Po przeczytaniu pierwszego tomu z cyklu "Wieże Bois-Maury", który publikowany jest od września ubiegłego roku przez Wydawnictwo Komiksowe, byłem może nie rozczarowany, ale zawiedziony. Szumne zapowiedzi oficyny, że będziemy mieli do czynienia z arcydziełem, spowodowały, że spodziewałem się nie wiadomo jakich "fajerwerków". Tam i siam, ustnie i pisemnie przekazywałem swoją opinię, bardziej odradzając, niż zachęcając do kupna.
Miesiąc później przeczytałem album "Heloiza de Montgri" i mnie olśniło: siłą tej serii jest klasyczna robota wykonana przez rysownika i scenarzystę Hermanna Huppena oraz kolorystę, którym w wypadku "Heloizy..." był Fraymond, czyli Raymond Fernandez.
Głównymi bohaterami serii są: błędny rycerz Aymar de Bois-Maury, który nie posiada swego zamku, a ziemie jego przodków zostały zajęte (podbite?) przez obcych oraz jego wierny giermek Oliwier. Scenerią ich tułaczki jest średniowieczna Francja. Rycerska saga Hermanna stara się przybliżyć czytelnikowi "mroki" średniowiecza. Z wielką dbałością o szczegóły zostały oddane zarówno zamki, jak i podgrodzia, pola, stroje, broń, narzędzia i przedmioty codziennego użytku, ale również obyczaje, gesty, etykieta dworska czy sposób wysławiania się postaci. Mediewiści dopatrzyliby się pewnie wielu uchybień i nieścisłości, ale dla mnie rzeczywistość stworzona przez scenarzystę jest spójna, a zarazem atrakcyjna.
Metoda snucia opowieści przez belgijskiego twórcę polega na tym, że w początkowych scenach przybliża się postaci epizodyczne, znaczące dla akcji w danym albumie a nie w całym serialu, a dopiero później do niej wprowadza się głównych bohaterów serii. Nie inaczej jest w omawianym albumie. Na wzgórzu stoi zamek pana Caulx, który jest pilnie strzeżony, ponieważ maruderzy grasują po okolicy. Na noc upuszcza się bronę w bramie i nikogo nie wpuszcza do środka. Nikogo z wyjątkiem samotnego pasterza w baraniej skórze (który notabene znajduje się na okładce oryginalnego wydania) i jego owiec. Podstęp wymyślony przez sprytnego oprycha doprowadza do splądrowania zamku i wymordowania wszystkich mieszkańcowi; prawie wszystkich, z życiem uchodzi jedynie jeden ze strażników, który ocalił również Bazylego – małoletniego syna właścicieli ziem Caulx.
Schronienia tej dwójce udzielają chłopi, którzy teraz, gdy ich pan nie żyje, próbują się jakoś zorganizować. Do ekipy ukrywających się po lasach chłopów przyłącza się tytułowa Heloiza de Montgri, a następnie Aymar i jego giermek. Dlaczego? Oj, tego nie będę zdradzał. Ostatecznie wszyscy oni chcą wziąć odwet na bandziorach, ale każde z nich kieruje się swymi motywami. Rycerza de Bois-Maury, do wzięcia udziału w potyczce, swoimi wdziękami zachęciła piękna Heloiza…
Bartek Basista w swojej recenzji z pierwszego tomu "Wież…" zwracał uwagę na kolory w tym komiksie, pisał: „Kolorystyka (...)może być wyjątkowo archaiczna. Artysta wykorzystuje kolory, które we współczesnym komiksie są praktycznie zapomniane”. Następnie pisze o różnych zastosowanych przez Fraymond barwach i o jego współpracy z rysownikiem. Naprawdę niewiele można dodać do tego, co napisał Bartek. Należy podziwiać.
Dziś się już takich serii komiksowych nie robi. Dziś się już tak serii komiksowych nie robi. Dopiero po przeczytaniu drugiego tomu doceniłem scenariusz, rysunki i kolory. A także poczucie humoru Hermann, które w omawianym albumie ujawniło się stworzeniem postaci starca i jego kury Aldegondy. Jestem fanem serii Wieże Bois-Maury!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz