Łukasz Mazur stanowczo za mało i za
wolno rysuje. Komiks „Domek w środku lasu żywych trupów”
zapowiadany był przez autora najpierw na luty, potem na kwiecień, a
ostatecznie ukazał się w ubiegłym miesiącu podczas Festiwalu
Komiksowa Warszawa. Wyliczenie z poprzedniego zdania nie ma służyć
wypominaniu. Pozwoliłem sobie na enumerację tylko z powodów
informacyjnych. Ponieważ - z czytelniczego punktu znaczenia - liczy
się tylko fakt, że możemy obcować z kolejnym autorskim projektem
spod szyldu „Opowieści niestworzone”.
Opowieść zaczyna się bez żadnych
wstępów. Wystarczy, że otworzymy „Domek…” i od razu, wprost
ze strony tytułowej, lądujemy w samochodzie, w którym on i ona
rozmawiają o „prawdziwych wakacjach”. Czyli ten wyjazd, to nie
wywczasy. A raczej rekreacyjna ucieczka z miasta prosto do domku
letniskowego położonego z dala od innych zabudowań, gdzieś w
środku lasu, nieopodal strumyka. A, zapomniałbym dodać: małżeństwu
towarzyszy urocza, ale nieco wyobcowana latorośl, która
najchętniej zajmuje się sobą i swoją zabawką.
Jak wspomniałem towarzyszymy tej
niepełnej (bo brakuje psa) rodzinie przez cztery kolejne dni. W
założeniu taki wyjazd to sielanka: grill, kolorowe drinki,
oglądanie TV, leżenie w słońcu, opalanie się, sporadyczne
wyjazdy do sklepu, ale głównie spacery za rączkę. W opowieści
Łazura pierwsze dwa dni rzeczywiście tak wyglądają, ale potem
wszystko się sypie i z godziny na godzinę jest tylko gorzej.
Początkowo niewiele przesłanek sugeruje, że całość się aż tak
źle skończy. Uprzedzę fakty: żywe trupy nie mają z tym nic
wspólnego. A może mają… Zombiaki występują w komiksie, ale
niekoniecznie w takiej formie, w jakiej można się spodziewać.
Produkcja Łazura ma fenomenalną
ilustrację na okładce! Całościowo za sposób przygotowania
zeszytu należą się słowa uznania. Nie dość, że ta okładka,
która jest niekłamanym faworytem do tytułu polskiej okładki
roku 2016, to jeszcze bonusy w postaci trzech nalepek (w tym moja
ulubiona z napisem: Komiksy rozrywka dla dzieci w każdym wieku)
oraz sposób zapakowania - w szarą kopertę z pieczątką o
atrakcyjnym wzorze. Dodajmy do tego jeszcze strony redakcyjne z
przezabawnym tekstem „Feminizm w sztuce”).
Osoby, które czytały inne komiksy
artysty dobrze wiedzą o jego z zamiłowaniu do eliptycznych
kształtów twarzy, niechęci do rysowania nosów, preferowaniu
rastrów i różnych odcieni szarości, a także budowy planszy z
dziewięciu kadrów. Pod tym względem recenzowana pozycja nie
odbiega od choćby „Ust pełnych śmierci”. W odautorskiej nocie
możemy przeczytać, że praca nad komiksem trwała zdecydowanie
zbyt długo, żeby przy ostatnich planszach nie czuć znużenia
historią i tym, że wypadałoby jednak ją skończyć. Trochę
widać. Jeśli miałbym się czepiać, to według mnie do
przerysowania jest postać córki na stronie 15 (z wyjątkiem kadru
pierwszego).
„Domek…” to nie horror, a jeśli
już to horror rodzinny, właściwe dramat psychologiczny w trzech, a
dokładnie w czterech aktach, którego finał jest zatrważający.
Historia Łukasza Mazura to swoista szydera na relacje małżeńskie,
wzajemny brak szacunku i na obłudne życie. Wbrew pozorom pozycja
poważna, a nie czysta rozrywka. Zakończę zdaniem, którym
zacząłem: Łukasz Mazur stanowczo za mało rysuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz