poniedziałek, 25 stycznia 2016

#2062 - Rok 2015 wg. krytyków (1)

Podsumowanie roku na finiszu! Jako ostatni do głosu dochodzą ci, którzy o komiksie piszą. W pierwszej odsłonie 2015 wg. krytyków o ocenę minionego roku poprosiliśmy Jakuba Góreckiego, Damiana Maksymowicza i Radosława Pisulę.



Jakub Górecki (Pulp Warsaw)

Bardzo subiektywne, bardzo personalnie, inaczej tego zagadnienia nie ma co ruszać, a i tak człowiek co nie napisze, to pewnie obudzi demony psychofanów WKKM.

Nie mam zwyczaju pisać elaboratów o polskim rynku komiksowym, o jego stanie, jego słabościach i wadach, a powód jest prosty - od krajowych wydawców kupuje głównie komiksy krajowych twórców. Zakupy licencyjne interesowały mnie mniej przez głupie podejście, że priorytetem jest wydanie z rynku pierwotnego. Przez to nie wiem co mogę o naszym poletku napisać więcej? Że umieram ze szczęścia widząc zbiorcze wydanie "Vreckless Vrestlers" (mam nadzieję, że Łukasza będzie tylko więcej)? Że "Yorgi" okazał się jednym z najlepszych polskich komiksów, jaki czytałem od dawna, jednocześnie będąc jednym z fajniejszych komiksów sci-fi w 2015? Że od lat niezmiennie w temacie polskich wydawców to Kultura Gniewu jest numerem jeden? Że Studio Lain jest największym zaskoczeniem ostatnich lat gdy chodzi o nasz grajdół?

O, no właśnie. Mam o czym napisać. Studio Lain. Wydawali te swoje "Arigato" i ode mnie w życiu hajsu nie widzieli. Nagle startując z karkołomnym pomysłem wydawania w Polsce komiksów z "2000 AD" potrafią wyciągnąć hajs z mojego portfela mimo, że dublują mi komiksy na półce. To jest ważne, bo musimy zrozumieć jedną prostą rzecz - nie było w Polsce bardziej zaniedbanego segmentu komiksowego, niż "2000 AD".

Te kilkanaście lat temu coś się niby w tym segmencie działo. "Slaine" zaskakująco przekonał do siebie krajowego czytelnika za czasów Egmontu i zrobił to mimo swojego lewicującego przekazu w zalewie koniolubnych kuców czytających fantasy spod znaku rąbania i gołych klat. "Dredd" niby się gdzieś tam pojawił, ale nie licząc szortów w "Świecie Komiksu" nie były to arcydzieła. Amber po trzech tomach odpuścił, a pozostałe szorty w "ŚK" pamiętają chyba nieliczni (z chęcią zostanę wyprowadzony z błędu). "2000 AD" nigdy nie miał u nas szczęścia.

Dziwne, nie? Legendarni twórcy, legendarne postaci, legendarna antologia, brak większej bariery kulturowej, szeroki zakres gatunkowy. To jest kopalnia genialnych historii... A jednak gdyby nie Studio Lain to pewnie 3/4 krajowych fanów Alana Moore’a w życiu nie poznałoby "Ballady o Halo Jones". Choć może właśnie sam odkryłem dlaczego komiksy z "2000 AD" miały u nas problem z wejściem. To lewactwo.

Można się śmiać, ale gdy w krajowej blogosferze (zmiana tematu zamierzona) człowiek trafia na takie kwiatki, jak płacze nad pedalstwem w "X-Men", czy królów retoryki, którzy nie są w stanie napisać recenzji "Sagi" czy np. dowolnego komiksu Rucki bez tyrady o realizowaniu przykazań kultystów politycznej poprawności to trudno tego nie komentować.

Tak, polska blogosfera. Blogosfera, która po każdym fajnym blogu, jak Image Comics Journal, Mistycyzm Popkulturowy czy Ninedin zaatakuje mnie mądrościami jakby to była copypasta mistrzów polskiej grozy z obowiązkowym nie jestem rasistą, ale... Cóż, w końcu "Valerian" (Taurus Media, na rękach ich nosić za to, że go wydają, no i "Lazarusa") też super, ale nie do końca, bo autor taki lewak. Tfu!

Kontynuując przeskoki polityka - komiksy. W tym roku największym zaskoczeniem komiksowym spoza krajowego rynku okazał się "Defoe" w swojej 6 księdze. Zaskoczeniem dlatego, że dotychczas absolutnie nie kupowałem stylistyki tej opowieści. Niby wszystko jest na miejscu, alternatywna wizja historii po rewolucji angielskiej, lekko steampunkowa stylistyka, motyw zombie, wszystko wymieszane ze społeczno-politycznym przekazem, sporą dawką akcji i krytyką (charakterystyczne dla Pata Millsa) superbohaterskich motywów. Cóż, zajęło mi tylko 6 sag, żeby się do tego przekonać... Ale koniec końców to "London Hanged" jest dla mnie największym zaskoczeniem w anglojęzycznym komiksie zeszłego roku (o innych rzeczach, które mnie kupiły skrótowo pisałem na blogu więc nie będę się powtarzał).

Czy 2015 był dobrym rokiem z komiksowego punktu widzenia? Dla mnie był rewelacyjny. Tylko nie z tych samych powodów, co dla większości osób. Pozostaje mi zupełnie obojętne, że Egmont przyssał się do super-hero, nawet mimo tego, że wydaje też okazyjnie dobre i bardzo dobre rzeczy ("Nowa Granica", zapowiedziane "Gotham Central"), skoro przez wcześniejszą posuchę wszystko posiadam w oryginale. Mucha i Taurus eksplorująca Image to świetna wiadomość, niestety (stety?) dla mnie też już za późno. Przyzwyczajeń nie zmienię, pozostanę przy wydaniach angielskich robiąc wyjątki tylko dla Lain i Kultury Gniewu (bo Clowes, bo Tomine). 2015 wygrał swoją zróżnicowaną ofertą, wygrał dalszą intensyfikacją zachodnich autorskich projektów kosztem nudy z wielkiej dwójki i co najlepsze, 2015 ostatecznie udowodnił, że najlepsze sci-fi znajdziemy dziś właśnie w komiksie (zapełniłbym drugie tyle tekstu samą wyliczanką nowych tytułów).

2015 był dla mnie wypadem na NYCC... Ale o tym nie będę już przynudzał.

Damian Maksymowicz (DCManiak)

W porównaniu z zapowiadaną ofensywą komiksowych filmów na ten rok, 2015 wygląda ubogo. Obrodziło za to na małym ekranie. Liczba amerykańskich komiksów dostępnych po polsku rosła, aż miło. DC i Marvel postawiło na eventy, po których tradycyjnie już nic nigdy nie będzie takie samo i mnogość zeszytów z #1 na okładce, al wyniki były różne. Nie zawiodłem się ma Image Comics, które kolejny rok z rzędu udowadnia swą ofertą, że wielka dwójka powinna mieć się na baczności. Tyle słowem wstępu.

Doskonale bawiłem się na luźno bazującym komiksie Marka Millara "Kingsman". Kawał dobrej rozrywki zapewnił mi również "Ant-Man", udowadniając tym samym, że Marvel z każdego bohatera jest w stanie zrobić hit. Odpuściłem sobie "Fantastyczną Czwórkę" już po samych zwiastunach. Z kolei trailery "Czasu Ultrona" nakręciły mnie na nowych "Avengers". Na seansie jednak nudziłem się i byłem wręcz zażenowany niektórymi rozwiązaniami fabularnymi.

To wspaniale, że dożyliśmy czasów gdy komiksowych seriali jest tyle, że trzeba wybierać. Nie jestem targetem "Supergirl", a "Gotham" to dno i trzy metry mułu, ale na szczęście jest "The Flash". Jestem fanem tego najbardziej komiksowego ze wszystkich seriali. Finał pierwszej serii wgniótł mnie w ziemię, a kolejne epizody wciąż nie zawodzą. Z kolei o "Arrow" nie mogę nawet powiedzieć, że jest moim guilty pleasure, bo coraz mniej przyjemności odczuwam przy jego oglądaniu. W 2015 to jednak Dom Pomysłów rządził na małym ekranie. W przeciwieństwie do lżejszych filmów, jego seriale wręcz ociekają mrokiem. Po znakomitym "Daredevilu" dostaliśmy "Jessicę Jones", która okazała się jeszcze lepsza! Bacznie będę obserwować następne produkcje Marvel/Netfilx.

Amerykański komiks w Polsce pięknie się rozwija. Marvel trzyma się mocno, oferta tytułów z Image systematycznie rośnie i wreszcie DC ruszyło z kopyta. Polski news wydawniczy to zapowiedzi Egmontu (z MFKiG) na bieżący rok. Zdecydowanie, bycie fanem komiksów w Polsce nigdy nie było takie dobre, jak na przełomie drugiej dekady XXI wieku. Moje top 3 tytułów, które ukazały się w Polsce w 2015 to (w kolejności do najlepszego): "Kryzys tożsamości", "Zrozumieć komiks" i "Bękarty południa".

Wrażenia z rynku amerykańskiego? Próbowałem swych sił z "Secret Wars", ale odpadłem przy ilości backgroundu, jaki trzeba opanować by w pełni zrozumieć event. Marvel dał ciała z opóźnieniami, crossver zakończy się dopiero za jakiś czas, a wiele serii, których akcja dzieje się już w nowym uniwersum trwa w najlepsze od miesięcy. Kultowe już runy Marka Waida w "Daredevilu" oraz Matta Fractiona w "Hawkeye`u" dobiegły końca. Obecnie oferta Domu Pomysłów przyciąga mnie już jedynie jedną serią, a jest nią "Silver Surfer" Dana Slotta i Mike'a Allreda. Tak, jak inni fani "Doctora Who", przy tym komiksie czuję się jak w domu. Wieść o tym, że run będzie kontynuowany w nowej serii w 2016, był dla mnie najlepszym newsem dotyczącym "All-New, All-Different Marvel".

Mimo nierdzewiejącej miłości do DC, coraz więcej serii regularnych, które czytam pochodzi z Image. Do "Chew", "Nailbitera", "Revival", "Southern Bastards" i "Sagi" dołączyły kolejne. Scott Snyder i Jock zaskoczyli pozytywnie nowym podejściem do czarownic. Wyczekiwanie na drugą serię "Wytches" trwa. Brian K. Vaughan nie zna umiaru i wraz z Cliffem Chiangiem tworzy kolejny komiks z rodzaju must have. Ich "Paper Girls" kupiło moją uwagę już po pierwszym numerze.

Najlepsze (?) zostawiłem na koniec. Zeszłoroczny event "Convergence" był tragicznie słaby, ale jego skutki już nie. W wyniku wydarzeń z finału efekty "Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach" zostały odwrócone, a multiwersum wróciło. DC jedynie delikatnie ruszyło ten wątek w późniejszych tytułach, choć - trzeba zaznaczyć - Superman ze starego DCU żyje w obecnym. DC ruszyło z inicjatywą DC You. To nic innego jak nowe serie, nowi (często nieznani szerzej) twórcy i większa różnorodność tematyczna. Wciąż jestem w fazie testowania, przy których seriach zostanę dłużej. Tak, jak i ewoluuje DC, tak też zmienia się mój gust wydawniczy. Serie sprzed "Convergence, które wciąż czytam to "Grayson", "Gotham Academy", "Secret Six" i obecna historia ("Darkseid War") z kart "Justice League". Na koniec mini zestawienie, na to, co jeszcze warto było mieć na uwadze z 2015:

1. Brednan Fletcher - najgorętszy scenarzysta w DC; współtworzy "Gotham Academy" i "Batgirl", solowo pisze "Black Canary";

2. "Legends of The Dark Knight: Norm Breyfogle" - dla wielu z pokolenia TM-Semic Breyfogle to definitywny rysownik Batmana. Cieszy fakt, że DC wreszcie uhonorowało go tego typu zbiorem (oby na drugi tom nie trzeba było długo czekać);

3. Finał "Sandman: Overture" - prolog godny arcydzieła, jakim jest regularna seria "Sandmana". Neil Gaiman znów użył swojej magii przy scenariuszu, który brawurowo zilustrował J.H. Williams III. Artysta przeszedł samego siebie, dlatego bez zastanowienia można wybaczyć spore opóźnienia pomiędzy poszczególnymi zeszytami.

Radosław Pisula (Brody z kosmosu)

To był zdecydowanie obfity rok komiksowy na rodzimym rynku. Można powiedzieć, że przetoczyła się przez niego nawałnica. Cieszę się, że Egmont znienacka zaatakował czytelników zmasowaną superbohaterszczyzną, chociaż widzę w tym widmo przesytu i trochę bylejakości, bo obok bardzo dobrych i solidnych czytadeł zaczyna się pojawiać coraz więcej pozycji bardzo takich sobie. Szczególnie widać to na przykładzie inicjatywy Nowe 52 z DC, gdzie wyskoczyły w tym roku jakieś pokraczne "Szpony" i nijakie "Mroczne Rycerze" (na szczęście DC Deluxe cały czas wygląda wspaniale, przyklaskuję na razie wszystkim tytułom – miałem przyjemność prowadzić na MFKiG spotkanie z Tomem Grindbergiem i aż miło było mu podsunąć do pomazania tak konkretne wydanie). Dodatkowo, niestety, nadchodzący zalew Marvela jeszcze mocniej scentralizuje czytelników na trykotach i spora część z nich utonie w tych niekończących się telenowelach, a kupa dobrych pozycji z innych wydawnictw przejdzie im koło nosa. No i jest jeszcze Wielka Kolekcja Komiksów Marvela, gdzie wpadło w tym roku kilka uroczych ramotek (pochwalam), ale część czytelników cierpi w związku z tym na syndrom sztokholmski.

Poza pelerynami również wrzało. Jestem ogromny fanem wszystkiego, co Taurusowe – w tym roku oficyna zabawiła się w poławiaczy pereł i zrobiła dla czytelników wspaniały naszyjnik z przekonkretnych tytułów. Rodzinne "Black Science" i "Locke and Key", pochwała kobiecej siły w postaci "Lazarusa", nabierające znów powietrza "Żywe trupy", czy w końcu śliczna i pełna energii klasyka, jaką jest "Valerian" (świetne wydanie, szykuje się śliczna kolekcja). Zaraz za bykami biegnie Kultura Gniewu, która w końcu wydała "Zrozumieć komiks" – zdecydowanie najistotniejszy dla komiksiarzy album w tym roku. Michał Błażejczyk wykonał kawał kosmicznej roboty, żeby zachować w tłumaczeniu płynność wywodu McClouda. Do tego mamy superbohatersko-mitologiczną wariację w "Battling Boy`u", wznowienie klasyki Thomasa Otta i wysokooktanowych "Vreckless Vrestlers" Łukasza Kowalczuka, których kocham całym sercem. Zresztą, nikt w tym roku nie próżnował – Mucha czarowała "Fatale", "Sagą" i najmocniejszym uderzeniem z końca roku, "Bękartami z południa" (przyszły rok powinien zresztą należeć u nas do Aarona, Brubakera i Vaughana, bo to w tej chwili zdecydowanie najlepsze nazwiska związane z komiksem gatunkowym), Wydawnictwo Komiksowe wznawiało klasykę w ekskluzywnych wersjach i zaserwowała bliską mi "Gigantyczną brodę, która była złem", Hanami podróżuje z rozbudowanym "Monsterem", a Timof miał "Równonoce". To był BARDZO dobry rok.

Nie wymieniłem najważniejszych tytułów tylko z tego powodu, żeby wbić je szybko na krótką top-listę. Moim ulubionym polskim komiksem niespodziewanie został "Przypadek pana Marka" Jana Mazura – minimalistyczna słodko-gorzka historyjka o życiu, przepełniona czarnym humorem. Z zagranicznych pozycji najczęściej wracam natomiast do "Parkera" (najsmaczniejsza narracja) i "Nowej granicy" Darwyna Cooke’a (najlepsze technicznie wydanie tego roku i najładniejszy komiks ogółem), wartej każdych pieniędzy, oraz "Davida Boringa" Daniela Clowesa, bo to ostro popieprzona zabawa motywami z filmów Hitchcocka. Cały czas jestem też największym fanem chorych umysłów stojących za "Giacomo Supernovą".

Czuję przesyt, ale cały czas cieszy mnie, że mam w czym wybierać. W tym wypadku nie umrzemy z nadmiaru.

Brak komentarzy: