wtorek, 21 stycznia 2014

#1498 - Great Pacific vol.1: Trashed

Dziś pojawia się recenzja komiksu dość szczególnego. „Great Pacific vol. 1: Trashed” jest bowiem dla mnie kwintesencją historii, którą mogło wydać jedynie Image Comics. Zalążek fabuły wydaje się być totalnie oderwany od rzeczywistości, można wręcz powiedzieć - po prostu głupi. I właśnie na tym dość absurdalnym koncepcie budowana zostaje intryga, która wciąga na tyle mocno, że czytelnik chce poznać dalsze jej rozdziały. O czym jest więc najnowsze dzieło Joego Harrisa?



Chas Worthington odziedziczył właśnie ogromną fortunę oraz potężną firmę. Niespodziewanie dla wszystkich, postanawia przeprowadzić się na Wielką Pacyficzną Plamę Śmieci – ogromną, niesioną przez prądy morskie wyspę złożoną z odpadów i tam zakłada własne państwo o nazwie Nowy Teksas. Z czasem okazuje się, że wyspa nie jest do końca tym, czego się spodziewał. Nie tylko skrywa ona tajemnice niektórych, istniejących już państw, ale także jest strzeżona przez ogromnego stwora. I bynajmniej nie jest on zadowolony z przybycia Chasa...

Przede wszystkim muszę wspomnieć o jednej ważnej rzeczy – Wielka Pacyficzna Plama Śmieci istnieje naprawdę. W odróżnieniu od tej komiksowej nie jest wyspą, tylko dużym dryfującym skupiskiem plastikowych odpadów utworzonych przez prądy oceaniczne w północnej części Oceanu Spokojnego między Kalifornią a Hawajami. Wydaje się, że scenarzysta Joe Harris chciał dzięki „Great Pacific” vol. 1: „Trashed” zwrócić uwagę na zagrożenie płynące z zaśmiecania naszej planety. Na mnie wizja spotkania zmutowanej, czteropiętrowej ośmiornicy działa całkiem nieźle. O dziwo jednak, pierwszy tom serii nie skupia się najmocniej ani na genezie samej wyspy, ani także na procesie budowania państwa przez Chasa. Generalnie, są to uwspółcześnione przygody zdobywcy nowego lądu, który na swojej drodze spotyka nie tylko przeciwności losu związane z otaczającym go „środowiskiem”, ale także innych ludzi, którym obecność Chasa przeszkadza. Od początku „Great Pacific” widać doskonale, że Harris od początku wiedział co chce przedstawić czytelnikowi i kilkukrotnie udało mu się wyjść poza dość oklepane schematy. Nie zawsze jednak był to plus komiksu.

Komiksowi marketingowcy jak mantra powtarzają, że pierwszy numer serii powinien tak mocno przemówić do czytelnika, by ten chciał płacić za kolejne. Tymczasem największą bolączką „Trashed” jest to, że historia tak naprawdę rozkręca się dopiero w trzecim rozdziale. Pierwszy jest nieco przegadany i prowadzony w nieśpiesznym tempie, z kolei drugi był już po prostu nudny i przekombinowany. Komiks ten naprawdę był już na mojej osobistej liście tytułów do odstrzału, lecz wszystko zmieniło się gdy zajrzałem do numeru trzeciego. Tak naprawdę to od niego zaczyna się cała zabawa w serii i to właśnie dopiero tam scenarzysta pokazuje pełnie swoich niebagatelnych umiejętności.


Przejawiają się one tym, że w ciągu kolejnych czterech rozdziałów komiksu co najmniej kilka razy dochodzi do zwrotów akcji, których totalnie się nie spodziewałem. Podoba mi się, że scenarzysta postanowił nie rozwlekać kilku wątków i praktycznie z numeru na numer potrafi w satysfakcjonujący mnie sposób je rozwiązać. Mimo to zostawia pewne tajemnice, które być może doczekają się ujawnienia w kolejnym tomie, który już wkrótce powinien trafić w moje łaknące go łapska.

Album jest także popisem Martina Morazzo. Znam tego rysownika z komiksu „The Network” wydanego przez wydawnictwo Arcana i muszę przyznać, że tu sprawuje się dużo lepiej. Nie jest to może artysta, który aspiruje do wybitności, lecz z cała pewnością nie można odmówić mu solidnego warsztatu. Świetnie potrafi obrazować wszystkie elementy obecne na wyspie śmieci – widać, jak mocno przykładał się do niektórych kadrów. Morazzo nie ma żadnych problemów z komiksowych rzemiosłem, a jedyny zarzut, jaki mogę wysnuć wobec warstwy graficznej dotyczy kolorystów z Tiza Studio. Sceny na wyspie umieszczone w premierowym tomie „Great Pacific” są jak na mój gust zdecydowanie zbyt... brudne. Nie zrozumcie mnie źle, w końcu to historia umiejscowiona na kupie śmieci, ale momentami postacie wyglądają tak, jakby zdecydowanie przesadziły z wizytami na solarium, by na kolejnej stronie mieć już karnację jak większość z nas po długiej zimie.

Tradycyjnie, w swoich recenzjach zwracam również uwagę na dodane do wydania zbiorczego bonusy lub też ich brak. W przypadku „Trashed” muszę zrobić to drugie. Pokuszono się jedynie o dodanie standardowej galerii okładek poszczególnych zeszytów oraz dwustronicowej notki biograficznej dotyczącej dwójki autorów. W przypadku tego komiksu sekcja dodatków aż prosi się o więcej. Może w drugim tomie?


Komiks Harrisa i Morazzo stał się dla mnie jednym z najbardziej pozytywnych zaskoczeń minionego roku. Chociaż jego początek może dla wielu czytelników być odrzucający, zdecydowanie polecam zapoznać się z pierwszym tomem „Great Pacific”, ponieważ ostatecznie okazuje się, że jest to wciągająca, która zasługuje na solidną szkolną czwórkę.

Brak komentarzy: