Jean Van Hamme uchodzi za jednego z najwybitniejszych twórców komiksowych. Artysta urodzony w Brukseli stał się klasykiem dzięki cyklom „XIII” i „Largo Winch” czy „Szninklowi”, a tworzony wspólnie z Grzegorzem Rosińskim „Thorgal” stał się pozycją bez mała kultową i to nie tylko w Polsce. Van Hamme ma na koncie ponad 40 różnych nagród, cieszy się uznaniem zarówno krytyki, jak i szerokiej publiczności. Swoim talentem i wytrwałością zapracował sobie na tytuł „Midasa komiksu”.
Łączny nakład jego albumów przekroczył milion egzemplarzy, co czyni go twórcą poczytniejszym od takich klasyków, jak Herge czy Albert Uderzo. Jednym słowem – komiksowy gigant. Ale nawet on jakoś zaczynał…
Zanim Van Hamme postanowił oddać się scenopisarstwu realizował się, jako dziennikarz, a na życie zarabiał w koncernie Phillipsa, pracując w departamencie marketingu. Jako twórca komiksowy zadebiutował w 1968 roku, gdy napisał scenariusz do „Epoxy”. Zrealizowany wraz z rysownikiem Paulem Cuvelierem komiks to opowieść erotyczno-przygodowa. I raczej bardziej erotyczna, niż przygodowa, bowiem warstwa fabularna ograniczona została jedynie do tworzenia pretekstów do kolejnych zbliżeń. Tytułowa bohaterka swoją podróż w fantastycznym świecie zaludnionym przez istoty znane z podręczników języka polskiego i „Mitologię” Jana Parandowskiego rozpoczyna w kraju amazonek rządzonym przez Hipolitę. Później Epoxy ma przyjemność spotkać się z Tezeuszem, odwiedzić krainę centaurów, wziąć udział w antesteriach, czyli wiosennym święcie ku czci boga Dionizosa, zostać uratowaną przez Hermesa i wreszcie zejść do straszliwego Hadesu.
Wszystkie jej „przygody” skonstruowane zostały według prostego schematu, który zostaje wielokrotnie powtórzony w różnych konfiguracjach, a sztafaż mitologiczny ograniczony został do roli pustej dekoracji i dostarczana kolejnych sekspartnerów (i partnerek) Epoxy. Konstrukcja fabularna mocno kuleje, nawet jeśli potraktować ją z przymrużeniem oka (wszak to erotyk, więc nie o to idzie). Główna bohaterka, pomijając jej stereotypowość i absolutną psychologiczną niewiarygodność, prowadzona jest bardzo niekonsekwentnie i chwilami zachowuje się po prostu głupio. Intrygujące zawiązanie akcji nie znajduje swojego rozwiązania w finale, tak jakby Van Hamme o nim zapomniał, a samo zakończenie jest cokolwiek niejasne.
Z kolei przyglądając się „momentom”, które powinny być solą każdej produkcji tego typu, uderzyło mnie to, jak wiele autorzy pozostawili w gestii czytelnika. Bo pozostawili właściwie... wszystko. Choć cycków i dup w komiksie nie brakuje, to właściwie każde fiku-miku rozgrywa się między kadrami. Zastanawiam się dlaczego Van Hamme i Cuvelier pozostawili tak wiele w sferze niedopowiedzeń. Trzeba pamiętać, że „Epoxy” powstało w ciekawe epoce, wyrastając z atmosfery seksualnej rewolucji lat sześćdziesiątych, kultu wolnej miłości i „Barbarelli”, a więc „duch dziejów” wskazywałby na coś zupełnie innego, niż dość pruderyjne podejście autorów do tematu.
Graficznie komiks prezentuje się przeciętnie. Paul Cuvelier ze swoją staroszkolną europejską kreską i narracja podpartymi solidnym warsztatem niczym nie może zachwycić współczesnego czytelnika. Według mnie wiele brakuje mu choćby do Paula Gillona, artysty z tej samej epoki, który jednak zestarzał się niczym dobre wino. Jego dzieła przez lata nabrały dystyngowanej elegancji, a prace Cuveliera zestarzały się bardzo brzydko. W „Epoxy” irytowała mnie toporność kreski nijak nie pasująca do opowieści przepełnionej subtelną erotyką, niewielkie zróżnicowanie kadrów, pustki w tle i ogólna wizualna nuda bijąca z jego prac.
Pod względem edytorskim wydawnictwo Kubusse spisało się na medal. Twarda oprawa, odpowiednio nasycone kolory, przekład i korekta na piątkę – nijak nie można się do niczego przyczepić. Nadrukowana z tyłu okładki cena, biorąc pod uwagę dostępne zniżki, również wydaje się dość atrakcyjna.
„Epoxy” dobrym komiksem nie jest. Ani to fajna przygodówka, ani rozbuchany pornos, ani pozycja będąca świadectwem czasów, w których powstała. Niczym nie zachwyca, a jego wyjątkowość sprowadza się wyłącznie do tego, że wyszedł spod ręki autora, który za kilkanaście lat stanie światową gwiazdą przemysłu komiksowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz