niedziela, 7 września 2025

#2514 - Marvel Legacy: Dziedzictwo, którego nie było


Autorem poniższego tekstu, który powstał specjalnie dla Kolorowych, jest Wiktor Lewandowski. Wspólnie z Antkiem Strojnym prowadzą na FB profil Komiks ON, który niezmiernie Wam polecam. 

Osiem lat temu, we wrześniu 2017 roku, Marvel dokonał relaunchu i powołał do życia linię Legacy. Ta istniejąca przez ledwie dziesięć miesięcy - krócej od wszystkich swoich współczesnych poprzedników - inicjatywa, jest być może największą brandingową porażką Domu Pomysłów w XXI wieku. 

Donald Trump wchodzi w jesień pierwszego roku swojej nieszczęsnej prezydentury. DC tego lata w końcu wypuściło do kin produkcję, która okazała się kasowym i krytycznym sukcesem. Na horyzoncie majaczy wizja wielkiego filmowego wydarzenia od Marvel Studios. Zaskakująco dużo podobieństw można znaleźć między rokiem 2025 a 2017, szczególnie pod względem pozycji amerykańskich komiksowych gigantów. Podczas gdy w obu przypadkach DC rok wcześniej rozpoczęło kolejną udaną inicjatywę wydawniczą, w Domu Pomysłów, niestety, pomysły się kończą - trzeba więc coś zrobić. 




Chociaż na tu i teraz, w 2025, w Marvelu tej perspektyw działania wciąż brak, to osiem lat temu próbą wskrzeszenia słupków sprzedażowych była linia Legacy. Mimo obiecującego startu nie udało się jej sprostać oczekiwaniom i stała się łabędzim śpiewem ówczasenego redaktora naczelnego Domu Pomysłów, Axela Alonso. Został on zwolniony ledwie dwa miesiące po jej wprowadzeniu. Dzisiaj o Marvel Legacy statystyczny polski czytelnik może w ogóle nie wiedzieć, bo wydawnictwo Egmont na naszym rynku przeskoczyło od razu do ery Fresh Start, zaś amerykański odbiorca zapewne zdążył już o niej zapomnieć. 

Mnie to, jak Marvel przeprowadził relaunch pod szyldem Legacy, przypomniałoa się w ramach dyskusji o świeżutkim, pierwszym zeszycie „Batmana” Matta Fractiona i Jorge Jimeneza, który trafił do sprzedaży w zeszłą środę. To komiks znamienny z pozornie błahego powodu: na okładce widnieją dwa elementy, które zwykle są ze sobą w parze bardzo rzadko, tytuł „Batman” i #1. Seria o Mrocznym Rycerzu, mimo ponad 85-letniej historii, restartowana była jedynie trzy razy. Po rozpoczęciu w 1940 numeracja „Batmana” rosła do kilku setek, aż do 2011 roku, gdy przy restarcie uniwersum w ramach linii New 52 (w Polsce wydanej jako Nowe DC Comics), po raz pierwszy Człowiek-Nietoperz doczekał się nowej „jedynki”. Kolejna przyszła znacznie szybciej, bo w 2016 roku, przy ponownym ogólnowydawniczym resecie spowodowanym rozpoczęciem się ery DC Rebirth (w Polsce - DC Odrodzenie).

Teraz, prawie że dekadę później, nadeszła pora na kolejny świeży start. I to właśnie tak niepozorna rzecz, jak numeracja zeszytów, była naczelną ideą stojącą za powstaniem (i, być może, uśmierceniem) linii Marvel Legacy. 

Magia jedynki na okładce 

Sama kwestia numeracji, na pierwszy rzut oka diabelnie prosta, kolejny zeszyt = kolejny numer w rogu okładki, w rzeczywistości bywa zawiła i - szczególnie dla nowego czytelnika - cholernie myląca. Podczas gdy w DC numerek jeden jest znacznie bardziej uświęcony, w Marvelu, szczególnie po 2010. roku, szasta się nim na prawo i lewo. Jedynka na okładce jest jasnym komunikatem dla nowego czytelnika: tutaj *coś* się zaczyna, jeśli więc chcesz wskoczyć w ten szalony świat facetów w rajtuzach, to lepszego momentu nie będzie. Łatwo więc się domyśleć, że właśnie komiksowe „jedynki” zwykle cieszą się najlepszymi wynikami sprzedażowymi. W 2024 roku to dwa pierwsze zeszyty - „Ultimate Spider-Man” #1 i „Absolute Batman” #1 - szły łeb w łeb w wyścigu o zaszczytny tytuł najchętniej kupowanego komiksu ostatnich dwunastu miesięcy.



Kiedy tylko więc jeden zespół kreatywny żegna się z daną serią, a zastępuje ich nowa ekipa, Marvel bardzo chętnie rozpoczyna nowy wolumen i resetuje numerację, aby dumnie obnosić się nadchodzącą premierą kolejnej „jedynki”. Ba, czasem nikt nie musi nawet odchodzić ze stołka scenarzysty bądź rysownika, by reset numeracji nastąpił dla samej radości z resetowania (i wciskania konsumentowi kolejnych pierwszych zeszytów). Było tak choćby z „Fantastic Four” pisaną przez Ryana Northa. Jego komiks doczekał się restartu i jedynki, w sam raz, by zgrać się z premierą filmu o Fantastycznej Czwórce, mimo że on sam nigdzie się nie wybierał. 

Faktem jest, że laikowi instynktownie łatwiej wziąć do ręki komiks ewidentnie oznakowany jako pierwszy, aniżeli zeszyt numer 137, w którym akurat rozpoczyna się ikoniczny run kogośtam z kimśtam. Chociaż Marvel zdecydowanie nadużywa potęgi „jedynki”, to argument przystępności ciężko zbić. Kiedy więc w 2017 roku wydawnictwo zapowiedziało, że zamierza skrupulatnie zliczyć wszystkie poprzednie zeszyty swoich najbardziej znanych tytułów, by płynnie przeskoczyć z numeru 6. do 297. albo z 5. do 166., pierwszą reakcją większości stałych czytelników było zdziwienie. Nie są to zresztą liczby wyciągnięte znikąd, bo właśnie tak było w przypadku odpowiednio „Spectacular Spider-Mana” i „Luke’a Cage’a”. 

 To jedynie dwa z licznych przykładów komiksów, które w ramach rozpoczęcia inicjatywy Legacy przeszły do „legacy numbering”. „Amazing Spider-Man” Dana Slotta przeskoczył nagle do późnych siedmiu setek, aby wydawnictwo mogło później reklamować jubileuszowy, osiemsetny zeszyt. Ówcześni czytelnicy „Avengers” po przeczytaniu zeszytu 11. musieli polować w sklepach na zeszyt 672., kontynuacją 6. zeszytu „Black Panthera” był, naturalnie, zeszyt 166., a seria „Hulk” z miesiąca na miesiąc zmieniła się w „She-Hulk”, przechodząc z 11. zeszytu do zeszytu 159. Przy okazji nie obyło się bez problemów z matematyką - w czerwcu 2017. roku portal Bleeding Cool zauważył, że Marvel nie raz, a dwa razy nieprawidłowo zliczył sumę wszystkich wydanych do tamtej pory komiksów o Hulku. 


Czym było/miało być Marvel Legacy? 

Pytanie nasuwa się jedno - po co? Trudno o jasną odpowiedź, ale podsunąć ją może kontekst powstania inicjatywy Legacy. Axel Alonso zastąpił Joe Quesadę na stanowisko redaktora naczelnego Marvela w 2011 roku. Jego pierwszym dużym projektem w Domu Pomysłów było więc nadzorowanie linii Marvel Now!, inicjatywy uważanej za jeden z największych współczesnych sukcesów wydawnictwa, ciepło wspominanej przez wielu fanów. Parę lat później nie było już tak kolorowo. Chociaż Now! wypchnęło słupki sprzedażowe do góry, z czasem zaczęły one opadać ze zdwojoną siłą. Ani narodzona po „Tajnych Wojnach” Jonathana Hickmana linia All-New, All-Different, ani następujące po niej Marvel Now! 2.0. nie powtórzyły sukcesu Now!. Podejmowane przez wydawnictwo pod kierownictwem Alonso decyzje kreatywne nie spotykały się z zadowoleniem ze strony fanów. 

Wielu ikonicznych herosów Marvela, którzy cieszyli się niesamowitą popularnością ze względu na odgrywanie głównych ról w rozbijającym wtedy bank Kinowym Uniwersum Marvela - Iron Man, Kapitan Ameryka, Thor - pozostawało zepchniętych na drugi plan. W ten sposób pozwalali na scenie błyszczeć swoim następcom. Publika łaknęła tego, co znała, a nie, o zgrozo, kobiet i przedstawicieli mniejszości rasowych. Sytuację zaogniał dodatkowo ruch Comicsgate, problem zbyt głupi i zbyt złożony, aby poświęcać mu teraz czas. Najważniejsze było jedno: Alonso czuł na karku oddech udziałowców, którzy nie byli zadowoleni z tego, ile Marvel Comics zarabia i co się o Marvel Comics mówi. Wybory z 2016 roku udowodniły, że Amerykanie domagają się obietnicy powrotu starych, dobrych czasów - niekoniecznie nawet spełnionej, najważniejsze, że właściwie opakowanej. Prawdopodobnie wiedząc, że jego czas na stołku redaktora naczelnego nieubłaganie się kończy, Alonso postawił na ostatnie hurra. 


Inicjatywę Marvel Legacy oficjalnie zapowiedziano w ramach panelu Marvel Next Big Thing na Chicago Comic & Entertainment Expo, 22 kwietnia 2017 roku. Jej celem miał być powrót do marvelowskich korzeni. Jej początek wyznacza z jednej strony finał „Secret Empire”, a z drugiej one-shot zatytułowany po prostu „Marvel Legacy” #1 autorstwa Jasona Aarona i Esada Ribica, które wątki kontynuowane były później na łamach on-goinga „Avengers”. Zasadniczo, pomysł stojący za Legacy bardzo przypomina założenia DC Rebirth: skupienie się na najbardziej znanych postaciach danego wydawnictwa, powrót do korzeni i uproszczenie zagmatwanego kanonu. 

 Już samo ogłoszenie nadejścia Legacy było kuriozalne. Marvel obiecywał gigantyczną „zmianę w branży komiksowej”. Uznał, że najlepszym sposobem na pompatyczną zapowiedź będzie… publikacja serii gifów, w których nowe okładki komiksów przenikają się ze starymi, do których nawiązują. Szczucie tanią referencyjnością raczej nie wybrzmiewa jak coś, co na zawsze odmieni amerykański komiks. Szybko okazało się, że to praktycznie jedyne, co Legacy miało do zaoferowania: puszczanie oka do czytelnika i przypominanie mu o komiksach znacznie lepszych, niż to, co wydawca zamierzał publikować w kolejnych miesiącach. 

Powroty zza grobu i corner boxy na okładkach 

 „Legacy” oznacza dziedzictwo. Marvel postanowił więc dać fanom to, na co tak bardzo czekali. Tony Stark dotychczas leżał w śpiączce, a zamiast niego w zbroi paradowała nastoletnia Riri Williams - koniec tego dobrego, Iron Man wraca do domu, skarbie. Kobieta dzierży potężny Mjolnir? Nie na długo, bo pora na powtórkę z Ragnaroku i śmierć Potężnej Thor. W tym domu jest tylko jeden blondwłosy bóg gromu i na pewno nie ma piersi. Kapitan Ameryka, który w 2016 roku zszokował świat, oświadczając przynależność do podłej organizacji Hydry, złamał zasady czasoprzestrzeni, by dać złemu sobie w pysk i odebrać tarczę od tymczasowo zajmującego się nią, czarnoskórego Sama Wilsona. Martwy od paru lat Wolverine? Wraca. Martwa nawet dłużej Jean Grey? Wraca. Spider-Man dotychczas bawiący się w akolitę big techu, kierując wielomiliardową firmą? Koniec tego, obdzieramy go z bogactwa. 

Nawet ci, którym niedane było zmartwychwstać, jak Hulk, zostali pobłogosławieni przez Marvela łaską starych dobrych czasów poprzez odgrzewanie klasycznych historii sprzed lat, tym razem z nowymi herosami w rolach głównych. Powrót do klasycznego sposobu numeracji wydawał się być naturalną kropką nad i w słowie „nostalgia”. Zresztą, razem z liczeniem zeszytów w setkach, na okładkę powróciły też corner boxy, które wydawały się kompletnie wymrzeć w latach dziewięćdziesiątych. 

Można nazwać inicjatywę Legacy tchórzliwą przez to, jak bezpardonowo cofała wszelkie zmiany zachodzące w ostatnich latach, ale ta reaganowska strategia się opłaciła. Wielu odrzuconych dotychczasowym nadmiarem nowości czytelników powróciło, ponownie widząc na półkach sklepów komiksowych znajome twarze. Alonso nie miał szansy na długie świętowanie swojego sukcesu, bo, jak już wspominałem, w listopadzie 2017 pożegnał się ze stanowiskiem, ale przynajmniej zrobił to w wielkim stylu. Cóż… nie do końca. 


Show me the money 

Chociaż rozpoczynający całą inicjatywę one-shot „Marvel Legacy” #1 był najlepiej sprzedającym się pojedynczym zeszytem roku, inne tytuły nie były nawet blisko powtórzenia tego wyniku. W raporcie portalu LRM online podsumowującym wyniki sprzedaży zeszytów z 2017 roku, Marvel dzielił się topową dziesiątką po równo z DC. Jednak na obecnych tam pięć tytułów od Domu Pomysłów, poza wspomnianym one-shotem znajdował się tylko jeden zeszyt opublikowany w ramach inicjatywy Legacy. Całościowo sprzedaż komiksów w 2017 roku spadła o 10% w porównaniu z - już i tak słabiutkim - rokiem 2016. 

Tymczasem w artykule BleedingCool z 1 stycznia 2018 roku, sklep Challenger Comics + Conversation z Chicago, który w 2013 został odznaczony nagrodą Eisnera przyznawaną rokrocznie handlowcom szczególnie przysługującym się branży komiksowej w USA, żalił się na to, jak bolesne były październik i grudzień poprzedniego roku. Najbardziej stratni byli właśnie przez tytuły z Domu Pomysłów, notując wynik ponad dwudziestu tysięcy dolarów na minusie tylko z niesprzedanych zeszytów tego wydawnictwa. W tym samym roku wielu sprzedawców protestowało przeciwko dystrybucyjnemu ultimatum Marvela, który wymagał od sklepów zamawiania stanowczo zawyżonej liczby pojedynczych zeszytów ze startu linii Legacy. Tylko w ten sposób dany sklep mógł otrzymać specjalne, bardzo pożądane przez konsumentów warianty okładkowe. 

Oprócz niestabilnej sytuacji sprzedażowej kolejnym problemem trapiącym inicjatywę Legacy było masowe anulowanie serii. Przedwczesne uśmiercanie tytułów, które nie są wystarczająco rentowne dla Marvela nie jest w żadnym wypadku nową praktyką. W przypadku startu linii Legacy ilość tytułów idących na ścięcie znacznie jednak przewyższała standardowe praktyki wydawnictwa. Już w grudniu 2017 roku aż dwanaście tytułów rozpoczętych bądź zrelaunchowanych w ramach Legacy doczekało się anulowania. Piszący dla ComicsBeat Taimur Dar komentował wtedy: „Marvel Legacy obiecywało zmianę w branży komiksowej i wygląda na to, że do takowej rzeczywiście doszło, lecz niekoniecznie jest zmianą na lepsze”. 

Darowi nie umknął też fakt, że większość spośród anulowanych tytułów dotyczyła postaci kobiecych bądź reprezentujących rasowe (Luke Cage), bądź seksualne (Iceman) mniejszości: „Jestem pewien, że pewne osoby z branży będą kontynuować zrzucanie winy na konsumentów za <>zamiast zauważyć, że to być może przestarzałe modele strategii marketingowych doprowadzają do porażek kolejnych tytułów” - dodawał Dar. 


Relaunch, który nie był relaunchem 

Nie chodzi jednak wyłącznie o wykresy i tabelki dotyczące sprzedaży. Marvel Legacy cierpiało na brak jasnej wizji określającej, czym ta inicjatywa miała właściwie być. Frazesy o „zmianie w branży” nie znaczą nic, kiedy kolejna, „nowa era” okazuje się być jedynie irytującą zmianą numeracji. W odpowiedzi na zadane w czerwcu 2017 pytanie „czy ktoś może mi wyjaśnić, czym właściwie jest Marvel Legacy?”, jeden z użytkowników r/comicbooks, największej Redditowej społeczności dotyczącej komiksów, odpowiada: „wciąż nie mam pojęcia, poza tym, że dostaniemy trochę wariantów”. We wdzięcznie zatytułowanym artykule na łamach Hollywood Reporter „2017: Rok, w którym prawie wszystko poszło źle dla Marvel Comics”, jego autor Graeme McMillan punktuje kolejne wizerunkowe porażki, jakie praktycznie co miesiąc zaliczał Dom Pomysłów pod przewodnictwem Alonso, do których zalicza również debiut linii Legacy „Zapowiedź [Marvel Legacy] była co najmniej miałka, a wiele głosów zauważało, że zmiana jest co najwyżej kosmetyczna - znaczna większość serii kontynuowała publikację bez zmiany zespołu twórczego - i zaskakująco staroświecka w próbach wywołania nostalgii do minionych lat” - komentował. 

W artykule dla IGN Jesse Schedeen zauważa, że spośród 52 tytułów zapowiedzianych na start ery Legacy, jedynie sześć pozycji nie było po prostu przenumerowaną kontynuacją już istniejących tytułów. Marvel pompował balonik Legacy, obiecując powrót do formy i ponowne skupienie się na swoich najbardziej ikonicznych herosach, a ten zdążył pęknąć jeszcze przed pełnoprawnym startem inicjatywy.
 
Linia Legacy utrzymywała się przez dziesięć miesięcy, po czym została zamieciona pod dywan przez nowego redaktora naczelnego, C.B. Cebulskiego, który w maju 2018 rozpoczął nową inicjatywę, Fresh Start (w Polsce wydawana jako Marvel Fresh, przy okazji wchłonęła też tytuły wydawane wcześniej w linii Legacy). Przywrócono „zwyczajną” numerację, finalnie decydując się na kompromis i dodając pod głównym numerem zeszytu dodatkowy numer legacy. W ten sposób nawet gdy Marvel resetował numerację danej serii, na przykład wypuszczając w tym roku nową „jedynkę” „The Amazing Spider-Mana”, wciąż mógł co jakiś czas świętować publikację kolejnego kamienia milowego. Tak było choćby w tym tygodniu, bo opublikowany w środę 11. zeszyt wspomnianego „TASM-a” był jednocześnie 975. numerem legacy, wypchano go więc po brzegi dodatkowymi historiami na znak tego, że mamy do czynienia z zeszytem specjalnym. 

Czy mieszająca w głowie numeracja była jedynym powodem porażki linii Legacy? Z pewnością mogła się do niej przyczynić, odpychając potencjalnych nowych odbiorców, ale myślę, że problem leży głębiej. Ta inicjatywa oparła całą swoją tożsamość na braku tożsamości. Desperacki ruch Alonso miał jeden, prosty cel: zadowolić wszystkich kręcących nosem na wszelkie mniejsze bądź większe zmiany, które dotychczas zachodziły w Marvelu. Nie zamierzam udawać, że All-New All-Different czy Marvel Now! 2.0. były przykładem wydawniczych triumfów. Wiele publikowanych wtedy komiksów było zwyczajnie słabych. Nadmierna potrzeba zmian i szokowania czytelnika odchodzeniem od utartego statusu quo nierzadko sprawiała, że twórcy potykali się o własne nogi. Jednocześnie to w tym okresie doszło do paru odważnych decyzji, które z perspektywy czasu były naprawdę imponujące: saga Jasona Aarona o niegodnym Odinsonie i Potężnej Thor była świetna. ”Tajne Imperium” z Kapitanem Ameryką zdradzającym ideały USA dla Hydry, mimo całego swojego obrazoburstwa, czytało mi się bardzo dobrze. Legacy w obawie przed gniewem fanów postanowiło przejechać walcem po poprzednich inicjatywach. Może i wyrównało drogę, ale i uczyniło ją cholernie nudną. Ciężko natomiast wymienić tytuły z Legacy jakkolwiek wybijające się na tle reszty, bo większość najlepszych komiksów rozpoczęła się już na długo przed wprowadzeniem ostatniej inicjatywy Alonso. Tymczasem niektóre wątki rozpoczęte w one-shocie Legacy doczekały się prawidłowego rozwiązania dopiero w erze Fresh Start. 

Kompletna bezpłciowość linii Legacy, połączona z jej ekstremalnie krótkim żywotem, uczyniła ją projektem skazanym na nijakość. Pośród wszystkich swoich wad, jej poprzednicy mogli pochwalić się jasną, nadrzędną myślą wytyczającą ich kierunek - natomiast Legacy było jedynie desperacką próbą przypomnienia czytelnikom, że wujaszek Marvel mimo lat na karku wciąż potrafi być cool. Po czasie, tak jak w przypadku prawdziwych wujaszków, łatwo zauważyć, że były to po prostu symptomy kryzysu wieku średniego.

Brak komentarzy: