piątek, 22 listopada 2013

#1431 - Witchblade: Redemption vol.1

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a pierwotnie ukazał się on na łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam.

Na początek mała anegdotka, związana z tym właśnie komiksem. Przeglądając ofertę jednego ze sklepów internetowych sprowadzający komiksy z USA natknąłem się właśnie na "Witchblade: Redemption" vol.1 w cenie mniej więcej 18 złotych. Pomyślałem sobie: „o, najwyższa pora zacząć zbierać run Marza od samego początku, zwłaszcza po tak okazyjnej cenie!”. Bez wahania zakupiłem komiks, nie czytając nawet jego opisu. Byłem święcie przekonany, że kupuję pierwszy tom "Witchblade". Mądry polak po szkodzie, jak mawia stare, sprawdzone powiedzenie. To jedno słówko ("Redemption"), które gdzieś po drodze mi umknęło sprawiło, że zamiast początku przygody Rona Marza z Sarą Pezzini, trafiłem w sam jej środek.



Na szczęście opis zbioru, do którego wreszcie dotarłem i nawet go przeczytałem, wysuwał twierdzenie, że jest to „idealny moment na rozpoczęcie śledzenia przygód ikony wydawnictwa Top Cow”. Od razu pragnę was poinformować – nie, nie jest. Akcja pierwszego tomu "Witchblade: Redemption" rozpoczyna się tuż po zakończeniu historii "War of the Witchblades" (oryginalne zeszyty #125-130) i przynajmniej przez pierwsze dwadzieścia stron mocno da się to odczuć. Dodam zresztą, że wydawca pokusił się o umieszczenie na początku zbioru dwustronicowego przypomnienia/uświadomienia rzeczy, które powinniśmy wiedzieć siadając do lektury komiksu. To chyba samo w sobie najlepiej świadczy o tym, że osoby zupełnie nie znające historii Sary Pezzini, mogą czuć się trochę zagubiene. Na szczęście im dalej w las, tym już tylko lepiej.


"Witchblade: Redemption" vol. 1 nie ma jednej, spójnej fabuły. Są to trzy krótsze historie, których w zasadzie nic ze sobą nie łączy. Przyjrzyjmy się im po kolei. Pierwsza z nich, to coś, co określiłbym bardziej jako "War of the Witchblades: Aftermath". Na łamach tej liczącej raptem 22 strony historii obserwujemy jak Sara Pezzini wraca do normalnego życia po ostatnich wydarzeniach, przedstawionych w ósmym tomie poprzedniej serii Znajduje się tu mnóstwo odwołań do wspomnianego zbioru. Pojawia się nawet postać nowej Angelus i scena, w której ona występuje ma charakter bardzo symboliczny, ponieważ kończy pewną erę w życiu obu bohaterek. Jak więc w pełni zrozumieć ma ją zupełnie świeży czytelnik? Tego niestety nie zdradzono.

Kolejne dwa zeszyty, z których składa się zbiór, to już historia od której "Witchblade: Redemption" tak naprawdę powinno się zacząć. Opowiada ona o śledztwie Sary i Patricka Gleasona – zawodowo i prywatnie partnera detektyw Pezzini. Dotyczy ono dzieci, które zaginęły w jednym z okolicznych lasów. W samym jego środku znajduje się pewien zniszczony most, który okaże się być kluczem do rozwiązania zagadki. Nie jest to historia szczególnie oryginalna, ale dzięki temu, że scenarzysta bardzo fajnie ukazał relację pomiędzy Sarą, a Patrickiem i zepchnął nieco Witchblade na drugi plan, czyta się ją lekko, łatwo i co najważniejsze - przyjemnie. Podkreślić trzeba fakt, że osobiście najbardziej podobały mi się właśnie te fragmenty, w których sam artefakt pozostawał w ukryciu. Być może rację miał Ron Marz, gdy w jednym z wywiadów stwierdził, iż seria "Witchblade" jest tak popularna, bo oprócz seksownej superbohaterki, Sara Pezzini ma także ciekawy i skomplikowany charakter, czego nie można powiedzieć o sporej części innych heroin.


Najwięcej Witchblade w Witchblade zawiera druga połowa zbioru, na którą składa się historia „Almost Human”. Na jej łamach Sara krzyżuje swoje drogi z inną znaną bohaterką wydawnictwa Top Cow – Aphrodite IV. Jednocześnie jest to ta część albumu, która najmniej przypadła mi do gustu. Być może wynika to z faktu, że jest to bardzo typowy team-up, jakich w amerykańskich komiksach można spotkać naprawdę ogromną ilość. Bohaterki najpierw walczą ze sobą, potem znajdują nić porozumienia i wspólnego wroga, przeciw któremu łączą siły. Zieeeew, to już wszystko było. Mnóstwo akcji, wybuchów zderzyło się tu z zerową ilością oryginalności, czego wynikiem był mój czytelniczy zawód. Jako fan runu Marza doskonale wiem, że tego scenarzystę stać na znacznie więcej.

W powyższych akapitach jest naprawdę sporo narzekania. Mimo wszystko nie ocenię tego albumu nisko, ponieważ jest coś, co zrekompensowało mi całe niezadowolenie związane ze scenariuszem. Są to naturalnie niesamowite rysunki Stjepana Sejica. To, co wyczynia ten facet po prostu nie można inaczej określić. Owszem, zawsze znajdą się zarzuty, że w jego ilustracjach jest zbyt dużo obróbki komputerowej, ale mi zupełnie to nie przeszkadza. Właśnie dzięki umiejętnemu korzystaniu z dobrodziejstw techniki rysunki Sejica są niepowtarzalne. Oryginalny styl, świetnie dobierane barwy, dokładna kreska - do niczego nie można się przyczepić.

Na plus premierowego albumu "Witchblade: Redemption" policzyć trzeba także kolejne dwie rzeczy: niską, bo wynoszącą zaledwie pięć (!!!) dolarów, cenę oraz spora liczbę dodatków (niemal tradycyjną dla wydań z logo Top Cow na okładce). Oprócz standardowej galerii okładek do poszczególnych zeszytów dodano krótki preview zbioru "Darkness: Accursed" vol. 1 oraz zestaw wypowiedzi twórców opisujących proces powstawania niektórych wariantów okładek. Miła rzecz. Oby w kolejnych trejdach wydawnictwo Silvestriego także potrafiło czyś zaskoczyć.


Pierwszy tom nowego on-goingu z Sarą Pezzini polecam przede wszystkim fanom tej postaci. Nowi czytelnicy będą mieli spory problem, aby wstrzelić się w fabularną ciągłość przygód nosicielki Witchblade. Warto jednak zadać sobie pytanie: czy wydatek rzędu 20 złotych na ten komiks naprawdę jest tak straszny, by nawet nie spróbować? Ode mnie mocna czwórka.

Brak komentarzy: