Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, który o komiksach piszez łamach bloga poświęconego Image Comics, na który serdecznie zapraszam.
W szóstym tomie "The Manhattan Projects" miało dojść do małej rewolucji. Twórcy obiecywali nie tylko nieco inną strukturę fabuły, ale także zmiany w kwestii oprawy graficznej i formuły publikacji komiksu. Trochę przyszło nam poczekać na efekty tych zapowiedzi, bo mini-seria "The Sun Beyond the Stars" notowała rekordowe opóźnienia, ale rzeczony trejd wreszcie się ukazał.
I rzeczywiście, zmiany widoczne są gołym okiem. Objętość zeszytów podskoczyła z 22 do 28 (przynajmniej), akcja skupia się na Łajce oraz Juriju Gagarinie i ich przygodach w kosmosie, ale czy to wszystko wyszło temu tytułowi na zdrowie? O tym niestety nie jestem przekonany.
Komiksy Jonathana Hickmana, niezależnie od ich końcowej oceny, przyzwyczaiły mnie do jednego: zawsze jest w nich ukryte drugie dno. Pełno w nich niedopowiedzeń, intryga jest misternie zaplanowana, a lektura niejednokrotnie wymusza na nas chwilę refleksji. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy okazało się, iż w szóstym tomie "The Manhattan Projects" wszystkiego tego... zabrakło. Można bowiem powiedzieć, że szóstym tom tego znakomitego cyklu jest rozrywkowym, pełnym humoru, całkiem przyzwoitym, ale jednak tylko akcyjniakiem z fabułą osadzoną w kosmosie.
Rozumiem, iż scenarzysta mógł poczuć chęć napisania czegoś zupełnie odmiennego niż zazwyczaj, lecz w moich oczach, odarło to "The Manhattan Projects" z oryginalności, którą cykl cały czas przejawiał. Być może część z Was pamięta, że oceniałem poszczególne odsłony tego cyklu bardzo różnie. Nigdy jednak nie mogłem odmówić im bardzo specyficznego klimatu, przez który trudno było pomylić komiks ten z czymkolwiek innym. Najnowsza odsłona serii tego po prostu nie ma, sam komiks staje się szybko jednym z wielu i chociaż, powtarzam, wciąż jest bardzo solidny, to jednak w zestawieniu z resztą cyklu, gołym okiem widać, że szósta odsłona do nich niej nie przystaje.
I to w sumie jedyny większy zarzut, jaki mam do tego komiksu. Gdy już przetrawicie sobie fakt, że jest to chyba najbardziej... powiedzmy, że typowy komiks Jonathana Hickmana i próżno szukać tu tego wszystkiego, co obecne jest nawet w najbardziej mainstreamowych "Avengersach" jego autorstwa, waszym oczom ukaże się mimo wszystko bardzo przyjemna lektura. Zarówno Jurij Gagarin jak i Łajka zostali rozpisani bardzo poprawnie, ich wzajemna relacja wydaje się być bardzo nietypowa (już od czwartego tomu trudno nie odnosić wrażenia, że Gagarin kocha psa, ale nie tak, jak w typowej relacji właściciel-pupil), lecz z drugiej strony wydaje się prawdziwa i jest sprawnie oraz wiarygodnie prowadzona.
Fajnie rozwinięto postacie drugoplanowe, a także wprowadzono nowych, interesujących graczy. Na tyle charakterystycznych i oryginalnych, że nawet pojawiający się raptem na kilku stronach Garru potrafi zapaść na dłużej w pamięć. Jakby bardziej niż zazwyczaj rzuciły mi się w oczy dialogi: sprawne, luźne, zajmujące, momentami dość długie, lecz przy tym nie takie, które szybko nudzą czytelnika.
Muszę przy okazji mocno pochwalić pracę Nicka Pitarry. Gołym okiem widać, że tym razem w poszczególne plansze wkładał naprawdę sporo wysiłku i to niejako tłumaczy piętrzące się opóźnienia w ukazywaniu się zeszytów, wchodzących w skład tego tomu "The Manhattan Projects". Kreska artysty jest znacznie bardziej dokładna i wyrazistsza, a projekty poszczególnych postaci wręcz urzekają. Bardzo przypadł mi do gustu zwłaszcza niejednoznaczny design rasy kosmitów, której przedstawiciel widnieje nawet na okładce tomu. Wbrew temu, co możecie pomyśleć, ten wyraz jego... eee... twarzy (?) wcale nie jest uśmiechem.
Nieco mniejszy plus, ale za to o ogromnej wadze, należy się rysownikowi za zmianę zaproponowanego w poprzedniej odsłonie serii, wyglądu Łajki. Gdy wówczas zmutowała i stała się ona znacznie bardziej humanoidalna, otrzymała kompletnie niepotrzebny (przynajmniej w takim rozmiarze) biust. Pitarra na szczęście poszedł po rozum do głowy i tym razem nie ma po nim najmniejszego śladu, dzięki czemu Łajka wygląda jak dwunożny pies, a nie przypomina hojnie obdarzonej kobiety, tyle że z psią głową. Wrażenie robi także wielość detali, których możemy doszukać się na drugich planach. Za kolory odpowiada tym razem Michael Garland. Choć nie bawi się tak konwencją, jak Jordie Bellaire, to wciąż świetnie pasują one do kreski rysownika i wyglądają bardzo dobrze. Generalnie, do warstwy graficznej nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń.
Ku mojemu zaskoczeniu, tym razem twórcy pokusili się o cztery strony dodatków (!!!) - jest to co prawda tylko galeria coverów mini-serii, która stanowi zawartość ocenianego tomu "The Manhattan Projects", ale to wciąż więcej, niż znalazło się w poprzednich odsłonach cyklu. Oprócz tej nowinki, tom nie różni się kompletnie niczym od pozostałych.
Podsumowując, komiks ten byłby dobrym początkiem jakiegoś spin-offu osadzonego w realiach "The Manhattan Projects". Nie jest to pozycja zła, ale z pewnością różni się od swoich poprzedników i przy tym jest bardzo mało hickmanowska, co dla mnie zaletą nie jest. Niemniej to przyjemny, rozrywkowy i świetnie zilustrowany komiks, tylko trochę w innym klimacie. Moja ocena to 4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz