Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dark Horse Comics. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dark Horse Comics. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 czerwca 2019

#2500 - Giants

Pamiętam, że gdy byłem uczniem szkoły podstawowej, to razem z paczką kolegów z klasy, chodziłem do kina "Zefir" na filmy o wielkich potworach pustoszących japońskie miasta. Każde wyjście było wydarzeniem. 

#2499 - Grass Kings. Tom 1

Czy "bycie" (tj. życie) w społeczeństwie ogranicza nasza wolność? Czy przestrzeganie ogólnie przyjętych norm moralnych i etycznych przymusza do rezygnowania z siebie? A co z prawem? Podatkami? Trzeba czy wypada przestrzegać i płacić? 


poniedziałek, 11 lutego 2019

#2478 - Beasts of Burden

Autorem poniższego tekstu jest Michał Ochnik, który o kulturze popularnej i nie tylko pisze na blogu Mistycyzm popkulturowy.

Dziwne ścieżki potrafią doprowadzić człowieka do wartościowych popkulturowych odkryć. W tym konkretnym przypadku wszystko zaczęło się od Shane’a Ackera, reżysera i animatora odpowiedzialnego za krótkometrażową animację "9" oraz jej pełnometrażową wersję kinową z 2009 roku. 


piątek, 27 lipca 2018

#2440 - Czarny Młot: Sherlock Frankenstein i Legion Zła

Autorem poniższego tekstu jest Michał Ochnik, który o kulturze popularnej i nie tylko pisze na blogu Mistycyzm popkulturowy.

"Sherlock Frankenstein i Legion Zła" jest spin-offem wydawanej przez Dark Horse Comics serii komiksowej "Black Hammer" (w naszym kraju komiks ukazuje się nakładem wydawnictwa Egmont pod tytułem "Czarny Młot"), co uświadomiłem sobie dopiero po tym, gdy wziąłem go do ręki i przeczytałem, co konkretnie napisane jest na okładce. 


wtorek, 24 lipca 2018

#2438 - Briggs Land #2: Samotna walka

Autorem poniższego tekstu jest Michał Ochnik, który o kulturze popularnej i nie tylko pisze na blogu Mistycyzm popkulturowy.

Opinię o pierwszym tomie "Briggs Land" – komiksowej serii od Dark Horse Comics autorstwa Briana Wooda – miałem stosunkowo zachowawczą. Zbyt zachowawczą, jak uświadomiłem sobie w trakcie lektury drugiej odsłony tego błyskotliwego obyczajowego kryminału politycznego. Nie jest to w żadnym razie komiks wybitny i podtrzymuję tę opinię – ale, będąc komiksem niewybitnym pozostaje jedną z najciekawszych rzeczy, jakie przyszło mi obecnie czytać.

wtorek, 10 kwietnia 2018

#2414 - Briggs Land #1: Kobieca ręka

Autorem poniższego tekstu jest Michał Ochnik, który o kulturze popularnej i nie tylko pisze na blogu Mistycyzm popkulturowy.

Mój stosunek do scenarzysty Briana Wooda można określić jako neutralny – bo też ciężko jest mi wymienić innego twórcę komiksowego, który znajdowałby się bliżej przeciętności. Nie, żeby było w tym coś złego. Gdy Wood pisze dla któregoś z większych wydawnictw można mieć pewność, że z jednej strony nie zepsuje niczego w kwestii solidnego, rzemieślniczego poziomu, z drugiej jednak – raczej nie ma co się nastawiać na wybitny pod jakimkolwiek względem komiks. 

środa, 1 czerwca 2016

#2147 - Boba Fett: śmierć, kłamstwa i zdrada

Nigdy chyba nie pojmę fenomenu Boby Fetta. Łowca nagród, który w swoim kinowym debiucie dosłownie mignął na ekranie w „Imperium Kontratakuje”, w stosunkowo krótkim czasie stał się wśród fanów postacią zgoła kultową. Wiem, że to typowy badass, którego wszyscy fanboje kochają – milczący, tajemniczy, ze świetnym designem, snujący się na drugim planie niezauważalny, dla przeciętnego odbiorcy. Ale żeby aż tak?


wtorek, 29 marca 2016

#2106 - Usagi Yojimbo #29: Dwieście posążków Jizo

"Dwieście posążków Jizo" to już 29. zbiorczy tom samurajskiej sagi o długouchym roninie, który samotnie wędruje po drogach i bezdrożach feudalnej Japonii epoki Edo. Serial od trzech dekad tworzony jest przez Stana Sakai. Z wielkim powodzeniem - cykl prowadzony jest niesamowitą regularnością, a kolejne odsłony wciąż trzymają wysoki poziom. 


wtorek, 9 lutego 2016

#2076 - Wiedźmin #2: Dzieci lisicy

Polska premiera albumu "Wiedźmin: Dzieci lisicy" zbiegła się w czasie z amerykańską prezentacją zbiorczego wydania drugiej serii zeszytów "The Witcher". Dla przypomnienia za aktualną przygodę Geralta z Rivii z komiksami odpowiada wydawnictwo Dark Horse. W przeciwieństwie poprzedniego komiksu, który nosił tytuł "Dom ze szkła" (klik! klik!), tym razem scenarzysta podjął próbę adaptacji prozy Andrzeja Sapkowskiego, a konkretnie wybranego wątku z powieści "Sezonu Burz".

piątek, 22 stycznia 2016

#2059 - Mroczne Imperium

Czy bez „Mrocznego Imperium” nie byłoby renesansu „Gwiezdnych Wojen” na początku lat dziewięćdziesiątych? Nie spodziewajcie się, że w tym tekście będę próbował odpowiedzieć na to pytanie. Nie jestem przekonany czy w ogóle jest sens je stawiać. Na pewno „Mrocznego Imperium” nie byłoby bez… „The Light and Darkness War”. 

sobota, 16 stycznia 2016

#2048 - Rzut za 3: Star Wars

W cieniu Yavina” (Brian Wood, Carlos D`Anda)

W 2013 roku Dark Horse wystartowało z serią, która miała stać się flagowcem ich odnowionej gwiezdnowojennej franszyzy. Akcja on-goinga zatytułowanego po prostu „Star Wars” rozgrywa się w chyba najciekawszych okresie sagi – tuż po bitwie o Yavin, a przed akcją „Imperium Kontratakuje”. Na stanowisku scenarzysty zatrudniono Briana Wooda, twórcy z dorobkiem (autorskie „DMZ”, „Demo”, „Northlanders”, praca przy między innymi „X-Men” i „Moon Knight” dla Marvela), o jakim większość rzemieślników pracujących przy komiksach z logo „SW” może pomarzyć. Oprawą graficzną zajął się Carlos D`Anda, a rysunki Alexa Rossa zdobiły okładki – prawdziwy dream team, przynajmniej w skali Dark Horse.

wtorek, 17 listopada 2015

#1998 - Darth Vader i widmowe więzienie

Dark Horse Comics żegnało się z marką „Gwiezdnych Wojen w wielkim stylu. „Darth Vader i widmowe więzienie” to jeden z ostatnich komiksów, który ukazał się z charakterystycznym czarnym logo wydawnictwa i jednocześnie jeden z najlepszych komiksów rozgrywających się w świecie wymyślonym przez George`a Lucasa, jakie przyszło mi przeczytać.




wtorek, 8 września 2015

#1948 - Cienie Imperium

„Shadows of the Empire” powstało w dziwnym dla „Gwiezdnych Wojen” okresie – już na fali zapoczątkowanej przez trylogię Thrawna i komiksy od Dark Horse, ale jeszcze przed apogeum nowej starwarsowej manii, która zapoczątkowana zostanie po wprowadzeniu do kin odświeżonej wersji klasycznej trylogii.

piątek, 21 listopada 2014

#1784 - Wiedźmin. Dom ze szkła

W tym roku w marcu za oceanem w stajni Dark Horse ukazał się pierwszy komiksowy zeszyt z udziałem Geralta z Rivii – wiedźmina, bohatera prozy Andrzeja Sapkowskiego. Kolejne zeszyty ukazywały się co miesiąc. Pod koniec września ukazało się wydanie zbiorcze. Rynkowa premiera polskiej edycji tego albumu miała miejsce 5 listopada. Wyprodukowany przez amerykańską oficynę (we współpracy z firmą CD Projekt RED) komiks nie jest adaptacją żadnej powieści czy opowiadania, jest to twór autonomiczny. Realizacja tego projektu ma służyć przede wszystkim promocji gry przygotowywanej przez CD Projekt RED, której premiera przewidywana jest na początek przyszłego roku.


niedziela, 26 października 2014

#1770 - Veil

„Veil” od samego początku był projektem stojącym pod dużym znakiem zapytania. Nie dość że scenarzysta, chociaż powszechnie uznany, nigdy wcześniej nie próbował sił w komiksie grozy, to także od strony formalnej zapowiedziana przez Dark Horse mini-seria również była sporą niewiadomą. Obecnie „Veil” dobiegł już końca i jak to zwykle bywa obawy w dużej mierze okazały się płonne. Tym razem Rucka okazuje się być jednak autorem bardziej skupionym na przestawieniu atrakcyjnej fabularnie historii, niż na pogłębianiu portretów głównych bohaterów.


wtorek, 19 sierpnia 2014

#1714 - The Strain

Autorem poniższego tekstu jest Piotr Lipa. Pierwotnie został on opublikowany na blogu Coś z zupełnie innej beczki.

Z okazji premiery serialu "The Strain" postanowiłem sięgnąć po komiks z tą historią. Jednak aby było śmieszniej został on oparty na książce o tym samym tytule, która z kolei służy za podstawę dla serialu. Zdaję sobie sprawę z tego, że brzmi to dość skomplikowanie, ale nie jest to nic nowego w popkulturze.


piątek, 11 lipca 2014

#1659 - The Shadow

„The Shadow Knows!”

Tak, wiem, nie da się w bardziej oczywisty sposób zatytułować tekstu o tej postaci, ale jeżeli ktoś ma aż tak ikoniczny cytat, jak The Shadow właśnie, to chyba jeszcze większą zbrodnią było by go nie wykorzystać. To tak jak z Avengers i z ich „Avengers assemble!”, zawołaniem, które jest od lat znakiem rozpoznawczym (i towarowym) największej marki Marvela, którego nawiasem mówiąc brak Justice League. Spider-Man ma swoje „z wielką siłą, idzie wielka odpowiedzialność”, a The Shadow ma wyżej wspomniany tekst... Ale właściwie powinienem wypisać jego pełną wersję:


czwartek, 10 lipca 2014

#1657 - Oczko w głowie tatusia

To zadziwiające, jak niektóre książki, nawet jeśli należą do różnych porządków, potrafią się ze sobą łączyć, splatać i wzajemnie (zaocznie) ze sobą korespondować. Wspomniane "splatanie się" ma miejsce na płaszczyźnie przygody czytelniczej. Mam na myśli taką sytuację, gdy pewna przeczytana książka, przypomina nam (jakimś szczegółem, drobnostką) o innej, która znów prowadzi do następnej. 


czwartek, 14 lutego 2013

#1249 - B.P.R.D.: Hell On Earth - The Transformation of J. H. O'Donnell

O ile okazjonalnie chętnie kupuję one-shoty sygnowane tytułem „Hellboy”, o tyle jego bratnim „B.P.R.D.” nigdy się bliżej nie interesowałem i gdyby nie tzw. gościnny występ Piekielnego Chłopca w niżej recenzowanym komiksie, to wcale bym po niego nie sięgnął. A wówczas straciłbym jedną z najciekawszych historii spłodzonych przez umysł Mike’a Mignoli (choć tym razem w duecie ze Scottem Allie’em). Niby „The Transformation of J. H. O’Donnell” się nie zachwycam, ale w ciągu kilku godzin od chwili położenia nań swoich rąk przeczytałem go już trzy razy.

Centralną postacią komiksu jest specjalizujący się w okultyzmie i językach starożytnych tytułowy profesor, który wiele lat temu postradał zmysły, a którym Biuro Badań Paranormalnych i Obrony z pewnego specyficznego powodu stale się opiekuje (oficjalnie: stale go zatrudnia). Poprzez rozmowę dwójki agentów biura poznajemy historię jego szaleństwa. Przenosimy się do 1987 roku, kiedy to w towarzystwie Hellboya wysłany został do zbadania biblioteki pozostałej po zmarłym nekromancie znanym jako Alessandro Divizia. W momencie, gdy bohaterowie rozdzielają się za murami jego posiadłości, rutynowa wyprawa przeobraża się w iście schizofreniczny koszmar.

Napięcie budowane jest powoli i konsekwentnie, tajemniczość i niepokój nie opuszczają nas ani na krok, a za sprawą pojawiającej się w pewnym momencie akcji równoległej tempo znacznie przyspiesza. Owa równoległość okazuje się zresztą stanowić dramaturgiczny trzon całej historii, aczkolwiek będące u jej podstaw drobne niedomówienia i sugestie wynikają także z częstej korespondencji narracji słownej i obrazkowej. Granica między subiektywizmem a obiektywizmem już na starcie zostaje zaznaczona, a jednak co chwila ulega mniejszemu czy większemu zatarciu. Dzięki temu opowieść, choć bardzo prosta, przypomina swoim charakterem legendę, gdyż mimo serwowania czytelnikowi pewnych informacji na przysłowiowej tacy, niektóre z przedstawionych wydarzeń poddawane są w wątpliwość.

Zdecydowanie najciekawsze jest to, co bezpośrednio związane z postacią O’Donnella, ale rola Hellboya jest tu niewiele mniej interesująca. Na pozór jego udział ma tylko dynamizować historię, no i stanowić czysto marketingowy wabik dla rozkochanych w nim czytelników. Jak mi się wydaje, ulega on tu jednak, powiedzmy, swego rodzaju demitologizacji, podobnej do tej, którą polscy fani mięli okazję lata temu poznać za sprawą znakomitej historii „Trollowa wiedźma” zawartej w zbiorze „Trzecie życzenie i inne opowieści”. Niestety, Mignoli i Allie’owi jakby zabrakło w pewnym momencie odwagi w związku z postacią Hellboya. Bo choć mocną stroną są tutaj wspomniane wcześniej niejasności, to akurat w jego wypadku brakuje przysłowiowej kropki nad i. Czegoś, co byłoby wyraźnym potwierdzeniem celowości takich, a nie innych pomysłów scenarzystów i co z miejsca przekreślałoby zarzuty o tendencyjność.

Surrealistyczna okładka autorstwa debiutującego na kartach „B.P.R.D.” Maxa Fiumary* jest całkiem interesująca od strony przemycanej w niej treści, ale pod kątem wizualnym prezentuje się średnio atrakcyjnie. Wystarczy jednak spojrzeć na pierwszą stronę historii, aby jasnym było, że o braku talentu mowy nie ma. Jego rysunki są oszczędne i groteskowe, umiejscowione gdzieś na pograniczu „stylu kreskówkowego”, co uwypuklają jeszcze kolory nałożone przez Dave’a Stewarta. Fiumara nie jest artystą, którym można by się zachwycać ze względu na malarskie kompozycje kadru czy efektowne sceny akcji (choć i te mają miejsce), bo jego siła tkwi w czymś zupełnie innym. Za sprawą ledwie kilku szczegółów potrafi bardzo naturalnie przejść z jednego wyrazu twarzy w drugi, a przede wszystkim naprawdę wiarygodnie oddać uczucia trawiące kolejne postacie (nie tracąc przy tym karykaturalnego charakteru swojego stylu). Powiedziałbym wręcz, że to właśnie dzięki jego pracom podniecenie, rozpacz czy przerażenie, które towarzyszą tytułowemu bohaterowi, są tak przekonujące, on sam tak prawdziwy, zaś jego historia – całkiem poruszająca.

*Co piąty egzemplarz komiksu posiada (świetną, acz niezwiązaną z przedstawioną historią) okładkę stworzoną przez Mike’a Mignolę.

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach magazynu Kzet.

wtorek, 25 września 2012

#1136 - Abra Makabra: Sprawa Cala McDonalda

Recenzja sentymentalna, anty-sentymentalna i pożegnalna w jednym. Gdzieś w 2005 roku "Abra Makabra", a dokładniej pierwsze jej zeszyty, była jednym z tych kilku tytułów, dzięki którym po latach znowu zainteresowałem się komiksem. Nie jakoś szczególnie, nie tak jak wcześniej, ale jednak. Gdzieś w 2008 roku sprawiłem sobie jej wydanie kolekcjonerskie, którego wątpliwa jakość przekonała mnie do tego, że jestem już jednak na takie bzdury za stary. 

Czynników (i tytułów) było oczywiście więcej, ale to właśnie "Abra Makabra" była przysłowiowym gwoździem do trumny. Szkoda mi było na to wszystko czasu, pieniędzy i w ogóle czegokolwiek. Jakiś rok temu wygrzebałem potworka autorstwa Steve`a Nilesa i Bena Templesmitha z szafy, zastanawiając się jak teraz będzie mi się go czytać, skoro przecież znowu babram się w tym błocie. Żaden ze skonsumowanych komiksów mnie tak nie wymęczył. Właściwie to był jedyny tytuł, który mnie w ogóle zmęczył! I właśnie udało mi się go sprzedać. Wreszcie.

Głównym bohaterem komiksu jest detektyw Cal McDonald, typowo gatunkowy policyjny twardziel, cynik i dowcipniś. Tyle że ma w sobie też niemałą cząstkę Muldera z "Archiwum X" , co zapewne czynić ma go postacią wyjątkową. Jest to bowiem gość, który wierzy w istnienie przeróżnych legendarnych stworów, czym ciągle naraża się na śmieszność i niezrozumienie. Ale jako, że naprawdę ma z tego typu postaciami ciągły kontakt, czytelnicy stoją za nim murem. Powinni stać. Trzon fabuły stanowi tajemnicze porozumienie, jakie zawiązują ze sobą wampiry, zombie i wilkołaki, stwory, które na co dzień działają przecież samotnie. A więc coś tu jest nie tak, coś tu jest ewidentnie nie tak. Oczywiście tylko McDonald może rozwiązać tę wyjątkowo podejrzaną sprawą. Z pomocą przyjdzie mu pewna urocza policjantka, będąca odpowiednikiem postaci Scully oraz cała armia zamieszkujących kanały strzyg. Nie wiem czemu, ale mam ochotę dopisać zwrot "tak z grubsza". A byłby on przecież nie tylko niepotrzebny, ale i wprowadzałby w błąd.

Jest to jedna wielka pulpa, oczywiście jak najbardziej świadoma. Ale co z tego, jeśli sama w sobie stanowi cel opowieści. Nic więcej tu nie ma. Pomijając może wspomniane porozumienie między stworami, całość opiera się na samych gatunkowych kliszach. Od standardowego kryminału przez niby-grozę, po sensacyjną rozpierduchę. Efekciarskie, szpanerskie, a przede wszystkim - nudne. Początek, wskazujący na jakiś - powiedzmy - pastisz, jest jeszcze całkiem ciekawy, ale im dłużej to wszystko "trwa", tym gorsze sprawia wrażenie. Zakończenie jest fatalne. W kilku miejscach pojawia się bardzo fajny czarny humor, ale ogólnie dominuje coś, co sprawia, że do śmiechu było mi daleko. Ja wiem, że to miała być zwykła zabawa. Niegrzeczna - poprzez nawał wulgaryzmów - rozrywka. Ale to jedna wielka sztampa.

To, co tu najlepsze, to strona wizualna. Templesmithowi udało się stworzyć niezwykłe grafiki, z reguły na bardzo wysokim poziomie. Dzięki nim faktycznie miejscami można poczuć się, jakby znalazło się w jakimś koszmarze. Jego ekspresjonistyczne rysunki to na moje esencja komiksowej grozy. Szkoda tylko, ze ilustrują niezbyt dobry scenariusz. I trzeba też zaznaczyć, że w kilku miejscach jest bardzo nieczytelnie, pojawiają się kadry sprawiające wrażenie, że Templesmith był skacowany albo przepracowany i już nic mu się nie chciało, więc robił je od niechcenia. Ale nie jest tego na szczęście dużo. Wszystkie "upiory" wyglądają tak, jak wyglądać powinny. Demonicznie, makabrycznie, groteskowo. To właśnie robota Templesmitha jest tym, co powinno nazywać się "abrą makabrą". Niestety całość to tylko przeciętna pulpa.

Przepraszam za chaos. Musiałem zrzucić kamień z serca. Od razu lepiej. Koniec z bezsennymi nocami.

PS: Podobno miała powstać hollywoodzka adaptacja dzieła Nilesa (aczkolwiek niekoniecznie tej konkretnej mini-serii wydanej w Polsce), ale autor odmówił współpracy, gdyż producenci chcieli pierwowzór znacznie ugrzecznić. Niles pozostał bezkompromisowy i nie zgodził się. Ja się tylko zastanawiam w jaki sposób chcieli to ugrzecznić - zrezygnować z setek wulgaryzmów? No tak, bez tego scenariusz z tłumu się jakoś szczególnie nie wyróżnia.