Nie będzie chyba nadużyciem nazwanie Ilony Myszkowskiej jedną z najbardziej znanych postaci polskiego komiksu sieciowego czy wręcz web-komiksową gwiazdą. Jej ukazująca się od 2009 „Chata Wuja Freda” doczekała się licznego grona wiernych fanów i trzech wydań na papierze („Ślimacze Opowieści”, „Chata Wuja Freda. (Prawie) trzy lata absurdu” i „Ślimacze Opowieści 2. Miłość i patologia”). Artystka znana z portretowania codzienności w mniej lub bardziej zabawnych stripach w stworzonej wespół z Marcinem Kwaśnym „Bieda Apokalipsie” zaproponowało coś zupełnie innego...
Na liczący sobie 60 stron album składają się trzy historie. Otwierający zbiór satyryczny szorciak „Amputacja” obrazuje bolesne wejście na rynek pracy za pomocą odwołania do medycznej terminologii. Tytułowa „Bieda Apokalipsa” jest najobszerniejsza, a jej tematem są zmagania z codzienną monotonią pracy w księgowości. Całość zbioru zamyka „Złośliwość rzeczy”, najbardziej liryczna z całego zbioru miniaturka o przygniatającym ciężarze rzeczywistości i zgubnej w skutkach sztuce prokrastynacji.
Myszkowska przyznaje, że pisząc o chlebie powszednim typowego polskiego przedstawiciela prekariatu odwoływała się do autentycznych wydarzeń. Mamy więc odmóżdżającą pracę poniżej zdobytych na studiach kwalifikacji. Brutalne zderzenie z realiami polskiego rynku pracy, które kończy się utratą jakichkolwiek złudzeń o tym, że wykonywany zawód może być źródłem satysfakcji i godziwych zarobków. Pozbawiony wartości świat zdegradowany wyłącznie do pustej konsumpcji. A wszystko podlane gęsto sosem czarnego humoru, który potrafi wzbudzić śmiech, ale to śmiech przez łzy. Życie to nie bajka – tę smutną refleksję podkreśla wyjątkowo dołujące zakończenie. Liczyliście na happy end? To po co braliście do rąk ten komiks? z przekąsem pyta autorka na ostatniej stronie.
„Bieda Apokalipsa” skupiona jest na swojej głównej bohaterce. Z jej perspektywy poznajemy świat przedstawiony, problemy, z jakimi się boryka. Bardzo często narracja koncentruje się na jej uczuciach, oddając pełnię niedoli i beznadziei księgowej. Myszkowska nie sili się na próbę uogólnienia, na postawienie jakiejś tezy - ogranicza się jedynie do opisania dramatu jednostki. Przez to jej utwór ma bardzo subiektywną, wręcz idiosynkratyczną wymowę.
Posunięty do granic pesymizm „Bieda Apokalipsy” sprawia, że komiks staje się zwyczajnie nie wiarygodny. Im bardziej zagłębiałem się w świat bohaterki, w którym nie ma ona siły, aby cokolwiek zrobić ze swoim życiem, a rzeczywistość przerasta ją w każdym aspekcie, tym bardziej miałem wrażenie, że obraz przedstawiony na kartach komiksu nie ma zbyt wiele wspólnego z pozakomiksowymi realiami. Pensjonarski ton i ostentacyjna nadwrażliwość zamiast poruszać, irytowały. Autorka przegięła. Jej wizja, w której dotyka bardzo powszechnych i uniwersalnych problemów jest zbyt przerysowana, aby zaangażować czytelnika i zbyt groteskowa w formie, aby być przekonującą i sugestywną. Myszkowska sięgając do bardzo topornej metaforyki, siląc się na „poetyckość” i „konceptualność” poległa na całej linii. Niektóre z zastosowanych chwytów są zwyczajnie żenujące. Podczas lektury miałem ciągłe wrażenie „przedobrzenia”, nadmiaru efektów, które kompletnie nie pasowały do poruszanej treści.
Będąc regularnie rozpieszczanym przez najlepszych artystów komiksowych z Polski i całego świata, trudno mi doceniać oprawę graficzną, która zrobiona jest „tylko” poprawnie. A Marcin Kwaśny to rysownik, który może wręcz ucieleśniać określenie „solidny wyrobnik”. Z porządnym warsztatem, obeznaniem w perspektywie i anatomii, umiejący dobrze zagospodarować kadr, rozumiejący, że komiks jest opowiadaniem za pomocą obrazów. Ze swoją utrzymaną w realistycznej manierze kreską, która momentami mocno skręca ku uproszczeniu i czuć w niej pewną surowość charakterystyczną dla zinów niczym mnie nie zachwycił.
Spodobało mi się jak Kwaśny buduje napięcie i tworzy dramaturgię, doceniam próby wyjścia poza klasyczną kompozycję kadru, ale to wciąż trochę mało. Nie spodobały mi się drugi plan i puste tła, szczególnie w pierwszej historii. Ogółem komiksowi brakuje jakiejś wizualnej energii, czegoś co sprawiłoby, że jego lektura nie byłaby zwyczajnie nudna. Nie mogę jednak napisać, że „Bieda Apokalipsa” jest narysowana źle - wręcz przeciwnie, jest narysowana dobrze. Tylko albo aż.
Dominik Szcześniak, którego opinie bardzo sobie cenie, w swojej recenzji na Ziniolu zachwala album Ilony Myszkowskiej i Marcina Kwaśnego. Pisze, że to komiks znakomicie narysowany i napisany, w którym wielu czytelników może identyfikować się z główną bohaterką i wspomina nawet coś o głosie pokolenie. Nie mogę bardziej się nie zgodzić. Dla mnie „Bieda Apokalipsa” to wrzask jednostki nadającej na zupełnie innych falach, bardzo bolesny dla moich wrażliwych uszu.
Na liczący sobie 60 stron album składają się trzy historie. Otwierający zbiór satyryczny szorciak „Amputacja” obrazuje bolesne wejście na rynek pracy za pomocą odwołania do medycznej terminologii. Tytułowa „Bieda Apokalipsa” jest najobszerniejsza, a jej tematem są zmagania z codzienną monotonią pracy w księgowości. Całość zbioru zamyka „Złośliwość rzeczy”, najbardziej liryczna z całego zbioru miniaturka o przygniatającym ciężarze rzeczywistości i zgubnej w skutkach sztuce prokrastynacji.
Myszkowska przyznaje, że pisząc o chlebie powszednim typowego polskiego przedstawiciela prekariatu odwoływała się do autentycznych wydarzeń. Mamy więc odmóżdżającą pracę poniżej zdobytych na studiach kwalifikacji. Brutalne zderzenie z realiami polskiego rynku pracy, które kończy się utratą jakichkolwiek złudzeń o tym, że wykonywany zawód może być źródłem satysfakcji i godziwych zarobków. Pozbawiony wartości świat zdegradowany wyłącznie do pustej konsumpcji. A wszystko podlane gęsto sosem czarnego humoru, który potrafi wzbudzić śmiech, ale to śmiech przez łzy. Życie to nie bajka – tę smutną refleksję podkreśla wyjątkowo dołujące zakończenie. Liczyliście na happy end? To po co braliście do rąk ten komiks? z przekąsem pyta autorka na ostatniej stronie.
„Bieda Apokalipsa” skupiona jest na swojej głównej bohaterce. Z jej perspektywy poznajemy świat przedstawiony, problemy, z jakimi się boryka. Bardzo często narracja koncentruje się na jej uczuciach, oddając pełnię niedoli i beznadziei księgowej. Myszkowska nie sili się na próbę uogólnienia, na postawienie jakiejś tezy - ogranicza się jedynie do opisania dramatu jednostki. Przez to jej utwór ma bardzo subiektywną, wręcz idiosynkratyczną wymowę.
Posunięty do granic pesymizm „Bieda Apokalipsy” sprawia, że komiks staje się zwyczajnie nie wiarygodny. Im bardziej zagłębiałem się w świat bohaterki, w którym nie ma ona siły, aby cokolwiek zrobić ze swoim życiem, a rzeczywistość przerasta ją w każdym aspekcie, tym bardziej miałem wrażenie, że obraz przedstawiony na kartach komiksu nie ma zbyt wiele wspólnego z pozakomiksowymi realiami. Pensjonarski ton i ostentacyjna nadwrażliwość zamiast poruszać, irytowały. Autorka przegięła. Jej wizja, w której dotyka bardzo powszechnych i uniwersalnych problemów jest zbyt przerysowana, aby zaangażować czytelnika i zbyt groteskowa w formie, aby być przekonującą i sugestywną. Myszkowska sięgając do bardzo topornej metaforyki, siląc się na „poetyckość” i „konceptualność” poległa na całej linii. Niektóre z zastosowanych chwytów są zwyczajnie żenujące. Podczas lektury miałem ciągłe wrażenie „przedobrzenia”, nadmiaru efektów, które kompletnie nie pasowały do poruszanej treści.
Będąc regularnie rozpieszczanym przez najlepszych artystów komiksowych z Polski i całego świata, trudno mi doceniać oprawę graficzną, która zrobiona jest „tylko” poprawnie. A Marcin Kwaśny to rysownik, który może wręcz ucieleśniać określenie „solidny wyrobnik”. Z porządnym warsztatem, obeznaniem w perspektywie i anatomii, umiejący dobrze zagospodarować kadr, rozumiejący, że komiks jest opowiadaniem za pomocą obrazów. Ze swoją utrzymaną w realistycznej manierze kreską, która momentami mocno skręca ku uproszczeniu i czuć w niej pewną surowość charakterystyczną dla zinów niczym mnie nie zachwycił.
Spodobało mi się jak Kwaśny buduje napięcie i tworzy dramaturgię, doceniam próby wyjścia poza klasyczną kompozycję kadru, ale to wciąż trochę mało. Nie spodobały mi się drugi plan i puste tła, szczególnie w pierwszej historii. Ogółem komiksowi brakuje jakiejś wizualnej energii, czegoś co sprawiłoby, że jego lektura nie byłaby zwyczajnie nudna. Nie mogę jednak napisać, że „Bieda Apokalipsa” jest narysowana źle - wręcz przeciwnie, jest narysowana dobrze. Tylko albo aż.
Dominik Szcześniak, którego opinie bardzo sobie cenie, w swojej recenzji na Ziniolu zachwala album Ilony Myszkowskiej i Marcina Kwaśnego. Pisze, że to komiks znakomicie narysowany i napisany, w którym wielu czytelników może identyfikować się z główną bohaterką i wspomina nawet coś o głosie pokolenie. Nie mogę bardziej się nie zgodzić. Dla mnie „Bieda Apokalipsa” to wrzask jednostki nadającej na zupełnie innych falach, bardzo bolesny dla moich wrażliwych uszu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz