środa, 1 czerwca 2016

#2147 - Boba Fett: śmierć, kłamstwa i zdrada

Nigdy chyba nie pojmę fenomenu Boby Fetta. Łowca nagród, który w swoim kinowym debiucie dosłownie mignął na ekranie w „Imperium Kontratakuje”, w stosunkowo krótkim czasie stał się wśród fanów postacią zgoła kultową. Wiem, że to typowy badass, którego wszyscy fanboje kochają – milczący, tajemniczy, ze świetnym designem, snujący się na drugim planie niezauważalny, dla przeciętnego odbiorcy. Ale żeby aż tak?



Tak, doskonale pamiętam, że odegrał swoją rolę w niesławnym „Star Wars Holiday Special”, a później swoje zrobiła klasyczna figurka Kennera. Ale przecież później ten niby najlepszy i najskuteczniejszy łowca nagród w całej galaktyce konsekwentnie pracuje na miano największego fajtłapy gwiezdnej sagi. Gorszego nawet, niż Jar Jar, bo temu durnemu Gunganinowi mimo wszystko coś udaje się osiągnąć. A Fett na swoim koncie ma mnóstwo wstydliwych porażek.

Zacznijmy od filmów. W „Powrocie Jedi” zostaje po frajersku załatwiony przez na wpół ślepego Hana Sola i ląduje w paszczy Sarlacca w Wielkie Jamie Carkoon. Nad tym, co z nim zrobiono w trylogii prequeli litościwie spuszczę zasłonę milczenia. Komiksy? Jego udział to „Mrocznym Imperium” to prawdziwy festiwal nieporadności, w którym w zasadzie za każdym razem ci dobrzy kopią mu dupsko. To jest ten budzący grozą i dreszcz przerażenia w całej galaktyce?

Na album „Boba Fett: śmierć, kłamstwa i zdrada” składają się trzy krótsze historie. Każda z nich opowiada o innym zleceniu, ale wszystkie połączone są postaciami głównych bohaterów i nadrzędnym wątkiem. W „Polowaniu na Bar-Koodę” łowca nagród pochodzący z Kamino otrzymuje zlecenie, aby schwytać niebezpiecznego pirata, który ma stać się kartą przetargową Hutta Gorgi w sprawach… matrymonialnych. Do realizacji zadania będzie mu jednak potrzebny pewien magik, który w tajemniczych okolicznościach zmarł. Ale Fett nie takie przeszkody w swojej karierze pokonywał! W „Kiedy grubaska zawiśnie” ukochana jego pracodawcy zostaje porwana dla okupu, a na trop Fetta wpada żądny zemsty Ry-Kooda, brak Bar-Koody. Z kolei „Morderstwie najgorszego sortu” czeka nas wielki finał, gdy zakuty w mandaloriańską zbroję łowca wplątuje się w intrygę Gorgi mającą na celu pozbycie się jego teścia, Hutta Orko.



Pomysł Johna Wagnera na fabułę tej „trylogii” jest bardzo prosty – gnająca na złamanie karku akcja, dużo rewolwerowych (blasterowych?) pojedynków, kilka pościgów i sporo one-linerów. Całość doprawiona jest delikatnym humorem i elementami komediowymi (ostatni pokaz Magwita na statku Bar-Kody, pewien drugoplanowy bohater w ostatnim akcje czy wreszcie zwyczaje małżeńsko-godowe Huttów), co jest elementem dość rzadkim w uniwersum „Gwiezdnych Wojen”. Widać, że Wagner pisze z pewnym brytyjskim przekąsem i wyraźnym dystansem do wydarzeń przedstawionych na kartach komiksy.

Zamiast w stronę patetyczno-mrocznej narracji brytyjski scenarzysta uderza w bardzo lekkie tony sprawiając, że „Śmierć, kłamstwa i zdrada” momentami nabiera cech komedii omyłek, slapstickowego sci-fi z przełomu lat trzydziestych i czterdziestych. To miła odmiana po tych pisanych strasznie serio komiksach z Dark Horse i fajnie kontrastuje z figurą jak zawsze poważnego i zwykle milczącego Boby.


Wizualnie komiks nie prezentuje się tak imponująco, jak inne dzieło Cama Kennedy`ego, czyli wydane ostatnio przez Egmont „Mroczne Imperium”, ale wciąż robi pozytywne wrażenie. Wydaje mi się, że przygody Boby Fetta zostały zilustrowane w sposób o wiele bardziej swobodny. Rozedrgana, psychodeliczna kreska Kennedy`ego, jak ulał pasuje do historii Wagnera, a światy zamieszkałe przez Huttów nigdy nie wyglądały tak brudno i dziwacznie.

Podsumowując albumowi „Boba Fett: śmierć, kłamstwa i zdrada” daleko od arcydzieła, nawet w kategoriach starwarsowych. To solidnie napisany i świetnie napisany komiks środka. Fanom polecać nie trzeba, a innym - już niekoniecznie.

Brak komentarzy: