poniedziałek, 21 lipca 2014

#1669 - MCU 03 - Iron Man 2

„Iron Man” był obrazem naprawdę udanym. Miał fajną fabułę, dobrze zrealizowaną ekspozycję głównego bohatera, świetne sceny dynamiczne i zrównoważenie tempo, dzięki czemu nie stał się ani przegadanym nudziarstwem, ani bezsensownym karnawałem teledyskowych scen akcji. „Iron Man 2” był… dokładnie tym samym. Więc jakim cudem stał się tak nudnym i słabym filmem? 



Pojęcia nie mam. To znaczy, owszem – wtórność jest wadą. Przynajmniej dla mnie. Idąc na sequel jakiejś produkcji oczekuję, że obejrzę coś, co przynajmniej będzie udawać, że jest innym ujęciem przedstawionego wcześniej tematu. Tymczasem „Iron Man 2” robi coś wprost przeciwnego. Daje widzowi prawie dokładnie to samo, co było w jedynce. Nie trzyma się nawet sztandarowej zasady sztampowych kontynuacji, czyli więcej, szybciej, mocniej. „Iron Man 2” daje widzowi mniej, wolniej i słabiej, niż poprzedni film. I to po prostu boli.

Historia kręci się wokół Tony’ego, który struł się palladem, pierwiastkiem zasilającym reaktor łukowy podtrzymujący go przy życiu. Bohater ma świadomość nieuchronnej, zdawałoby się, śmierci i uruchamia się mu pęd ku autodestrukcji, czyt. imprezy, upijanie się do nieprzytomności, sikanie do zbroi i generalnie carpe diem. Przyjaciele starają się mu jakoś pomóc, zrzucając coraz poważniejsze wyskoki na karb sztubackiego charakteru bohatera, ale nie potrafią do niego dotrzeć. Tymczasem na horyzoncie pojawia się nowe zagrożenie. Justin Hammer, nieudolny konkurent Tony’ego, brata się z synem dawnego współpracownika Starka seniora, którego wiatr historii wysiudał z pozycji magnata handlowego. Tymczasem Tony, badając prace tatusia, odkrywa nowy pierwiastek, który magicznym zrządzeniem losu, rozwiązuje jego problemy z toksycznym reaktorem, pada sobie w objęcia z Jimmy’m, który w międzyczasie dostał własną zbroję, pokonuje głównego bossa i wszystko dobrze się kończy. Z całego filmu zapamiętałem w zasadzie tylko tyle. No i Black Widow, która zaliczyła w tym filmie całkiem udany występ.


Szkielet fabuły jest bardzo podobny do konstrukcji pierwszego filmu – z Tony’m jest źle, Tony’emu trzeba pomóc, Tony bierze się w garść, niech żyje Tony! To nie byłoby może takie męczące, gdyby nie fakt, że podobny schemat nie został wypełniony interesującą zawartością. Główny złoczyńca to właściwie powtórzenie motywu z poprzedniego Iron Mana. W dodatku duet przeciwników jest zabawny… przez pierwszych pięć minut. Potem nieśmieszny gag z papugą tylko irytuje i zaburza budowanie interesującego wizerunku Ivana Vanko. To znaczy – teoretycznie interesującego, bo nie jest to vilain, który potrafiłby przykuć uwagę na dłużej. Ot, facet, któremu się nie powiodło i mści się w poczuciu niesprawiedliwości losu. Nuda.



Oczywiście „Iron Man 2” nie był katastrofą na miarę „Avengers” (oj, o tym sobie w swoim czasie porozmawiamy!), ale i tak podczas seansu najzwyczajniej w świecie się nudziłem i nawet finałowa walka, w której Tony i Jim pokonują Igora skoncentrowanym promieniem Power of Friendship nie zdołała wyrwać mnie z marazmu. Wiecie, co najbardziej podobało mi się w tym filmie? Postaci drugoplanowe. W „Iron Man 2” debiutowała Black Widow i War Machine (jako superbohater). Poza tym duet Happy & Natasha oglądało się bardzo przyjemnie (scena na ringu i później, w czasie szturmu na kryjówkę Ivana), a Rhodey został fajnie odmalowany, jako przeciwwaga i kotwica psychiczna dla Tony’ego. Kiedy tak teraz o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że tytułowy bohater był chyba najnudniejsza ze wszystkich postaci przewijających się na ekranie.

Sprawić, by taki samograj jak Tony Stark napędzany przez tak charyzmatycznego aktora, jakim jest Robert Downey Jr., był najnudniejszą postacią w filmie – to jest dopiero wyczyn! Podejrzewam, że jest to kwestia tego, iż kierunek rozwoju i ewolucji Tony’ego dość łatwo było przewidzieć już na samym początku filmu, więc percepcja widza ześlizgiwała się na postaci poboczne i drugoplanowe. Cholera, nawet Nick Fury i agent Coulson, którzy pojawiają się tak w dwóch trzecich filmu (i szybko znikają) mocniej zapadają w pamięci, niż Iron Man. A to nie świadczy najlepiej o tej produkcji, jeśli „Iron Man 2” to tak naprawdę „Drużyna postaci, które są za mało nośne marketingowo, by dostać własny film (z gościnnym udziałem Tony’ego Starka)”.


Czyli tak – mamy film, który jest, w ogólnych zarysach, zwyczajną kalką poprzedniego. W dodatku kalką nieudolną, bo przynudzającą. Nie oferuje niczego nowego w kwestii rozwoju postaci, ma średnio interesującego, sztampowego złoczyńcę i w znacznej mierze stanowi powtórzenie tego, co widzieliśmy w poprzedniej części. Obejrzeć, owszem, można, ale na pewno jest to film poniżej marvelowej średniej. Na jednorazowy seans z kumplami, przy chipsach i piwie, nadaje się dobrze. Ale na pewno nie jest to obraz, do którego chciałoby się wracać.

Autorem tekstu jest Michał Ochnik, który o kulturze popularnej i nie tylko pisze na blogu Mistycyzm popkulturowy. Grafika prezentowana w nagłówku pochodzi stąd.

Brak komentarzy: