niedziela, 9 czerwca 2019

#2499 - Grass Kings. Tom 1

Czy "bycie" (tj. życie) w społeczeństwie ogranicza nasza wolność? Czy przestrzeganie ogólnie przyjętych norm moralnych i etycznych przymusza do rezygnowania z siebie? A co z prawem? Podatkami? Trzeba czy wypada przestrzegać i płacić? 




Można się uwolnić od ograniczeń i wystąpić poza nawias, wystarczy zbudować prywatną, odrębną społeczność, która jest samowystarczalna, która rządzi się swoimi prawami. Wówczas powstanie raj czy piekło na Ziemi?

Prywatnym państwem ktoś musi jednak zarządzać. W komiksie "Grass Kings" pisarz Matt Kindt obsadził w tej roli jednego z trzech braci – Roberta, który zmaga się z osobistymi dramatami. Nie chodzi o to, że za często i za głęboko zagląda do kieliszka. Król to mężczyzna złamany, któremu brakuje charyzmy i zdolności przywódczych. A to dlatego, że nie potrafi pogodzić się ze stratą najbliższych. Od dłuższego czasu trwa w zawieszeniu. Pozostali bracia (Ashur i Bruce) się martwią, ale nie potrafią (lub nie chcą) mu pomóc. Szansa na jakościową zmianę pojawia się, gdy do małej społeczności wyrzutków dołącza Maria, która uciekła z pobliskiego miasteczka.


Kim jest kobieta? Dlaczego uciekła? Dlaczego szeryf Cargill wyrusza na wojnę z mieszkańcami Królestwa Traw? Czy Robert poradzi sobie z przeszłością? Nie chcę zdradzać zbyt wielu elementów fabuły. Scenarzysta ładnie rozmieścił kluczowe dla rozwoju akcji fragmenty. Rzecz prowadzona jest leniwie, wręcz sennie, aktualne wydarzenia przetykane są retrospekcjami, nad całością unosi się duszna atmosfera tajemnicy i niepewności. Sposób budowania napięcia, przedstawiania znaczących wydarzeń, nielinearność opowieści, zabaw z czasem akcji – to wszystko przywodzi mi na myśl trzeci sezon serialu "True Detective". Nie wspomniałem jeszcze o tym, że w komisie znaczącym elementem jest śledztwo dotyczące gracującego od lat gdzieś w okolicy seryjnego mordercy. Podobno trop sprawcy widzie do Królestwa Traw…

Wizualnie "Grass Kings" przypomina raczej produkcje europejskie niż amerykańskie. Tyler Jenkins posługuje się oszczędną kreską, która na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie niedbałej i niestarannej. Jakby jedynie szkicował tuszem na białym kartonie. Równie niedbale (pozornie niedbale) nałożone zostały kolory. Artysta użył farb wodnych, plamy koloru pięknie rozmywają się na stronie. Szczególnie efektownie wygląda to w sytuacjach, gdzie następuje rezygnacja z klasycznego kadrowania, gdzie znika ramka.


Pierwsze sceny omawianej pozycji przypominały mi serie "Briggs Land" czy "Skalp", ale po przeczytaniu całości muszę się wycofać z tego rozpoznania. Jakieś podobieństwa są, ale bardzo bardzo dalekie. Tak, to dopiero pierwszy tom, dopiero wprowadzenie, a jednak sporo się wydarzyło, poznaliśmy (chyba) wszystkie osoby dramatu. Ciekawość została rozbudzona, czekam na dalszy rozwój wypadków.

Brak komentarzy: