Wraz z finałem ostatniego z tomów „Wież Bois-Maury” średniowieczna saga wcale nie dobiegła końca. Dzieła dopisania ciągu dalszego do jednej z klasycznych pozycji komiksu europejskiego podjął się Yves Huppen, syn Hermanna. Nie tylko więc musi zmierzyć się z dziełem wybitnym, ale również z dziedzictwem swojego własnego ojca.
„Rodrigo” (#2)
„Rodrigo” jest drugim tomem „Bois-Maury”, ale pierwszym którego scenariusz wyszedł spod ręki Yves`a Huppena, syna Hermanna. I to niestety widać – o ile większość epizodów „Wież Bois-Maury” stała na bardzo wysokim poziomie, a kilka z nich ocierało się o arcydzielność, o tyle w tym przypadku mamy do czynienia z wyrobem o nieco mniejszej jakości.
W XIV-wiecznej Kastylii trwa rekonkwista. Chrześcijańscy Hiszpanie wypierają Maurów z półwyspu iberyjskiego, a wielkie w tym zasługi ma Don Joaquin de la Vega. Niestety, choroba coraz mocniej nadwyręża siły możnowładcy, a na horyzoncie czai się kolejna wyprawa, tym razem do dalekiej Grenady. Gdyby nie powrót jego dybiącego na rodzinny majątek młodszego brata, Joaquin zapewne nie zdecydowałby się na trudy dalekiej podróży i walki z innowiercami.
Tytułowym bohaterem komiksu jest jednak syn Joaquina, a głównym wątkiem - tajemnica jego pochodzenia. Klasyczny wątek motyw coming of age został wpleciony w wielowątkową teksturę fabuły, w której przewija się również wspomniany wyżej braterski konflikt oraz historia trudnych relacji między chrześcijanami, muzułmanami i Żydami, zamieszkujących te tereny. W zasadzie Yves H. w budowaniu historii podążą ścieżką wytyczoną przez jego ojca, ale nie wychodzi mu to tak dobrze.
Hermann potrafił o wiele więcej wycisnąć z drugiego planu, jego synowi brakuje zmysłu dramatycznego w kreślenia tak charakterów głównych bohaterów, jak i intrygi. Ciężka ręka do dialogów (których nadużywa), nieumiejętność odmalowania historycznego tła, w taki sposób, aby napędzało fabułę, a nie było tylko ładną dekorację i dość płaskie postacie drugoplanowe dopełniają obrazu. Niemniej, „Rodrigo” nie jest komiksem złym - po prostu nie jest tak genialny, jak solowe dzieła Hermanna. Historia jest składna, finał całkiem niezły i szkoda tylko, że sam Rodrigo jest postacią dość nieciekawą.
Pod względem wizualnym album prezentuje się przepysznie. Piękna, klasyczna, rasowa europejska kreska, ale nie nazbyt wymuskana, ale z odpowiednią dawką charakterności (te słynne hermannowskie brzydkie gęby!). Hipnotyzujące pejzaże, znakomita architektura, epickie sceny bitew - w „Rodrigu” jest to wszystko. I jeszcze te kolory! Nie tak jaskrawe i krzykliwe, jak w oryginalnym cyklu, ale bardziej przygaszone, świetnie komponujące się ze spalonymi słońcem krajobrazami płaskowyżu Meseta. Mniam!
„Wasyl” (#4)
W czwartym tomie cyklu
„Bois-Maury” mamy do czynienia z polskim akcentem. Akcja „Wasyla”
rozgrywa się w czasie tzw. „dymitriad”. Polscy możnowładcy,
bez oficjalnego poparcia swojego króla i rządu, próbowali osadzić
na moskiewskim tronie Dymitra Samozwańca. W wyprawie polskiej armii
wspomaganej przez zaporoskich Kozaków do stolicy Rosji w roku 1604
bierze udział jeden z potomków Aymara z pochodzenia będący w
połowie naszym rodakiem. Niestety, rozgrywający się na Dzikich Polach
epizod „Bois-Maury” jest według mnie jednym z najsłabszych w
przekroju całego cyklu. I wcale nie dlatego, że Yves H. nie odrobił
lekcji i jego opowieści daleko od historycznej ścisłości o której
we wstępie bardzo konkretnie pisze Wojciech Birek. Opartej na dwóch
filarach (zakazanym romansie głównego bohatera z Duszeńką i konfliktowi
polsko-kozackiemu rodzącemu się w obozie zmierzającym do walki z
Borysem Godunowem) fabule brakuje... no cóż, właściwie
wszystkiego.
Syn Hermanna nie ma tej zręczności w pleceniu intrygi, zbyt często musi posiłkować się
dialogiem, którym wyjaśnia motywacje i uczucia postaci. Opowieść
staje się przez to przegadana, brakuje jej lekkości, zwroty akcji
(o ile można o jakichkolwiek mówić) są boleśnie przewidywane, a ostatecznie cierpi na tym dramaturgia i kompozycja całości. W zasadzie
wszyscy główni i drugoplanowi bohaterowie są okropnie papierowi, a
finałowi, który przychodzi zbyt szybko, brakuje mocy (pomijając
już fakt, że pozostawił mnie z wrażeniem jakby nie wszystkie
wątki zostały zamknięte).
Nie tylko treść w
„Wasylu” niedomaga. Już sama okładka, która nie tylko nie
prezentuje się zbyt efektownie, ale i proporcje są delikatnie
zachwianie, nie zachwyca. W środku nie jest lepiej – rzecz jasna
Hermann nie schodzi poniżej pewnej (dla wielu innych twórców wręcz
nieosiągalnego) poziomu, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że
rysunki powstawały w pośpiechu.
Co gorsza finał
„Bois-Maury” wcale nie jest dużo lepszy...
„Oko niebios” (#5)
Po raz pierwszy w
historii cyklu akcja przenosi się z Europy do Nowego Świata, a dokładniej
na półwysep Jukatan roku 1660. Tym razem dziedzic ziem Bois-Maury
towarzyszy hiszpańskiej ekspedycji w poszukiwaniu złota skrytego w
zaginionym mieście. Z mieszanymi uczuciami przyjąłem tę zmianę
dekoracji, choć wprowadzenie egzotyki do serii było w pewien sposób
odświeżające.
Odniosłem wrażenie, że
Yves H. w „Oku niebios” całkowicie odpuścił sobie próby
pisania komiksu tak, jak robił to jego ojciec. Nie silił się na
misterne plecenie fabuły, oszczędną narrację, w której każdy
jej element niesie znacznie, nie starał się robić dramatu w
średniowiecznych dekoracjach i nie męczył się z kreśleniem
zniuansowanych portretów poszczególnych postaci. Zamiast tego
postawił na akcję, krew, pojedynki. Szybkie tempo fabuły
wyznaczają ścigający grupkę głównych bohaterów Indianie.
Konflikty między poszczególnymi bohaterami (Olazabalem i kapitanem
Esperanzą, senor Bois-Maury i ojcem Isidro) choć naszkicowane
zostały tylko pobieżne, są wiarygodne i przekonujące. Jak łatwo
się domyślić historia jest schematyczna z dość przewidywalnym
finałem, ale pomimo tego całkiem niezgorzej trzyma swojego
czytelnika w napięciu.
Specyfika tej historii
wymagała bardzo dynamicznej i gęstej, wręcz filmowej narracji.
Niestety, przyzwyczajony do zupełnie innego podejścia do komiksowej
materii Hermann odnalazł się w niej dość średnio. Ze swoim znakomitym warsztatem i klasyczną kreską nie potrafił wydobyć z fabuły swojego syna, tego najlepsze. „Oko
niebios” aż prosiło się kipiące energią, zamaszyste, współczesne rysunki. Z taką oprawą wizualną spojrzałbym na ten komiks zupełnie inaczej...
Koniec końców finałowy akt
„Bois-Maury” stał się jakby antytezą „Wież Bois-Maury”. Seria Hermanna zawsze była czymś więcej, niż tylko kolejnym,
europejskim produkcyjniakiem w historycznym kostiumie, a skończyła jako kolejny, niewyróżniający się niczym (jeśli nie liczyć pewnego nazwiska na okładce) tytuł wśród masy jemu podobnych. Szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz