wtorek, 17 listopada 2015

#1998 - Darth Vader i widmowe więzienie

Dark Horse Comics żegnało się z marką „Gwiezdnych Wojen w wielkim stylu. „Darth Vader i widmowe więzienie” to jeden z ostatnich komiksów, który ukazał się z charakterystycznym czarnym logo wydawnictwa i jednocześnie jeden z najlepszych komiksów rozgrywających się w świecie wymyślonym przez George`a Lucasa, jakie przyszło mi przeczytać.






Jego akcja rozgrywa się na 18 lat przed bitwą o Yavin i około rok po tym, jak Anakin Skywalker stał się Darthem Vaderem. Palpatine umacnia swoją władzę w galaktyce dławiąc pomniejsze bunty, konsolidując flotę i eliminując swoich politycznych rywali na Coruscant. Imperium pokonało Republikę, a ostatecznym pożegnaniem z ancien regimem ma być rozdanie dyplomów świeżo upieczonym absolwentom akademii wojskowych. Obchodzona z wielką pompą uroczystość ma nie tylko wzmocnić potencjał militarny nowej władzy, ale również służyć propagandzie. Nic przecież się tak nie sprzedaje, jak kwiat młodzieży ślubujący wierność imperialnym ideałom, za które jest gotowa oddać życie...

Wszyscy kochamy Vadera. Jednak z postaci będącej wręcz archetypem przerysowanego złoczyńcy niełatwo jest uczynić bohatera, na barkach którego spoczywać będzie fabuła. Wiedzą coś o tym autorzy „Zemsty Sithów”. Bardzo łatwo popaść w kiczowatość (pamiętacie, kiedy Mroczny Lord rozbił się gdzieś na zewnętrznych rubieżach i niczym Wolverine zaprzyjaźnił się, ze stadem dzikich drapieżników?), zatracić to, co czyni go tak wyjątkowym czy wreszcie poprzestać na najbardziej powierzchownym, wręcz naiwnym obrazie tej postaci. Hadenowi Blackmanowi udało się tego wszystkiego uniknąć. Co ciekawe, scenarzysta „Widmowego więzienia” w środowisku fanów Star Wars uchodzi raczej za twórcę, który Vadera pisał out of character, robiąc z niego (podobno) niedorajdę i fujarę.


Co ciekawe w komiksie pierwsze skrzypce gra tak naprawdę Laurita Tohm, a nie Vader. Umieszczenie między czytelnikiem, a tytułowym (de facto) bohaterem jeszcze jednej postaci, która odgrywa rolę nie tylko głównego protagonisty, ale również narratora było znakomitym zabiegiem. To z jego perspektywy odbieramy wydarzenia przedstawione w komiksie i dzięki temu Vader nie musi stać w świetle reflektorów. Bo nie tam jest jego miejsce. Tohm to młody porucznik, prymus imperialnej akademii znajdującej się na Raithalu. W wypadku stracił lewą rękę i jedno oko, a jego twarz szpeci paskudna blizna. Pomimo tej fizycznej ułomności (a może dzięki niej?) był jednym z najzdolniejszych oficerów nowego pokolenia. Doskonale wyszkolony. Zdeterminowany. Chorobliwie ambitny. Bezgranicznie lojalny. Gotów służyć Imperium jak najlepiej. Idealny akolita nowej wiary. Niespodziewany bieg wydarzeń sprawi, że w pewnym konflikcie stanie po tej samej stronie, co Vader...

Konfrontacja Tohma z Vaderem jest zdecydowanie najmocniejszym elementem tego komiksu. Co nie znaczy, że historia opowiadająca o konflikcie wewnątrz Imperium jest zła – nie, nie, nic z tych rzeczy! Blackman bardzo umiejętnie poprowadził stosunkowo prostą fabułę. Choć to produkcja mainstreamowa, to scenarzyście udało się uniknąć płycizn konwencjonalności i schematu. Tam, gdzie ma trzymać w napięciu – trzyma, a tam gdzie ma zaskakiwać – zaskakuje. Całość czyta się na jednym wdechu. Jeszcze lepiej ze swoich obowiązków wywiązał się Agustin Alessio. Artysta odpowiedzialny zarówno za szkice, jak i kolorystykę ze swoją realistyczną kreskę świetnie sprawdził się w przedstawianiu surowych wnętrz imperialnych baz i więzień na drugim końcu galaktyki. Jak mało który z zatrudnionych w amerykańskim przemyśle komiksowych Alessio potrafi wykorzystać w pełni możliwości, jakie oferują programy graficznie. Mocno podrasowany komputerem styl prezentuje się naprawdę świetnie, a taki Adi Granov mógłby się od niego uczyć, jak rysować twarze.

Relacja między Vaderam a Tohmem oparta jest na klasycznej dynamice uczeń-mistrz. Młody oficer z neoficką gorliwości i prawdziwą fascynacją służy jednemu z najbliższych współpracowników Imperatora, owianego w całej galaktyce czarną legendą. Podziwia jego skuteczność i bezwzględność, imponuje mu jego oddanie Palpatine`owi. Widzi w nim wzór wszelakich imperialnych cnót, co usprawiedliwia wykonywanie rozkazów, które nie tylko moralnie mogą uchodzić za dyskusyjnie - Tohm momentami zastanawia się nad czysto militarnym aspektem działań Vadera. Nie przeszkadza mu, że Mroczny Lord traktuje go jedynie, jak narzędzie służące do osiągnięcia celu. Przyzwyczaił się do tego, służy przecież w wojsku. Rozkaz zawsze musi zostać wykonany.  Bez względu na wszystko. 

Proces dojrzewania kalekiego oficera do roli posłusznego i okrutnego wykonawcy woli tyranów jest naprawdę przerażający. Z drugiej strony, jakby na boku widzimy jak były rycerz Jedi wyzbywa się resztek swojego człowieczeństwa zatracając się w swojej (w tym przypadku - dosłownie!) ciemniej stronie. Blackman znakomicie poprowadził oba te przeplatające się wątki, nie zapominając o tym, aby odpowiednio zniuansować postacie i uczynić je wiarygodnymi. A zakończenie ich historii? Jak ognia unikał jakichkolwiek szczegółów dotyczących fabuły w całym tekście, a w tym miejscu chciałbym uniknąć ich tym bardziej. Powiem tylko, że to jeden z najmocniejszych finałów, jaki kiedykolwiek przeczytałem w komiksie...

Brak komentarzy: