Z pierwszym tomem serii zawsze jest problem. Krytykowi ciężko wypowiadać się o utworze, którego znajomość ogranicza się zaledwie do fragmentu. Często musi krygować się przed zbyt jednoznacznym sądem, aby później nie było potrzeby odszczekiwania zbyt pochopnych ocen przy lekturze kolejnej części. Czytelnik też nie ma łatwo. Niczym wytrawny hazardzista musi oszacować wartość danego tytułu i podjąć decyzję czy warto postawić (i zainwestować pieniądze) na kolejne albumy.
Może postawić na właściwego konia lub wręcz przeciwnie – sparzyć się na pozycji, która z czasem będzie sukcesywnie obniżała loty. I taki czytelnik jest w kropce – po kupnie trzech, czterech albumów może zacisnąć zęby i skompletować całość lub odpuścić i zostać z niedokończoną historią. I tak źle, i tak niedobrze. Wydaje mi się, że szczególnie teraz, gdy wybór na rynku jest ogromny, szkoda tracić czasu i pieniędzy na rzeczy słabe czy choćby przeciętne. Debiutująca w Polsce seria „Pewnego razu we Francji” wydaje się być pozycją wysokiego ryzyka. Jej pierwszy album może być zwiastunem czegoś naprawdę ciekawego, ale równie dobrze opowieść może skręcić w bardzo, bardzo złym kierunku...
Głównym bohaterem komiksu autorstwa Fabiena Nury`ego (scenariusz) i Sylvaina Vallee (rysunki) jest niejaki Józef Joanovici. Jako kilkuletnie dziecko przetrwał falę antyżydowskiej przemocy zorganizowanej w ramach walki politycznej między antycarskimi rewolucjonistami, a popierającymi urzędującą władzę stronnikami reakcji. Dramatyczna scena ukrywania się przed carskimi siepaczami w rodzimym Kiszyniowie otwiera album i skontrastowana jest z utrzymaną w sielankowym tonie sekwencją ślubu Józefa z Ewą. Młoda para uciekając prawdopodobnie przed komunistycznymi represjami przeniosła się do francuskiego Clichy, gdzie ma zamiar rozpocząć nowe życie. W skupie złomu należącym do wuja Ewy Józef rozpoczyna swoją drogę na szczyt. Choć pozbawiony jest jakiegokolwiek wykształcenia (nie potrafi choćby czytać) dzięki swojej pracowitości, zawziętości i głowie do interesów szybko przejmuje przedsiębiorstwo krewniaka. W swojej karierze „od pucybuta do milionera” jest jednak bezwzględny. Wykorzystuje każdą okazję i nie stroni od oszustwa, aby pomnażać swój majątek. „Pieniądze, zawsze pieniądze... Tylko to się dla niego liczy. I nie przestanie póki nie będzie bogatszy od Rothschildów” - tak postępowanie swojego męża opisuje Ewa.
Trudno napisać coś więcej o oprawie graficznej. Koń, jaki jest na przykładowych planszach, każdy widzi. Sylvain Vallee dość sprawnie opowiada za pomocą obrazów, a jego styl raczej nie odstaje od standardów, jakie obowiązują w frankofońskim komiksie środka. Podczas lektury uderzyła mnie jednak jedna rzecz. Gdyby ktoś pokazał mi te kilka kadrów z „Imperium pana Józefa” ukrywając jego rodowód, nie potrafiłbym powiedzieć, czy mam do czynienia z produkcją amerykańską czy europejską. Jestem gotów zaryzykować twierdzenie, że za najlepszych czasów Rosińskiego i Kasprzaka można było mówić o kontynentalnej szkole komiksowego realizmu, który nie sposób było pomylić z dokonaniami zza Oceanu. Dziś nastały takie czasy, że mainstream po obu stronach Atlantyku jest bardzo homogeniczny i solidny wyrobnik, jakim jest Piotr Kowalski, z powodzeniem może realizować zlecenia zarówno dla Marvela, jak i Lombardu.
W pierwszym tomie Nury zaledwie zarysowuje akcje, która rozgrywa się na trzech płaszczyznach czasowych. Najwcześniej sięga wątek początków kariery żydowskiego złomiarza we Francji. Można przypuścić że rozwijał się on będzie w okresie II Wojny Światowej i stanie się głównym motorem napędowym opowieści. Kolejny rozpoczyna się w 1947 roku, gdy sędzia śledczy Legentil ściga oskarżonego o zdradę i kolaborację z Niemcami Joanoviciego, trzeci natomiast rozgrywa się w połowie lat sześćdziesiątych i zapowiada się na epilog tych wydarzeń.
Wojenne losy Joanoviciego po dziś dzień pozostają zagadką dla historyków, a próba oceny jego postępowania nastręcza trudności. Czy był oportunistą, który dorobił się na sprzedaży żelaza zarówno nazistom, jak i Francuzom? A może był sowieckim agentem? To zwykły kolaborant czy zasłużony członek ruchu oporu? Przeciętny karierowicz, który zwąchał okazję czy ofiara historii z połamanym życiorysem? Takie pytania można mnożyć i mnożyć, ale jedno jest pewne – to świetny materiał na bohatera interesującej historii.
Wojenne losy Joanoviciego po dziś dzień pozostają zagadką dla historyków, a próba oceny jego postępowania nastręcza trudności. Czy był oportunistą, który dorobił się na sprzedaży żelaza zarówno nazistom, jak i Francuzom? A może był sowieckim agentem? To zwykły kolaborant czy zasłużony członek ruchu oporu? Przeciętny karierowicz, który zwąchał okazję czy ofiara historii z połamanym życiorysem? Takie pytania można mnożyć i mnożyć, ale jedno jest pewne – to świetny materiał na bohatera interesującej historii.
Jeśli scenarzysta podejmie próbę zrozumienia tamtych czasów i motywacji Joanoviciego, zaprezentowanie go w całej niejednoznaczności, pokazanie jak trudno osądza się ludzi, którym przyszło żyć w warunkach całkowicie nienormalnych – „Dawno temu we Francji” może się okazać pozycją godną uwagi. Pole do popisu dla Nury`ego jest ogromne. Ten tytuł ma w sobie spory potencjał, ale patrząc na bibliografię Nury`ego, choćby na te spośród jego prac, które ukazały się w Polsce (sensacyjny „W.E.S.T.” i utrzymany w konwencji science-fiction „Jam jest Legion”), równie prawdopodobny jest zwrot w zupełnie innym kierunku. W stronę komiksu skupionego na akcji i snuciu kryminalno-sensacyjnej intrygi. I wtedy „Il était une fois en France” może zamienić się w kolejną lepszą lub gorszą euro-pulpę, o której za rok, dwa nikt nie będzie pamiętał. Tego bym nie chciał. Jak zatem widzicie ryzyko inwestowania w ten tytuł jest spore. Ja dam mu szansę, choćby dlatego, że we Francji powygrywał sporo nagród. Mam nadzieję, że wyjdzie na moje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz