„Bez przebaczenia” jest najnowszym komiksem, który wyszedł spod ręki Hermanna. Na rynku frankofońskim ukazał się w 2015 roku, a niedługo potem także i w Polsce. Scenariusz napisał syn urodzonego w Belgii klasyka komiksu europejskiego, Yves Huppen. Poprzednią produkcję tego duetu, sensacyjną „Stację 16”, uznałem za komiks nieudany. A jak sprawy mają się z albumem, którego tytuł może być nawiązaniem do znakomitego westernu w reżyserii Clinta Eastwooda?
Akcja komiksu rozgrywa się na Dzikim Zachodzie, w amerykańskim stanie Wyoming, pod koniec XIX wieku. Jego fabuła osnuta jest wokół pościgu za Buckiem Carterem. Do tej pory okrutny morderca i złodziej uchodził stróżom prawa. Zawsze znajdował sposób, aby zmylić pogoń i uratować własną skórę. Ale znajdujący się na jego tropie szeryf Jethro Masterton jest równie nieustępliwy, co bezwzględny. Nowa dynamika w starciu między tymi postaciami pojawi się wraz z Jebem, nastoletnim synem Cartera.
„Bez przebaczenia” zostało równo zjechane przez znakomitą większość polskich recenzentów. Hermannowi i Yvesowi H. dostało się za poskładaną z wytartych klisz fabułę, która jest nudna, schematyczna i wyzbyta dramaturgii. Napędzający ją motywy uznano za zbyt banalne i oczywiste. W konstrukcji głównych bohaterów nie dopatrzono się psychologicznej głębi, a w dodatku żaden z nich nie wzbudził czytelniczej sympatii, przez co lektura pozbawiona została emocji. Zakończeniu wytkano przewidywalność. W sporej mierze są to zarzuty jak najbardziej słuszne i nie mam zamiaru z nimi polemizować, ale wydaje mi się, że za bardzo skupiono się na wyciąganiu z tego komiksu tego, co złe, zupełnie nie dostrzegając jego wartości. Absolutnie nie uważam „Bez przebaczenia” za komiks wybitny, ani nawet za bardzo dobry, ale wcielając się w adwokata diabła chciałbym napisać o tym, co mnie w nim uderzyło.
Amerykańskie pogranicze z ostatnich dekad XIX wieku przedstawione zostało w komiksie w skrajnie pesymistyczny sposób. To świat rządzony przez pierwotne ludzkie instynkty, w którym nie ma miejsca na władzę, na prawo, czy choćby na jakiekolwiek wartości, na których jedno albo drugie dałoby się zbudować. Przetrwanie na spalonych słońcem płaskowyżach u podnóża Gór Skalistych jest jedyną racją istnienia. Usprawiedliwia kradzieże, rozboje, morderstwa i wszystkie czyny, które w świecie cywilizowanym uchodziłyby za nietyczne. Bohaterowie Hermanna i Yvesa H. nie rozpatrują swojego postępowania w kategoriach moralnych, bo w tych warunkach to luksus, na których ich po prostu nie stać. Podobnie, jest z litością, miłością, szlachetnością czy jakimikolwiek innymi ludzkimi uczuciami.
W „Bez przebaczenia” nie ma podziału na „dobrych” i „złych”. Nie ma pilnującego sprawiedliwości szeryfa i złego bandyty czy w innej konfiguracji ceniącego honor przestępcy i skorumpowanego gliniarza – wszyscy są siebie warci. Z tego powodu komiks moim zdaniem nie wikła się w dialektykę westernu i antywesternu. Różnica między Jethro i Buckiem sprowadza się wyłącznie do tego, że jeden stoi po stronie „prawa”, a drugi nie, ale to różnica zaledwie kosmetyczna. W praktyce w swoim działaniu niczym się od siebie nie różnią. Obaj są zimnokrwistymi mordercami, którzy nie zawahają się przed niczym, aby zrealizować swój cel. Obaj zrobią wszystko, aby przeżyć. Obaj zostali zdegradowani do biologicznego wymiaru swojego człowieczeństwa. Dobitnie obrazuje to scena, w której Buck nie ma oporów, aby wykorzystać i poświęcić swoją rodzinę, dziecko i żonę, a więc jedną z najbardziej elementarnych wartości w życiu istoty ludzkiej, aby zmylić pościg. To scena kluczowa dla interpretacji całego komiksu, bo pokazuje nam głównego bohatera niczym zaszczute zwierze, któremu w chwili zagrożenia instynkt nakazuje jedno - przeżyć. Przeżyć za wszelką ceną.
Później w Bucku coś jednak pęka. Jego nastawienie się zmienia i robi wszystko, aby ochronić swojego syna. Recenzenci dopatrują się w jego postępowaniu przebudzenia sumienia i chęci odkupienia swoich grzechów. Nie zgadzam się z tym, bo w komiksie nie dostrzegłem niczego, co mogłoby potwierdzić taką interpretację. Trzymając się naturalistycznego ujęcia świata przedstawionego powiedziałbym, że bohater nie jest powodowany „ojcowską miłością” czy jakimkolwiek innym konstruktem kultury, tylko zwierzęcą potrzebą zachowania swojego potomstwa. Przekazania swoich genów dalej. Całkiem niezłych, bo świetnie przygotowujących do przeżycia w tym niegościnnym świecie.
W tym miejscy warto pochylić się nad tytułem. Nie sądzę, żeby odnosił się on do tego, że głównemu bohaterowi nie udało się pogodzić ze swoim synem – uważam, że w świecie przedstawionym pojęcie przebaczenia czy jakiekolwiek inne związane z ludzką moralnością po prostu nie istnieją. Jest niemożliwe i niepotrzebne. Świat „Wież Bois-Maury” również był bezwzględny i brutalny, ale istniały tam jakieś wartości, na których został on zbudowany. Istniało jakieś poczucie sprawiedliwości, ludzie którzy postępowali honorowo, były siły niezależne i mocniejsze od biologizmu, które determinowały ludzką egzystencję, jako choćby religia czy ustrój społeczny. W „Bez przebaczenia” mamy do czynienia (niemal wyłącznie) z rousseau`owskim stanem natury, z darwinowską walką o byt czy wreszcie z naturalistyczną koncepcją bytu. I właśnie sugestywność tej wizji tak mocno mnie uderzyła w komiksie Huppenów...
Oprawa wizualna zwykle była mocną stroną komiksów Hermanna. Niestety, „Bez przebaczenia” jest niechlubnym wyjątkiem od tej reguły. Scenografia prezentuje się wciąż efektownie, malowane pastelami pejzaże Dzikiego Zachodu zachwycają, ale cała reszta – już niekoniecznie. Szczególnie postacie wyglądają dość pokracznie. Kreska Hermanna w porównaniu choćby z cyklem „Bois-Maury” prezentuje się nieporadnie, a rysunki sprawiają wrażenie niedopracowanych. Pośpiech? A może po prostu wieku – artyście całkiem niedawno (w lipcu) skończył 76 lat...
Nie mam wątpliwości, że „Bez przebaczenia” jest komiksem lepszym, niż wspomniana we wstępie „Stacja 16”, ale przed Yvesem H. wciąż wiele pracy. W scenariuszu wciąż razi mnie banalność niektórych rozwiązań i przejaskrawienie niektórych efektów, ale w komiksie wreszcie pojawiła się interesująca myśl. Szkoda tylko, że nie została należycie przepracowana. Pomimo tego dla mnie „Bez przebaczenia” okazała się pozycją godną wnikliwej czytelniczej lektury.
Oprawa wizualna zwykle była mocną stroną komiksów Hermanna. Niestety, „Bez przebaczenia” jest niechlubnym wyjątkiem od tej reguły. Scenografia prezentuje się wciąż efektownie, malowane pastelami pejzaże Dzikiego Zachodu zachwycają, ale cała reszta – już niekoniecznie. Szczególnie postacie wyglądają dość pokracznie. Kreska Hermanna w porównaniu choćby z cyklem „Bois-Maury” prezentuje się nieporadnie, a rysunki sprawiają wrażenie niedopracowanych. Pośpiech? A może po prostu wieku – artyście całkiem niedawno (w lipcu) skończył 76 lat...
Nie mam wątpliwości, że „Bez przebaczenia” jest komiksem lepszym, niż wspomniana we wstępie „Stacja 16”, ale przed Yvesem H. wciąż wiele pracy. W scenariuszu wciąż razi mnie banalność niektórych rozwiązań i przejaskrawienie niektórych efektów, ale w komiksie wreszcie pojawiła się interesująca myśl. Szkoda tylko, że nie została należycie przepracowana. Pomimo tego dla mnie „Bez przebaczenia” okazała się pozycją godną wnikliwej czytelniczej lektury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz