środa, 20 sierpnia 2014

#1715 - Daredevil by Bendis and Maleev Book 1

Autorem poniższego tekstu jest Piotr Lipa. Pierwotnie został on opublikowany na blogu Coś z zupełnie innej beczki.

Odkąd tylko pamiętam zawsze darzyłem Daredevila wielką sympatią, mimo że tak naprawdę miałem z nim bardzo znikomą styczność. Myślę, że wszystko zaczęło się od pierwszej lektury znakomitego "The Man Without Fear" wydanego u nas przez TM-Semic. Dla mnie po dziś dzień jest to jeden z najlepszych komiksów jaki czytałem, a w kategorii superbohaterów mało co może mu dorównać. 



Po jego lekturze jakoś nie sięgałem po więcej tytułów z Mattem Murdockiem w roli głównej. Z jednej strony miałem ograniczone możliwości, w końcu  bohater ten nie był zbytnio popularny w naszym kraju w tamtym czasie, Internetu wtedy nie było, a zakupy zagranicą robili nieliczni. Z drugiej zaś strony jakoś nie miałem ochoty, gdy taka możliwość już się pojawiła. Gdzieś tam kiedyś przeczytałem klasyka w postaci "Born Again" Franka Millera na którym się srodze się zawiodłem i dość dobrego "Daredevil: Yellow" Jepha Loeba i Tima Sale`a. Więc jak widzicie, moje zamiłowanie do tej postaci jest naprawdę trudno wytłumaczyć racjonalnie.

Jednak od jakiegoś czasu miałem silne postanowienie, aby coś zmienić w tym temacie i zamówiłem u mojej ukochanej konkubiny na urodziny pierwszy tom przygód śmiałka w wykonaniu Briana M. Bendisa (scenariusz) i Alexa Maleeva (rysunki). Ona nie byłaby sobą, gdyby mnie posłuchała: od razu kupiła mi wszystkie trzy tomy ich autorstwa. Trochę się naczytałem o poziomie zawartych w nich historii i  z dość wygórowanymi oczekiwania przystąpiłem do lektury. Przedmiotem tej recenzji będzie liczący sobie 480 stron pierwszy tom "Daredevil by Brian Michael Bendis & Alex Maleev Ultimate Collection". Zbiera on w sumie pierwsze 22 odcinki serii pisane przez Bendisa. Są to numery #16-19 i #26-40 odpowiadające zawartości trejdów "Wake Up", "Underboss" i "Out".

Bardzo zaskoczyła mnie już pierwsza historia zawarta w tomie ilustrująca trudy, w jakich Ben Urich, reporter Daily Bugle, stara się opowiedzieć los małego chłopca zamkniętego w świecie postaci komiksowych. Maluch pod wpływem wielkiego szoku popadł w traumę, a nasz reporter pragnie za wszelką cenę dowiedzieć się co takiego strasznego spotkało chłopca. Całość została opowiedziana w niezwykle nastrojowy, spokojny sposób, a główny superbohater pojawia się tylko czasem i to tylko gdzieś w tle. Dzięki temu czytelnik z każdą stroną coraz bardziej zatraca się w ciekawie prowadzonej historii. Mocno mnie zdziwiło takie rozpoczęcie tego grubego tomiszcza, jednak było to miłe zaskoczenie. Później natomiast nastąpiło to, na co czekałem. Bendis swój znakomity run rozpoczyna od trzęsienia Ziemi pokazując zabójstwo Kingpina, a potem akcja nie zwalnia nawet na moment. 


Główny wątek przewijający się przez ten album, podobnie jak w przypadku "Born Again", związany jest z ujawnieniem prawdziwej tożsamości Matta Murdocka. Scenarzysta skrupulatnie pokazuje jak wpływa to na  życie głównego bohatera, jego bliskich, pracę zawodową. Ktoś mógłby pomyśleć, że po prostu odcina kupony od klasycznej opowieści Millera. Nic bardziej mylnego! Bendis rozgrywa ten motyw współcześnie i po swojemu, wprowadzając do niej choćby bez ustanku czyhających na sensację reporterów, którzy to w bardzo wymierny sposób komplikują całą sytuację. Ciekawym pomysłem okazało się również wplecenie w całą intrygę wdowy po nieboszczyku, która w dość szybkim czasie odnajduje się w przestępczym biznesie małżonka. Jednym słowem - dzieje się dużo i dzieje się ciekawie. 

Komiks ten to z jednej strony to typowa opowieść o zamaskowanych bohaterach walczących ze złem. Z przedziwnymi wrogami, kostiumami i całym dobrodziejstwem gatunku. Ta część jest czystą, naprawdę udaną rozrywką. Jednocześnie jest też mroczna i duszna opowieść o tragedii małego chłopca, który czuje się mocno zagubiony w całej otaczającej go rzeczywistości. Świecie, w którym nie odpowiada tylko za swoje życie, ale też i wielu bliskich mu osób. Dzięki temu jest to pozycja bardzo ciekawa, w której każdy powinien znaleźć coś ciekawego dla siebie.

Warto zwrócić również uwagę na zawarty tutaj numer #28, który skupia się na przedstawieniu sytuacji w której śmiałek likwiduje po kolei kilku łotrów polujących na Daredevila. Nie byłoby w sumie nic szczególnego, gdyby nie fakt, że cały zeszyt opowiadający tę historię jest całkowicie niemy. Dzięki temu czytelnik otrzymuje ciekawą porcję czystej akcji pozbawioną głupich dialogów pomiędzy walczącymi stronami, które zawsze mnie mocno śmieszyły. Został tutaj zastosowany bardzo prosty środek, a efekt jest naprawdę wspaniały.


Jedynym minusem komiksu jest niestety sposób jego wydania. Posiadam edycję w miękkiej okładce, ponieważ wersja twardo okładkowa niestety dostępna jest tylko w drugim obiegu i to w cenach moim zdaniem lekko chorych. Bardzo zdziwiłem się, gdy wziąłem komiks pierwszy raz do ręki. Miałem nadzieje, że okładka będzie przynajmniej usztywniana, jak w wydawanych przez Egmont "Baśniach", bo dzięki temu całość byłaby znacznie solidniejsza. Niestety, tak nie było i okładka jest w sumie wiele grubsza od przeciętnej strony. Jakby tego było mało, to strony są tak cienkie, że czasem miałem wrażenie jakby się marszczyły od samego ciepła dłoni. Było to przyczyną dodatkowych zbędnych nerwów podczas lektury.

Jednak pomimo tego, co napisałem w akapicie powyżej, nie mam najmniejszych wątpliwości, aby polecić ten komiks każdemu. Jest to dobrze skonstruowana historia, która wciąga od samego początku i nie pozwala się oderwać od lektury, aż do samego końca. Wszystko w niej jest świetnie wyważone i w momencie kiedy czytelnik mógłby się poczuć zmęczony jednym z wątków, to akurat w odpowiednim momencie następuje jego zmiana na kolejny. Bardzo się cieszę, że kolejne tomy już na mnie czekają i nie będę musiał czekać na kolejną porcję przygód zamaskowanego herosa z Hell Kitchen.

5 komentarzy:

Jan Sławiński pisze...

Świetny run i przyjemny tekst.

Tomek pisze...

Tyle dobrych komiksów, jak tu mieć je wszystkie...

Anonimowy pisze...

tym ktorzy nie czytali a zamierzaja, powiem jedno - zazdroszcze, ze macie to przed soba :)
donTomaszek

Kuba Oleksak pisze...

Tomku. Dla mnie to, co z Daredevilem zrobili Bendis i Brubaker to jedna z trzech, może pięciu najlepszych rzeczy Marvela od 20, może 25 lat. Absolutne komiksowe himalaje. Świetna, gęsta, trzymająca w napięciu historia z trykotem. Aż ża tych bidnych czytelników WKKM, że nie dostaną takiej perłeki. I "Annihilation". I "Runaways", i "Nextwave", i "Young Avengers" Gillena...

Anonimowy pisze...

Kuba, otoz to! Swietnie to ujales!

Mi run Daredevila polecil Kingpin dawno temu i przyznam Ci racje. Najbardziej podoba mi sie ten noir klimat i uliczne podejscie. Swoiste uniwersum w uniwersum. Szkoda wielka, ze po Brunakerze przyszedl Diggle i wszystko tak spektakularnie spieprzyl swoim Shadowland.Niestety ale bardzo skutecznie zniechecil mnie do tej postaci.

Nowego vol jeszcze nie tknalem. Te kolory, ta stylistyka...:/

-donT