piątek, 6 listopada 2015

#1990 - Żywe trupy #23: Z szeptu w krzyk

Autorem poniższego tekstu jest Krzysztof Tymczyński, a został on pierwotnie opublikowany na łamach bloga poświęconego Image Comics.

Nie jestem pierwszą osobą, która podjęła się opiniowania najnowszego tomu "Żywych Trupów". Muszę uczciwie przyznać, że przeglądając i linkując na blogu pojawiaje się teksty przecierałem oczy ze zdumienia. Otóż autorzy tych recenzji niemal jednym głosem zgodnie stwierdzili, że "Z szeptu w krzyk" jest tomem emocjonującym oraz chwalili Kirkmana za rzeczy, za które ja bym go najchętniej ochrzanił. Co zresztą zaraz zrobię. Tak, 23. tom serii nie przypadł mi do gustu tak jak innym (co jednak nie znaczy że wcale) i zaraz spróbuję wybronić tę opinię.



Było to właściwie nieuniknione. W serii kilkukrotnie wyraźnie zaznaczono, że upływ czasu nie jest tu bez znaczenia. Wszyscy bohaterowie go czują i wydawało się całkiem logiczne, że koniec końców niektórzy, jeśli w międzyczasie nie zginą, będą musieli powoli schodzić na dalszy plan. 23. tom cyklu Kirkmana i Adlarda jest chyba pierwszym w jego całej historii, w którym Rick Grimes tak naprawdę stanowi tło, zaś na pierwszy plan zdecydowanie wysuwają się Maggie oraz Carl. Oboje są mocno powiązani z zaznaczonym we wcześniejszym tomie wątkiem ludzie w skórach zombie, lecz w mojej ocenie, nie wychodzi to dla obojga najlepiej.

Na początek Maggie. Postać ta wreszcie doczekała się ciekawego rozwinięcia i zyskała na charakterze. Przyznaję się, że wątpiłem iż kiedykolwiek będzie to możliwe, mając w pamięci związane z nią wątki z poprzednich tomów, gdy między innymi dorobiła się skłonności samobójczych i generalnie była nudną postacią. Taką, za którą na pewno bym nie tęsknił, gdyby dostał kulkę czy zostałaby pożarta przez zombie. Dziś powiedzieć tego nie mogę, ponieważ to właśnie ona była dla mnie najjaśniejszym elementem tego tomu "Żywych Trupów". Obecna Maggie silna i zdecydowana, ale momentami wciąż nieco naiwna oraz zagubiona kobieta, bardzo dobrze sprawdziła się na pierwszym planie. Chociaż już poprzedni tom pokazał nowe realia, w których przyszło funkcjonować bohaterom, to jednak zastosowane przez Robert Kirkmana przesunięcie środka ciężkości na kobietę jest według mnie prawdziwym powiewem świeżości dla komiksu. Rick Grimes przez wiele tomów nie zmieniał się wcale lub też jego poglądy wywracały się do góry nogami na przestrzeni kilku stron. Maggie z kolei była budowana latami i trzymam mocno kciuki, by w kolejnych tomach nie okazało się, że był to jednorazowy wyskok.


Z drugiej strony jest jeszcze Carl. I tu się zaczynają schody. Bo o ile prezentowanie go jako brutala, który momentami wciąż jest nieprzyzwyczajony do życia w większej społeczności wyszło bardzo dobrze, o tyle już wikłanie go w trójkąt, a właściwie nawet i czworokąt miłosny wypada fatalnie. Ma to pod pewnymi względami dużo sensu - chłopak dorasta, hormony w nim buzują i po raz pierwszy od dłuższego czasu radzi sobie bez ojcowskiej rady. Niestety, Kirkman rozwinął ten wątek w swoim stylu, czyli poszedł po krawędzi tak, że czytelnik ponownie zastanawia się czy chłopak po utracie oka aby na pewno nie ma zbyt mocno uszkodzonego mózgu. Albo wręcz gdzie właściwie go teraz ma . Trudno jest mi emocjonować się losami postaci, która raz za razem podejmuje kretyńskie decyzje i ogólnie nie daje się polubić. Szkoda, bo poprzedni tom dawał nadzieje na to, że Carl wreszcie stanie się bardziej interesujący, dzięki jego niezwykłej relacji z Neganem.

No właśnie, Negan. W 23. tomie postać ta nie pojawia się nawet na moment. Z kolei grupa ocalonych, która dołączyli do Alexandrii w poprzednim tomie, w najnowszym jedynie siedzi i rozmawia z Andreą. Jeśli dodamy do tego fakt, że w kolejnej odsłonie serii ma rozwiązać się kwestia nieobecności Michonne, wychodzi na to, że Kirkman zostawia nas ze sporą ilością niewiadomych. To moim zdaniem kolejna wada "Z szeptu w krzyk" – marnowanie dopiero co zarysowanego potencjału niektórych wątków i zastępowanie go innymi, dla mnie znacznie mniej ciekawymi.


Charlie Adlard niczym nie zaskakuje. Co prawda wśród twórców warstwy graficznej od niedawna wymienia się także Stefano Gaudiano, ale nie widać, aby seria pod względem wizualnym wykonała krok w jakimkolwiek kierunku. Jest dokładnie tak samo, jak było w przypadku poprzednich tomów. Oznacza to mnóstwo niekonsekwencji w rysunkach Adlarda wymieszanych z kadrami, które wyglądają naprawdę dobrze. Osoby regularnie czytające kolejne odsłony "Żywych trupów" nie będą ani zaskoczone, ani zawiedzione. Już Waszemu osądowi pozostawiam ocenę tego, czy jest to zaleta komiksu czy też jego wada.

Na szczęście nie zawodzi Taurus Media. Najnowszy tom ponownie kosztuje tyle co zawsze, więc na tyle okładki widzimy kwotę w wysokości 43 złotych. Oznacza to, że jeśli dobrze się przyczaicie, możecie dostać ten komiks nawet za +/- trzy dyszki. W zamian otrzymacie solidnie wydany komiks z kredowym papierem, jakością zupełnie nie odbiegającym od poprzednich odsłon. Nie wiem czy jest to standard, ale posiadany przeze mnie egzemplarz jest odrobinę wyższy od poprzednich, dosłownie o 1-2 milimetry. Mimo to, na półce jest to dostrzegalne i wiem, że są osoby które mogą uznać to za wielki minus. Naturalnie, w komiksie nie uświadczymy żadnych dodatków.

23 tom serii nie przypadł mi do gustu tak, jak jego poprzednik. Ewidentnie jednak widać, że Robert Kirkman ponownie zbiera siły na coś naprawdę dużego. I oby było to lepsze niż całość "Z szeptu w krzyk", którą to oceniam na 3/6.

Brak komentarzy: