści” – Hank Pym i Reed Richards – którzy widzą olbrzymi potencjał tkwiący we współpracy z S.H.I.E.L.D. i rządem. To pragmatycy, którzy są świadomi zachodzących zmian i zdają sobie sprawę z anachroniczności dotychczasowego modelu bohaterstwa. Są gotowi zgodzić się na zdradzenie swoich sekretnych tożsamości (o ile jeszcze je posiadają) i oddanie się pod kontrolę władzy, jeśli taka ma być cena odzyskania społecznego zaufania (nie mówiąc już o sutej pensyjce, na którą połasił się Spider-Man). Wiedzą, skąd wieje wiatr historii i nawet, jeśli nie są do końca przekonania do treści Aktu, to wiedzą, że jeśli nie oni, to ktoś inny będzie sprawował nad nimi nadzór. Jakiś inny „wielki brat” będzie pilnował tych, którzy postanowili pilnować innych. Bo niby dlaczego herosi mieliby stać ponad prawem?

Po drugiej stronie barykady staje Kapitan Ameryka. Uważa, że wprowadzenie ustawy regulującej działalność herosów w imię bezpieczeństwa gwałci podstawowe prawo każdego człowieka – jego wolność. Komiksowy symbol amerykańskiego patriotyzmu nie może zgodzić się na poświecenie wartości, o którą walczył całe życie. Po jego stronie staje między innymi Luke Cage oraz Daredevil, typowi, komiksowi vigilantes. Co ciekawe społeczność mutancka stara się za wszelką cenę uniknąć zaangażowania w ten konflikt. Nie dziwi to o tyle, że mają swoje problemy, ale Emma Frost mogłaby na współpracy z rządem ugrać. Choćby PRowo. Żałuje, że temu wątkowi poświęcono tak mało miejsca (a w mutanckich tie-inach ograniczono się głównie do bijatyk).

I tak przyjaciele stają się wrogami, a gdy zaczyna brakować argumentów w dyskusji w ruch idą pięści… „Wojna domowa” to komiks superbohaterski i trzeba się po nim spodziewać epickich scen walki z udział ubranych w kolorowe stroje herosów strzelających laserami z dupy, patetycznych przemów, niespodziewanych zwrotów akcji i dużego stopnia natężenia bohaterów na centymetr kwadratowy kadru. To wszystko oczywiście w nim jest i jest naprawdę epickie, ale wymowa komiksu stanowi komentarz do polityki George`a W. Busha, do kierunku, jaki Ameryka obrała po 9/11 i Patriot Act.

Trudno oczywiście spodziewać się po tej szytej grubymi nićmi alegorii jakieś pogłębionej refleksji. Nie sposób nie zgodzić się z Tomem Spurgeonem (jednym z najwybitniejszych amerykańskich komiksowych krytyków), który mówi o tym, że nie sposób brać Kapitana Amerykę zbierającego oddział superherosów, który zaraz skopie tyłki ekipie Iron-Mana na poważnie. Etyczne dylematy ubranych w pstrokate kostiumy herosów są po prostu niewiarygodne i momentami śmieszne. Szczególnie dla osób z drugiej strony Atlantyku, Polaków choćby, których powszechna świadomość i dyskurs o wartościach był kształtowany przez tradycję wysokoartystyczną, na przykład przez poezję romantyczną, przez literaturę wysokich lotów, a nie kiczowate komiksidła.

Ale jednak potęga superbohaterskiego mitu jest wielka. Komiks w Ameryce wzbudził liczne kontrowersje. Konflikt herosów podzielił środowisko fanów kolorowych zeszytów, którzy w komiksowych sklepach, w sieci czy na konwentach spierali się o to, kto w tej walce ma racje. Rzadko bywa, aby medium, które w swoją naturę ma wręcz wpisany eskapizm, stało się nośnikiem tak żywych i aktualnych kwestii. To sytuacja fenomenalna dla specyficznego rynku komiksu masowego, będącego kulturalnym gettem, którego autorzy nie zapuszczają się zwykle w rejony zarezerwowane dla „zwykłej” sztuki i literatury. Ta bardzo uproszczona, kiczowata z punktu widzenia literatury i w wielu miejscach infantylna opowieść potrafiła niezwykle trafnie nazwać społeczne emocje. Millar z papierowych (z reguły) postaci potrafił wykroić prawdziwie przekonujących bohaterów, wyposażając niektórych w prawdziwie dramatyczne rysy – przypadek Tony`ego Starka, którego ewolucja od beztroskiego miliardera i superherosa do technokraty o faszystowskich zapędach jest szczególnie frapujący. Fabuła skonstruowana jest z poszanowanie dramaturgii i naprawdę trzyma w napięciu. Znakomicie ze swoich obowiązków wywiązał się rysownik Steve McNiven, który ze swoją bardzo klasyczną kreską wspiął się na wyżyny swojego talentu.

Niestety, wywrotowe zapędy Marka Millara zostały storpedowane przez szefów wydawnictwa Marvela. Drżący o ciągle spadające wyniki sprzedaży bossowie bali się, że tak radykalne zmiany na Ziemie-616 mogą skutecznie odstraszyć nieco młodszych czytelników od ich komiksów. Z czasem kolejni redaktorzy i twórcy w dość bezceremonialny sposób wycofywali się z odważnych zmian zaproponowanych przez autora „Wojny Domowej”, na przykład wymazując pamięć Tony`ego Starka. wrabiając Petera Parkera w umowę z Mefisto czy przywracając Kapitana Amerykę zza grobu. Dziś, z rewolucji zaproponowanej przez Millara zostały tylko wspomnienia...

poniedziałek, 23 września 2013

#1375 - W (komiksowej) sieci 2

Przyznam szczerze, że byłem mocno zaskoczony popularnością wpisu W (komiksowej) sieci. Tekst, który miał być jedynie przerywnikiem pomiędzy kolejnymi recenzjami nazbierał w cholerę lajków, jeszcze więcej wyświetleń i chyba się Wam spodobał. Pomyślałem więc, że w ramach odcinania kuponów od tego „sukcesu” napiszę sequel i zarobie jeszcze więcej wirtualnych dolarów, haha!

Tym razem chciałbym skupić się na stronach, które z wielką przyjemnością odwiedzałbym, gdyby nie fakt, że ich autorzy nie kwapią się z publikowaniem nowych tekstów. Tak się jakoś złożyło, że są to w komplecie blogi. Blogi, które choć z sieci nie zniknęły, to są martwe (z jednym, oczywistym, wyjątkiem, ale o nim na końcu). I o ile raczej nie wierzę, że któryś z nich doczeka się skutecznej reanimacji, to gorąco zapraszam tych, którzy poniższych stron nie znają, żeby na nie zajrzeli i zapoznali się z ich zawartością. Wierzcie mi, naprawdę warto.


Wraz z kolejną, fikuśną zmianą designu i nowym szyldem liczyłem, że Karol Konwerski będzie miał trochę więcej czasu i zapału na pisanie o komiksach. Nic z tego – był redaktor „KKK”, „Kazetu” i „Below Radars” zaliczył kolejny nieudany reboot, bo po kilku notkach „Fak Dad Szit” leży odłogiem. Chciałoby się powiedzieć znowu. I chyba żadne ajfonowe aplikacje już nie pomogą. Szkoda, bo naszemu komiksowu brakuje takich publicystów, jak Konwerski. Bo nie dość, że ma wszystko, co krytyk mieć powinien, erudycję i warsztat, pokaźną bibliotekę i świetne pióro, cięty język i nosa do dobrych komiksów, to jeszcze posiadł tą rzadką umiejętność zawarcia w kilku słowach tego, o co inni muszą ubierać w długie i nudne elaboraty. Cholernie mu tego zazdroszczę.

Niejako po drugiej strony barykady znajduje się blog Piotra Skoniecznego, z którym Konwerski swego czasu prowadził boje na różnych frontach. Jego „Cromwell Stone” zadebiutował na początku 2008 roku, mniej więcej wtedy, kiedy w komiksowie zrobiła się moda na blogowanie. Ostatni wpis ukazał się w grudniu 2012, ale Skonieczny z regularnym pisaniem skończył gdzieś tak pod koniec lata zeszłego roku. Szkoda, bo jego witryna pełniła w pewien sposób podobną rolę, jak piętnaście lat temu strony klubowe w Semikach. Wtedy, w czasach przed internetem, Arek Wróblewski był oknem na komiksowe uniwersum za Oceanem, a jego opisy najnowszych crossoverów Marvela czy losów Supermana po śmierci czytało się z nie mniejszą ekscytacją, niż same komiksy, w których były publikowane. Do niedawno Piotrek był dla mnie takim samym oknem, tyle że na rynek frankofoński. Pisząc o nowościach, bestsellerach i nieznanych w Polsce twórcach pozwalał mi śledzić to, do czego dostęp utrudniała mi bariera językowa.

Kontynuując wyliczankę czas na bloga „Invincible”. W swoim najlepszym okresie mógłby spokojnie stawać w szranki z „Thorgalverse” w kategori fan-site`ów, ale niestety jego autorowi, Pawłowi Deptuchowi, brakło pary i czasu, aby kontynuować swojego dzieło. Największy polski fan Roberta Kirkmana, „Żywych trupów”  i jego najlepszej moim zdaniem serii, czyli „Niezwyciężonego” wykonywał w pewnym momencie prawdziwie tytaniczną pracę pisząc niemal o wszystkim, co działa się w najlepiej sprzedających się tytułach Image Comics. Jestem cholernie dumny, że Paweł do samego końca publikował pod banderą Kolorowych Zeszytów, stając się najciekawszym z naszych spin-offów.


Mam świadomość że blogasek Macieja Pałki pochopnie policzyłem w poczet stron, które są mniej lub bardziej martwe, bo przecież co jakiś czas na jego stronie pojawiają się nowe wpisy (ostatni był datowany na „Sunday, August 18, 2013”), a sam twórca jest wciąż aktywny w środowisku. Ale strasznie brakuje mi regularnych aktualizacji na jego stronie, więc niech spieszy się z zapowiadanym jakiś czas temu remontem i wraca do regularnego pisania i blogowania! Co można znaleźć u Pałki? Właściwie wszystko. Jego strona pełni funkcję witryny twórcy, który informuje nie tylko o swoich nowych projektach, wystawach i premierach, ale pisze też o warsztacie (znakomity cykl "WWK"). Oprócz tego autor „10 Bolesnych Operacji” jest również wnikliwym obserwatorem tego, co dzieje się w komiksowie i nie stroni od komentowania co ciekawszych jego zdaniem wydarzeń. Wreszcie – Maciej jest niezgorszym publicystą i momentami w sumie szkoda, że zamiast pisać o komiksach, woli je robić. A najlepszym dowodem, że umie o nich pisać, niech będzie cykl notek o Richardzie Corbenie czy znakomita seria recenzji albumów wydanych przez Roberta Zarębę.

sobota, 21 września 2013

#1374 - Komix-Express 202

Maciej Sieńczyk w finale zmagań o nagrodę Nike - komiks "Opowieści z bezludnej wyspy" dotarły do ostatniego etapu walki o najbardziej medialną nagrodę literacką w Polsce. Sieńczyk rywalizował będzie z czterema powieściami, jednym reportażem i tomikiem poetyckim. W finale znalazły się również: "Ciemno, prawie noc" Joanny Bator, "Mokradełko" Katarzyny Surmiak-Domańskiej, "Bach for my baby" Justyny Bargielskiej, "Patrz na mnie, Klaro!" Kai Malanowskiej, "Noc żywych Żydów" Igora Ostachowicza i "Morfina" Szczepana Twardocha. Zwycięzca otrzyma 100 tysięcy złotych i statuetkę dłuta prof. Gustawa Zemły na konkursowej gali, która odbędzie się w niedzielę, 6 października. Jurorami tegorocznej, 17. edycji konkursu są: Marek Beylin, Przemysław Czapliński, Jan Gondowicz, Mikołaj Grabowski, Inga Iwasiów, Ryszard Koziołek, Tadeusz Nyczek (przewodniczący), Maria Poprzęcka oraz Joanna Tokarska-Bakir.

W Ha!Artowych zapowiedziach pojawiła się kolejna, po "Błędzie", komiksowa pozycja. Na festiwalu Ha!wangarda 2013, 3 października, swoją premierę będą miały "Opowieści graficzne" Juliana Antoniszczaka. Artysta, który był bohaterem dwóch, ważnych wystaw w warszawskiej Zachęcie i krakowskim Muzeum Narodowym, był nie tylko twórcą filmowym. Oprócz tego, że zajmował się reżyserią, pisywał scenariusze i komponował, ciągnęło go w stronę narracji za pomocą obrazów. W zapowiadanym albumie znajdą się utwory, które Antonisz stworzył na przestrzeni czterdziestu lat, często w bardzo różnych momentach swojego życia. Cztery awangardowe, nierzadko mocno surrealistyczne, odwołujące się do różnych estetyk, intermedialne komiksy (czy też "komiksy") pomieszczone zostaną w "Opowieściach graficznych". Oto ich szczegółowy opis:

„Przygody Hitlera” – komiks narysowany przez Juliana Antoniszczaka w czasach szkolnych. Antonisz umieścił na nim datę: 1954 rok, co oznacza, że stworzył go w wieku 12-13 lat. Komiks powstał przede wszystkim z myślą o młodszym bracie Juliana, Ryszardzie Antoniszczaku, który pamięta, że obaj pasjonowali się wtedy m.in. pieskiem Pifem oraz przygodami Placida i Muso z francuskiego czasopisma „Vaillant”. Inspiracje te są widoczne w stylu rysunkowym „Przygód Hitlera”.

„Pierony” (ok. 1975 r.) – historia dwóch górników ze Śląska, którzy w czynie społecznym w ramach wykonania 15000% normy, pobili rekord w ręcznym drążeniu szybu i używając jedynie kilofów, przekopali się na drugą stronę kuli ziemskiej aż do Australii. Szyb mógłby być wspaniałym kanałem komunikacyjnym między Wschodem i Zachodem, jednak z powodu Zimnej Wojny został zamknięty i zaplombowany po paru incydentach, jak wrzucanie przez „tamtych z NATO” stonki ziemniaczanej i zdjęć pornograficznych...

„Jak powstało Muzeum Filmu Non-Camera” – komiks fotograficzny z 1984 roku. Antonisz od zawsze skrzętnie przechowywał, segregował i opisywał wszystko, co stworzył. Zaczął budować pod Krakowem dom letniskowy i w pewnym momencie wpadł na pomysł stworzenia w nim Muzeum filmu Non-Camera, które stanowić miało przede wszystkim muzeum jego twórczości. Choć pomysł mógł brzmieć nierealnie w latach 80., gdy wszelką prywatną inicjatywę torpedowała władza, Antonisz z determinacją przystąpił do jego realizacji i próbował uzyskać wsparcie Ministerstwa Kultury. Część zdjęć użytych w komiksie to dokumentacja „działań promocyjnych i reklamowych” nad rzeką Rabą, które były swoistym performancem, jaki urządził przed zaproszonymi urzędniczkami z Warszawy. Antonisz uzupełnił zestaw zdjęciami rodzinnymi oraz niedoświetlonymi „odrzutami” z ciemni, i ułożył historyjkę o swoim projekcie.

„Z życia smoka” – w latach 80. Antonisz narysował dla „Gazety Krakowskiej” serię krótkich historyjek obrazkowych o smoku wawelskim i jego trudnym życiu w Smoczej Jamie. Na uwagę zasługuje fakt, że to pierwszy w historii przypadek smoka z brodą i w okularach...

Jakub Woynarowski już wspomina o możliwości "przepisania fragmentu historii polskiej sztuk", a o sam album zdążono się już w komiksowie poprztykać. Czy wydanie "Opowieści graficznych" rzeczywiście będzie jednym z najważniejszych wydarzeń tego roku i pobudzi do interesujące dyskusji nad związkami pomiędzy "sztuką", a "komiksem"? Bo o to, że będzie zarzewiem kolejnej bitwy, pomiędzy dobrze ufortyfikowanymi zwolennikami swoich racji jestem pewien. (KO)

Po informacji o rychłej premierze "Monstera" z Hanami w zeszłym tygodniu pojawiły się kolejne dobre, mangowe wieści. Tym razem dochodzą z obozu JPF i dotyczą japońskiego mistrza grozy, Junji Ito. Już w przyszłym roku ruszy kolekcja horrorów autora "Spirali" i "Odoru śmierci". Seria będzie wydawana w takim samym standardzie, jak cykl Mega Manga, ale na szczęście dla naszych portfeli, nie będzie z nią kolidować. Rocznie ma ukazywać się 3-4 albumy w tej biblioteczce strachu. Premierowy tom będzie zawierał pierwszą część historii "Tomie", które uchodzi za jedno z najlepszych dzieł Ito. Album będzie liczył około 400 stron, a jego cena zamknie się w 45 złotych. (KO)

W dziale plotek i ploteczek z naszego komiksowego forka - podobno trwają przymiarki do polskiego wydania "Comanche", serii z rysunkami Hermanna, do scenariusza Michela "Grega" Régniera. Ten klasyczny, europejski western publikowany był w latach 1972–1998 i zamyka się w 15 tomach (z czego 10 zostało narysowanych przez belgijskiego artystę). Czyżby "Wieże Bois-Maury" już okazały się tak wielkim hitem, że Wydawnictwo Komiksowe postanowiło zainwestować w kolejny tytuł Hermanna? A w Taurusie podobno zainteresowani są przejęciem czekających na swoje zakończenie serii od Manzoku, które niedawno oficjalnie zaprzestało prowadzić działalność gospodarczą. Podobno chodzi o "Koziorożca" Andreasa. Podobno oficjalne info ma się pojawiać już wkrótce. Podobno... (KO)

Ten Ongrys to ma tempo. Ledwo pojawiła się zapowiedz "Sagi Valty", a na horyzoncie już majaczy jego premiera. Pierwszy album serii wylądował w drukarni i ukaże się jeszcze w październiku. Czy Leszek Kaczanowski zdąży dopiąć wszystko na ostatni guzik na MFKiG? Ma taką nadzieje. Ja również. A na razie - opis pozycji:

Oto opowieść o tym, jak prawy i odważny Valgar z Valty pokochał piękną Astridr, czym ściągnął na siebie gniew jej ojca, okrutnego Thorgerra Argfussona. I tak jak skandynawskie sagi, tak też "Saga Valty" przenosi nas w świat wikingów, pełen magii i waśni między klanami, gdzie losami bohaterów kieruje przeznaczenie. Valgar zrobi wszystko, by walczyć o utraconą miłość, ale musi także oprzeć się zgubnej namiętności...

"Saga Valty" to przygodowy komiks autorstwa wybitnego scenarzysty Jeana Dufaux ("Skarga Utraconych Ziem", "Drapieżcy", "Krucjata"), który do współpracy zaprosił utalentowanego rysownika Mohameda Aouamirego ("W Poszukiwaniu Ptaka Czasu: Księga bogów").


Kolejną komiksową premierą na MFKiG będzie "Niecodziennik MKK". Debiutancki album Martyny Krutuskiej-Krechowicz w jednym tobie zbierał będzie jej prace, który ukazywały się do tej pory w sieciCałość ma zamknąć się na 160 czarno-białych stronach formatu A5. Wydany nakładem Zielonogórskiego Stowarzyszenia Forum Art komiks swoją prapremierę będzie miał na zielonogórskich Bachanaliach Fantastycznych 29 września. Tak wygląda jego opis:

"Niecodziennik MKK" to komiksy autorstwa zielonogórzanki, Martyny Krutuskiej-Krechowicz, które bardzo trafnie obrazują stosunki międzyludzkie naszych czasów. Sceny, które przedstawia autorka, są odzwierciedleniem rzeczywistych historii, jakie spotkały ją samą lub też osoby z grona jej znajomych. Niecodziennik jest ironicznym komentarzem, a nawet obrazem współczesnego dnia codziennego młodych ludzi, pokolenia 20 i 30+. W albumie Martyny odnajdujemy szereg spraw, które nas dotyczą; zarówno sprawy codzienne, jak i dylematy moralne czy materialne, sytuacje związkowe, obrazy z życia singielki, która żyje tu i teraz, tak jak my.

Martyna pilnie przypatruje się naszej codzienności i obrazuje ją w umiejętny i przystępny sposób. "Niecodziennik" jest komentarzem, a nawet obrazem współczesnego dnia codziennego młodych ludzi. Targetem dla tego wydawnictwa są głównie osoby w wieku 20-35 lat, zwłaszcza panie. Kobiety te, poprzez brak twarzy u postaci występujących w komiksie oraz poprzez brak jasnego określenia miejsca akcji, będą mogły się utożsamiać z wieloma bohaterkami i wydarzeniami przedstawionymi w komiksie.


Mimo tak kobiecej tematyki, a może właśnie dzięki niej, komiks ukazujący się w Internecie na stronie Martyny, czyta wielu mężczyzn. Są oni z natury ciekawi kobiecego punktu widzenia. W "Niecodzienniku" autorka sprzedaje nam sytuacje z życia w sposób dosadny i bezpośredni, czyli najlepszy do odczytania dla mężczyzny.


Papierowe wydanie "Niecodziennika" stwarza możliwość dotarcia do nowych odbiorców sztuki sekwencyjnej, jaką jest komiks. Umożliwia również utrwalenie prac Martyny. Nadal chętniej sięgamy po papierowe wydania niż po e-booki, chętniej obcujemy z namacalną książką, albumem, poświęcamy mu wtedy więcej czasu, wracamy do niego, analizujemy, czytamy od nowa. Do treści pokazywanych na stronach wracamy rzadziej, poświęcamy im maksymalnie kilka sekund, jesteśmy niecierpliwi. Zupełnie inny jest odbiór przy wykorzystaniu innego medium.


She-Devils” – tak właśnie nazywać będzie się pierwsza praca George’a Pereza dla Boom! Studios. Dla przypomnienia: legendarny twórca takich serii jak „The New Teen Titans”, Avengersczy „Wonder Woman” podpisał w lipcu ekskluzywny kontakt z tym właśnie wydawnictwem i na początku przyszłego roku poznamy pierwsze efekty tej współpracy. „She-Devils” będzie czteroczęściową mini-serią, która zapewne w przypadku sukcesu przerodzi się w regularny on-going. O samej fabule nie wiadomo zbyt wiele, ponieważ jak dotąd opublikowano jedynie teaser przedstawiający siedem pięknych, choć z pewnością niebezpiecznych białogłów, a także wypowiedź Pereza świadczącą o tym, jak bardzo cieszy się z pracy bez zgrai edytorów nad głową. (KT)

Z kolei „Deceivers” to najnowszy projekt Stevena Granta – autora zekranizowanego niedawno „2 Guns”. Debiutująca w grudniu mini-seria ma być wyjątkowa, ponieważ scenarzysta chce wreszcie zrealizować koncepcję, nad którą pracował podobno aż 30 lat. „Deceivers” opowiadać będzie o dwóch mężczyznach zwerbowanych przez CIA do wyśledzenia i złapania niejakiego Ulissesa – najbardziej nieuchwytnego złodzieja na świecie. Rysunkami zajmie się Jose Holder, w którego CV znajduje się kilka mało znanych projektów, z których przeciętny fan komiksów w USA ma szansę kojarzyć jedynie „Mars Attack the Real Ghostbusters”. Niemniej sam projekt zapowiada się interesująco. (KT)

To jednak nie koniec informacji od Boom! Studios. Wydawnictwo ogłosiło niedawno start nowego imprintu, który nazywać będzie się Boom! Box. Ukazywać będą się w nim eksperymentalne projekty autorskie nie pasujące do głównego nurtu wydawnictwa, ale jednocześnie zbyt dojrzałe, by znalazły swoje miejsce w przeznaczonym dla młodych czytelników Kaboom! Pierwszym komiksem wydanym pod tym szyldem będzie „The Midas Flesh”, o którym wiadomo na razie tylko tyle, że opowiadać ma o niezwykle inteligentnym i charyzmatycznym dinozaurze. Za sterami tej historii zasiądą popularny w Stanach twórca webkomiksów Ryan North oraz Shelli Paroline. (KT)

Ryan Browne zadomowił się w ostatnich miesiącach w siedzibie Image Comics i nie zrobił tego tylko po to, by spełniać się jako artysta. Oprócz jego prac nad serią „Bedlam” oraz gościnnego występu w „The Manhattan Projects”, artysta doprowadził także do wydania w formie zbiorczej swojego zdecydowanie najsłynniejszego komiksu „God Hates Astronauts”, będącego zakręconą komedią osadzoną w realiach superbohaterskich. Seria znana była już w momencie zbierania na nią funduszy na Kickstarterze oraz akcją promocyjną, w ramach której Browne zdecydował się stworzyć 24 strony komiksu w jeden dzień i z zadania tego się wywiązał. Ciężko jest napisać coś konkretnego na temat tej serii bez unikania spoilerów, dlatego tylko zdecydowanie polecę zapoznanie się z jedną z najśmieszniejszych pozycji, jakie miałem ostatnio okazję przeczytać. (KT)

Polscy czytelnicy niedługo pewnie przekonają się o tym osobiście, ale już teraz wspomnieć należy o dwudziestym i dwudziestym pierwszym tomie „Żywych Trupów”. To właśnie na łamach tych dwóch tomów, a konkretnie w składających się na nie zeszytach #115-126, rozegra się niezwykle ważna dla dalszych losów serii historia „All Out War”. Jeśli chcecie uniknąć ewentualnych spoilerów, nie czytajcie dalej.



-koniec strefy bezspoilerowej-koniec strefy bezspoilerowej-koniec strefy bezspoilerowej- 

Historia skupi się na sojuszu trzech społeczeństw ocalałych z apokalipsy zombie i ich wspólnej walce przeciwko złowieszczemu Neganowi i dowodzonych przez niego Saviors. Nietrudno się domyślić, że na czele „tych dobrych” stanie Rick Grimes, wspomagany przez Michonne, Jesusa i tajemniczego Ezekiela. Oczywiście nie obędzie się bez ofiar, ale to już raczej nie może dziwić czytelników tej serii. Robert Kirkman obiecuje, że „All Out War” doprowadzi do kolejnych, gruntownych zmian w świecie opanowanym przez zombiaki. Wspominamy o tym dlatego, ponieważ z reguły scenarzysta nie rzuca słów na wiatr i chociaż osobiście uważam, że seria już jakiś czas temu „przeskoczyła rekina”, z niecierpliwością czekać będę na kolejne tomy wydawane w Polsce przez Taurusa.(KT)

piątek, 20 września 2013

#1373 - Frankenstin`s Womb

Znany i zasłużony pisarz, Brian W. Aldiss twierdzi, że książka Mary Shelley „Frankenstein” to pierwsza prawdziwa i pełnoprawna powieść science-fiction. Jak dowodzi, nie dość że jej bohater świadomie odnosił się do ówczesnych teorii i odkryć naukowych, to sama historia miała (i nadal ma) olbrzymi wpływ na literaturę i kulturę masową, inspirując twórców i przyczyniając się do rozwoju samego gatunku.

Nie można odmówić mu racji. Liczba adaptacji, wariacji, pastiszów i nawiązań wydaje się nie mieć końca, a i nazwiska artystów korzystających z dziedzictwa Shelley (m.in. Tim Burton, Danny Boyle, Kenneth Branagh czy Ridley Scott) zdają się potwierdzać słowa Aldissa. Cegiełkę do tej kolekcji dołożył również Warren Ellis, bezkompromisowy scenarzysta komiksowy wielokrotnie podejmujący w swych dziełach tematy związane z transhumanizmem. Swoją historię opowiada z punktu widzenia Mary Wollestonecraft-Godwin, podróżującej przez Związek Niemiecki wraz z przyszłym mężem (Percym Shelley) i kuzynką. Ich celem jest willa Diodati nad Jeziorem Genewskim i spotkanie towarzyskie z Geroge Byronem. Nim jednak tam dotrą, robią przystanek przy niesławnym zamku Frankenstein, niegdyś zamieszkiwanym przez Johanna Dippela – głośnego pisarza, teologa i alchemika.

Nieposkromiona ciekawość Mary prowadzi ją przez labirynty ruin, w których napotyka Potwora, echo dawnych wydarzeń a zarazem zwiastuna rewolucji naukowej. Żywy, czy też eteryczny (niczym duchy z „Opowieści Wigilijnej”) ukazuje jej przeszłość - Dippela próbującego rozwikłać tajemnicę kamienia filozoficznego, eksperymentującego z elektrycznością i ludzkimi zwłokami - oraz przyszłość, w której elektryczność wykorzystywana jest do monitorowania akcji serca pacjentów i przywracania ich do życia. Przez filozoficzny dialog i monolog oraz naświetlenie pewnych faktów z jej własnego życia próbuje przygotować ją na nadejście przyszłości, której ma być ona zarzewiem. Ellis w swej opowieści odnosi się nie tylko do biografii Mary ale też do jednego z przypuszczeń, jakoby inspiracją do stworzenia „Frankensteina” była domniemana wizyta na zamku i niechlubne eksperymenty Dippela. Świadomie, czy nie, popiera twierdzenie Aldissa, przedstawiając pisarkę jako Prometeusza, który dał ludzkości nowe spojrzenie na naukę, jednoznacznie przyczyniając się do powstania science-fiction jako gatunku.

„Frankenstein’s Womb” można potraktować jako bardzo osobisty list miłosny Warrena Ellisa do Mary Shelley, gdzie autor oddaje hołd prekursorce i wyraża swoje uwielbienie dla jej dokonań. Otacza ją aurą niesamowitości i chyba podświadomie, jako twórca również poruszający się w stylistyce science-fiction, zdradza swoją zazdrość o tak przełomowy debiut. Krytycy za oceanem, bardzo chłodno przyjęli ten album, zarzucając scenarzyście zbyt monotonną narrację, mało fascynującą historię i brak jakichkolwiek zwrotów akcji i napięcia. Mam jednak wrażenie, że jemu nie zależało na dogodzeniu publiczności, a jedynie na uzewnętrznieniu swojego podziwu dla Mary Shelley i wpływu jej dzieła na całą kulturę. Zrobił to w jedyny możliwy sposób: konstruując spokojną, nostalgiczną, intymną historię. Może Ellis nie błyszczy tutaj tak, jak w innych swoich – przecież również przełomowych i znaczących – dziełach, ale dzięki temu, tak naprawdę gwiazdą w tym albumie okazuje się być Marek Oleksicki, który pokazał wszystko to co ma najlepsze w swym arsenale twórczym.

Album narysowany dla Ellisa to debiut Marka na amerykańskim rynku. Wycisnął ze scenariusza wszystkie możliwe soki i wspaniale wpisał się w ponury i tajemniczy klimat opowieści, mimo że musiał ograniczać się jedynie to statycznych kadrów. Nadał jej bardzo gotyckiego charakteru – czyli takiego, w jakim został stworzony „Frankenstein” – z wielką pieczołowitością oddając wszystkie szczegóły zarówno samego zamku, otaczającej go przyrody jak i postaci. Scena z pędzącą karetą kipi enigmatyczną grozą, zaś pierwsze spojrzenie na potwora jest tyleż przejmujące co mocno zapadające w pamięć. Z kolei kadry z eksperymentującym Dippelem to prawdziwy majstersztyk, z którego aż wybuchają wulkany energii. W szczególności uwagę należy zwrócić na design samego potwora, zmęczonego swą egzystencją, dźwigającego na barkach ciężar doświadczenia, pooranego zmarszczkami rozkładu, z oczami zbitego psa. Cudownie niepokojący i mrożący krew w żyłach. Oleksicki, za oceanem pochwalony i doceniony, pokazał się z najlepszej strony dopisując przepiękne post scriptum pod listem Ellisa, a także wystawiając sobie fachowe portfolio, które być może zaowocuje kolejnymi zleceniami na tamtejszym rynku.

Choć „Frankenstein’s Womb” nie jest dziełem wybitnym, przełomowym, ani nawet rozrywkowym, pozostawia po sobie dobre wrażenie i miłe uczucie satysfakcji. Na pewno doceni je Brian Aldiss i wszyscy ci, na których swoje piętno odcisnęło dziedzictwo Frankesnteina.

Autorem tekstu jest Paweł Deptuch

czwartek, 19 września 2013

#1372 - Wieże Bois-Maury: Babette

Przed lekturą „Wież Bois-Maury” odczuwałem ten lęk, który pojawia się u mnie zawsze przed zmierzeniem się z każdym klasykiem, na którego w Polsce musieliśmy czekać dobre kilka, kilkanaście lat. I przez ten czas balonik oczekiwań zdążył zostać napompowany do niemożebnych rozmiarów. Kiedy wziąłem do ręki pierwszy tom serii Hermanna strasznie bałem się rozczarowania. 


Bałem się, że będzie to kolejny z tych „klasyków”, który nie przetrwał próby czasu, który brzydko się zestarzał i na jego lekturę jest już (w pewien sposób) za późno. Co będzie jak nie zachwyci, skoro miał zachwycać? Oczywiście nie jest to zdrowa sytuacja, kiedy do jakiegoś tekstu podchodzi się z gotowym zestawem całkiem wygórowanych oczekiwań, z tym, że będzie on arcydziełem na czele, ale cóż – czasem tak po prostu bywa.

Na szczęście, moje obawy okazały się całkowicie bezpodstawne. Bo „Babette” to rzecz znakomita. Ale zacznijmy od początku.

W 1984 roku na łamach magazynu komiksowego „Vecu” opublikowany został pierwszy odcinek serii „Les Tours de Bois-Maury”. Jej autor, Hermann Huppen, cieszył się już wtedy famą rysownika marynarskiej serii przygodowej „Bernard Prince”, znakomitego westernu „Comanche” i znanej również polskiemu czytelnikowi „Jeremiah”. To ta autorska seria rozgrywająca się w postapokaliptycznej scenerii, która na całym świecie sprzedała się w milionowych nakładach, ugruntowała pozycję pochodzącego z Belgii artysty i uczyniła go gwiazdą frankofońskiej sceny komiksowej. Ale to właśnie „Wieże Bois-Maury”, nad którymi prace rozpoczął w 1982 roku, stały się jego opus magnum.

Akcja cyklu rozgrywa się w XII wieku, a w głównej roli obsadzony został Aymar de Bois-Maury. Postać, stylizowana nieco na cervantesowskiego błędnego rycerza, trochę na ostatniego sprawiedliwego w brudnym i okrutnym średniowiecznym świecie podróżuje po chrześcijańskich ziemiach marząc o odzyskaniu swoich rodzimych ziem. Na swojej drodze, przynajmniej w pierwszym tomie, spotyka galerię postaci, którzy dostają podobną ilość czasu antenowego, co on. Są to murarz Germain, syn Eudesa czy tytułowa Babette. Hermann przy opowiadaniu o ich losach przeskakując z wątku na wątek (po mistrzowsku, zresztą) nie skupia się na pisaniu fabuły skupionej na jednej postaci, lecz tworzy panoramiczny obraz kultury średniowieczna.

Lecz jego opowieść niewiele ma wspólnego ze średniowieczną tradycją „chansons de geste” czy całkiem współczesnymi głównonurtowymi produkcjami quasi-fantasy, mocno zakrapianymi tanią sensacją i jeszcze tańszą erotyką. Wydaje mi się, że „Wieżom” znacznie bliżej do tradycji greckiej dramaturgii. Bohaterowie, których los po części determinowany jest przez pochodzenie (fatum), a po części wynika z ich wierności wobec zasad, jakie wyznają, wikłają się w sytuacje bez wyjścia. Szlachetne stępowanie Germaina prowadzi go na niechybny stryczek, który udaje się szczęśliwie zamienić na wygnanie. Wierność kodeksowi rycerskiemu Aymara przynosi więcej szkody niż pożytku. Jest wreszcie znakomity wątek Babette, której tragizm przemówił do mnie z olbrzymią mocą.

Jako rysownikowi Hermannowi daleko do ortodoksji mainstreamowego realizmu. Artysta skręca dość mocno w stronę przerysowania, ale nigdy nie przekracza pewnej granicy karykaturalności. Choć jego kreska jest utrzymana w klasycznym dla frankofonów stylu, to w niektórych momentach pozwala sobie na „puszczenie” tła czy nawet całego kadru. Wydaje mi się, że Hermann nie jest typem rzemieślnika, który tygodniami dłubie przy jednej planszy dopracowując źdźbła trawy. Zamiast tego woli skupić się na narracji obrazem, kompozycji czy (o czym może świadczyć monumentalny jednak kadr ze strony 10) architekturze.

Boję się, że dzisiejszego "przeciętnego" czytelnika, rozpieszczonego kolorami z komputera, może nieco razić archaiczna oprawa graficzna, ale to jego strata. Po lekturze pierwszego tomu nie mam wątpliwości, że  „Wieże Bois-Maury” to dzieło wybitne, a "Babette" to jeden z najlepszych komiksów, jakie czytałem w tym roku.

wtorek, 17 września 2013

#1371 - W (komiksowej) sieci

 Bardzo dawno na Kolorowych nie obchodziliśmy 31 sierpnia. Cóż to za okazja, spytacie? Otóż na ostatni dzień wakacji przypada Dzień Bloga. Tego dnia każdy bloger powinien na swojej stronie wspomnieć o 5 jego zdaniem najciekawszych blogaskach, które odwiedza. Wydaje mi się, że ten zwyczaj niespecjalnie przyjął się w środowisku komiksowym, które niegdyś blogsferą stało, ale sam pomysł polecania gdzie się w Internecie bywa, uważam za naprawdę dobry. Bo doskonale wiem, jak do pisania dopinguje słowo kogoś, kto docenia czyjąś pracę. 

Poza tym w komiksowie (sieciowym) za dużo jest hejtu, a za mało miłości. Za mało pozytywnej energii, za mało wspierania się nawzajem. Pomyślałem sobie, że warto byłoby zrobić przegląd tego, co w polskiej sieci komiksowej najciekawsze. Zwrócić uwagę i wspomóc dobrym słowem, bo naprawdę warto.

Anonimowych złośliwców nawet nie próbuje przekonać, że nie o działania zgodnie z dyrektywami sitwy czy o smyranie się pytkami po szyi chodzi, choć oni i tak wiedzą lepiej. Zatem, życzliwy czytelniku, jeśli nie znasz, którejś ze stron, o których poniżej – kliknij. Odwiedź, poczytaj. Jeśli się spodoba, dodaj do zakładek, a jeśli już znasz – skomentuj, zalajkuj, daj znać, że jesteś, że czytasz. Że dajesz faka.

Dominik Szcześniak niestrudzenie trwa na stanowisku redaktora naczelnego „Ziniola” wykonując przy tym kawał dobrej roboty. Nie bawi się w trollerkę, nie wikła w środowiskowe wojenki i z odpowiedniego dla krytyka dystansu ocenia wydarzenia w naszym komiksowie. Współczesne, internetowe wcielenie „Z” to jedna z najbardziej solidnych marek w naszej publicystyce, którą Szcześniak zbudował (prawie!) w pojedynkę. Jest jednym z tych recenzentów, którego zdanie sobie cenię i z którym się liczę, choć nie mam złudzeń, że mamy trochę inną wrażliwość. Osobna linijka pochwały należy się cyklowi „Kibicujemy komiksiarzom”, który został ostatnio reaktywowany. Świetna sprawa! Co rano, choć nie przy kawie, również i ja przyłączam się do kibicowania i Was też zachęcam. Gdyby jeszcze w jakiejś formie wróciła „Piguła” byłbym już w pełni ukontentowany.

Jeśli przyjmiemy, że „Ziniol” to magazyn komiksowy, tytuł najlepszego bloga w polskim internecie należy się bezsprzecznie Outline Regularnie, na najwyższym poziomie, pomysłowo i na czasie – tak najkrócej można scharakteryzować blogowanie Sebastiana Frąckiewicza, który ostatnio opisuje swoje komiksowe zdobycze z Hiszpanii. Jako jednemu z nielicznych przedstawicieli komiksowa Frąckiewiczowi udało się przebić do kulturalnego mainstreamu, gdzie z godną podziwu konsekwencją pisze o komiksie. Bez kompleksów, rzetelnie, a przede wszystkim ciekawie, uprawiając krytykę pełną gębą. Jak mało kto umie pobudzić do dyskusji, o czym świadczy szum wokół akcji „Komiks Bękartem Kultury” czy kontrowersje przy włączaniu komiksu w obieg galeryjny.

Z kolei Thorgalverse może stanowić wzór klasycznego fan-site`a. Strona poświęcona kultowej serii rysowanej przez Grzegorza Rosińskiego ukontentuje każdego miłośnika kruczowłosego wikinga. Ja, choć nie jestem jakimś wielki fanem, to nie mogę nie docenić roboty, jaką wykonuje Jakub Syty. Zbierając w jednym miejscu wszystkie aktualności związane z Thorgalem, jego autorami, komiksami w różny sposób z nim powiązanymi i wieloma innymi rzeczami zostawia w tyle konkurencję z serwisów.

Listę zamyka dość nietypowa pozycja. Moja przygoda z forkiem zaczęła się tuż po tym, jak fuzja WAKa z Polterem skończyła się nie najlepiej dla obu serwisów. To było dobre 10 lat temu. Byłem wtedy wyszczekanym smarkaczem, zawsze skorym do zaczepki, któremu w głowie był tylko „Produkt”, super-hero i gołe baby. Na forum Gildii spotkałem mnóstwo osób, którzy otwarli mi oczy na komiks. Z czasem stali się po części moimi tutorami, po części partnerami do dyskusji, a w całości sieciowymi znajomymi. Wielu z nich do dziś nimi pozostało, choć dziś na forku pojawiają się już rzadko. Bo to nie to samo miejsce, co kiedyś. Słuszne będą narzekania na „poziom dyskusji” (bo z czasem więcej było gadania o folijałkach i osobistych wycieczek, niż pobudzających do refleksji dysput), na wiecznie nie działającą opcję „szukaj”, na zbyt opieszale lub pochopnie działającą moderację. Niemniej forum Gildii było, jest i prawdopodobnie będzie największą polską społecznością skupiającą komiksowych czytelników. Wciąż jest żywe, wciąż przybywa użytkownik, wciąż coś się dzieje. Wpadajcie, bo czasem warto.

poniedziałek, 16 września 2013

#1370 - Trans-Atlantyk 218: Marvel Comics w grudniu

Grudzień w Marvelu będzie czasem początków i końców. Przede wszystkim kończyć się będzie „Infinity”, a zaczynać - „Inhumanity”. Przywykliśmy, że w przemyśle komiksowym, a szczególnie w Domu Pomysłów, czas mija od eventu, do eventu. Hate it or love it, tak po prostu jest. Nowy status quo Ziemi 616 zostanie zdefiniowany w komiksach pod wspólnym szyldem, ale Axel Alonso unika raczej słowa event. Wydaje się, że główną oś fabularną będzie można śledzić czytając one-shot zatytułowany po prostu „Inhumanity”, którego kontynuacją będzie dwuczęściowe „Inhumanity: The Awakening”, bezpośrednio powiązane z „Infinity: The Hunt” Matta Kindta, które potem przejdzie w regularny on-going "Inhuman". Ale to nie wszystko, bo co to byłby za "event" bez tie-inów? Tych naliczyłem sporo, bo w sumie aż sześć. „Avengers A.I.” #7, „Uncanny X-Men” #15, „Avengers Assemble” #22, „Indestructible Hulk” #17, „New Avengers” #13 oraz „Mighty Avengers” #4 ukażą się z .INH przy swoim numerze.

Początek „Inhumanity” łączy się również z druga falą tytułów Marvel NOW!, która będzie oficjalnie nazywać się „All-New Marvel NOW!”. W zeszłym tygodniu wspominałem, że w jej ramach wystartują dwie nowe serie - „Inhuman” oraz „All-New Invaders” - ale pod tym samym szyldem ukaże się również grudniowy zeszyt „Avengers”. Będzie on miał całkowicie dziwaczny numerek, mianowicie #24.NOW i prawdopodobnie będzie czymś w rodzaju „drugiego sezonu” tej serii. Jonathan Hickman zamykając wątki, które ciągnęły się od pierwszego numeru, rozpocznie nową historię, która będzie doskonałym momentem dla nowych czytelników, aby rozpoczęli swoją przygodę z Mścicielami. Podobnie rzecz ma się mieć z „Novą” pisanym przez Gerry`ego Duggana. Seria reklamowana jest metką „All-New Nova Now”, a nie „All-New NOW!”, ale w gruncie rzeczy niewiele to zmienia.

W grudniu swój finał będzie miała seria "Scarlet Spider-Man". Dzieje jednego z klonów Petera Parkera dobiegną swojego końca w jubileuszowym , 25. numerze jego solowego on-goinga. Znany z niesławnej "Clone Sagi" Kaine znowu musi się zmagać ze schorzeniem, które powoduje degenerację jego komórek. Scenarzysta serii Christopher Yost chce pokazać, że można odejść od banalnego schematu historii o odkupienie herosa. Losy Scarlet Spidera to nie kolejna opowieść o tym, jak bohater pokonuje kryzys, wygrywa z własnymi słabościami i dostaje się na szczyt. Nie tym razem, zdaje się mówić Yost, nie tym razem. Czasami się po prostu nie udaje.

Swoją uwagę zwraca również brak piątki oryginalnych X-Men w zapowiedziach mutanckich serii - grudzień ma być finałem "Battle of the Atom". Czyżby więc oznaczało to, że jubileuszowy event sprawi, że znikną/zginą/wrócą do swojej linii czasowej? Nic pewnego na ten temat napisać się nie da, w przeciwieństwie do zawartości "Wolverine and the X-Men" #39, w których ma dojść do team-upu Logana ze Scottem Summersem. Czyżby konflikt, który podzielił dwóch mutantów dobre dwa lata temu nareszcie został zażegnany? Z jeszcze większą pewnością będzie można przyjąć, że X-23 przeżyje to, co przygotował Arcade uczestnikom "Avengers Areny". Młodociany klon Wolverine`a po przygodach w Murderworldzie ma wrócić na scenę mutanckich wydarzeń i wdać się w romans z postacią, której tożsamość pozostaje tajemnicą.

Marvel znalazł ciekawy sposób na pozyskiwanie artystów. Brian M. Bendis na Twitterze zaczął nagabywać twórców związanych z DC Comics, aby przeszli do konkurencji. Zachęcał między innymi J.H. Williamsa III i Kevina Maguire'a do spróbowania swoich sił w Domu Pomysłów. Nie wiadomo, czy właśnie za sprawą talentów negocjacyjnych Bendisa, ale Maguire bardzo szybko trafił do Marvela. Po tym jak rysownik został usunięty z "Justice League", jego nazwisko pojawiło się w zapowiedziach "Guardians of the Galaxy". W numerze 10. narysuje historię skupiającą się na postaciach Angeli i Gamory. Czy J.H. Williams również skorzysta z zaproszenia Bendisa?

Kathryn Immonen (scenariusz) i David Lafuente (rysunki) będą autorami pierwszego annuala "Avengers". Nowi autorzy dadzą Mścicielom trochę odetchnąć na Gwiazdkę, po tym co zgotował im Jonathan Hickmana na łamach regularnej serii. Kiedy wszyscy cieszą się świątecznym nastrojem, służbę w Avengers Tower pełni Kapitan Ameryka i tylko z pozoru wydaje się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, kiedy do bazy wdziera się jeden z wrogów zespołu, i tak dalej, i tak dalej. Zapowiada się zwyczajowo, choć nie braknie również miejsca na debiut nowej postaci w uniwersum Marvela - stawiałbym, że Zamira będzie jedną z pierwszych, nowych Inhumans, którzy pojawią się na Ziemi w związku z rozpyleniem mgieł Terriganu po całej planecie.

I na zakończenie marvelowskiego raportu z grudnia - Peter Parker powraca. Przynajmniej w pewien sposób. Podczas ostatniego miesiąca roku ukaże się pięć specjalnych wydań "The Amazing Spider-Man" #700. Każde z nich będzie umiejscowienia przed wydarzeniami, które doprowadziły do nieoczekiwanej zamiany miejsc z Ottem Octaviusem, a ich koncepcja przypominać będzie formułę "Untold Tales". Wśród twórców poszczególnych historii wymieniane są nazwiska takich artystów, jak David Morell (autor książkowego "Rambo"), Klaus Janson, Joe Casey, Emma Rios, Jen Van Meter, Lee Weeks czy Kevin Grievioux. Dla oryginalnego (i jedynego dla wielu fanów) Człowieka-Pająka będzie to pierwszy występ od roku. Amerykańskie komiksowo przyzwyczaiło się już do Octopusa w roli Spidera, ale oczywistym jest, że wcześniej czy później wszystko wróci do normy. Obecne zawirowania w rodzinie spider-serii mogą wskazywać, że coś jest na rzeczy. Czyżby te "Amazingi" były zapowiedzią wielkiego powrotu? Niby Christos Gage mówił coś o tajemnicy, której Dan Slott nie mógł ujawnić, ale przecież do premiery drugiego filmowego "The Amazing Spider-Mana" zostało jeszcze kilka dobrych miesięcy...