poniedziałek, 25 stycznia 2016

#2063 - Fistaszki – wersja kinowa

Autorem poniższego tekstu jest Maciej Kur, autor scenariusza serii "Lil i Put", znany z publikacji w Kzecie i piszący na blogu Milusiowe ekstazy.

Zacznę od wielkiego komplementu i będzie to ogromy komplement z mojej strony, gdyż zwyczajnie nie jestem fanem animacji 3D/CGI. Ta forma przejadła mi się dobrą dekadę temu i to przykre, że wielkie studia wmuszają nam ją nadal. Szczerze mówiąc, tylko nieliczne filmy robione w tej technice zachwyciły mnie od strony wizualnej. Co z tego, że w "Jak wytresować Smoka" są ładne sceny latania, jeśli ogół plastyki filmu wydaje mi się Meh! (czyt. nieciekawy). Jest pewna swoboda i można ją przekazać, gdy rysuje się osobno każdą z klatek, której zwyczajnie nie ma przy poruszaniu modelami, nie mówiąc już, że animacja powinna być miejscem, gdzie można popisać się fantazją. Robienie coraz bardziej realistycznych tekstur, zwyczajnie mija mi się z celem.





Z radością pragnę ogłosić, że oglądając "Fistaszki" pierwszy raz miałem wrażenie, że animacja CGI nareszcie się odnalazła! Już w zwiastunach podobało mi się w jaką stronę z tym poszli, ale na wielkim ekranie było to wręcz hipnotyczne! Czułem się jak dzieciak z wielką głową w sklepie z cukierkami! Co chwila na ekranie było coś ciekawego, pomysłowego, nowego… i ślicznego! Reżyser filmu znalazł nową i sprytną formę wręcz wymuszającą na animatorach i storybordzistach lawinę kreatywności i zabawy formą, a że ją mieli przy robieniu, to promieniuje w każdym ujęciu. Niby banalne zabiegi jak dodanie komiksowych kreseczek i wywalenie paru klatek, gdy postacie machają rękami, a już mamy o niebo ciekawszy efekt niż, gdyby ich gesty miały naśladować rzeczywistość. Postaci, choć proste, nagle stały się bardziej autentyczne, żywe i tętniące osobowością, niż cokolwiek widziałem w "Krainie Lodu" czy "Kung Fu Pandzie". A jak trzeba to film potrafi być też spektakularny, choćby w scenach z wyobraźni Snoopy’ego, w których stawia czoła Czerwonemu Barnowi. To jest jak oglądnie genialnego kolażu: samoloty są trójwymiarowe, postacie płaskie jak wycinanki i jeszcze ich oczy wyglądają klasycznie, a jednak wszystko fajnie współgra.

Autentycznie mam ochotę pójść na film drugi (być może nawet trzeci) raz dla samej strony wizualnej, bo mam wrażenie, że gdy ilekroć coś mnie na parę sekund rozproszyło, przeleciały mi tony fajnych rzeczy. Plus umówmy się… *westchienie*... Długo potrawa zanim pozostałe studia zechcą pójść w tę stronę. Gdyby tak uczyniły, w życiu bym nie powiedział na nie ani słowa… Dodatkowo: scenariusz jest super.


Znam fanów "Fistaszków", którzy się cali trzęsą, bo film wygląda zbyt wesoło. No tak, komiksowe "Peanuts" mają świetny humor, ale ogólnie ton serii jest na poły depresyjny. Wszystko ma gorzki podtekst, dzieci schodziły na filozoficzne konwersacje i zawsze w powietrzu wisi coś niekomfortowego. Kurcze, jak po raz pierwszy zobaczyłem bohaterów Schulza (w przedszkolu) to miałem wrażenie, że są one bardziej smutne, niż wesołe i nie rozumiałem czemu. To nie komiks o magii dzieciństwa, jak "Calvin i Hobbes". To raczej rzecz o niezręcznych aspektach rzeczywistości i uświadamianiu sobie, że życie w swoim okrucieństwie jest czasem dołujące. Nie mówiąc już od takich szokujących scenkach, jak ta z animacji Schulza, w której Charlie i Linus odwiedzają w szpitalu chorą na białaczkę koleżankę i pytają ją czy umrze. Jeśli kochacie "Fistaszki" za owy ciężki ton to idąc do kina raczej obniżcie swoje oczekiwania, bo film co prawda ma drugie dno, ale nawet nie próbuje naśladować powolnej, cichej atmosfery oryginalnych animacji.

Co nie zmienia faktu, że twórcy uchwycili coś z komiksu i wyszło to rewelacyjnie. To miła odmiana, oglądać film dla dzieci, w którym nie ma wielkiej intrygi, a jedynie z życia wzięte problemy. To tak naprawdę półtorej godziny oglądania anegdot z życia bohaterów z Charlie Brownem chcącym się przełamać i zagadać z koleżanką, która mu się podoba jako motywem przewodnim. Skojarzyło mi się to nieco z "Kubusiem Puchatkiem" Disneya z 2011 roku. Fabuła jest jedynie pretekstem do spędzenia czasu z bohaterami, to ich osobowości tworzą film.

Taka sympatyczna kromka życia dla dzieci, nieco przywodząca na myśl także "Mikołajka". Dynamika między gromadką zostaje rewelacyjnie oddana, jak i poszczególne osobowości. Jeśli ktoś nigdy nie rozumiał fenomenu "Fistaszków", to po kilku pierwszych minutach szybko zrozumie za co są kochane. Żarty autentycznie dobre. I słowne i sytuacyjne, i slapstikowe (idące mocno ramię w ramię z genialną animacją, o której pisałem powyżej), bo wynikające z osobowości postaci, a co najważniejsze bardzo inteligentne (chwilami wręcz intelektualne) bez głupawych akcentów, które zwykle mnie drażnią w filmach DreamWorksu czy Illumination Entertaiment.

Podoba mi się ponadczasowość, zero nawiązań do współczesnej pop-kultury czy mody (nikt nie ma tabletu czy komórki), dzięki czemu film będzie tak samo bawił za 50 lat. Opowieść jest miejscami wzruszająca, trochę przesłodka, ale nigdy nie przekracza granicy, za którą widz czuje się manipulowany emocjonalnie. Do tego żadnego patosu. Nie wiem, co jeszcze dodać. Polecam, polecam! Całość artystycznie fascynująca plus czarująca historyjka z masą kreatywnego humoru, który rzeczywiście bawi. Wyszedłem z kina w niezwykle dobrym nastroju. Warto!

Brak komentarzy: