środa, 26 września 2012

#1137 - Daredevil: Yellow

Zwlekałem z przeczytaniem tego komiksu długi czas. Bałem się, że duet Jeph Loeb/Tim Sale może mnie w końcu rozczarować. Ich wspólne dzieło poświęcone człowiekowi bez strachu przecież nie miało prawa przyćmić millerowskiej historii o narodzinach Śmiałka. Na szczęście kolejny raz okazało się, że tego typu porównywania nie mają żadnego sensu. Mimo wspólnego mianownika, jakim jest ukazania genezy postaci, "Daredevil: Yellow" okazał się zupełnie innym komiksem, niż "The Man Without Fear".

Największym atutem tego komiksu jest niesamowita mieszanka gatunkowa. Wybuchowa wręcz. Chciałbym nazwać "Yellow" typowym noir, tak charakterystycznym dla współczesnych przygód Matt Murdocka pisanych przez Briana M. Bendisa czy Eda Brubakera, lecz nie byłoby to prawdą. Posługując się filmowym porównaniem, pod względem stylistycznym nie byłoby to kino w klimacie bogartowskim, lecz coś, co z czarnym filmem romansuje, jak na przykład "Chinatown" Romana Polańskiego albo remake "Listonosza który dzwoni dwa razy" z Jackiem Nicholsonem w roli głównej. Bo przecież już pierwsze karty komiksu to esencja tego gatunku: zbrodnia, gangsterzy, drewniane żaluzję, które ledwo przepuszczają promienie słońca, Nowy York wyglądający jak za panowania Harry`ego Trumana, a nawet uroda kobiet typowa dla gwiazd z tamtego okresu. Zresztą miłość DD, Karen Page, jest wyraźnie stylizowana na Grace Kelly.

I to właśnie ta "uroda" sprawia, że gubimy trop gatunku, bo pojawienie się nowej sekretarki w biurze Murdocka i Nelsona przeistacza ten komiks w niespotykane wśród komiksów super-hero love story. I to pełną gębą. Pełne romantycznych kadrów i ckliwych narracji. Nawet stroje bohaterów zmieniają się na bardziej w klimacie rockabilly. I mimo tego, że motyw miłości jest z nami do końca, to nie braknie ducha prawdziwej bohaterskiej opowieści - konwencja przecież zobowiązuje! Śmiałek musi stoczyć walkę z takimi przeciwnikami jak Electro, Purple Man czy też The Owl. Dobór właśnie tych łotrów i ogólny ton tego komisu tworzy oldschoolowy klimat prac Jacka Kirby`ego i w ogóle komiksów Srebrnej Ery. Podobnie zresztą jest w pozostałych albumach należących do "kolorowej" trylogii. Sentymentalny nastrój, skupienie fabuły na miłosnych perypetiach (wcale nie tak naiwnych i uproszczonych, jakby można by się spodziewać po superbohaterskiej produkcji) i zachwycającą kreska Tima Sale`a stylizowana na estetykę lat sześćdziesiątych dominują także w "Spider-Man: Blue" i "Hulk: Gray".

Jeph Loeb musiał wielce się napracować, żeby móc napisać historię, która nie zostanie przyćmiona wyśmienitymi rysunkami Sale`a. Oczywiście, jak zwykle autorzy rozumieją się doskonale. Co ciekawe, mimo różnorodności gatunkowej spójny klimat komiksów z Daredevilem nie tylko jest zachowany, ale z wielkim wyczuciem wyeksponowany. Niektóre sceny, jak pamiętny pojedynek bokserski ojca Matta, czy też wymierzenie sprawiedliwości gangsterom odpowiedzialnym za jego śmierć chce się wertować w kółko. I w niczym nie ustępują tym, z "TMWF".

Jednym słowem "Daredevil: Yellow" jest godny, aby zająć swoje miejsce, obok klasyka, jakim jest dzieło Franak Millera i Johna Romity Jra.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

zauważone błędy:
superh-hero
stroję

Tekst trochę za krótki, ale dziękuję. :)

Anonimowy pisze...

Aha, zbędny jest przecinek w "człowiekowi, bez strachu"

Przemysław Zawrotny pisze...

Nie czytałem "Daredevil: Yellow", ale znając parę innych rzeczy duetu Loeb & Sale (np. wspomnianego "Spider-Man: Blue"), nie spodziewałbym się niczego innego niż romantycznego połączenia konwencji superhero i noir. Może trzeba by wspomnieć, że w przypadku tych dwóch twórców taka kombinacja - wsparta rewelacyjną szatą graficzną - to wręcz maniera, a nie zaskakujący chwyt w komiksie o DD? Czy się mylę (nie jestem przesadnie mocno obstukany w superbohaterach)?

Kuba Oleksak pisze...

Z "kolorowych" czytałem Yellow i Blue, a Gray jakoś wpadł w moje ręce, ale nie skusiłem się na kupno.

Tak jak "Żółty" to takie noirowe romansidło, tak "Niebieski" to takie highschoolowe romansidło, a w obu z nich mocno podkreślony jest pewien dystans do klasycznej konwencji super-hero i udzielająca się czytelnikowi nostalgia. Tak wygląda chyba ta recepta Loeba na ten cykl i wyszło mu to całkiem nieźle.