Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.
Pierwszy tom "The Wicked and the Divine" podzielił czytelników. Jedni totalnie zachwycili się historią autorstwa Kierona Gillena i Jamiego McKelviego, inni zaś po lekturze czuli zawód i uznali ją za przereklamowaną. Jeśli pamiętacie moją recenzję z grudnia, stanąłem raczej pośrodku obu tych opinii. Dla mnie komiks miał jedną, zasadniczą wadę i była nią jego główna bohaterka, której ani nie dało się zbytnio lubić, ani jej losy nie okazały się porywające. Czy w przypadku "Fandemonium" coś w tej materii się zmieniło? Sprawdźmy!
Pierwszy tom serii zakończył się ekscytującym cliffhangerem. Nie chcąc rzecz jasna psuć przyjemności czytania osobom, które dopiero się zastanawiają nad lekturę komiksu Gillena i McKelviego zdradzę jedynie, że osią fabularną kontynuacji są następstwa wspomnianej sceny. Laura chce dowiedzieć się kto jest odpowiedzialny za to, co się stało, a doprowadzić do tego może jedynie jeszcze mocniej wchodząc w świat dwunastki młodych bogów. Na szczęście ma też sojuszników w tej sprawie, a nie bez znaczenia pozostaje fakt, że dzięki znajomości z Luci i ona dorobiła się już całkiem sporego rozgłosu. Niebezpieczeństwo czyha jednak na każdym rogu.
Kieron Gillen obiecał swego czasu, iż po historii, która pełniła funkcję wprowadzającą w świat przedstawiony, następny tom będzie pełnoprawną opowieścią poświęconą stworzonemu przez siebie panteonowi. I tak w przypadku "Fandemonium" rzeczywiście jest. Album świetnie przybliża postacie, które dotychczas tylko zaznaczyły swoje istnienie. Scenarzysta nie tylko pokazuje nam ich cechy charakteru, ale także całą złożoność relacji pomiędzy nimi. Bogowie to zdecydowanie najciekawsza cześć "The Wicked and the Divine", zaś scenarzysta raz jeszcze udowadnia, że potrafi raz za razem zaskakiwać czytelnika nieoczekiwanym zwrotem akcji. Chociaż może użyłem złego słowa i powinienem napisać raczej "zwrotem sytuacji". Niemniej, komiks ten ma swoje wady i drugi tom obnaża je jeszcze mocniej niż pierwszy, przez co nie potrafiłem tak naprawdę cieszyć się z lektury. I teraz zaczyna się ten fragment recenzji, za który znienawidzicie mnie pewnie jeszcze mocniej...
Zarzut pierwszy: przede wszystkim Laura. Postać ta zmieniła się pomiędzy wydarzeniami z pierwszego i drugiego tomu "The Wicked and the Divine", lecz kierunek ewolucji okazał się moim zdaniem zły. O ile wcześniej dziewczyna mnie zwyczajnie irytowała, o tyle teraz już po prostu denerwuje i życzę jej jak najgorzej. Oczywiście jest ona nadal główną bohaterką serii, co sprawiło, że raz za razem robiłem sobie przerwy w lekturze, ponieważ Laura jest najsłabszym ogniwem absolutnie każdego rozdziału. Nieraz już widzieliśmy przykłady komiksów, których główny bohater ma za zadanie irytować lub wręcz wkurzać czytelnika, ale prowadzone jest on na tyle sprawnie, że chce się sięgać po kolejne zeszyty. Przykład? Chociażby aktualnie wydawany "Airboy" z Image. Tu niestety tak nie jest i jeśli dotąd Laury nie polubiliście, to po "Fandemonium" zdania nie zmienicie na pewno.
Zarzut drugi: jednowymiarowość. Już w pierwszym tomie zauważyć można było to, co bardzo dobrze w swojej recenzji wyłapała pewna Malkontentka (konsekwentnie przy tym przekręcając nazwisko scenarzysty), a w "Fandemonium" widać to jeszcze mocniej. Świat wykreowany przez Gillena jest totalnie jednowymiarowy i jak na razie brakuje w nim jakiegokolwiek kontrapunktu. Przez jedenaście dotychczasowych zeszytów non-stop oglądamy bogów uwielbianych przez absolutnie wszystkich, niezależnie od tego w jakiej muzyce się wyspecjalizowali. To nie jest naturalne, że nawet słowem nie wspomina się o istnieniu osób, które wcale nie są fanami panteonu. Otrzymujemy produkt, który sugeruje że poszczególnych bohaterów wielbią wszyscy i koniec. Trudno w to uwierzyć, nawet pomimo baśniowej otoczki kolejnych koncertów.
Zarzut trzeci: brak dynamiki. Ci z Was którzy mnie znają wiedzą zapewne, że wcale nie zależy mi na tym, aby akcja w komiksie gnała na złamanie karku. Wręcz tego nie lubię. Ale popadam też ze skrajności w skrajność i dlatego też nie podoba mi się statyczność historii w "The Wicked and the Divine". Prawdę powiedziawszy, czytając "Fandemonium" momentami czułem się jak podczas oglądania telenoweli. Z naprawdę fajnymi postaciami bogów, ale jednak nudnej pościelówy. Ten lubi tego, tamten nie lubi tamtego, a ta ma za złe temu to. No i imprezy, ciągle imprezy. Zeszyty mijały kolejno, a w przypadku głównego wątku czuć było mocno dreptanie małymi kroczkami w miejscu i dopiero ostatni rozdział zmienił się w coś, co i tak mogę nazwać co najwyżej marszem. Gillen przy tym próbuje tuszować to wszystko ścianami tekstu, lecz tu znów widać wyraźnie, że znakomitą część dialogów oraz niektórych sekwencji można spokojnie było skrócić i naprawdę nie złego by się nie stało.
Jak już pewnie zauważyliście nie jestem wielkim zwolennikiem historii, która wyszła spod ręki Gillena, lecz nie on sprawia, że mocno waham się czy zainwestować w tom trzeci. Bo jeśli w recenzowanym komiksie jest ukryta jakaś magia, to kryje się ona na pewno w rysunkach Jamiego McKelviego. Artysta niestety nie zilustruje kolejnej odsłony cyklu i z tego powodu nie widzę sensu sięgania po niego. Już niejednokrotnie byliśmy świadkami tego, jak cudownie przemyślane rzeczy mogą wyjść spod ręki McKelviego i, po raz kolejny zresztą, nie zawiodłem się na nim. Niezwykła konstrukcja poszczególnych stron, świetne double-page`y i fenomenalna, nie boje się użyć tego słowa, współpraca z nakładającym kolory Matthewem Wilsonem. Niestety warstwa graficzna nie odwraca uwagi od scenariuszowych wad, ale pozwala spojrzeć na nie odrobinę przychylniejszym okiem.
"Fandemonium" to solidnej grubości i ładnie wydany tom, który zawiera kilkanaście stron dodatków. jest tu galeria alternatywnych coverów oraz ciekawostki z cyklu "the making of", bardzo zresztą przyjemne dla oka. To kolejny mały plus komiksu, lecz i tak nie wpłynie on na podniesienie końcowej oceny. Ta wynosić będzie 3/6 i sądzę, że druga odsłona "The Wicked and the Divine" to mój najpoważniejszy kandydat do miana największego rozczarowania roku.
Pierwszy tom "The Wicked and the Divine" podzielił czytelników. Jedni totalnie zachwycili się historią autorstwa Kierona Gillena i Jamiego McKelviego, inni zaś po lekturze czuli zawód i uznali ją za przereklamowaną. Jeśli pamiętacie moją recenzję z grudnia, stanąłem raczej pośrodku obu tych opinii. Dla mnie komiks miał jedną, zasadniczą wadę i była nią jego główna bohaterka, której ani nie dało się zbytnio lubić, ani jej losy nie okazały się porywające. Czy w przypadku "Fandemonium" coś w tej materii się zmieniło? Sprawdźmy!
Pierwszy tom serii zakończył się ekscytującym cliffhangerem. Nie chcąc rzecz jasna psuć przyjemności czytania osobom, które dopiero się zastanawiają nad lekturę komiksu Gillena i McKelviego zdradzę jedynie, że osią fabularną kontynuacji są następstwa wspomnianej sceny. Laura chce dowiedzieć się kto jest odpowiedzialny za to, co się stało, a doprowadzić do tego może jedynie jeszcze mocniej wchodząc w świat dwunastki młodych bogów. Na szczęście ma też sojuszników w tej sprawie, a nie bez znaczenia pozostaje fakt, że dzięki znajomości z Luci i ona dorobiła się już całkiem sporego rozgłosu. Niebezpieczeństwo czyha jednak na każdym rogu.
Kieron Gillen obiecał swego czasu, iż po historii, która pełniła funkcję wprowadzającą w świat przedstawiony, następny tom będzie pełnoprawną opowieścią poświęconą stworzonemu przez siebie panteonowi. I tak w przypadku "Fandemonium" rzeczywiście jest. Album świetnie przybliża postacie, które dotychczas tylko zaznaczyły swoje istnienie. Scenarzysta nie tylko pokazuje nam ich cechy charakteru, ale także całą złożoność relacji pomiędzy nimi. Bogowie to zdecydowanie najciekawsza cześć "The Wicked and the Divine", zaś scenarzysta raz jeszcze udowadnia, że potrafi raz za razem zaskakiwać czytelnika nieoczekiwanym zwrotem akcji. Chociaż może użyłem złego słowa i powinienem napisać raczej "zwrotem sytuacji". Niemniej, komiks ten ma swoje wady i drugi tom obnaża je jeszcze mocniej niż pierwszy, przez co nie potrafiłem tak naprawdę cieszyć się z lektury. I teraz zaczyna się ten fragment recenzji, za który znienawidzicie mnie pewnie jeszcze mocniej...
Zarzut pierwszy: przede wszystkim Laura. Postać ta zmieniła się pomiędzy wydarzeniami z pierwszego i drugiego tomu "The Wicked and the Divine", lecz kierunek ewolucji okazał się moim zdaniem zły. O ile wcześniej dziewczyna mnie zwyczajnie irytowała, o tyle teraz już po prostu denerwuje i życzę jej jak najgorzej. Oczywiście jest ona nadal główną bohaterką serii, co sprawiło, że raz za razem robiłem sobie przerwy w lekturze, ponieważ Laura jest najsłabszym ogniwem absolutnie każdego rozdziału. Nieraz już widzieliśmy przykłady komiksów, których główny bohater ma za zadanie irytować lub wręcz wkurzać czytelnika, ale prowadzone jest on na tyle sprawnie, że chce się sięgać po kolejne zeszyty. Przykład? Chociażby aktualnie wydawany "Airboy" z Image. Tu niestety tak nie jest i jeśli dotąd Laury nie polubiliście, to po "Fandemonium" zdania nie zmienicie na pewno.
Zarzut drugi: jednowymiarowość. Już w pierwszym tomie zauważyć można było to, co bardzo dobrze w swojej recenzji wyłapała pewna Malkontentka (konsekwentnie przy tym przekręcając nazwisko scenarzysty), a w "Fandemonium" widać to jeszcze mocniej. Świat wykreowany przez Gillena jest totalnie jednowymiarowy i jak na razie brakuje w nim jakiegokolwiek kontrapunktu. Przez jedenaście dotychczasowych zeszytów non-stop oglądamy bogów uwielbianych przez absolutnie wszystkich, niezależnie od tego w jakiej muzyce się wyspecjalizowali. To nie jest naturalne, że nawet słowem nie wspomina się o istnieniu osób, które wcale nie są fanami panteonu. Otrzymujemy produkt, który sugeruje że poszczególnych bohaterów wielbią wszyscy i koniec. Trudno w to uwierzyć, nawet pomimo baśniowej otoczki kolejnych koncertów.
Zarzut trzeci: brak dynamiki. Ci z Was którzy mnie znają wiedzą zapewne, że wcale nie zależy mi na tym, aby akcja w komiksie gnała na złamanie karku. Wręcz tego nie lubię. Ale popadam też ze skrajności w skrajność i dlatego też nie podoba mi się statyczność historii w "The Wicked and the Divine". Prawdę powiedziawszy, czytając "Fandemonium" momentami czułem się jak podczas oglądania telenoweli. Z naprawdę fajnymi postaciami bogów, ale jednak nudnej pościelówy. Ten lubi tego, tamten nie lubi tamtego, a ta ma za złe temu to. No i imprezy, ciągle imprezy. Zeszyty mijały kolejno, a w przypadku głównego wątku czuć było mocno dreptanie małymi kroczkami w miejscu i dopiero ostatni rozdział zmienił się w coś, co i tak mogę nazwać co najwyżej marszem. Gillen przy tym próbuje tuszować to wszystko ścianami tekstu, lecz tu znów widać wyraźnie, że znakomitą część dialogów oraz niektórych sekwencji można spokojnie było skrócić i naprawdę nie złego by się nie stało.
Jak już pewnie zauważyliście nie jestem wielkim zwolennikiem historii, która wyszła spod ręki Gillena, lecz nie on sprawia, że mocno waham się czy zainwestować w tom trzeci. Bo jeśli w recenzowanym komiksie jest ukryta jakaś magia, to kryje się ona na pewno w rysunkach Jamiego McKelviego. Artysta niestety nie zilustruje kolejnej odsłony cyklu i z tego powodu nie widzę sensu sięgania po niego. Już niejednokrotnie byliśmy świadkami tego, jak cudownie przemyślane rzeczy mogą wyjść spod ręki McKelviego i, po raz kolejny zresztą, nie zawiodłem się na nim. Niezwykła konstrukcja poszczególnych stron, świetne double-page`y i fenomenalna, nie boje się użyć tego słowa, współpraca z nakładającym kolory Matthewem Wilsonem. Niestety warstwa graficzna nie odwraca uwagi od scenariuszowych wad, ale pozwala spojrzeć na nie odrobinę przychylniejszym okiem.
"Fandemonium" to solidnej grubości i ładnie wydany tom, który zawiera kilkanaście stron dodatków. jest tu galeria alternatywnych coverów oraz ciekawostki z cyklu "the making of", bardzo zresztą przyjemne dla oka. To kolejny mały plus komiksu, lecz i tak nie wpłynie on na podniesienie końcowej oceny. Ta wynosić będzie 3/6 i sądzę, że druga odsłona "The Wicked and the Divine" to mój najpoważniejszy kandydat do miana największego rozczarowania roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz