sobota, 14 marca 2009

#145 - Tydzień crossoverów - Secret Invasion

Joe Quesada w swojej rubryce „Cup O’Joe” zamieszczonej w ostatnim numerze „Secret Invasion” wspomina, że idea inwazji zmiennokształtnych Skrulli na świat Marvela pojawiła się plus minus pięć lat temu z inicjatywy Briana Michalea Bendisa. Były to czasy (przyjmijmy, że był to rok 2003), kiedy stawał się on dopiero głównodowodzącym uniwersum, ale już wtedy zaczął wcielać swój inwazyjny plan w życie i rozmieszczać najważniejszych graczy na swoich pozycjach. Rok 2004 to wielkie wydarzenie jakim był upadek „Avengers” i jednocześnie początek ery „Nowych Mścicieli”, losy których od pierwszego numeru mocno powiązane były z atakiem Skrulli, który nastąpił cztery lata później. Wspominam tu o tym, aby pokazać od jak dawna event ten był planowany i ile czasu minęło od samego pomysłu do jego wykonania. Pięć lat to aż nadto, aby tak wielkie wydarzenie zaplanować w drobnych szczegółach, porozstawiać pionki na szachownicy tak, aby wszystko do siebie pasowało i zazębiało tworząc w miarę logiczną całość.


Od początku 2007 roku było wiadomo, że szykuje się coś wielkiego. Nie wiadomo co dokładnie, ale Marvel już nie raz pokazał, że wie jak zainteresować czytelników i zwrócić na siebie uwagę, bez podawania większych informacji. Pierwszym konkretem był 31 numer „New Avengers” w którym zabita przez Echo Elektra okazuje się Skrullem. Niby nic, ale niepokojącym dla bohaterów był fakt, że ani węch Logana, ani magia Dr Strange’a, ani technologia Starka nie wykryła przebierańca. Wniosek? Każdy może być Skrullem! Od tego czasu zaczyna się okres podejrzeń, braku zaufania pomiędzy członkami grup i wszechobecnego chaosu. Trwająca do 39 numeru psychoza pozwalała sądzić, że główna seria będzie nastawiona bardziej na podtrzymywanie i pogłębianie niepewności, niż na typową super bohaterską bijatykę w której uczestniczyć będzie pół uniwersum.

Pierwszy numer „Secret Invasion” ukazał się na początku kwietnia ubiegłego roku i z miejsca stał się moim najlepszym zeszytem a.d. 2008. Chaos, zmieniające się co chwila lokacje, szybkie tempo i kolejne zielone coming-outy sprawiły, że numer ten czytałem dobrych kilka razy pod rząd, a do #2 odliczałem dni i godziny. Niestety – im dalej, tym gorzej. Akcja „Sekretnej Inwazji” dostaje zadyszki - dzieje się niby dużo, niby nadal na wielu frontach, ale ten pierwszy zachwyt ucieka z każdą kolejną odsłoną crossa – czy to w głównej serii, czy w tie-inach. Pierwsze cztery numery SI trzymają jako taki poziom – jest trochę zagadek, niepewności i mieszania w głowach zarówno herosom, jak i czytelnikom. Jak chociażby wmawianie Starkowi przez Veranke (królowa najeźdźców), że jest jednym z nich. Jednak kiedy piękni i potężni obrońcy Ziemi po pierwszym uderzeniu zaczynają dochodzić do siebie, jasne się staje, że jedynie kwestią czasu jest spuszczenie łomotu zielonym kosmitom.


Tradycyjnie już, głównej serii towarzyszyły liczne tie-iny. Tym razem tytułów oznaczonych logiem „Secret Invasion” była ponad setka. Przesada? Jak najbardziej. Dwie serie z Mścicielami w tytule („New” i „Mighty”) poświęcone zostały zarówno na rozwinięcie wydarzeń z głównej mini-serii jak i na przedstawienie historii inwazji ze strony Skrulli – ich kolejne zdobycze, podmiany bohaterów i budowanie misternego planu przejęcia planety Ziemia. Słabe numery przeplatały się z całkiem niezłymi (mam tu na myśli szczególnie te rysowane przez Cheunga w „New” i Maleeva w „Mighty”), ale były jak najbardziej potrzebne. Do innych serii, których uczestnictwo w Inwazji jest całkiem uzasadnione zaliczyłbym „Avengers: The Initiative”, „Black Panther” i stojącą na wysokim poziomie historię z „Incredible Hercules”, gdzie God Squad wyrusza na spotkanie ze Skrullowymi Bogami (bardzo dobre rysunki Rafy Sandovala i świetne okładki Romity Jr.). Do nieporozumień zaliczyłbym natomiast udział serii „Punisher” czy „New Warriors”, które do „Sekretnej Inwazji” absolutnie nic nie wniosły. Najazd Skrullów był tradycyjnie świetną okazją dla Marvela do uruchomienia nowych serii z których najlepiej zaprezentowała się „Captain Britain and MI: 13” opowiadająca o inwazji zmiennokształtnych najeźdźców na Wielką Brytanię. Powrót do uniwersum z własną serią zaliczył również uwielbiany przez sporą część czytelników Deadpool.

Dobrze zapowiadająca się inwazja, okazała się dużym niewypałem. Ciężko uwierzyć, żeby misterny plan Skrulli, który wprowadzali od wielu lat runął w gruzach w przeciągu 24 godzin od rozpoczęcia ataku. Nie popisał się sam Bendis, który w paru momentach schował ogon pod siebie i poszedł na łatwiznę, jakby bojąc się pójść krok dalej, ku naprawdę szokującym czy też intrygującym rozwiązaniom. Było to o tyle dziwne, że w wywiadach, których udzielał po każdej odsłonie „Secret Invasion”, sprawiał wrażenie jakby był osobą, która w Marvelu może niemalże wszystko. Patrząc na wszystkie osiem numerów mini-serii wygląda to tak, jakby przyłożył się głównie do pierwszej połowy, a gdy przyszedł czas na projektowanie „Dark Reign” pozostałe cztery napisał w dużym pośpiechu, oddając pałeczkę Leinilowi Yu, tak aby ten swoimi rewelacyjnymi batalistycznymi planszami odwrócił uwagę od scenariuszowej miernoty. Zresztą osoba rysownika była dla mnie najjaśniejszym punktem crossa – prace pana Yu uwielbiam, więc przynajmniej pod względem graficznym nie mam nic do zarzucenia. Drugim dużym pozytywem jest dla mnie powrót do uniwersum jednookiego Nicka Fury’ego, który od czasów „Secret Wars” pozostawał w ukryciu, a teraz po zakończeniu Inwazji uczy fachu swoich nowych podopiecznych w serii „Secret Warriors”.


Tekst ten zacząłem pisać na początku tego roku, zaraz po dostaniu w swoje łapy ostatniego numeru „Secret Invasion”, ale dopiero crossowa inicjatywa Julka zachęciła mnie do jego skończenia. Gdybym wyrobił się z tym wcześniej, byłoby pewnie znacznie ostrzej, bo nie ukrywam, że ogromnie mnie ta historia rozczarowała i w dużej mierze zniechęciła do głównego nurtu superhero prezentowanego przez wydawnictwo Quesady. Miało być wyjątkowo, a wyszło jak zwykle i to mimo wspomnianej na początku ilości czasu, jaką miał Bendis na dopieszczenie wszystkiego. Trzeba jednak przyznać, że jako wstęp (crossover tej miary wstępem?) do „Dark Reign” historia ta spisała się wyśmienicie. Zakończenie inwazji przyniosło przetasowania na najważniejszych pozycjach w świecie Marvela, w składach najważniejszych ekip i było oczywiście dobrą okazją dla wypuszczenia na światło dzienne nowych serii. I jak na razie jest dobrze. Jednak „Mroczne Rządy” mają się zakończyć pod koniec tego roku. Później pewnie czeka nas kolejny wielki crossover, kolejna nowa era i kolejny nowy porządek świata..

2 komentarze:

Dziadu z lasu pisze...

Najlepsze w Secret Invasion jest właśnie zakończenie gdy Norman bierze usa bez masła ;) Dark Avengers rula :)

Matt pisze...

Fury ukrywa się od czasu Secret war, a nie Wars.