Nie wiadomo jeszcze, czy i w jakim kształcie na polskim rynku Hachette zaprezentują Wielką Kolekcję Komiksów Marvela, stanowiąca całkiem udany przekrój po najważniejszych, najciekawszych i najbardziej znanych opowieściach Domu Pomysłów. Spośród tych 60 wydanych na rynku brytyjskim tytułów o kilkunastu z nich pisaliśmy już na łamach Kolorowych Zeszytów.
Poniższe zestawienie to niejako przegląd tych pozycji, które może pomóc niezdecydowanym w podjęciu decyzji kupić, czy nie kupić. Poszczególne pozycje pogrupowałem w trzech kręgach. W pierwszym z nich znalazły się pozycje obowiązkowe dla każdego fana trykociarzy, po które śmiało mogą spróbować sięgać również czytelnicy nie gustujący w konwencji super-hero. Choćby po to, by zobaczyć "z czym to się je".
"Astonishing X-Men: Obdarowani" i "Astonishing X-Men: Niebezpieczni" Jossa Whedona i Johna Cassaday`a:
Nie ma wątpliwości, że w kwestii seriali Joss Whedon nie jest żółtodziobem. Potrafi świetnie prowadzić fabułę, wikłać wątki, mnożyć (nieraz nawet irytujące) cliffhangery. Pełna niespodziewanych zwrotów akcja trzyma napięciu do samego końca, dialogi napisane są na wysokim poziomie Bendisa, a kilka scen już przeszło do x-menowej klasyki, na czele z "Do mnie, moi X-Meni".
(recenzja całego runu)
"Marvels" Kurta Busieka i Alexa Rossa: Właściwie jest to komiks przeznaczony dla odbiorcy kochającego pulpę. Nie wiem, czy czytelnik, który w swej młodości nie został zaszczepiony miłością do Spider-Mana czy X-Menów dostrzeże wartość tego utworu, będącego w gruncie rzecz sentymentalną wycieczką do krainy komiksowego dzieciństwa. Dojrzałą, jak najbardziej krytyczną, momentami frapującą, a momentami nieznośnie patetyczną.
(link do recenzji albumu)
"Astonishing X-Men: Obdarowani" i "Astonishing X-Men: Niebezpieczni" Jossa Whedona i Johna Cassaday`a:
Nie ma wątpliwości, że w kwestii seriali Joss Whedon nie jest żółtodziobem. Potrafi świetnie prowadzić fabułę, wikłać wątki, mnożyć (nieraz nawet irytujące) cliffhangery. Pełna niespodziewanych zwrotów akcja trzyma napięciu do samego końca, dialogi napisane są na wysokim poziomie Bendisa, a kilka scen już przeszło do x-menowej klasyki, na czele z "Do mnie, moi X-Meni".
(recenzja całego runu)
"Marvels" Kurta Busieka i Alexa Rossa: Właściwie jest to komiks przeznaczony dla odbiorcy kochającego pulpę. Nie wiem, czy czytelnik, który w swej młodości nie został zaszczepiony miłością do Spider-Mana czy X-Menów dostrzeże wartość tego utworu, będącego w gruncie rzecz sentymentalną wycieczką do krainy komiksowego dzieciństwa. Dojrzałą, jak najbardziej krytyczną, momentami frapującą, a momentami nieznośnie patetyczną.
(link do recenzji albumu)
"Planet Hulk" Grega Paka, Carlo Pagulayana i innych:
Komiks całymi garściami czerpie z schematu fabularnego „Gladiatora”. To opowieść o Zielonej Szramie, o Oku Gniewu, Niszczycielu Światów, o Harkanonie, Haargu, Holku, czyli o naszym ulubionym Hulku, Sałacie Marvela, który trafił do świata ciemiężonego przez Czerwonego Imperatora i ze zwykłego niewolnika staje się bohaterem uciśnionych i ich nadzieją na wyzwolenie.
(linka do recenzji albumu)
"Eternals" Neila Gaiaman i Johna Romity Jra:
Zadaniem Gaimana było napisanie historii, która będzie nowym początkiem, przygotowaniem gruntu pod ongoinga (który miał powstać w przypadku sukcesu mini-serii) i zapoznaniem nowych fanów Marvela z tą lekko zapomnianą supergrupą. I wywiązał się z niego znakomicie.
(link do recenzji albumu)
"Captain America: The Winter Soldier" Eda Brubaekra i Steve`a Eptinga:
Tak po prawdzie to w „Kapitanie Ameryce” jest bardzo mało trykotów, a sam tytuł mocno ciąży ku opowieściom szpiegowskim w stylu takiego dojrzałego Bonda. Mamy zatem byłych generałów KGB knujących spiski, echa zimnej wojny, sowieckich tajnych super-agentów, neonazistów, latające samochody i znakomite reminiscencje samego Rogersa z II Wojny Światowej.
(linka do recenzji całego runu)
W drugim rzędzie wymieniłbym albumy, które powinny znaleźć się na półce każdego fanboja. To w większości co najmniej dobre pozycje, które moga okazać się nieco zbyt trykociarskie dla czytelnika "spoza".
"New X-Men: W jak Wyniszczenie" i "New X-Men: Imperial" Granta Morrisona, Franka Quitely`ego i innych:
Słowem – Morrison jedzie po bandzie, mnoży swoje dziwactwa w każdym numerze. Przeciętny miłośnik komiksów z charakterystycznym X na okładce będzie czytał „New X-Men” z zapartych tchem, dopóki nie zorientuje się, że cały koncept szkockiego pisarza polega tylko doprowadzenia do groteskowych rozmiarów wytartych przepisów na przygody mutantów.
(link do recenzji całego runu)
"Captain Britain and MI 13: Vampire State" Paula Cornella i innych:
Ostatnia, trzecia i zdecydowanie najlepsza opowieść pod tytułem „Vampire State” to kolejna napaść na Zjednoczone Królestwo, któremu tym razem przewodzi hrabia Dracula, pragnący zrobić z Wysp państwo wampirów.
(link do recenzji albumu)
"Tajna Wojna" Briana M. Bendisa i Gabriele Dell`Otto:
Na rynku komiksowym Bendis zabłysnął znakomitymi kryminałami i przyznam, że nie spodziewałem się po nim tak ciekawie pomyślanej (jak na standardy super-hero, oczywiście) opowieści sensacyjnej. Gęsto podlanej szpiegowskim sosem, z delikatną, geopolityczną nutką.
(link do recenzji albumu)
"Dr. Strange: The Oath" Briana K. Vaughana i Marcosa Martina:
Pewnie, jakbym się uparł, to
znalazłbym w "The Oath" kilka logicznych niedoróbek i typowo,
komiksowych uproszczeń – na czele dłońmi, których potężny Sorcerer
Supreme nie potrafi wyleczyć. Nie widzę jednak powodu, by to robić, bo
Vaughan bierze całą historię w nawias, bawiąc się w kilku miejscach
konwencją superhero, puszczając oczko swojemu czytelnikowi.
(link do recenzji albumu)
(link do recenzji albumu)
"New Avengers: Ucieczka" Briana M. Bendisa i Davida Fincha
(link do recenzji albumu)
"Wolverine: Old Man Logan" Marka Millara i Steve`a McNivena:
I na zakończenie ostatni krąg piekieł, a więc komiksów które mnie zupełnie nie przekonują, choć w sakli uniwersum Marvela są to rzeczy z różnych powodów ważne. Tylko dla maniakalnych kolekcjonerów, którzy chcą mieć wszystko.
"Avengers: Disassembled" Briana M. Bendisa i Davida Fincha:
"Avengers: Disassembled" to kolejna, zwyczajna super-bohaterska rozwałka. Nie mogę powiedzieć, żeby Bendis się przy niej popisał, nie licząc sprawnie napisanych dialogów (choć rażących patosem) i dramatycznych zgonów bohaterów (którzy i tak za jakiś czas powrócą).
(link do recenzji albumu)
"Secret Invasion" Briana M. Bendisa i Leinila Francisa Yu:
Gdybym wyrobił się z tym wcześniej, byłoby pewnie znacznie ostrzej, bo nie ukrywam, że ogromnie mnie ta historia rozczarowała i w dużej mierze zniechęciła do głównego nurtu superhero prezentowanego przez wydawnictwo Quesady. Miało być wyjątkowo, a wyszło jak zwykle i to mimo wspomnianej na początku ilości czasu, jaką miał Bendis na dopieszczenie wszystkiego.
(link do recenzji albumu)
"Thor vol.1" J. Micheala Straczynskiego i Oliviera Coipela:
Cóż można na zakończenie napisać? Mój pierwszy, dłuższy kontakt z „Thorem” skończył się sporym zawodem. Nic nie wskazuje na to, abym w najbliższym czasie miał się wybrać do komiksowego Asgardu, skoro jest jeszcze tyle znacznie lepszych tytułów z tej samej półki.
(link do recenzji albumu)
"Ród M" Briana M. Bendisa i Oliviera Coipela:
Kiedy wszystko w numerze trzecim zostaje wyjaśnione – atmosfera dramatycznie siada. Robi się konwencjonalnie. Scenarzysta nie zadał sobie zupełnie trudu, aby rozwinąć wątek trudnych relacji pomiędzy Magneto i jego dziećmi, który miał spory potencjał dramatyczny. Bendis wolał skupić się na nawalance i mnożeniu durnych deus ex machina, aż do rozczarowującego finału. Szkoda.
(link do recenzji albumu)
Patrząc na listę albumów pomieszczonych w kolekcji trzeba oddać tym, którzy zajmowali się selekcją, że udało im się dobrze wyważyć proporcje między klasyką, a tytułami z ostatnich dziesięciu, piętnastu lat. Wyszła im w miarę reprezentatywne zestawienie marvelowskich komiksów z pierwszej linii, choć mnie brakuje kilku tytułów, które mogłyby urozmaicić nieco monotonię tej wyliczanki. Brakuje mi bowiem czegoś zupełnie świeżego ("NYX", "Runaways"), czegoś nieco bardziej artystycznego ("Elektra: Assasin", "Elektra: War & Peace"), lub nieco mniej oczywistego ("Immortal Iron-Fist", "Incredible Hercules", coś z "X-Force").
10 komentarzy:
Mnie w sumie interesuje tylko z zestawu Weapon X bo pierwsze polskie wydanie sprzedałem, a to jednak zacny komiks jest.
Ja bym tych Przedwiecznych tak wysoko nie stawiał, ale tak, komiks mnie się podobał.
Ostatnio czytałem Ród M i postawiłbym go chyba nieco wyżej, od tego Gaimana.
Zabawne, bo w takim Baby`s in black jest znacznie mniej emocji, niż w Marvelu (Ród M). Ród M jest dla mnie lepszą obyczajówką, niż Beatlesi...
New X-Men vol.1 jako otwarcie runu Morrisona jeszcze daje radę, ale tom drugi Imperial jest już srogą porażką. Zamiast niego powinni dac coś Jima Lee, chociażby MutantGenesis...
Szkoda też że nie znalazło się miejsce w kolekcji dla Jae Lee (Sentry) ani dla McFarlane'a, bo ten cały Birth of Venom to ma Todda tylko w nazwie...
Zamiast mega-giga-crossoveru Secret Wars chętniej przeczytałbym Infinity Gauntlet, który znacznie lepiej zniósł próbę czasu.
Czemu nie znalazła się ani jedna historia z SilverSurferem, a są jakieś Doc. Strange, She-Hulk, BlackPanther, czy Thunderbolts, toż to trzecia liga.
Albo zeby jakiś Captain Britain miał aż 2 tomy w kolekcji? Tyle samo co Daredevil, Punisher czy IronMan? Bardzo dziwne
Marzeniem było by jeszcze "Annihilation", ale niestety z "kosmicznego Marvela" nie ma chyba nic na liście...
Za to wczoraj poczułem się jak 20 lat temu, pytając po kioskach "Czy są jakieś komiksy?"
Jak to jakiś Doc. Strange?!!! Nareszcie i on doczeka się u nas solowego albumu! Przydałby się jeszcze "Dr Strange/Dr Doom: Trimph and Tormen". Fajna rzecz.
Krzyśku, naprawdę Ci się ten koszmarny "Dom M" podobał? Weź Ty może trzymaj się z dala od tych superherosów jednak?
@Michał Szyszka
O, w sumie o niedocenionym (a świetnym!) "Anihilation" zapomniałem. Główna mini jest epicka!
Nadreprezentatywność Kapitana Britanika jest może spowodowana tym, że to Moore, że to (pono) genialny komiks, że na rynek brytyjski? Ja nie widzę problemu!
Co do nieobecności Silver Surfera - rzeczywiście, to klasyk którego brakuje, ale miałbym problem, żeby znaleźć jakąś naprawdę dobrą, stand-alonową historię. Chyba, że tą Lee i Moebiusa. I nie wiem w czym gorsza jest She-Hulk czy Strange od Norrina Rada - to przecież postacieo podobnym legacy, a Black Panther i Thunderbolts to tylko półka niżej. Może mają po prostu lepsze historie?
"Weź Ty może trzymaj się z dala od tych superherosów jednak?"
Ja bym wolał żebyś to ty trzymał się z dala od recenzowania komiksów Marvela.
Ród M jest naprawdę fajny:-)
@Kuba Oleksak,
Cap. Britain: Croocked World jest Moora i jako taki zdecydowanie pasuje do kolekcji!
Ale już ten drugi tom pt. Vampire State nie ma tego atutu, nazwiska twórców jakoś nie powalają (Writer: Paul Cornell, Penciller: Stuart Immonen, Leonard Kirk, Michael Collins) i wyczytałem że sama seria szybko padła. Tyle.Co do SilverSurfera rzeczywiście przychodza mi do głowy jedynie Przypowieść i Requiem. W sumie nie ma nic przeciwko Thunderboltsom, ale jak pomyślę że zabierali miejsce np. Elekrze Asassin, to juz cos mam :)
Oj, żeby Cię "Vampire State" pozytywnie zaskoczyło, to jeden z lepszych marveli ostatnini czasy. To, że seria padła nie ma żadnego znaczenia, bo Amerykanie nie wiedzą co dobre. Zresztą, komiks był nominowany do jakiejś nagrody (w tym momencie nie pamiętam jakiej), kiedy był kasowany, a zaraz potem Paul Cornell został przejęty przez DC i dali mu do pisania "Action Comics".
Prześlij komentarz