Artyści komiksowi - runda trzecia. Dziś, w kolejnej odsłonie rozrachunków z minionym rokiem głos oddajemy Anie Krztoń ("ostro wzięłam się za rysowanie"), Danielowi Chmielewskiemu ("na tym powinna polegać siła środowiska komiksowego"), Wojciechowi Stefańcowi ("to był dla mnie pracowity rok") i Markowi Turkowi ("kwiatek od niechcenia przypięty do festiwalowego kożucha").
Anna Krztoń (klik)
W tym roku wyjątkowo nie mam zbyt wiele do powiedzenia na temat tego, co działo się w polskim komiksie. Chociaż docierały do mnie informacje o nowych, świetnych komiksach polskich twórców (m.in. Świdziński), ale lwia część tych pozycji wciąż znajduje się na liście do kupienia/przeczytania. Wydarzeniem roku była dla mnie publikacja komiksu "Czary zjary" i przyjazd Simona Hanselmanna na MFKiG. Jego komiksy czytałam już od jakiegoś czasu, ale nigdy nie przypuszczałam, że zostaną one wydane w Polsce. I powiem szczerze, że gdy trafiłam na informację, że Hanselmann przyjedzie na MFKę, byłam przekonana, że to jakiś żart. Dla mnie osobiście było to wielkie wydarzenie, gdyż po raz pierwszy miałam okazję spotkać w Łodzi artystę spoza Polski, którego komiksy należą do moich najulubieńszych. Tak więc dzięki wielkie za to wydawcy i festiwalowi. Mam nadzieję, że więcej komiksów z szeroko pojętego międzynarodowego undergroundu będzie się u nas pojawiać w najbliższych latach.
Jeśli chodzi o międzynarodowy rynek komiksowy to rok 2015 upłynął mi na odkrywaniu (już w formie papierowej) artystów, których znałam i lubiłam, ale nie miałam szansy dostać w łapki ich pełnometrażowych komiksów. Mam tu na myśli przede wszystkim Jilian Tamaki, która podbiła moje serce zarówno "This one summer", jak i "Supermutant Magic Academy" - obie pozycje szczerze polecam. Zauroczyło mnie też "My dirty dumb eyes" Lisy Hanawalt. Ta amerykańska rysowniczka jest dla mnie zresztą największym odkryciem mijających dwunastu miesięcy – stworzyła projekty postaci do serialu animowanego „BoJack Horseman”, który przygwoździł mnie przed komputerem na długie godziny i stał się dla mnie największym odkryciem roku. Polecam wszystkim serdecznie.
Pierwszy raz byłam na Złotych Kurczakach i na Krakowskim Festiwalu Komiksu i świetnie się na nich bawiłam. Zresztą większość imprez komiksowych wypadła bardzo dobrze – tegoroczną eMeFKę mogę zaliczyć do tych najbardziej udanych, z tych w których było mi dane uczestniczyć. Troszkę zawiodła mnie Ligatura. Pomimo fajnego klimatu i możliwości poznania wielu młodych, interesujących twórców (tych przyjeżdżających na Pitching), impreza wydała mi się znacznie skromniejsza, niż ostatnia na której byłam w 2013 roku. Cieszy mnie natomiast fakt, że pojawia się coraz więcej małych, niezależnych zine festów – niekoniecznie związanych z komiksem.
Jedyne, co tak naprawdę nadal mnie trochę frapuje, to podejście niektórych wydawców do kobiet-rysowniczek. Chociaż w ostatnich latach ukazało się dużo świetnych komiksów, rysowanych i pisanych przez kobiety, nadal można się natknąć na stereotypy. Moja koleżanka, gdy szukała wydawcy dla swojego komiksu (przeznaczonego dla kobiet, co jest dość istotne), usłyszała między innymi, że nikt tego nie wyda, bo kobiety nie czytają komiksów i że jeśli to jest komiks dla kobiet to musi być mniejszy, bo nie zmieści się do torebki (co jest w ogóle kuriozalne). Mam cichą nadzieję, że to podejście zmieni się w najbliższych latach.
W 2015 ostro wzięłam się za rysowanie, i udało mi się zacząć prace nad paroma komiksami, o których myślałam już od dawna. Żaden z nich nie jest jeszcze na tyle zaawansowany, żeby wgłębiać się w szczegóły, ale może w przeciągu nadchodzącego roku uda mi się chociaż jeden z nich doprowadzić do końca. Tymczasem kontynuuje rysowanie krótkich form i patrząc wstecz widzę, że trochę się tego w tym mijającym roku narysowało i opublikowało. Jako najbardziej udane wspominam komiksy dla "Ink Brick" (amerykańskiego magazynu o comics poetry) i antologii "Dirty Diamonds" (również z USA). Na początku roku zaczęłam też rysować cyklicznie "Okres krakowski" dla PROwincji – komiksy przygotowałam w formie drukowanej na eMeFKę. Udało mi się zresztą opublikować własnym sumptem też parę innych tytułów. Pozazdrościłam chłopakom z "Mydła" i zaczęłam redagować własnego zinka "Brudno" (kontrast mydło-brudno nie był zamierzony). Mam nadzieję, że projekt nie umrze śmiercią naturalną, ale na razie się na to nie zanosi, gdyż trwają prace nad kolejnym numerem. Bardzo cieszy mnie też współpraca z Mackiem Pałką i to, że mogłam publikować swoje komiksy w redagowanym przez niego zinie.
Reasumując uważam, że był to bardzo udany rok i mam nadzieję, że 2016 będzie jeszcze lepszy (albo przynajmniej tak samo dobry).
Daniel Chmielewski (klik)
Zeszły rok był dla mnie przełomowy pod każdym względem. Pisałem o tym dokładnie na blogu, więc tutaj nie będę się powtarzał. Chciałbym za to zastanowić się nad różnymi aspektami bycia twórcą komiksowym w Polsce.
Przez całe lata wielu z nas powtarzało, że nie można wyżyć z komiksu i że to coś robione po godzinach. Ale zastanawiam się, czy nie jest to pułapka mentalna polegająca na tym, że normy społeczne i przekaz medialny każą nam wierzyć, że siedzenie w biurze i zarabianie na akcjonariuszy korporacji jest naszym życiem, a potem jest po. Po godzinach idziemy do kina, po godzinach spędzamy czas z rodziną, po godzinach tworzymy.
Myślący poważnie o swojej pracy twórcy powinni dążyć do tego, by zatrzeć ten podział. Świetnym przykładem jest Maciej Pałka i jego Lubelska Pracownia Komiksu. Coraz więcej nas, rysowników i scenarzystów, ma szansę zarabiać na twórczości może nie tyle autorskiej, co naznaczonej sobą.
W ciągu ostatniego roku firmy, fundacje i urzędy, z którymi pracowałem, dawały mi ogromną swobodę. Ja wymyślałem scenariusze, ja wymyślałem układy narracyjne, a tam, gdzie miałem konkretną treść, do której miałem się odnieść, wchodziłem w dyskusję, uczyłem się o zagadnieniach i ostatecznie współtworzyłem projekt. Bo znów, mógłbym trwać przy podziale moja autorska praca po godzinach/właściwa praca zarobkowa w trakcie dnia. Ale po co? "Czarna fale", komiks o depresji, został mi zlecony przez psychiatrę Katarzynę Szaulińską. Adaptacja "Anny In" Olgi Tokarczuk została mi zlecona przez Wojtka Szota z Wydawnictwa Komiksowego. Ale zaangażowałem się w te projekty tak samo, jakbym sam je wymyślił, i jak widać po sukcesie "Czarnych fal", to zaangażowanie i zacieranie granic się opłaca.
Uważam, że gdy my, twórcy, wydawcy, kuratorzy wystaw, publicyści, spotykamy się, powinniśmy móc swobodnie rozmawiać nie o swoich projektach po godzinach, ale o życiu, o zarobkach, o możliwościach łączenia pasji z pracą, o tym z kim współpracować, o tym jakie stawki proponować komu i jak komunikować się z klientami. Na tym powinna polegać siła środowiska komiksowego, a nie na gadaniu co dobrego wyszło w tym roku, a co nie.
Zwłaszcza, że w kwestii wydawania komiksów rzeczy się bardzo zmieniły przez ostatnie lata. Ja jestem twórcą albumowym, nie potrafię działać w obrębie kadru albo paska (w takim sensie, że nie stworzę nigdy memu, bo nie mam do tego pasji ani wyczucia). Ale czy jako twórca albumowy jestem w jakiś obiektywny sposób lepszy od twórców memów, którzy mają setki tysięcy fanów? Czy jestem lepszy od twórców internetowych pasków komiksowych? A gdzie z kolei są kobiety w polskim komiksie? Odpowiedź brzmi: wszędzie. Ale Centrala nie potrafi promować, a dosłownie kilku mężczyzn piszących o komiksie, np. Sebastian Frąckiewicz, wiosny nie czyni. Na swojej ścianie na FB cały czas widzę panele, wystawy, spotkania promujące komiksy kobiece, ale organizowane przez galerie, fundacje, wydawnictwa nie mające nic wspólnego z PSK, z łódzką MFKiG. Czemu?
Festiwale i organizacje komiksowe powinny skupić się bardziej na różnorodności naszego rynku i uwzględnianiu tego podczas przygotowywania nagród, spotkań festiwalowych i okołofestiwalowych wystaw. PSK przyznało nagrodę w kategorii Najlepszy komiks on-line, co było świetnym pomysłem, ale tylko raz, w 2011 roku! A tylko raz w ciągu 6 lat nagrodę dostała kobieta – Agata Wawryniuk. Bo zrobiła album. A gdyby "Rozmówki" były cyklicznie publikowane w sieci, Agata też by nie widniała na liście laureatów.
Podaję te przykłady nie po to, by narzekać ani pokazywać kogoś palcem – akurat PSK fantastycznie rozwija warszawski festiwal i świetnie mi się pracowało w zeszłym roku, jako tłumacz spotkań z gośćmi zagranicznymi. Pod względem skali i administracji obecna Komiksowa Warszawa jest lata świetlne od Warszawskich Spotkań Komiksowych. Chodzi mi tylko o to, byśmy przemyśleli w tym roku to, co wciąż sobie powtarzamy i uznajemy za pewnik. Bo uważam, że czeka nas, twórców i odbiorców komiksów w Polsce, w najbliższych latach bardzo dużo dobrego. Musimy tylko po to sięgnąć.
Wojciech Stefaniec (klik)
Rok 2015 podsumuję wyjątkowo skromnie, ale od siebie. W maju ukazał się darmowy album "Opowieści znad Bałtyku" (wydany przez Timofa), podsumowujący dwa lata serii ukazującej się w gazecie "Głos Pomorza", w październiku wyszedł album "Wróć do mnie, jeszcze raz" (Timof) do scenariusza Bartosza Sztybora, będący dla nas prawdziwą jazdą bez trzymanki, a w grudniu ukazał się także darmowy "Mocarz" (Polska Press) będący głosem w walce z dopalaczami. Jest rozprowadzany po szkołach, urzędach, ośrodkach do walki z uzależnieniami, jak również dostępny za darmo w wielu miastach - Słupsku, Lęborku i Koszalinie.
Jak widzicie to był dla mnie pracowity rok. Do tego dochodzą animację promocyjne dla Festiwalu Komiksowa Warszawa i dla Festiwalu Dzieł Witkacego "Witkacy pod strzechy" w Słupsku. Dużo okładek, dużo plakatów. Jestem z niego nawet zadowolony i korzystając z chwili chciałbym podziękować z współpracę Bartoszowi Sztyborowi ("Wróć..."), Piotrowi Peichertowi ("Opowieści znad Bałtyku"), Pawłowi Timofiejukowi (Timof), Aleksandrze Karnickiej (Teatr Rondo), Bartoszowi Giecewiczowi (Domówka), Monice Madej ("Mocarz") za chęć współpracy ze mną.
Jeśli chodzi o komiksy i środowisko to chciałbym tu pochwalić Dominika Szcześniaka za jego audycje w radio Lublin, który nastrojowo i z pięknym brzmieniem recenzuje komiksy ukazujące się w Polsce. Brawa. Jestem fanem tej audycji, która jest konkretna, szczera i wartościowa, bez zbędnych otoczek, a zarazem miła dla ucha. Pochwały należą się też Timofowi i nie pisze tego, bo jest moim wydawcą, czy też stoi koło mnie z kijem, ale dlatego, że tym roku wydał masę porządnych komiksów. "Kroniki dyplomatyczne" (!!!), "Polina", "Wampir" (tu też należą się brawa dla tłumaczenie!) to tytuły genialne. Uznanie należy się Kulturze Gniewu za "Bóg we własnej osobie" i wydawnictwu Bum Projekt za przywrócenie "Dylan Doga". Cieszę się z nowo powstałej serii "Żona Dyplomaty" Rzecznika i Wicherka. Będzie się działo.
Wielkimi wydarzeniami były też dla mnie dwa festiwale komiksowe: w Gdańsku, w Warszawie i Łodzi. Organizatorzy przeszli samych siebie i obrali dobry kurs, aby rozwijać swoje imprezy. Co do roku 2016 chciałbym życzyć wszystkim dużo zabawy i pasji. Niech czas płynie wolno, a energia się nie kończy.
Marek Turek (klik)
2015 to był dziwny rok, pozornie pełen komiksowych atrakcji, nowych inicjatyw, rosnącej i coraz bogatszej oferty wydawniczej, a jednocześnie sprawiający (przynajmniej na mnie) wrażenie pewnej atrofii.
Jeżeli na największej komiksowej imprezie w kraju gala festiwalu zostaje zagłuszona przez odbywający się równolegle finał turnieju jednej z gier to można to nazwać wpadką techniczną. Jednak nie da się ukryć, że to właśnie gry, gadżety, klocki Lego, cosplayowe przebieranki i kolejki po autografy stały się clou programów imprez komiksowych, a sam komiks coraz bardziej zaczyna przypominać kwiatek od niechcenia przypięty do festiwalowego kożucha. Panele, spotkania z autorami i wystawy również coraz bardziej stają się marginesem, na którym pojawia się promil osób przybywających na imprezy. Obawiam się, że przed organizatorami komiksowych festiwali, szczególnie w Łodzi i Warszawie, stoi nie lada problem, jak uniknąć dalszej marginalizacji komiksu, a jednocześnie nadal przyciągać te tłumy, które odwiedzają obie imprezy.
Przed większością wydawnictw stoi podobne wyzwanie, bo masowy czytelnik głosuje portfelem na klasykę, mainstream i wznowienia pewniaków i większość oficyn chce jakiś kawałek tego tortu sobie wykroić. Pytanie tylko, jak bardzo zdecydują się zmodyfikować swoje oferty, rezygnując z kreowania rynku na rzecz zaspokajania chwilowych kaprysów masowego czytelnika. Lekcji z komiksową hossą i bessą mieliśmy już w naszym kraju kilka i mam nadzieję, że przynajmniej kilka wydawnictw odrobiło je wystarczająco dobrze, żeby poradzić sobie w najbliższym czasie.
A jeśli chodzi o same komiksy to o zagranicznych nie ma sensu tutaj gadać (wiadomo, zalew), a z krajowych tradycyjnie kilka pewniaków (między innymi Gawronkiewicz, Świdziński, Skutnik, Stefaniec, Ozga) i kilka projektów, które narobiły mi smaka, ale czekam na więcej (np. Czajkowski czy Wicherek). Wciąż nadrabiam ubiegłoroczne zaległości i dlatego wolałbym uniknąć jednoznacznych ocen i rankingów.
Z moich projektów, to w ubiegłym roku zaledwie przemknąłem jako uczestnik poznańskiej wystawy "Mój kraj taki piękny", a całą resztę wysiłku skupiłem na projektach, które światło dzienne zobaczą dopiero w tym roku (przynajmniej mam taką nadzieję). Patrząc na to, nad czym pracują koledzy i koleżanki z branży, konkurencja będzie bardzo mocna.
Jeśli chodzi o międzynarodowy rynek komiksowy to rok 2015 upłynął mi na odkrywaniu (już w formie papierowej) artystów, których znałam i lubiłam, ale nie miałam szansy dostać w łapki ich pełnometrażowych komiksów. Mam tu na myśli przede wszystkim Jilian Tamaki, która podbiła moje serce zarówno "This one summer", jak i "Supermutant Magic Academy" - obie pozycje szczerze polecam. Zauroczyło mnie też "My dirty dumb eyes" Lisy Hanawalt. Ta amerykańska rysowniczka jest dla mnie zresztą największym odkryciem mijających dwunastu miesięcy – stworzyła projekty postaci do serialu animowanego „BoJack Horseman”, który przygwoździł mnie przed komputerem na długie godziny i stał się dla mnie największym odkryciem roku. Polecam wszystkim serdecznie.
Pierwszy raz byłam na Złotych Kurczakach i na Krakowskim Festiwalu Komiksu i świetnie się na nich bawiłam. Zresztą większość imprez komiksowych wypadła bardzo dobrze – tegoroczną eMeFKę mogę zaliczyć do tych najbardziej udanych, z tych w których było mi dane uczestniczyć. Troszkę zawiodła mnie Ligatura. Pomimo fajnego klimatu i możliwości poznania wielu młodych, interesujących twórców (tych przyjeżdżających na Pitching), impreza wydała mi się znacznie skromniejsza, niż ostatnia na której byłam w 2013 roku. Cieszy mnie natomiast fakt, że pojawia się coraz więcej małych, niezależnych zine festów – niekoniecznie związanych z komiksem.
Jedyne, co tak naprawdę nadal mnie trochę frapuje, to podejście niektórych wydawców do kobiet-rysowniczek. Chociaż w ostatnich latach ukazało się dużo świetnych komiksów, rysowanych i pisanych przez kobiety, nadal można się natknąć na stereotypy. Moja koleżanka, gdy szukała wydawcy dla swojego komiksu (przeznaczonego dla kobiet, co jest dość istotne), usłyszała między innymi, że nikt tego nie wyda, bo kobiety nie czytają komiksów i że jeśli to jest komiks dla kobiet to musi być mniejszy, bo nie zmieści się do torebki (co jest w ogóle kuriozalne). Mam cichą nadzieję, że to podejście zmieni się w najbliższych latach.
W 2015 ostro wzięłam się za rysowanie, i udało mi się zacząć prace nad paroma komiksami, o których myślałam już od dawna. Żaden z nich nie jest jeszcze na tyle zaawansowany, żeby wgłębiać się w szczegóły, ale może w przeciągu nadchodzącego roku uda mi się chociaż jeden z nich doprowadzić do końca. Tymczasem kontynuuje rysowanie krótkich form i patrząc wstecz widzę, że trochę się tego w tym mijającym roku narysowało i opublikowało. Jako najbardziej udane wspominam komiksy dla "Ink Brick" (amerykańskiego magazynu o comics poetry) i antologii "Dirty Diamonds" (również z USA). Na początku roku zaczęłam też rysować cyklicznie "Okres krakowski" dla PROwincji – komiksy przygotowałam w formie drukowanej na eMeFKę. Udało mi się zresztą opublikować własnym sumptem też parę innych tytułów. Pozazdrościłam chłopakom z "Mydła" i zaczęłam redagować własnego zinka "Brudno" (kontrast mydło-brudno nie był zamierzony). Mam nadzieję, że projekt nie umrze śmiercią naturalną, ale na razie się na to nie zanosi, gdyż trwają prace nad kolejnym numerem. Bardzo cieszy mnie też współpraca z Mackiem Pałką i to, że mogłam publikować swoje komiksy w redagowanym przez niego zinie.
Reasumując uważam, że był to bardzo udany rok i mam nadzieję, że 2016 będzie jeszcze lepszy (albo przynajmniej tak samo dobry).
Daniel Chmielewski (klik)
Zeszły rok był dla mnie przełomowy pod każdym względem. Pisałem o tym dokładnie na blogu, więc tutaj nie będę się powtarzał. Chciałbym za to zastanowić się nad różnymi aspektami bycia twórcą komiksowym w Polsce.
Przez całe lata wielu z nas powtarzało, że nie można wyżyć z komiksu i że to coś robione po godzinach. Ale zastanawiam się, czy nie jest to pułapka mentalna polegająca na tym, że normy społeczne i przekaz medialny każą nam wierzyć, że siedzenie w biurze i zarabianie na akcjonariuszy korporacji jest naszym życiem, a potem jest po. Po godzinach idziemy do kina, po godzinach spędzamy czas z rodziną, po godzinach tworzymy.
Myślący poważnie o swojej pracy twórcy powinni dążyć do tego, by zatrzeć ten podział. Świetnym przykładem jest Maciej Pałka i jego Lubelska Pracownia Komiksu. Coraz więcej nas, rysowników i scenarzystów, ma szansę zarabiać na twórczości może nie tyle autorskiej, co naznaczonej sobą.
W ciągu ostatniego roku firmy, fundacje i urzędy, z którymi pracowałem, dawały mi ogromną swobodę. Ja wymyślałem scenariusze, ja wymyślałem układy narracyjne, a tam, gdzie miałem konkretną treść, do której miałem się odnieść, wchodziłem w dyskusję, uczyłem się o zagadnieniach i ostatecznie współtworzyłem projekt. Bo znów, mógłbym trwać przy podziale moja autorska praca po godzinach/właściwa praca zarobkowa w trakcie dnia. Ale po co? "Czarna fale", komiks o depresji, został mi zlecony przez psychiatrę Katarzynę Szaulińską. Adaptacja "Anny In" Olgi Tokarczuk została mi zlecona przez Wojtka Szota z Wydawnictwa Komiksowego. Ale zaangażowałem się w te projekty tak samo, jakbym sam je wymyślił, i jak widać po sukcesie "Czarnych fal", to zaangażowanie i zacieranie granic się opłaca.
Uważam, że gdy my, twórcy, wydawcy, kuratorzy wystaw, publicyści, spotykamy się, powinniśmy móc swobodnie rozmawiać nie o swoich projektach po godzinach, ale o życiu, o zarobkach, o możliwościach łączenia pasji z pracą, o tym z kim współpracować, o tym jakie stawki proponować komu i jak komunikować się z klientami. Na tym powinna polegać siła środowiska komiksowego, a nie na gadaniu co dobrego wyszło w tym roku, a co nie.
Zwłaszcza, że w kwestii wydawania komiksów rzeczy się bardzo zmieniły przez ostatnie lata. Ja jestem twórcą albumowym, nie potrafię działać w obrębie kadru albo paska (w takim sensie, że nie stworzę nigdy memu, bo nie mam do tego pasji ani wyczucia). Ale czy jako twórca albumowy jestem w jakiś obiektywny sposób lepszy od twórców memów, którzy mają setki tysięcy fanów? Czy jestem lepszy od twórców internetowych pasków komiksowych? A gdzie z kolei są kobiety w polskim komiksie? Odpowiedź brzmi: wszędzie. Ale Centrala nie potrafi promować, a dosłownie kilku mężczyzn piszących o komiksie, np. Sebastian Frąckiewicz, wiosny nie czyni. Na swojej ścianie na FB cały czas widzę panele, wystawy, spotkania promujące komiksy kobiece, ale organizowane przez galerie, fundacje, wydawnictwa nie mające nic wspólnego z PSK, z łódzką MFKiG. Czemu?
Festiwale i organizacje komiksowe powinny skupić się bardziej na różnorodności naszego rynku i uwzględnianiu tego podczas przygotowywania nagród, spotkań festiwalowych i okołofestiwalowych wystaw. PSK przyznało nagrodę w kategorii Najlepszy komiks on-line, co było świetnym pomysłem, ale tylko raz, w 2011 roku! A tylko raz w ciągu 6 lat nagrodę dostała kobieta – Agata Wawryniuk. Bo zrobiła album. A gdyby "Rozmówki" były cyklicznie publikowane w sieci, Agata też by nie widniała na liście laureatów.
Podaję te przykłady nie po to, by narzekać ani pokazywać kogoś palcem – akurat PSK fantastycznie rozwija warszawski festiwal i świetnie mi się pracowało w zeszłym roku, jako tłumacz spotkań z gośćmi zagranicznymi. Pod względem skali i administracji obecna Komiksowa Warszawa jest lata świetlne od Warszawskich Spotkań Komiksowych. Chodzi mi tylko o to, byśmy przemyśleli w tym roku to, co wciąż sobie powtarzamy i uznajemy za pewnik. Bo uważam, że czeka nas, twórców i odbiorców komiksów w Polsce, w najbliższych latach bardzo dużo dobrego. Musimy tylko po to sięgnąć.
Wojciech Stefaniec (klik)
Rok 2015 podsumuję wyjątkowo skromnie, ale od siebie. W maju ukazał się darmowy album "Opowieści znad Bałtyku" (wydany przez Timofa), podsumowujący dwa lata serii ukazującej się w gazecie "Głos Pomorza", w październiku wyszedł album "Wróć do mnie, jeszcze raz" (Timof) do scenariusza Bartosza Sztybora, będący dla nas prawdziwą jazdą bez trzymanki, a w grudniu ukazał się także darmowy "Mocarz" (Polska Press) będący głosem w walce z dopalaczami. Jest rozprowadzany po szkołach, urzędach, ośrodkach do walki z uzależnieniami, jak również dostępny za darmo w wielu miastach - Słupsku, Lęborku i Koszalinie.
Jak widzicie to był dla mnie pracowity rok. Do tego dochodzą animację promocyjne dla Festiwalu Komiksowa Warszawa i dla Festiwalu Dzieł Witkacego "Witkacy pod strzechy" w Słupsku. Dużo okładek, dużo plakatów. Jestem z niego nawet zadowolony i korzystając z chwili chciałbym podziękować z współpracę Bartoszowi Sztyborowi ("Wróć..."), Piotrowi Peichertowi ("Opowieści znad Bałtyku"), Pawłowi Timofiejukowi (Timof), Aleksandrze Karnickiej (Teatr Rondo), Bartoszowi Giecewiczowi (Domówka), Monice Madej ("Mocarz") za chęć współpracy ze mną.
Jeśli chodzi o komiksy i środowisko to chciałbym tu pochwalić Dominika Szcześniaka za jego audycje w radio Lublin, który nastrojowo i z pięknym brzmieniem recenzuje komiksy ukazujące się w Polsce. Brawa. Jestem fanem tej audycji, która jest konkretna, szczera i wartościowa, bez zbędnych otoczek, a zarazem miła dla ucha. Pochwały należą się też Timofowi i nie pisze tego, bo jest moim wydawcą, czy też stoi koło mnie z kijem, ale dlatego, że tym roku wydał masę porządnych komiksów. "Kroniki dyplomatyczne" (!!!), "Polina", "Wampir" (tu też należą się brawa dla tłumaczenie!) to tytuły genialne. Uznanie należy się Kulturze Gniewu za "Bóg we własnej osobie" i wydawnictwu Bum Projekt za przywrócenie "Dylan Doga". Cieszę się z nowo powstałej serii "Żona Dyplomaty" Rzecznika i Wicherka. Będzie się działo.
Wielkimi wydarzeniami były też dla mnie dwa festiwale komiksowe: w Gdańsku, w Warszawie i Łodzi. Organizatorzy przeszli samych siebie i obrali dobry kurs, aby rozwijać swoje imprezy. Co do roku 2016 chciałbym życzyć wszystkim dużo zabawy i pasji. Niech czas płynie wolno, a energia się nie kończy.
Marek Turek (klik)
2015 to był dziwny rok, pozornie pełen komiksowych atrakcji, nowych inicjatyw, rosnącej i coraz bogatszej oferty wydawniczej, a jednocześnie sprawiający (przynajmniej na mnie) wrażenie pewnej atrofii.
Jeżeli na największej komiksowej imprezie w kraju gala festiwalu zostaje zagłuszona przez odbywający się równolegle finał turnieju jednej z gier to można to nazwać wpadką techniczną. Jednak nie da się ukryć, że to właśnie gry, gadżety, klocki Lego, cosplayowe przebieranki i kolejki po autografy stały się clou programów imprez komiksowych, a sam komiks coraz bardziej zaczyna przypominać kwiatek od niechcenia przypięty do festiwalowego kożucha. Panele, spotkania z autorami i wystawy również coraz bardziej stają się marginesem, na którym pojawia się promil osób przybywających na imprezy. Obawiam się, że przed organizatorami komiksowych festiwali, szczególnie w Łodzi i Warszawie, stoi nie lada problem, jak uniknąć dalszej marginalizacji komiksu, a jednocześnie nadal przyciągać te tłumy, które odwiedzają obie imprezy.
Przed większością wydawnictw stoi podobne wyzwanie, bo masowy czytelnik głosuje portfelem na klasykę, mainstream i wznowienia pewniaków i większość oficyn chce jakiś kawałek tego tortu sobie wykroić. Pytanie tylko, jak bardzo zdecydują się zmodyfikować swoje oferty, rezygnując z kreowania rynku na rzecz zaspokajania chwilowych kaprysów masowego czytelnika. Lekcji z komiksową hossą i bessą mieliśmy już w naszym kraju kilka i mam nadzieję, że przynajmniej kilka wydawnictw odrobiło je wystarczająco dobrze, żeby poradzić sobie w najbliższym czasie.
A jeśli chodzi o same komiksy to o zagranicznych nie ma sensu tutaj gadać (wiadomo, zalew), a z krajowych tradycyjnie kilka pewniaków (między innymi Gawronkiewicz, Świdziński, Skutnik, Stefaniec, Ozga) i kilka projektów, które narobiły mi smaka, ale czekam na więcej (np. Czajkowski czy Wicherek). Wciąż nadrabiam ubiegłoroczne zaległości i dlatego wolałbym uniknąć jednoznacznych ocen i rankingów.
Z moich projektów, to w ubiegłym roku zaledwie przemknąłem jako uczestnik poznańskiej wystawy "Mój kraj taki piękny", a całą resztę wysiłku skupiłem na projektach, które światło dzienne zobaczą dopiero w tym roku (przynajmniej mam taką nadzieję). Patrząc na to, nad czym pracują koledzy i koleżanki z branży, konkurencja będzie bardzo mocna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz