Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.
Od samego początku widać wyraźnie, że "Delicje deserowe" to kolejny etap eksperymentowania w wykonaniu Johna Laymana. Album otwiera satyryczna w swojej wymowie scena, będąca punktem kulminacyjnym akcji, którą poznajemy w ramach przydługiego flashbacku. Intrygujący początek zapowiada prawdziwą jazdę bez trzymanki, co dla "Chew" jest standardem - oprócz tego, że pojawiają się nowe wątki i postacie, wracamy do twista, który pojawił się w premierowej odsłonie cyklu.
Praktycznie na samym początku napiszę o jednej z największych zalet "Chew". Każdy tropiciel popkulturowych smaczków będzie czuł się jak w raju czytając "Delicje deserowe". Layman oraz Guillory umieścili w tym tomie całą masę odniesień, wśród których znajdują się te wywalone czarno na białym, ale także znacznie bardziej ukryte. Coś dla siebie znajdą fani Quentina Tarantino, filmu "Życie biurowe", Marvela, DC czy nawet pewnego bardzo znanego dzieła autorstwa Roberta Kirkmana. Wyłapiecie je wszystkie? Szukanie tych wszystkich ukrytych easter eggów stanowiło dla mnie bardzo fajną zabawę, dzięki czemu komiks przejrzałem trzy razy zanim zasiadłem do pisania tej właśnie recenzji.
Lecz to nie doszukiwanie się puszczonych do czytelnika oczek stanowi o sile trzeciej odsłony "Chew". Jak zapewne wiecie, poprzednie dwa tomy stanowiły raczej zamknięte, pojedyncze historie z pewnymi niedokończonymi wątkami. W "Delicjach deserowych" zmienia się to o 180 stopni. Jak już wspomniałem Layman nie tylko powraca do pewnych wątków, ale także dokłada nowe, puentując to wszystko mocnym cliffhangerem. Pomimo tej odczuwalnej odmiany trudno komiksowi coś zarzucić. Scenarzysta prowadzi historię dobrze, z wyraźnym wyczuciem, a także konsekwentnie i sumiennie pokazując, że wszystko to, co widzimy, jest częścią większego planu. Podobać może się rozwój poszczególnych postaci oraz wyraźnie odróżnienie ich od siebie. Najmocniej do gustu przypadł mi ostatni zeszyt "Delicji deserowych", w którym to poznajemy właściwie całą rodzinę Tony’ego Chu. Chociaż część z tej zakręconej familii widoczna jest tylko na pojedynczych kadrach, Laymanowi i tak udało się świetnie i wyraźnie nakreślić ich charaktery. Zdecydowanie nie każdy twórca podołałby takiemu zadaniu, tymczasem podczas lektury trzeciego tomu ”Chew” można odnieść nieodparte wrażenie, że scenarzysta poradził sobie z tym z niebywałą lekkością.
"Delicje deserowe", podobnie jak poprzednie odsłony cyklu, charakteryzują się nie tylko bardzo szybkim tempem opowiadania historii, ale także bardzo częstymi, humorystycznymi wstawkami. Tu warto wspomnieć o kolejnej zalecie komiksu, ponieważ nagromadzenie wątków w połączeniu z biegnącym przed siebie tempem i tak nie powoduje zagubienie się czytelnika. Humor zaś, chociaż wyraźnie zaznaczony, nie dominuje nad fabuła, a praktycznie żadna scena nie została napisana pod konkretny dowcip, tylko na odwrót. "Chew" jest naprawdę jedną z nielicznych humorystycznych pozycji, która nie daje czytelnikowi wrażenia, iż niektóre kwestie są wrzucane na siłę.
Jeśli chodzi o prace rysownika serii, a jest nim niezmiennie Rob Guillory, to muszę po prostu napisać to samo, co przy okazji opiniowania poprzednich tomów. Artysta ten jest bardzo specyficzny i choćby nie wiem jak długo Layman zapewniał, że nie ma nikogo bardziej pasującego do serii "Chew", jego prace budzą kontrowersje. Mnie niezmiennie się podobają, niemniej nie jestem do nich nastawiony bezkrytycznie - Guillory kobiety rysuje fatalnie, ale w "Delicjach deserowych" pojawiło się jednak światełko w tunelu, a jest nią pod postacią siostry Tony’ego Chu, która wygląda... normalnie. Na tyle, na ile w maksymalnie cartoonowej konwencji jest to możliwe, rzecz jasna.
Mucha Comics nie zawiodła przygotowując polskie wydanie utrzymując standard wydawniczy, do którego nas przyzwyczaiła. Kredowy papier i twardą, solidną okładkę, a w środku galerię okładek oraz cztery strony dodatku o powstawaniu okładki do oryginalnego, trzynastego numeru serii. Trochę szkoda, że nie pokuszono się o umieszczenie jej w formie rozkładówki, lecz z drugiej strony przypuszczam, że mogłoby to nieco podnieść okładkową cenę komiksu. Ta niezmiennie wynosi 49 złotych, a w sklepie wydawnictwa możecie nabyć ten komiks za niecałe 35 zł. W tej cenie i w tym standardzie - niezmiennie warto.
Seria "Chew" ma ten problem, że przyszło jej rywalizować z tytułami nie mniej interesującymi. W efekcie dochodzi do swoistego paradoksu. Z jednej strony na pewno nie powiem, że jest to słaby komiks. Oceniam go wysoko, ten tom na 4+/6. Jednocześnie muszę otwarcie powiedzieć, że w rywalizacji z "Sagą" czy "Fatale", Tony Chu jednak odrobinę przegrywa.
Lecz to nie doszukiwanie się puszczonych do czytelnika oczek stanowi o sile trzeciej odsłony "Chew". Jak zapewne wiecie, poprzednie dwa tomy stanowiły raczej zamknięte, pojedyncze historie z pewnymi niedokończonymi wątkami. W "Delicjach deserowych" zmienia się to o 180 stopni. Jak już wspomniałem Layman nie tylko powraca do pewnych wątków, ale także dokłada nowe, puentując to wszystko mocnym cliffhangerem. Pomimo tej odczuwalnej odmiany trudno komiksowi coś zarzucić. Scenarzysta prowadzi historię dobrze, z wyraźnym wyczuciem, a także konsekwentnie i sumiennie pokazując, że wszystko to, co widzimy, jest częścią większego planu. Podobać może się rozwój poszczególnych postaci oraz wyraźnie odróżnienie ich od siebie. Najmocniej do gustu przypadł mi ostatni zeszyt "Delicji deserowych", w którym to poznajemy właściwie całą rodzinę Tony’ego Chu. Chociaż część z tej zakręconej familii widoczna jest tylko na pojedynczych kadrach, Laymanowi i tak udało się świetnie i wyraźnie nakreślić ich charaktery. Zdecydowanie nie każdy twórca podołałby takiemu zadaniu, tymczasem podczas lektury trzeciego tomu ”Chew” można odnieść nieodparte wrażenie, że scenarzysta poradził sobie z tym z niebywałą lekkością.
"Delicje deserowe", podobnie jak poprzednie odsłony cyklu, charakteryzują się nie tylko bardzo szybkim tempem opowiadania historii, ale także bardzo częstymi, humorystycznymi wstawkami. Tu warto wspomnieć o kolejnej zalecie komiksu, ponieważ nagromadzenie wątków w połączeniu z biegnącym przed siebie tempem i tak nie powoduje zagubienie się czytelnika. Humor zaś, chociaż wyraźnie zaznaczony, nie dominuje nad fabuła, a praktycznie żadna scena nie została napisana pod konkretny dowcip, tylko na odwrót. "Chew" jest naprawdę jedną z nielicznych humorystycznych pozycji, która nie daje czytelnikowi wrażenia, iż niektóre kwestie są wrzucane na siłę.
Jeśli chodzi o prace rysownika serii, a jest nim niezmiennie Rob Guillory, to muszę po prostu napisać to samo, co przy okazji opiniowania poprzednich tomów. Artysta ten jest bardzo specyficzny i choćby nie wiem jak długo Layman zapewniał, że nie ma nikogo bardziej pasującego do serii "Chew", jego prace budzą kontrowersje. Mnie niezmiennie się podobają, niemniej nie jestem do nich nastawiony bezkrytycznie - Guillory kobiety rysuje fatalnie, ale w "Delicjach deserowych" pojawiło się jednak światełko w tunelu, a jest nią pod postacią siostry Tony’ego Chu, która wygląda... normalnie. Na tyle, na ile w maksymalnie cartoonowej konwencji jest to możliwe, rzecz jasna.
Mucha Comics nie zawiodła przygotowując polskie wydanie utrzymując standard wydawniczy, do którego nas przyzwyczaiła. Kredowy papier i twardą, solidną okładkę, a w środku galerię okładek oraz cztery strony dodatku o powstawaniu okładki do oryginalnego, trzynastego numeru serii. Trochę szkoda, że nie pokuszono się o umieszczenie jej w formie rozkładówki, lecz z drugiej strony przypuszczam, że mogłoby to nieco podnieść okładkową cenę komiksu. Ta niezmiennie wynosi 49 złotych, a w sklepie wydawnictwa możecie nabyć ten komiks za niecałe 35 zł. W tej cenie i w tym standardzie - niezmiennie warto.
Seria "Chew" ma ten problem, że przyszło jej rywalizować z tytułami nie mniej interesującymi. W efekcie dochodzi do swoistego paradoksu. Z jednej strony na pewno nie powiem, że jest to słaby komiks. Oceniam go wysoko, ten tom na 4+/6. Jednocześnie muszę otwarcie powiedzieć, że w rywalizacji z "Sagą" czy "Fatale", Tony Chu jednak odrobinę przegrywa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz