O ile okazjonalnie chętnie kupuję one-shoty sygnowane tytułem „Hellboy”, o tyle jego bratnim „B.P.R.D.” nigdy się bliżej nie interesowałem i gdyby nie tzw. gościnny występ Piekielnego Chłopca w niżej recenzowanym komiksie, to wcale bym po niego nie sięgnął. A wówczas straciłbym jedną z najciekawszych historii spłodzonych przez umysł Mike’a Mignoli (choć tym razem w duecie ze Scottem Allie’em). Niby „The Transformation of J. H. O’Donnell” się nie zachwycam, ale w ciągu kilku godzin od chwili położenia nań swoich rąk przeczytałem go już trzy razy.
Centralną postacią komiksu jest specjalizujący się w okultyzmie i językach starożytnych tytułowy profesor, który wiele lat temu postradał zmysły, a którym Biuro Badań Paranormalnych i Obrony z pewnego specyficznego powodu stale się opiekuje (oficjalnie: stale go zatrudnia). Poprzez rozmowę dwójki agentów biura poznajemy historię jego szaleństwa. Przenosimy się do 1987 roku, kiedy to w towarzystwie Hellboya wysłany został do zbadania biblioteki pozostałej po zmarłym nekromancie znanym jako Alessandro Divizia. W momencie, gdy bohaterowie rozdzielają się za murami jego posiadłości, rutynowa wyprawa przeobraża się w iście schizofreniczny koszmar.
Napięcie budowane jest powoli i konsekwentnie, tajemniczość i niepokój nie opuszczają nas ani na krok, a za sprawą pojawiającej się w pewnym momencie akcji równoległej tempo znacznie przyspiesza. Owa równoległość okazuje się zresztą stanowić dramaturgiczny trzon całej historii, aczkolwiek będące u jej podstaw drobne niedomówienia i sugestie wynikają także z częstej korespondencji narracji słownej i obrazkowej. Granica między subiektywizmem a obiektywizmem już na starcie zostaje zaznaczona, a jednak co chwila ulega mniejszemu czy większemu zatarciu. Dzięki temu opowieść, choć bardzo prosta, przypomina swoim charakterem legendę, gdyż mimo serwowania czytelnikowi pewnych informacji na przysłowiowej tacy, niektóre z przedstawionych wydarzeń poddawane są w wątpliwość.
Zdecydowanie najciekawsze jest to, co bezpośrednio związane z postacią O’Donnella, ale rola Hellboya jest tu niewiele mniej interesująca. Na pozór jego udział ma tylko dynamizować historię, no i stanowić czysto marketingowy wabik dla rozkochanych w nim czytelników. Jak mi się wydaje, ulega on tu jednak, powiedzmy, swego rodzaju demitologizacji, podobnej do tej, którą polscy fani mięli okazję lata temu poznać za sprawą znakomitej historii „Trollowa wiedźma” zawartej w zbiorze „Trzecie życzenie i inne opowieści”. Niestety, Mignoli i Allie’owi jakby zabrakło w pewnym momencie odwagi w związku z postacią Hellboya. Bo choć mocną stroną są tutaj wspomniane wcześniej niejasności, to akurat w jego wypadku brakuje przysłowiowej kropki nad i. Czegoś, co byłoby wyraźnym potwierdzeniem celowości takich, a nie innych pomysłów scenarzystów i co z miejsca przekreślałoby zarzuty o tendencyjność.
Surrealistyczna okładka autorstwa debiutującego na kartach „B.P.R.D.” Maxa Fiumary* jest całkiem interesująca od strony przemycanej w niej treści, ale pod kątem wizualnym prezentuje się średnio atrakcyjnie. Wystarczy jednak spojrzeć na pierwszą stronę historii, aby jasnym było, że o braku talentu mowy nie ma. Jego rysunki są oszczędne i groteskowe, umiejscowione gdzieś na pograniczu „stylu kreskówkowego”, co uwypuklają jeszcze kolory nałożone przez Dave’a Stewarta. Fiumara nie jest artystą, którym można by się zachwycać ze względu na malarskie kompozycje kadru czy efektowne sceny akcji (choć i te mają miejsce), bo jego siła tkwi w czymś zupełnie innym. Za sprawą ledwie kilku szczegółów potrafi bardzo naturalnie przejść z jednego wyrazu twarzy w drugi, a przede wszystkim naprawdę wiarygodnie oddać uczucia trawiące kolejne postacie (nie tracąc przy tym karykaturalnego charakteru swojego stylu). Powiedziałbym wręcz, że to właśnie dzięki jego pracom podniecenie, rozpacz czy przerażenie, które towarzyszą tytułowemu bohaterowi, są tak przekonujące, on sam tak prawdziwy, zaś jego historia – całkiem poruszająca.
*Co piąty egzemplarz komiksu posiada (świetną, acz niezwiązaną z przedstawioną historią) okładkę stworzoną przez Mike’a Mignolę.
Centralną postacią komiksu jest specjalizujący się w okultyzmie i językach starożytnych tytułowy profesor, który wiele lat temu postradał zmysły, a którym Biuro Badań Paranormalnych i Obrony z pewnego specyficznego powodu stale się opiekuje (oficjalnie: stale go zatrudnia). Poprzez rozmowę dwójki agentów biura poznajemy historię jego szaleństwa. Przenosimy się do 1987 roku, kiedy to w towarzystwie Hellboya wysłany został do zbadania biblioteki pozostałej po zmarłym nekromancie znanym jako Alessandro Divizia. W momencie, gdy bohaterowie rozdzielają się za murami jego posiadłości, rutynowa wyprawa przeobraża się w iście schizofreniczny koszmar.
Napięcie budowane jest powoli i konsekwentnie, tajemniczość i niepokój nie opuszczają nas ani na krok, a za sprawą pojawiającej się w pewnym momencie akcji równoległej tempo znacznie przyspiesza. Owa równoległość okazuje się zresztą stanowić dramaturgiczny trzon całej historii, aczkolwiek będące u jej podstaw drobne niedomówienia i sugestie wynikają także z częstej korespondencji narracji słownej i obrazkowej. Granica między subiektywizmem a obiektywizmem już na starcie zostaje zaznaczona, a jednak co chwila ulega mniejszemu czy większemu zatarciu. Dzięki temu opowieść, choć bardzo prosta, przypomina swoim charakterem legendę, gdyż mimo serwowania czytelnikowi pewnych informacji na przysłowiowej tacy, niektóre z przedstawionych wydarzeń poddawane są w wątpliwość.
Zdecydowanie najciekawsze jest to, co bezpośrednio związane z postacią O’Donnella, ale rola Hellboya jest tu niewiele mniej interesująca. Na pozór jego udział ma tylko dynamizować historię, no i stanowić czysto marketingowy wabik dla rozkochanych w nim czytelników. Jak mi się wydaje, ulega on tu jednak, powiedzmy, swego rodzaju demitologizacji, podobnej do tej, którą polscy fani mięli okazję lata temu poznać za sprawą znakomitej historii „Trollowa wiedźma” zawartej w zbiorze „Trzecie życzenie i inne opowieści”. Niestety, Mignoli i Allie’owi jakby zabrakło w pewnym momencie odwagi w związku z postacią Hellboya. Bo choć mocną stroną są tutaj wspomniane wcześniej niejasności, to akurat w jego wypadku brakuje przysłowiowej kropki nad i. Czegoś, co byłoby wyraźnym potwierdzeniem celowości takich, a nie innych pomysłów scenarzystów i co z miejsca przekreślałoby zarzuty o tendencyjność.
Surrealistyczna okładka autorstwa debiutującego na kartach „B.P.R.D.” Maxa Fiumary* jest całkiem interesująca od strony przemycanej w niej treści, ale pod kątem wizualnym prezentuje się średnio atrakcyjnie. Wystarczy jednak spojrzeć na pierwszą stronę historii, aby jasnym było, że o braku talentu mowy nie ma. Jego rysunki są oszczędne i groteskowe, umiejscowione gdzieś na pograniczu „stylu kreskówkowego”, co uwypuklają jeszcze kolory nałożone przez Dave’a Stewarta. Fiumara nie jest artystą, którym można by się zachwycać ze względu na malarskie kompozycje kadru czy efektowne sceny akcji (choć i te mają miejsce), bo jego siła tkwi w czymś zupełnie innym. Za sprawą ledwie kilku szczegółów potrafi bardzo naturalnie przejść z jednego wyrazu twarzy w drugi, a przede wszystkim naprawdę wiarygodnie oddać uczucia trawiące kolejne postacie (nie tracąc przy tym karykaturalnego charakteru swojego stylu). Powiedziałbym wręcz, że to właśnie dzięki jego pracom podniecenie, rozpacz czy przerażenie, które towarzyszą tytułowemu bohaterowi, są tak przekonujące, on sam tak prawdziwy, zaś jego historia – całkiem poruszająca.
*Co piąty egzemplarz komiksu posiada (świetną, acz niezwiązaną z przedstawioną historią) okładkę stworzoną przez Mike’a Mignolę.
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach magazynu Kzet.
1 komentarz:
Świetny wpis. Znalazłem Twojego bloga w google.
Prześlij komentarz