Autorem poniższego tekstu jest Jakub Górecki, a więcej tekstów jego autorstwa znajdziecie na stronie Pulp Warsaw.
George Miller podobno zmienił zdanie co do "Mad Maxa" i nie chce wiązać się w pracę nad następną odsłoną. Dlatego w ramach świeczki nad tym smutnym newsem wrzucam od dawna przekładany tekst podsumowujący moje odczucia o komiksowym prequelu "Fury Road" wydanym przez Vertigo. Prequelu, który jest chyba książkowym przykładem tego, co pozytywnego i negatywnego potrafią zaserwować takie wydawnictwa. Wszystko zamknięte w czterech zeszytach w proporcjach 50 na 50.
George Miller podobno już lata temu dostał propozycję na wydanie komiksowego "Mad Maxa", którą zaopiniował pozytywnie, nigdy jednak nic z tym nie robiąc. Było to o tyle dziwne, że przez ostatnie lata był wręcz otoczony komiksowymi talentami, a bez mała prawie dwie dekady kręcenia się wokół "Fury Road" była ustawiczną praca z legendą brytyjskiego komiksu, Brendanem McCarthym.
Powodów mogło być wiele. Mogło być tak, że był zbyt zajęty tupotem pingwinów, żeby nadzorować powstanie komiksu. Można zrzucić to na karby tego, że niespecjalnie chciał szybko wiązać Maxa kontraktem, nawet w spin-offie, po tym jak w połowie lat 90-tych odkupił od Warner Bros prawa do własnej franszyzy. Oczywiście powodem mogło być też tylko to, że Millerowe tak wcale nie szło w parze z faktycznym zainteresowaniem z jego strony.
Koniec końców przed rozpoczęciem promocji "Na drodze gniewu" Miller dał komiks w łapy tej samej korporacji, która dała mu hajs na skończenie filmu, a pracę nad nim powierzył między innymi Markowi Sextonowi, jednemu ze storyboardzistów oraz trzeciej personie pracującej przy scenariuszu filmu, Nico Lathourisowi. Ostatecznie od Vertigo otrzymaliśmy czteroczęściowy prequel w formie gawędy, który wykorzystuje część pomysłów ze wczesnych faz scenariusza filmu i tłumaczy, co poprzedziło spotkanie Furiosy, Nuxa, Joe i Maxa. Bazowy pomysł i uwiązanie ludzi tak istotnych w produkcję "Fury Road" zapowiadało dobry dobrą lekturę, ale jak wspomniałem wyszło pół na pół (będzie bez większych spoilerów).
Na cztery zeszyty tylko za maxowym segmentem stoję w 100% twierdząc, że ta historia nie zmarnowała swojego potencjału. Tylko tu czuć naprawdę wiernie klimat filmów (tak, filmów, nie tylko "Fury Road") i tylko tu opowiedziana historia ma czas wybrzmieć. Historia tytułowego bohatera zajmuje dwa zeszyty w przeciwieństwie do reszty, jest czas na akcję, na ekspozycję i oddanie trochę ducha postaci, która nie należy do specjalnie gadatliwych i otwartych.
Specjalnie zaczynam od pozytywów, tak żeby pokazać, że nie należy skreślać tego zbiorku jako coś zbędnego. Sexton i Lathouris w tych dwóch zeszytach ukazali wiele sentymentu i zrozumienia postaci, tworząc sceny, które dla fanatyka serii są tym czymś. Małe, istotne sceny wywołujące uśmiech na moje twarzy. Zbliżenie na twarz Maxa wsłuchującego się w dźwięk silnika, lekkie wahanie na jego twarzy, gdy próbuje odmówić znów pomocy grając swą rolę samotnika bez związków ze światem w około. Jest tego sporo. Max w tych dwóch zeszytach trzyma za rękę starą i nową serię zamykając wszystko w bardzo krótką fabułę realizującą dalej zamysły na świat, które Miller czerpał od Kurosawy i Leone.
Ten segment sprawia, że chcę więcej komiksowego Maxa, chcę więcej rysunków Marka Sextona (połowicznie moje życzenie się spełnia gdyż Sexton rysuje opowieść o Dreddzie w najnowszym numerze "2000 AD") i widzę sens na okazyjną, luźną rozbudowę tego uniwersum w komiksie. Nie jak zwykły rzut na hajs, ale wartościowy dodatek (coś takiego udało się też Dark Horse w prequelu do "The Last Of Us" tworzonym przez scenarzystę gry).
Ale…
Nie można przejść obojętnie obok tego, że nie każda postać w tej mini-serii dostaje taką ekspozycję i głos na jaki zasługuje. O ile opowieści o Immortan Joe i Nuxie są zwykłymi zapchajdziurami (zajmują jeden zeszyt), którymi nawet nie specjalnie chcę się zajmować, to Furiosa, jak i w sumie wszystkie żeńskie postaci "Fury Road", w swojej komiksowej interpretacji tracą wiele czaru filmowego oryginału.
Przedstawienie zdesperowanych, umęczonych kobiet w rozrodczym więzieniu niemalże, jak grupy rozwydrzonych nastolatek niewdzięcznych za dary od Immortan Joe, nie współgra specjalnie z wizją nabytą po filmie. Mrukliwość Furiosy obecna w cichym przyzwoleniu na początkową przemoc wobec żon, jej agresja wymierzona w ofiary, a nie w postaci, które są jej adwersarzami w filmie, tym bardziej nie poprawia odbioru opowieści. Zeszyt staje się zlepkiem chaotycznych scen, nieprzekonywujących motywacji i nagłych wyborów, które stoją mocno w opozycji do żelaznej konsekwencji Furiosy Therone.
Wiem, że wiele komiksów cierpi na tę przypadłość. Przewartościowania motywacji postaci są często nagłe, nie mają okazji wybrzmieć i dzieją się offpanel w trakcie sygnalizowanych przeskoków czasowych (np. największa wada "Low" Ricka Remendera). Jednak Furiosa radzi sobie z tym jeszcze gorzej. Zaakcentowanie, że zmiana postępuje w dłuższym obrębie czasu praktycznie nie istnieje, ot, objawia się tylko w głowie czytelnika, który bardzo chciałby bronić tę część opowieści. Naprawdę, w tym zeszycie charaktery bohaterek w żadnym momencie nie współgrają z ich filmowymi odpowiednikami, zostawiając czytelnika z pytaniem po co w ogóle pozwolono tej historii powstać.
Pisanie o tym segmencie komiksowego "Fury Road" jest tak samo ciężkie jak jego lektura. Jest to po prostu zły zeszyt, bazujący na krzywdzących schematach, realizowanych bez pomysłu i polotu. Komiks ociera się momentami o torture porn, który w tej formie w filmie jest po prostu nieobecny. Jedno co mogę dodać to fakt, że ta historia aż prosi się o to żeby wzięła ją Kelly Sue i dała jej ten sam głos, co "Bitch Planet".
Niestety jest za późno i ten syf poszedł w świat (aż dwa razy, popularność filmu i Furiosy nakręciła tak sprzedaż, że jej zeszyt dostał dodruk, niezależnie od zalewu negatywnych recenzji). Jedyna dobra rzecz w tym zeszycie? Obecność Szymona Kudrańskiego. Tylko tyle.
W tomie historie ułożone są tak jak w wydaniu zeszytowym, Nux i Immortan Joe, Furiosa i na koniec two-parter z Maxem (w bonusie jeszcze jeden szort ale niech pozostanie to niespodzianką dla tych, którzy komiks zakupią). Można obserwować jak komiks skacze poziomem od poprawnej opowieści, po absolutne zaprzepaszczenie materiału po to żeby skończyć wszystko tym Maxem, którego człowiek tak uwielbia. Dlatego mimo jego wad warto mieć ten komiks, nawet jeżeli warto poznać tylko połowę jego zawartości.
George Miller podobno zmienił zdanie co do "Mad Maxa" i nie chce wiązać się w pracę nad następną odsłoną. Dlatego w ramach świeczki nad tym smutnym newsem wrzucam od dawna przekładany tekst podsumowujący moje odczucia o komiksowym prequelu "Fury Road" wydanym przez Vertigo. Prequelu, który jest chyba książkowym przykładem tego, co pozytywnego i negatywnego potrafią zaserwować takie wydawnictwa. Wszystko zamknięte w czterech zeszytach w proporcjach 50 na 50.
George Miller podobno już lata temu dostał propozycję na wydanie komiksowego "Mad Maxa", którą zaopiniował pozytywnie, nigdy jednak nic z tym nie robiąc. Było to o tyle dziwne, że przez ostatnie lata był wręcz otoczony komiksowymi talentami, a bez mała prawie dwie dekady kręcenia się wokół "Fury Road" była ustawiczną praca z legendą brytyjskiego komiksu, Brendanem McCarthym.
Powodów mogło być wiele. Mogło być tak, że był zbyt zajęty tupotem pingwinów, żeby nadzorować powstanie komiksu. Można zrzucić to na karby tego, że niespecjalnie chciał szybko wiązać Maxa kontraktem, nawet w spin-offie, po tym jak w połowie lat 90-tych odkupił od Warner Bros prawa do własnej franszyzy. Oczywiście powodem mogło być też tylko to, że Millerowe tak wcale nie szło w parze z faktycznym zainteresowaniem z jego strony.
Koniec końców przed rozpoczęciem promocji "Na drodze gniewu" Miller dał komiks w łapy tej samej korporacji, która dała mu hajs na skończenie filmu, a pracę nad nim powierzył między innymi Markowi Sextonowi, jednemu ze storyboardzistów oraz trzeciej personie pracującej przy scenariuszu filmu, Nico Lathourisowi. Ostatecznie od Vertigo otrzymaliśmy czteroczęściowy prequel w formie gawędy, który wykorzystuje część pomysłów ze wczesnych faz scenariusza filmu i tłumaczy, co poprzedziło spotkanie Furiosy, Nuxa, Joe i Maxa. Bazowy pomysł i uwiązanie ludzi tak istotnych w produkcję "Fury Road" zapowiadało dobry dobrą lekturę, ale jak wspomniałem wyszło pół na pół (będzie bez większych spoilerów).
Na cztery zeszyty tylko za maxowym segmentem stoję w 100% twierdząc, że ta historia nie zmarnowała swojego potencjału. Tylko tu czuć naprawdę wiernie klimat filmów (tak, filmów, nie tylko "Fury Road") i tylko tu opowiedziana historia ma czas wybrzmieć. Historia tytułowego bohatera zajmuje dwa zeszyty w przeciwieństwie do reszty, jest czas na akcję, na ekspozycję i oddanie trochę ducha postaci, która nie należy do specjalnie gadatliwych i otwartych.
Specjalnie zaczynam od pozytywów, tak żeby pokazać, że nie należy skreślać tego zbiorku jako coś zbędnego. Sexton i Lathouris w tych dwóch zeszytach ukazali wiele sentymentu i zrozumienia postaci, tworząc sceny, które dla fanatyka serii są tym czymś. Małe, istotne sceny wywołujące uśmiech na moje twarzy. Zbliżenie na twarz Maxa wsłuchującego się w dźwięk silnika, lekkie wahanie na jego twarzy, gdy próbuje odmówić znów pomocy grając swą rolę samotnika bez związków ze światem w około. Jest tego sporo. Max w tych dwóch zeszytach trzyma za rękę starą i nową serię zamykając wszystko w bardzo krótką fabułę realizującą dalej zamysły na świat, które Miller czerpał od Kurosawy i Leone.
Ten segment sprawia, że chcę więcej komiksowego Maxa, chcę więcej rysunków Marka Sextona (połowicznie moje życzenie się spełnia gdyż Sexton rysuje opowieść o Dreddzie w najnowszym numerze "2000 AD") i widzę sens na okazyjną, luźną rozbudowę tego uniwersum w komiksie. Nie jak zwykły rzut na hajs, ale wartościowy dodatek (coś takiego udało się też Dark Horse w prequelu do "The Last Of Us" tworzonym przez scenarzystę gry).
Ale…
Nie można przejść obojętnie obok tego, że nie każda postać w tej mini-serii dostaje taką ekspozycję i głos na jaki zasługuje. O ile opowieści o Immortan Joe i Nuxie są zwykłymi zapchajdziurami (zajmują jeden zeszyt), którymi nawet nie specjalnie chcę się zajmować, to Furiosa, jak i w sumie wszystkie żeńskie postaci "Fury Road", w swojej komiksowej interpretacji tracą wiele czaru filmowego oryginału.
Przedstawienie zdesperowanych, umęczonych kobiet w rozrodczym więzieniu niemalże, jak grupy rozwydrzonych nastolatek niewdzięcznych za dary od Immortan Joe, nie współgra specjalnie z wizją nabytą po filmie. Mrukliwość Furiosy obecna w cichym przyzwoleniu na początkową przemoc wobec żon, jej agresja wymierzona w ofiary, a nie w postaci, które są jej adwersarzami w filmie, tym bardziej nie poprawia odbioru opowieści. Zeszyt staje się zlepkiem chaotycznych scen, nieprzekonywujących motywacji i nagłych wyborów, które stoją mocno w opozycji do żelaznej konsekwencji Furiosy Therone.
Wiem, że wiele komiksów cierpi na tę przypadłość. Przewartościowania motywacji postaci są często nagłe, nie mają okazji wybrzmieć i dzieją się offpanel w trakcie sygnalizowanych przeskoków czasowych (np. największa wada "Low" Ricka Remendera). Jednak Furiosa radzi sobie z tym jeszcze gorzej. Zaakcentowanie, że zmiana postępuje w dłuższym obrębie czasu praktycznie nie istnieje, ot, objawia się tylko w głowie czytelnika, który bardzo chciałby bronić tę część opowieści. Naprawdę, w tym zeszycie charaktery bohaterek w żadnym momencie nie współgrają z ich filmowymi odpowiednikami, zostawiając czytelnika z pytaniem po co w ogóle pozwolono tej historii powstać.
Pisanie o tym segmencie komiksowego "Fury Road" jest tak samo ciężkie jak jego lektura. Jest to po prostu zły zeszyt, bazujący na krzywdzących schematach, realizowanych bez pomysłu i polotu. Komiks ociera się momentami o torture porn, który w tej formie w filmie jest po prostu nieobecny. Jedno co mogę dodać to fakt, że ta historia aż prosi się o to żeby wzięła ją Kelly Sue i dała jej ten sam głos, co "Bitch Planet".
Niestety jest za późno i ten syf poszedł w świat (aż dwa razy, popularność filmu i Furiosy nakręciła tak sprzedaż, że jej zeszyt dostał dodruk, niezależnie od zalewu negatywnych recenzji). Jedyna dobra rzecz w tym zeszycie? Obecność Szymona Kudrańskiego. Tylko tyle.
W tomie historie ułożone są tak jak w wydaniu zeszytowym, Nux i Immortan Joe, Furiosa i na koniec two-parter z Maxem (w bonusie jeszcze jeden szort ale niech pozostanie to niespodzianką dla tych, którzy komiks zakupią). Można obserwować jak komiks skacze poziomem od poprawnej opowieści, po absolutne zaprzepaszczenie materiału po to żeby skończyć wszystko tym Maxem, którego człowiek tak uwielbia. Dlatego mimo jego wad warto mieć ten komiks, nawet jeżeli warto poznać tylko połowę jego zawartości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz