„Incognito: Bad Influences” to powrót do Zacka Overkila, do pulpowych nawiązań i niczym nieskrepowanej rozrywki w świecie nie zawsze moralnych wyborów. Co więcej, dla Ed Brubakera i Seana Phillipsa to powrót do tematów znanych z „The Sleeper” w jeszcze większym zakresie, niż miało to miejsce w pierwszym tomie „Incognito”.
Tym razem Zack nie jest już otępiałym szarakiem ukrytym w programie ochrony świadków. Mimo że dalej jest marionetką w rękach większych organizacji, nie jest już skrepowany niemożnością używania swoich mocy. I mimo pewnych tarć w agencji wygląda na to, że może stać się całkiem standardowym antybohaterem w walczącym w słusznej sprawie...
… ale w „Bad Influences” nic nie będzie takie proste. Bru posyła Zacka w rejony znane z „The Sleeper”, robiąc z niego podwójnego agenta, który znów musi wrócić na przestępczą ścieżkę, wkupić się w łaski dawnych przyjaciół i wytropić innego agenta, który zmienił strony pracując pod przykrywką. A co by pogmatwać wszystko jeszcze bardziej Zack podcasz wykonywania swojej misji będzie musiał uciekać przed następnymi widmami własnej przeszłości, jak i swojego dziedzictwa.
Największą wadę i jednocześnie zaletą „Incognito: Bad Influences” jest to, że... nie jest „Sleeperem”. Z jednej strony wydana w ramach marvelowskiego imprintu Icon mini-seria jest wolna od obostrzeń świata zamieszkałego przez zastępy ubranych w kolorowe trykoty herosów, przez co Brubaker stworzył mitologię w oparciu o swoje pomysły i inspiracje. Z drugiej jednak mam wrażenie, że właśnie te obostrzenia gotowego już świata wpłynęły na kreatywność Brubakera lepiej. Bo „Incognito”, mimo swoich podobieństw do „Sleeper”, nie jest ani tak mroczny, ani tak niepokojący, jak seria z WS. Może to przez pewne różnice w kreacji postaci (o ile Zack jest z założenia antypatyczny, to Holden jest po prostu umęczonym i rozgoryczonym romantycznym twardzielem, a tacy bohaterowie zawsze łatwiej kupowali czytelników). A może przez to, że mimo mojej drobnej krytyki „Sleeper” jest to po prostu lepsza seria.
„The Sleeper” dostał dwa sezony po 12 numerów. „Incognito” to dwie historie kolejno po 6 i 5 zeszytów. Może gdybyśmy dostali to w podobnej formie, co „Sleeper” patrzył bym na to inaczej. „Incognito” jest dalej bardzo dobrą historią oferującą rozrywkę i pewną refleksję, której mogą pozazdrościć inne około pulpowe tytuły wychodzące aktualnie. To opowieść o bohaterze, który nie jest w stanie podjąć właściwych wyborów niezależnie od tego czy w danym momencie jest egoistą, czy stawia cudze dobro ponad swoje. Wiszące nad nim fatum nie opuszcza go ani na chwilę, zawsze kierując go w możliwe najgorsze miejsca, bez możliwości podjęcia właściwych decyzji. Tylko, że w „The Sleeper” definitywne zakończenie historii i pewna emocjonalność bohatera stworzyła jednego z mocniejszych bohaterów komiksowych ostatniej dekady, tak tu chęć utrzymania Zacka w grze w celu pozostawienia drogi na sequele lekko osłabia wydźwięk historii.
Wiem, że nie powinienem oceniać „Incognito” jako „The Sleeper” 2.0, ale mam z tym poważny problem. Gdybym nie znał historii Holdena uważał bym „Incognito: Bad Influences” za komiks idealny. Te swoiste mieszanie mitologii Doc Savage'a (pod postacią klanu Zeppelinów) z The Shadow (pod postacią Lazarusa), z tragicznym bohaterem, który w żadnym momencie nie chce stać się pupilem czytelników, tworzy z tej serii jeden z oryginalniejszych komiksów amerykańskich o ludziach z supermocami (ale dalej nie superbohaterski!).
To, o czym nie wspomniałem w recenzji pierwszego tomu „Incognito” to Sean Phillips. Od czasu „WildC.A.T.S.” w jego wykonaniu, śledzę każdy rysowany przez niego komiks. Nawet gdyby „Incognito” byłoby po prostu źle napisanym komiksem, w moich oczach ratowałaby go oprawa graficzna. Phillips jest dla mnie jednym z niewielu rysowników, którego styl jest wręcz stworzony do przedstawiania mrocznych i grających na emocjach historii. Cechuje go podobny do Mike`a Mignoli poziom kunsztu i kreska. Bez nachalnych podobieństw, są tu grubo ciosane twarze, oszczędne linie i niesamowite emocje w twarzach i ruchach postaci. Idealne rozplanowanie kadrów i sekwencji (w „Incognito” bardziej klasyczne, niż w jego wcześniejszych pracach dla Wildstorm) i fantastyczne okładki oraz design zeszytów i tomów. Wszystko, co wychodzi spod dłoni Phillipsa to dla mnie mała perła, która dobrze wygląda na półce, choć chętniej oprawiłbym je i powiesił na ścianie. Nie inaczej jest z opisywanym w tej recenzji komiksem.
Mimo chwilowego narzekania powtarzam raz jeszcze - „Bad Influences” to bardzo dobra historia o antybohaterze, który naprawdę ma w głębokim poważaniu czy będzie lubiany przez otoczenie... i czytelnika. To historia o człowieku, który niezależnie od swoich intencji zawsze skończy w miejscu gorszym, niż zaczął. I to właśnie ten fatalizm najbardziej może pociągać w tej postaci/historii.
Autorem powyższego tekstu jest Jakub Górecki, a więcej tekstów jego autorstwa znajdziecie na stronie Pulp Warsaw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz