środa, 29 stycznia 2014

#1512 - Batman. Detective Comics #2: Techniki zastraszania

DC Comics wiele ryzykowało z zakrojoną na szeroką skalę rewolucją w swoim komiksowym uniwersum. Początkowo New 52, czyli świeży (no, prawie) start wszystkich serii okazał się olbrzymim sukcesem. Najlepszym przykładem tego był premierowy zeszyt "Justice League". Seria pisana przez Geoffa Johnsa i Jima Lee od początku była skazana na sukces, ale nikt nie spodziewał się, że będzie on aż tak spektakularny. 200 tysięcy egzemplarzy pierwszego nakładu, cztery dodruki, zainteresowanie mediów – nieśmiało zaczęto wieszczyć koniec kryzysu amerykańskiego przemysłu komiksowego.



Przedwcześnie, jak się okazało. Czytelnicy, którzy zachęceni inicjatywą DC Comics dali szansę nowym seriom, szybko zorientowali się, że zostali zrobieni w konia. Nowa 52 okazała się głęboko przemyślanym i świetnie przeprowadzonym chwytem reklamowym, którego celem było sprzedanie tego samego produktu w innym opakowaniu. Pewnie nie tylko ja poczułem się trochę oszukany z tym „nowym początkiem”. Nie przeczę, że w nowej ofercie DC znajdzie się kilka interesujących pozycji, ale większość z nich to bardziej marnej jakości superbohaterskie czytadła, które dzięki odpowiedniej marketingowej narracji szybowały na listach sprzedaży.

Jednym z takich „bestsellerów” była seria "Detective Comics". Liczba zamówionych przez sklepy komiksowe w sieci Diamonda egzemplarzy – jednego z najstarszych i najbardziej zasłużonych dla amerykańskiego przemysłu komiksowego tytułu – od września do listopada 2011 roku przekraczała magiczne 100 tysięcy (nie licząc dodruków; premierowy zeszyt wracał do drukarni aż sześciokrotnie!). Pomimo delikatnego spadku popularności aż do czerwca 2012 seria utrzymywała się w pierwszej dziesiątce tego rankingu. Te liczby powinny robić wrażenie. I najwidoczniej zrobiły na Tomaszu Kołodziejczaku. Szef Klubu Świata Komiksu, który prawdopodobnie pod wpływem komercyjnego sukcesu Nowej 52, postanowił dać szansę superherosom, od których zwykł się trzymać z daleka, bo „w Polsce się nie sprzedają”. Nie mam wątpliwości, że przy doborze komiksów do cyklu Nowe DC Comics (jak przetłumaczono New 52) kierował się bardziej wynikami finansowymi uzyskiwanym przez dany tytuł, a nie ich rzeczywistą jakością. Postawił na dwa, absolutne bestsellery rebootu DC, czyli "Justice League" Geoffa Johnsa i Jima Lee oraz Batmana Scotta Snydera i Grega Capullo, niewiele ryzykując z "Action Comics" Granta Morrisona i Ragsa Moralesa oraz rzeczonym "Detective Comics" Tony`ego Daniela.

Kołodziejczak się nie pomylił – nowa linia komiksów superbohaterskich okazała się wielkim przebojem naszego rynku. Kolejne albumy znikały z półek sklepowych, zarówno tych wirtualnych, jak i „stacjonarnych” z szybkością, która musiała zaskoczyć samego wydawcę. Szczególnie dotyczyło to komiksów z Batmanem, który okazał się ulubionym amerykańskim superherosem Polaków. Nakłady poszczególnych albumów z jego udziałem, zarówno te premierowe (z serii "Batman" czy "Detective Comics"), jak wznowienia ("Zabójczy żart") wyczerpywały się błyskawicznie i na rynku wtórnym potrafiły osiągać niebotyczne ceny. Egmont trafił na żyłę złota, a fani super-hero zaczęli zacierać ręce na myśl o tłustych latach, które mają nadejść.


Tylko czy na pewno jest się z czego cieszyć? Wydaje mi się, że obecna polityka Egmontu może świadczyć wyłącznie o jego słabości. Wydawnictwo z rynkowego demiurga, który trzymał w ręku rząd komiksowych dusz, który kreował czytelnicze gusta i rynkowe trendy (z różnych skutkiem), zmieniło się w cwanego koniunkturalistę, wrażliwego na najmniejszego fluktuacje w branży. Potrzeba było splotu niezwykle sprzyjających okoliczności, aby komiksy z Gackiem wreszcie zaczęły dobrze się sprzedawać. I fajnie, cieszę się, że sytuacja na rynku się poprawiła. Rozumiem nawet, że Egmont to nie firma charytatywna i musi zarabiać na tym, co robi. Dlatego wydaje te komiksy, które się sprzedają, a kasuje te serie, które zalegają w magazynie. Ale jako czytelnika niewiele mnie to obchodzi. Dla mnie liczy się komiks i chciałbym, żeby był dobry. Tego, niestety, nie da się powiedzieć o drugim tomie "Detective Comics"…

Przez lekturę "Technik zastraszania" brnie się z trudem. Skrypty Tony`ego Daniela przywołują najgorsze, pulpowe dziedzictwo Mrocznego Rycerza. To naiwne, pseudo-detektywistyczne historyjki, pełne efektownych splaszów, przegadane i całkowicie sztampowe. Batman z "Detective Comics" vol.2 to nie postać, którą kochają tysiące fanbojów na świecie, to nie inspirująca kolejne pokolenia twórców ikona przemysłu komiksowego, tylko kolejny szablonowy superheros, przeżywający przerysowane, momentami wręcz karykaturalne przygody z gatunku tych, które są większe niż życie. Choćby w pierwszym zeszycie "Detective Comics Annual", w którym oglądamy jakieś pojedynki na siłę umysłu dwóch kiepsko napisanych villainów, pełne absurdalnych intryg i podniosłych monologów z zupełnie innej komiksowej epoki. Pełne bezsensownych nawalanek, pozbawione fabuły, wyprane z jakichkolwiek emocji. Im bardziej zagłębiałem się w lekturę i odkrywałem nowe pokłady debilizmów, tym bardziej tęskniłem do tego starego Mrocznego Rycerza, sprzed ery Nowej 52, które pokochałem czytając semikowskie Batmany, które przecież również były amerykańskimi produkcyjniakami, ale robione były z klasą, której Danielowi brakuje.

Co gorsza, album sprawia wrażanie worka do którego powrzucano bez ładu i składu różne historię. Jest więe tie-in do crossovera "Night of the Owls", wspomniany one-shot z wydania annualowego, historia z numeru zerowego i back-up story z Two Face`m. Ta ostatnia jeszcze szczególnie interesująca, ponieważ autorem rysunków jest Polak, Szymon Kudrański. Jego praca jest jednym z niewielu pozytywnych aspektów tego wydania zbiorczego. Ze swoją brudną, realistyczną i mroczną kreską przynosząca na myśli dokonania Micheala Larka pozytywnie odstaje od oprawy graficznej całości. Autorem większości jest sam Daniel – lepszy w roli rysownika, niż scenarzysty. Niewiele, ale jednak. Jako jeden z wielu epigonów Jima Lee, który podobnie, jak jego idol ma duże problemu z dotrzymywaniem terminów i często musi ratować się tymczasowymi zastępcami. W Technikach zastraszania w tej roli występują między innymi Ed Benes, Pere Perez czy Julio Ferreira. Efekt jest opłakany – wizualnie komiks jest niespójny, niemile zgrzytając przy lekturze.


Pisany przez Tony`ego Daniela "Detective Comics" może stanowić kwintesencję tego, co najgorsze w superbohaterskim mainstreamie. Nudne, sztampowe, kiczowate. Podobno po tym, jak serię przejmuje John Layman, czyli od trzynastego zeszytu poziom rośnie. Musi, bo już niżej chyba nie może spaść.

4 komentarze:

Simon pisze...

Niestety trudno nie zgodzić się z powyższym tekstem. Piszę niestety, ponieważ czytałem Techniki zastraszania i miałem podobne odczucia. Jeśli chodzi o Egmont, to obawiam się ze wydawnictwo chcąc płynąć na fali zainteresowania superhero, może postawić na słąbe tytuły i mocno się na nich przejechać. Talon i All-Star Western to duże ryzyko... Aż dziw bierze, że nikt nie wpadł na pomysł aby wydać Green Arrow, przecież serial jest całkiem popularny:)

Anonimowy pisze...

Green Arrow chętnie bym ujrzał w ofercie Egmontu, tym bardziej że jest serial. niestety Green Arrow rozkręca się chyba dopiero jak serię przejął Jeff Lemire.

Kuba Oleksak pisze...

Mam żal do Egmontu, że zdecydował się na politykę "sprzedajmy byle jakie gówno z Batmanem, bo i tak się sprzeda", zamiast "na fali popularności spróbujmy wylansować coś ciekawego, coś niebanalnego, co odstaje od średniej". A jeszcze smutniejsze jest to, że Kołodziejczak tłucze te Batmany, a ludzie je kupują.

"Green Arrow" podobno od przyjścia Lemire daje rade, ale przecież jest całkiem sporo innych interesujących pozycji - "Batwoman", "Animal Man", "Swamp Thing", żeby wymienić tylko kilka.

Simon pisze...

Zgadzam się. Podałem przykład Green Arrow, bo dla mnie to no-brainer, gdy spojrzymy na sukces Żywych Trupów Taurusa, na fali popularności serialu Walking Dead w Polsce. Bardzo prawdopodobne, że zadziałałby ten sam mechanizm. Do Batwoman, Swamp Thing czy Animal-Mana dorzuciłbym Flasha, który jest całkiem niezły i nie był jeszcze publikowany w naszym kraju.