piątek, 13 listopada 2015

#1993 - Luthor

Nie lubię Superman. No, może nie aż tak bardzo, ale po prostu nie przepadam za tym herosem. Jeśli miałbym podać jakiś powód, to byłby on taki: jego wiara w ludzkość jest zbyt naiwna. Pewnie dlatego trochę kibicowałem różnym realizacjom postaci Lexa Luthora. Jednak dopiero komiks Briana Azzarello i Lee Bermejo pokazuje głębię psychologiczną tej postaci, wywlekając na światło dzienne główne motywy, które kierują dawnym przyjacielem Kenta, obnażając podłoże jego nienawiści do herosa.



Azzarello jest cenionym przeze mnie scenarzystą, który ma na swoim koncie takie tytuły jak "100 naboi" (niestety w Polsce seria ta została przerwana), "Joker" (rzecz zrealizowana z także Bermejo) oraz świetny run w "Wonder Woman" (szkoda, że heroina w naszym kraju nie jest zbyt ceniona, bo rzecz jest godna uwagi). Przygotowując skrypt scenarzysta wyszedł od redefinicji mitu o bohaterze z Kryptona, od próby zrozumienia "nowej" roli herosa we współczesnym świecie. Spojrzał na legendę Supermana z zaskakującej perspektywy. Punktem wyjścia jest pytanie: co by było, gdyby Superman zmienił front?”, które przekłada się na taki oto monolog Luthora: Co jeśli… Dziś w nocy… Spojrzy na nas z góry i uzna, że nie jesteśmy zdolni decydować o własnym losie? Co będzie, jeśli jutro się obudzi z przekonaniem, że wie, co jest dla nas najlepsze? Że chronić świat to za mało, skoro może nim władać? Jedyna gwarancja, że tego nie zrobi, to jego słowo.

Superman w omawianym komiksie ukazany został jako potwór z czerwonymi oczami, w których żarzy się szaleństwo. Co ciekawe, pojawia się niezwykle rzadko. No i słusznie, w końcu głównym protagonistą jest przecież, było nie było, tytułowy Lex Luthor. Czytelnik ma okazję wejść w jego głowę, poznać motywy działania i nieprawdopodobne zdolności manipulacyjne. Dodatkowym smaczkiem jaki otrzymujemy, jest możliwość poznania multimiliardera w sytuacjach codziennych, zwyczajnych, w których rzadko widzimy go w seryjnych tytułach. A to utnie sobie pogawędkę z panem sprzątającym biuro, zje biznesowy lunch z Brucem Waynem, a to pokłóci się ze swoją asystentką. Ot, dzień, jak co dzień w życiu jednego z najpotężniejszych komiksowych przedsiębiorców...


Wyjątkowo, w tym komiksie to Luthor reprezentuje dobro, a Superman – zło. Oczywiście, tylko w wyobrażeniu tego pierwszego. Aby pokazać Metropolis i dalej całemu światu, że to on jest zbawcą ludzkości, bo może jej dać nadzieję, konstruuje inteligentnego, kobiecego androida o imieniu (nomen omen) Hope. Kariera superbohaterki trwa dość krótko, ale mimo to czytelnik ma nieodparte wrażenie, że jest ona bardziej ludzka niż Kal-El. Niewątpliwie wszyscy (obywatele Metropolis oraz czytelnicy) zostajemy zmanipulowani przez Luthora, który wmawia nam, że maszyna jest zdolna do miłości i poświęcenia. W przeciwieństwie do Superman, bo on jawi się jako postać bez emocji, kalkulująca na chłodno zyski i straty.

Komiks wywiera mocne wrażenie, co jest także zasługą oprawy graficznej, czyli Lee Bermejo. Rysowane przez niego postaci ukazane zostały naturalistycznie, ale za sprawą dużej ilości zmarszczek, bruzd i światłocienia owa realność jest im odbierana. Niektóre plansze zostały ciekawie zbudowane: bohaterzy przechodzą przez granice kadrów, czasem mniejsze kadru umieszczono na wierzchu większej sceny. Atmosferę mroku i niepokoju podsycają użyte kolory. Dlatego nie dziwnym jest, że Egmont włączył komiks do cyklu "Obrazy grozy".


Pierwotnie całość ukazała się w 2005 roku jako mini-iseria "Luthor: Man of Steel", która składała się z pięciu zeszytów. Polski album zawiera dodatkowe dziesięć stron oraz galerię okładek, trochę czarno-białych szkiców Bermejo. Myślę, że warto zapoznać się recenzowaną pozycją w ramach przygotowania do premiery filmu "Batman v Superman: Dawn of Justice". Powinni po nią sięgnąć nie tylko wielbiciele komiksów superbohaterskich.

http://www.sklep.gildia.pl/komiksy/281408-luthor

Brak komentarzy: