„Daredevil: Żółty” jest pierwszym komiksem napisanym przez Jepha Loeba według przepisu, do którego będzie się stosował w kolejnych mini-seriach wchodzących w skład jego „kolorowego” cyklu. Punktem wyjścia opowieści jest powrót do źródeł, do fundamentalnych marvelowskich narracji z lat sześćdziesiątych, które kształtowały ikony komiksu superbohaterskiego – w tym konkretnym przypadku to pierwsze pięć zeszytów serii „Daredevil”.
Oddając hołd dokonaniom Stana Lee, Billa Everetta, Wally`ego Wooda i Jacka Kirby`ego Loeb z rysownikiem Timem Sale`m reinterpretują historię początków człowieka nie znającego strachu przepuszczając ją przez nostalgiczny filtr. Czyniąc z głównego bohatera narratora całej opowieści sprawiają, że jego historia staje się bardziej osobista, mniej skupiona na bijatykach między ubranymi w kolorowe kostiumy herosami i złoczyńcami (choć to oczywiście się pojawiają), a bardziej na uczuciach samego Matta. Na jego relacjach z ojcem i najbliższymi, na tym, co sprawia, że jest tym, kim jest. Dzięki temu poznajemy bardziej ludzkie, nierzadko pełne słabości, bólu i lęku, oblicze bohatera, co przecież od zawsze było ideą fixe komiksów Stana Lee z okresu Srebrnej Ery. Ten koncept zostaje znakomicie rozwinięty w „Żółtym”, a w dodatku udaje się zachować całą tę magię, niepowagę i naiwność pierwszych superbohaterskich przygód, w czym główny udział miały znakomite rysunki Sale`a.
Ten nieodparty sentymentalny urok komiksu, który kupił mnie z miejsca, koresponduje z utrzymaną w melancholijnej nastroju opowieścią o dzieciństwie i dojrzewaniu. Opowieścią o pierwszej miłości, nieśmiałych randkach, rodzącej się przyjaźni, która przetrwa lata i wreszcie o dziewiczych miłosnych cierpieniach. Ale to także historia o szukaniu siebie, przezwyciężaniu własnych słabości i traumy, o podnoszeniu się z lin po serii mocnych ciosów, co jest nadzwyczaj trafną analogią w przypadku syna „Walecznego” Jacka Murdocka. Emocjonalny ładunek zawarty w komiksie niestety zbyt często zahacza o zbyt ckliwe i melodramatyczne rejestry, a całość sprawia wrażenie momentami przesadzonej i zbytnio przerysowanej.
Całość stylistycznie rozbija się na dwie części. Historia zaczyna się od noirowej nuty. Ustawione walki bokserskie, gangsterzy skąpani w papierosowym dymie, brudny i mroczny Nowy Jork wyglądający jak za rządów Harry`ego Trumana. Ale nie dajcie się zwieść, bo dość szybko ta tonacja zostaje zarzucona na rzecz klasycznego romansu w klimatach rockabilly rozgrywającego się między trójką głównych bohaterów. Czy raczej czwórką, bo oprócz Matta, Foggy`ego i wyraźnie stylizowanej na Grace Kelly Karen Page mamy jeszcze Daredevila. Przyznam szczerze, że ta niespójność nieco mi przeszkadzała, szczególnie jeśli zestawić „Yellow” ze „Spider-Man: Blue”, który utrzymany jest w jednostajnej stylistyce szkolnej love story.
Zresztą, dalsze porównania z następnym komiksem Loeba i Sale`a w cyklu wypadają na niekorzyść Daredevila. Według mnie opowieść o Peterze Parkerze piszącym do Gwen Stacy jest bardziej wzruszająca. Przede wszystkim „Blue” jest znacznie lepiej skomponowane, przez co skuteczniej chwyta za gardło – pod tym względem w „Yellow” brakuje dramaturgii, a całość nie spina się tak, jak powinna i brzydko rozłazi w finale. A może po prostu pierwszy romans Karen z Mattem nie okazał się tak wdzięcznym materiałem jak (w Marvelu ikoniczny przecież!) związek Petera z Gwen? Może. W każdym razie dla mnie w „Żółtym” zabrakło tej magii, która sprawiła, że „Niebieski” uważam za jedno z najwybitniejszych osiągnięć w kręgu komiksu super-hero.
W jednym jednak Śmiałek ma nad Pajęczakiem przewagę – „Yellow” prezentuje się lepiej pod względem wizualnym. Tim Sale aby odtworzyć nastrój komiks z lat sześćdziesiątych odwołuje się do prac artystów tego okresu przede wszystkim do Johna Romity Sra i Johna Buscemy, ale jego prace nasycone są niesamowitą ekspresją, która w połączeniu z dość staroszkolną narracją daje piorunujący efekt. Nie mogę nie wspomnieć o pracy wykonanej przez Matta Hollingswortha. Utrzymana w odcieniach żółci i brązu, z akcentami czerni i czerwieni kolorystyka prezentuje się fenomenalnie. Dzięki ręcznie nakładanym barwom z kreski Sale`a zostaje wydobyte wszystko, co najlepsze.
Cóż mogę napisać w podsumowaniu? „Żółty” zasłużył sobie na miano pozycji klasycznej w bibliografii Daredevila. Rzecz obowiązkowa dla czytających super-hero, a i gustujący w nieco innych komiksowych klimatach powinni znaleźć tu coś dla siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz