piątek, 8 listopada 2013

#1415 - Jan Hardy #01

Tekst (w wersji skróconej o jeden akapit) opublikowany jednocześnie na łamach Magazynu Miłośników Komiksu KZ. Jako post scriptum wrzucam tu komentarz autora komiksu.

Pamiętam, że kilka miesięcy temu, zanim jeszcze "Jan Hardy" wylądował w drukarni, miałem już wymyślony wstęp do niniejszego tekstu. Zaczynał się on od niesubtelnego zasugerowania potencjalnemu czytelnikowi, że Jakub Kijuc, choć teoretycznie wykonywaniem najstarszego zawodu świata się nie zajmuje, to ma z nim wiele wspólnego. Bo przecież jeszcze niedawno wystawiał on swoje prace w punkowym (czy też lewackim) lokalu "Tektura" i niemalże cały czas poświęcał awangardowemu "Konstruktowi", aby w jednej chwili - tej dokładnie, kiedy hasło "komiks patriotyczny" pokochało ONR i spółka - ukazał się on światu jako nacjonalistyczny ultra-katolik na każdym kroku wojujący ze wszystkim, co tylko kojarzyć się może z tzw. czerwoną hołotą.

Cóż, nagła zmiana postawy i zaskakująco szybka jej radykalizacja budzą zdziwienie i aż się proszą o jakieś złośliwości, ale tu wypadałoby jednak zadać kilka pytań. Jak duże znaczenie mają okoliczności powstania utworu? Skoro Kijuc, choć z "Konstruktu" nie rezygnuje, niejako odcina się od swojej artystycznej przeszłości, to czy zasadnym jest ocenianie jego najnowszego dokonania w kontekście jego całej działalności? Teoretycznie żadnego utworu - niezależnie od medium, do którego przynależy - nie można oceniać pomijając kontekst, ale co w wypadku "Jana Hardego" jest kontekstem właściwym? Wszak kolega Jakub nie ma już w nazwisku quasi-artystycznego "y", lecz zwykłe "j". A więc przyjmijmy, że liczy się tylko tu i teraz.

"Jan Hardy" to w moim mniemaniu komiks o bardzo dużym potencjale. Postmodernizm niby nie ma wiele do zaoferowania, ale postmodernistyczna zabawa historią - a tym "Hardy" właśnie jest - zdaje się kryć w sobie niemało zdrowego orzeźwienia. Dobrym na to przykładem są choćby tarantinowskie "Bękarty wojny", film wprawdzie nierówny, a jednak rozwijający nurt, który zdawał się być skazanym na brak jakiegokolwiek rozwoju. W Polsce, jak wiadomo, postmoderny brak. Abstrahując od ogólnego poziomu jej jakości/wartości, postrzegam to jako coś złego. Bo nawet najgorsze gówna zdarzać się powinny, ażeby sztuka mogła się w pełni rozwijać. Raz było blisko, byśmy tego typu utwór mogli na naszym podwórku mieć - na mijający właśnie rok zapowiadana była pełnometrażowa animacja "Hardkor '44" Tomasza Bagińskiego. Niestety, do jej realizacji nie doszło i chyba już nie dojdzie. Niektórzy się cieszą, gdyż postrzegali ją jako
gwałt na naszej historii, innym zaś pozostaje "Jan Hardy".

Z jednej strony komiks ten spełnia moje oczekiwania, z drugiej - okazuje się być również tym, czego się obawiałem. Ostatecznie jednak oceniam go bardziej na plus niż na minus. Ale zacznijmy od początku. Fabuła przedstawia świat, nazwijmy to, alternatywny, gdzie Żołnierze Wyklęci (a przynajmniej ci - czy też część z tych - którzy wchodzą w skład grupy R.O.T.A.) okazują się być swojskim odpowiednikiem superbohaterów. Radiowa kontrola nad roślinnością, teleportacja, niezrównana siła i wytrzymałość - z naszymi wojakami Sowieci nie mają lekko, nawet jeśli w swoich szeregach mają oni golemy skrzyżowane (?) z Cthulhu. Polacy mają kopać dupy czerwonym aż zniszczą całe ZSRR - to tutaj zapewne jedyna słuszna opcja (nie, żeby mi się nie podobała).

Najmocniejszą stroną "Hardego" są bohaterowie. Nie tylko ci, których widzimy w akcji, ale też ci, o których się ledwie wspomina (niekoniecznie słownie, skoro na pewnym kadrze przychodzi nam zobaczyć znakomite tło w postaci portretów licznych polskich herosów o pseudonimach takich jak Piotr Odwaga czy Radowy Człowiek). Nie chodzi przy tym o to, jak dobrze są napisani - bo jak na razie każdy jest najwyżej naszkicowany - lecz o to, jak wiele z nich można prawdopodobnie wycisnąć. Obserwowanie niektórych z nich, zwłaszcza Niedźwiedzia Wojciecha, sprawiło mi sporo frajdy. Głównym powodem tego stanu rzeczy wydaje mi się inspirowanie się przez Kijuca twórczością Mike'a Mignoli, oczywiście z opowieściami o Hellboyu na czele. To jakby obserwujące bohaterów otoczenie, postawienie na lokalny folklor, swego rodzaju wyciskanie niezwykłości z dnia codziennego, pulpowe rysy opowieści... Tylko ironii brak, a to pierwszy z kilku niemałych minusów tegoż komiksu.

Brak ironii sprawia, że "Hardemu" ostatecznie bliżej jednak do "Kapitana Ameryki" niż "Hellboya". A dokładniej, do pierwszej odsłony "Kapitana Ameryki", do tych jego przygód, które rząd amerykański masowo podrzucał swoim żołnierzom walczącym w Europie z Hitlerowcami. Znaczy się propaganda, propaganda i jeszcze raz propaganda. Powiedzmy, że nie mam pretensji o przesłanie, ale kiedy brak jakiegokolwiek dystansu, to komiks staje się miejscami niezamierzenie komiczny. "Każdy stolem czerpie siłę ze swojej niezłomności i siły charakteru" - mówi o sobie bohater tytułowy. "Ja jestem katolikiem i patriotą. Moja siła to wartości, które powinny być bliskie każdemu Polakowi. A są to: Bóg, honor i umiłowanie ojczyzny." Bardziej nachalnie i łopatologicznie już chyba nie można. Co nie znaczy, że subtelności brakuje na każdym kroku. Weźmy chodźmy wspomnianego wcześniej golema. Osobiście zawsze gębą automatycznie mi się uśmiecha, kiedy taką postać widzę w filmie czy komiksie, ponieważ jest to mój ulubiony z archetypów opowieści z dreszczykiem. Tu jednak rozchodzi się o to, że to przecież postać wywodząca się z legendy żydowskiej. Pozostaje tylko cieszyć się (powiedzmy, że cieszyć się), iż nie zostało to powiedziane czytelnikowi wprost.

Ostatnim minusem jest strona wizualna utworu. O ile w "Konstrukcie" pewną nieczytelność rysunków autor mógł usprawiedliwiać awangardowym charakterem dzieła, o tyle tutaj ewidentnym staje się, że prawdziwie dobrym rysownikiem to on wcale nie jest. Nie tylko ze względu na wspomnianą nieczytelność, ale też zwyczajną brzydotę i niechlujność wybranych fragmentów opowieści. Nie wątpię, że mogłoby być lepiej, gdyby tylko Kijuc się tak nie spieszył z płodzeniem swojego dzieła. Fani czekali bardzo niecierpliwie i, jak mi się wydaje, autor przyspieszał tempo tak bardzo, jak to możliwe. Kto wie, może nawet zarywał wszystkie noce po kolei wypełniając swój nos białym proszkiem niczym amerykańscy piloci szykujący się do zbombardowania Berlina (bo czego to się nie robi dla Ojczyzny?). A to przecież zawsze odbija się na jakości dzieła. Widać to nie tylko na rysunkach, ale i w nieco kulejącej dramaturgii. Rzecz składa się bowiem z regularnych przeskoków czasowych, tj. z teraźniejszości do przeszłości. To, o czym autor opowiada jest ciekawe, ale przy klejeniu kolejnych epizodów zabrakło płynności (polecałbym zasadę analogii, fajna sprawa).

Przy tym wszystkim dziwne więc, że "Jana Hardego" nie lubić jednak nie potrafię. Mam szczerą nadzieję, że Kijuc kolejne części bardziej dopracuje i zrezygnuje z oczywistych zagrań pod prawicową publikę. Nie dlatego, że bolą mnie jego poglądy, a dlatego, że w ten sposób obniża poziom utworu, którego potencjał jest zbyt duży, ażeby na jego marnowanie tylko wzruszać ramionami.

Post Scriptum

Na fejsbukowym fanpejdżu komiksu recenzja ta nie została podlinkowana (nie od razu, nie przez Kijuca), ale bez odpowiedniego komentarza się nie obyło: "Jakiś czas temu postanowiłem nie udostępniać tekstów mających wyglądać jak recenzje komiksów, a będącymi już z samego założenia czymś innym. W jednym z takich tekstów zostałem nazwany 'ultrakatolikiem'. Nie ma i nie było czegoś takiego. Albo się jest katolikiem, albo się nie jest. Je jestem i właśnie dlatego nie udostępniam tych gadzinowych tekścików. Wybaczam Wam autorzy:). I cytacik na dziś: >>I mimo, że św. Jan Ewangelista widział w swojej wizji wiele dziwnych stworów, na pewno nie ujrzał nic, co dorównywałoby dzikością choćby jednemu z jego komentatorów.<<"

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ta recka to zwykła propaganda. Autor bidny myśli, że pisze niepropagandowo, a nie wie, że myśli, tak jak mu do głowy nakładło. Przykre.

Mypon

Anonimowy pisze...

Ten komiks to zwykła propaganda. Autor bidny myśli, że pisze niepropagandowo, a nie wie, że myśli, tak jak mu do głowy nakładło. Przykre.

Pyton

Maciej Pałka pisze...

Ten komentarz to zwykła propaganda. Autor bidny myśli, że pisze niepropagandowo, a nie wie, że myśli, tak jak mu do głowy nakładło. Przykre.

Kypon

Anonimowy pisze...

Sie chłopaki bawią w głupawe komentarze. Sprawa jest banalnie prosta. Autor recenzyjki to kawał drania. I wszystko w temacie.

B