piątek, 28 sierpnia 2015

#1941 - Anioł przeznaczenia

Jean-Patrick Manchette uchodzi za jednego z najważniejszych i najciekawszych francuskich twórców kryminałów. W latach siedemdziesiątych czerpiąc z awangardowych doświadczeń „Nowej fali”, filmów Jean-Pierre Melville`a, pełen uwielbienia dla amerykańskiej klasyki noir, książek Dashiella Hammetta i Raymonda Chandlera tchnął nowego ducha w ten gatunek. 



Jego pełne brutalności powieści i opowiadania nierozerwalne związane były z wątkami egzystencjalnymi i krytycznym spojrzeniem na francuskie społeczeństwo. W Polsce, gdzie kryminały od lat święcą triumfy, Manchette jest pisarzem stosunkowo mało znanym i cenionym. Póki co doczekał się dwóch przekładów („Na straconej pozycji”, „Spokojny typ”) i przeszły one raczej bez echa. Co innego za Oceanem – tam cieszy się sporą popularnością, o czym świadczą niedawne tłumaczenia „Fatale” i „O dingos, o chateaux!”, a także film na motywach „The Prone Gunman” („La Position Du tireur couche”) z Seanem Pennem w roli głównej, który miał premierę w marcu tego roku. Warto również wspomnieć o jego związkach z komiksem – Manchette nie stronił od opowieści obrazkowych, czego najlepszych dowodem jest jego przekład „Strażników” Moore`a i Gibbonsa na język francuski.

Z kolei Fantagraphics regularnie wydaje komiksowe adaptacje jego dzieł z rysunkami samego Jacquesa Tardiego. W 2009 roku ukazał się „West Coast Blues” („Le petit bleu de la cote ouest”), dwa lata później swoją premierę miał „Like a Sniper Lining Up His Shot”, czyli adaptacja wspomnianego „La Position Du tireur couche”, a całkiem niedawno, bo lutym 2015 wydano „Run Like Crazy, Run Like Hell”, czyli „O dingos, o chateaux!”. Wiedząc o tym wszystkim zabierałem się za lekturę „Anioła przeznaczenia” ze sporymi oczekiwaniami. Komiksową adaptację przygotował Doug Headline (scenariusz) z Maxem Cabanesem (rysunek). Niech nie zmyli was obco brzmiące nazwisko tego pierwszego – to pseudonim Tristana Jean Manchette, syna Jean-Patricka.


Wydane w 1977 „Fatale” (tytuł oryginalny) w dorobku swojego autora uchodzi za rzecz mocno nietypową. Oficyna Gallimard publikująca utwory Manchette`a odmówiła wydania jej w ramach imprintu Serie Noire, przeznaczonego dla kryminałów i thrillerów. Uznano ją za zbyt literacką. Po lekturze komiksu trudno dziwić się takiej decyzji. W „Aniele przeznaczenia” nie ma typowej zagadki kryminalnej do rozwiązania. Od pierwszych stron wiemy „kto zabił”, a intryga oplatająca prowincjonalne francuskie miasteczko nie jest zbytnio – nomen omen – intrygująca. Podobnie jest ze społecznym tłem przebijającym z drugiego planu. Kolaboracyjne grzechy przeszłości, bezwzględni kapitaliści budujący swoją potęgę na ludzkiej krzywdzie, relikty arystokratycznych tradycji – ślizgając się po powierzchni Manchette nie mówi ani nic ciekawe, ani nowego. W czym zatem tkwi siła komiksu? W dwóch rzeczach – w głównej bohaterce i oprawie graficznej.

Aimee Joubert daleko do stereotypowej femme fatale. To nie wodząca na pokuszenie diwa, używająca erotyzmu, jako broni. Aby osiągać swoje cele robi całkiem nudne rzeczy – zdobywa informacje, uważnie obserwuje swoje cele, wyciąga wnioski i cierpliwie czeka, aby uderzyć w najbardziej odpowiednim momencie. I z jednej strony jest bezwzględna, metodyczna w swoich działaniach, wyrachowana i zdeterminowana, a z drugiej – emocjonalnie niestabilna. Niezwykle ciekawie przedstawiają się jej relacje z matką, a życie intymne stanowi ciekawy temat do analizy. Motywacje stojące za tym, co robi są niejasne, a przeszłość – tajemnicza. A tę tajemniczość pogłębia  jeszcze narracja, która nie pozwala czytelnikowi się do niej zbliżyć. Aimee to frapująca zagadka, z którą każdy sam musi się zmierzyć. Ja widzę w niej jakąś fatalną siłę przynoszącą zgubę do cna zdeprawowanemu światu.


Z kolei Max Cabanes okazał się niezwykle wszechstronnym grafikiem. Ze swoją kreską będącą połączeniem malarskiej ekspresji i klasycznej, frankofońskiej realistycznej maniery potrafił oddać zarówno sielankowy nastrój francuskiej wsi, jak i gęsto atmosferę salonowych rozgrywek socjety. Świetnie czuje komiksową narrację, wyśmienicie potrafi budować napięcie, słowem - komiksowy full package. Prawdziwą wisienką na torcie są dobrane kolory świetnie podkreślające nastrój danej sceny. Palce lizać. Cabanes to moje prywatne odkrycie 2015 roku.

W kwestii edytorskiej Wydawnictwo Komiksowe stanęło na wysokości zadania. Jak zwykle, zresztą. Nie przypominam sobie, aby prowadzona przez Wojciecha Szota oficyna zaliczyła jakąś spektakularną wpadkę jeśli idzie o jakość wydawanych komiksów. Na Musze wiesza się psy za drukowanie w Białostockich Zakładach Graficznych, Hanami dostaje się za przekład i korektę, a na ostatnie superbohaterskie produkcje Egmontu również słychać narzekania. W „Aniele przeznaczenia” wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Świetny przekład Wojciecha Birka, twarda oprawa i powiększony format w standardzie, przyjemny w dotyku papier i odpowiednio nasycone kolory, a do tego całkiem atrakcyjna cena. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić to byłaby jedynie fatalna okładka.


„Anioł przeznaczenia” jak na noirowy kryminał napisany jest zbyt schematycznie, a jak na opowieść obyczajawą - razi banalnością swoich treści. W tym barszczu jest zbyt wiele grzybów, aby był naprawdę smaczny. Czy dla samego Cabanesa warto zainteresować się tym albumem? Według mnie - jak najbardziej. Co ciekawe, w latach 70-tych minionego wieku do adaptacji „Fatale” przymierzał się wspomniany już Tardi. Pracując z samym Manchette`am przygotował okładkę i narysował pierwsze 20 stron. Ostatecznie nic z tego wyszło. Do dziś nie wiadomo dlaczego...

Brak komentarzy: