Powrót „synów marnotrawnych” do regularnego uniwersum DC był bardzo odważnym posunięciem. Bohaterowi, tacy jak Swamp Thing czy Animal Man fantastycznie odnaleźli się w świecie Vertigo – czy przenosiny z ich naturalnego środowiska okazały się udane? Jeff Lemire i Scott Snyder podjęli się niebywale ambitnego zadania. Musieli sprostać dokonaniom swoich poprzedników, Granta Morrisona i Alana Moore`a, którzy przy „Animal Manie” i „Swamp Thingu” ciężko pracowali na miano mistrzów komiksu. Jak się im udało? O tym za chwilę, najpierw przyjrzę się mrocznemu wcieleniu Ligi Sprawiedliwości.
„Justice League Dark vol.1 – In the Dark” (Peter Milligan i Mikel Janin, Daniel Sampere)
Pomysł wydawał się absolutnie znakomity. Wziąć śmietankę bohaterów z przeszłością w Vertigo, z Johnem Constantine`m, Shade`m i Madame Xanadu na czele, dołożyć do tego przedstawicieli mistycznej części uniwersum DC (Zatannę i Deadmana) i stworzyć komiks o przygodach zespołu antybohaterów zajmujący się problemami, z którymi zwyczajni, bardziej kolorowi bohaterowi nie potrafią sobie poradzić. Przecież to samograj, który w rękach przyzwoitego scenarzysty mógłby stać się prawdziwym przebojem. Skoro zadziałało w „Trenchcoat Brigade” czemu miałoby się nie udać w Nowej 52? Szkoda, że za „JL Dark” zabrał się Peter Milligan, który ostatnimi czasy kompletnie nie potrafi odnaleźć swojej pisarskiej formy. „In the Dark” to komiks żenująco słaby. Bohaterowie zachowują się kurczaki z poobcinanymi głowami, biegające bezsensownie tam i z powrotem. Intryga poprowadzona jest nieudolnie, zamiast fabuły dostajemy ciągłą retardację, tanie cliffhangery, przegadane dialogi. Atmosfery nie ma za grosz, a zakończeniu jest pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. Na domiar złego Constantine zachowuje się jak ostatnia ciota. „JLD” nie ratuje fajnie poprowadzona postać Deadmana czy próba ucieczki od klisz charakterystycznych dla „komiksu drużynowego”. Nie udaje się to również rysownikom, Mikelowi Janinowi i Danielowi Sampere. Milligan – dostajesz ode mnie pierwsze ostrzeżenie.
„Animal Man vol.1 – The Hunt” (Jeff Lemire i Travel Foreman, Victor Ibanez, Marco Rudy)
Wstyd się przyznać, ale niestety nie miałem jeszcze okazji zapoznać się z przełomowym runem Granta Morrisona, który uchodzi za jeden najambitniejszych i najciekawszych projektów komiksowych. Na przestrzeni trzech trejdów Morrison w swojej najlepszej ponoć formie postmodernizuje na potęgę. Dekonstruuje koncepcję superbohatera, jak i cały gatunek super-hero, eksperymentuje z „czwartą ścianą”, sięga po wątki metafizyczne i społeczne zaangażowane, ze szczególnym uwzględnieniem praw zwierząt. W porównaniu z dokonaniami szalonego Szkota, Jeff Lemire, autor nowej inkarnacji „Animal Mana” jest bardzo konserwatywny, szczególnie pod względem formalnym. W nowej serii przedstawia Buddy Bakera, jako człowieka spełniającego się w roli ojca i męża, a nie młodzieniaszka ganiającego superłotrów po mieście. W przeciwieństwie do innych herosów na emeryturze nie tęskni obsesyjnie do trykotu, choć jak zachodzi potrzeba, wyjmuje go z szafy. To dość nieszablonowe podejście, co trzeba pochwalić. Lemire zdecydował się na dość realistyczną konwencją, rezygnując w typowego dla komiksu superbohaterskiego przygodowo-fantastycznego sztafażu stawiając na psychologiczną wiarygodność, ale nie oznacza to, że komiks cierpi na brak akcji. Wręcz przeciwnie! „The Hunt” to rasowy horror, który, co w przypadku komiksu nie zdarza się często, trzyma w napięciu, potrafi wzbudzić obrzydzenie, a nawet przestraszyć. Z pewnością wielka w tym zasługa rysownika Travela Foremana, który swoim ascetycznym, ale bardzo szczegółowym rysunkiem potrafi doskonale oddawać różne okropieństwa. Rodzinie Bakerów, jak i całemu świata zagraża wielkie niebezpieczeństwo – świat zwierząt (reprezentowany przez Animal Mana) i roślin (Swamp Thing) musi zmierzyć się z siłą, zwaną Rot. Pierwszy trejd stanowi ledwie wstęp do większej historii opowiadającej o starciu sił natury z siłami rozkładu. Jeszcze nie wiem, jak ono się skończyło, ale on-going „Animal Mana” jest niewątpliwe jednym z najlepszych, jakie podarowała na Nowa 52.
„Swamp Thing vol.1 – Raise Them Bones” (Scott Snyder i Yanick Paquette, Marco Rudy, Sean Parsons, Micheal Lacombe)
„Justice League Dark vol.1 – In the Dark” (Peter Milligan i Mikel Janin, Daniel Sampere)
Pomysł wydawał się absolutnie znakomity. Wziąć śmietankę bohaterów z przeszłością w Vertigo, z Johnem Constantine`m, Shade`m i Madame Xanadu na czele, dołożyć do tego przedstawicieli mistycznej części uniwersum DC (Zatannę i Deadmana) i stworzyć komiks o przygodach zespołu antybohaterów zajmujący się problemami, z którymi zwyczajni, bardziej kolorowi bohaterowi nie potrafią sobie poradzić. Przecież to samograj, który w rękach przyzwoitego scenarzysty mógłby stać się prawdziwym przebojem. Skoro zadziałało w „Trenchcoat Brigade” czemu miałoby się nie udać w Nowej 52? Szkoda, że za „JL Dark” zabrał się Peter Milligan, który ostatnimi czasy kompletnie nie potrafi odnaleźć swojej pisarskiej formy. „In the Dark” to komiks żenująco słaby. Bohaterowie zachowują się kurczaki z poobcinanymi głowami, biegające bezsensownie tam i z powrotem. Intryga poprowadzona jest nieudolnie, zamiast fabuły dostajemy ciągłą retardację, tanie cliffhangery, przegadane dialogi. Atmosfery nie ma za grosz, a zakończeniu jest pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. Na domiar złego Constantine zachowuje się jak ostatnia ciota. „JLD” nie ratuje fajnie poprowadzona postać Deadmana czy próba ucieczki od klisz charakterystycznych dla „komiksu drużynowego”. Nie udaje się to również rysownikom, Mikelowi Janinowi i Danielowi Sampere. Milligan – dostajesz ode mnie pierwsze ostrzeżenie.
„Animal Man vol.1 – The Hunt” (Jeff Lemire i Travel Foreman, Victor Ibanez, Marco Rudy)
Wstyd się przyznać, ale niestety nie miałem jeszcze okazji zapoznać się z przełomowym runem Granta Morrisona, który uchodzi za jeden najambitniejszych i najciekawszych projektów komiksowych. Na przestrzeni trzech trejdów Morrison w swojej najlepszej ponoć formie postmodernizuje na potęgę. Dekonstruuje koncepcję superbohatera, jak i cały gatunek super-hero, eksperymentuje z „czwartą ścianą”, sięga po wątki metafizyczne i społeczne zaangażowane, ze szczególnym uwzględnieniem praw zwierząt. W porównaniu z dokonaniami szalonego Szkota, Jeff Lemire, autor nowej inkarnacji „Animal Mana” jest bardzo konserwatywny, szczególnie pod względem formalnym. W nowej serii przedstawia Buddy Bakera, jako człowieka spełniającego się w roli ojca i męża, a nie młodzieniaszka ganiającego superłotrów po mieście. W przeciwieństwie do innych herosów na emeryturze nie tęskni obsesyjnie do trykotu, choć jak zachodzi potrzeba, wyjmuje go z szafy. To dość nieszablonowe podejście, co trzeba pochwalić. Lemire zdecydował się na dość realistyczną konwencją, rezygnując w typowego dla komiksu superbohaterskiego przygodowo-fantastycznego sztafażu stawiając na psychologiczną wiarygodność, ale nie oznacza to, że komiks cierpi na brak akcji. Wręcz przeciwnie! „The Hunt” to rasowy horror, który, co w przypadku komiksu nie zdarza się często, trzyma w napięciu, potrafi wzbudzić obrzydzenie, a nawet przestraszyć. Z pewnością wielka w tym zasługa rysownika Travela Foremana, który swoim ascetycznym, ale bardzo szczegółowym rysunkiem potrafi doskonale oddawać różne okropieństwa. Rodzinie Bakerów, jak i całemu świata zagraża wielkie niebezpieczeństwo – świat zwierząt (reprezentowany przez Animal Mana) i roślin (Swamp Thing) musi zmierzyć się z siłą, zwaną Rot. Pierwszy trejd stanowi ledwie wstęp do większej historii opowiadającej o starciu sił natury z siłami rozkładu. Jeszcze nie wiem, jak ono się skończyło, ale on-going „Animal Mana” jest niewątpliwe jednym z najlepszych, jakie podarowała na Nowa 52.
„Swamp Thing vol.1 – Raise Them Bones” (Scott Snyder i Yanick Paquette, Marco Rudy, Sean Parsons, Micheal Lacombe)
Powrót Swamp Thinga do regularnego uniwersum DC był planowany od pewnego czasu. W 2010 Potwór z Bagien był ważnym elementem wielkiej sagi Geoffa Johnsa zawartej w „Blackest Night” i „Brightest Day”. Do pisania jego on-goinga przymierzany był literat China Mieville i szkoda, że z tego pomysłu nic nie wyszło, bowiem nowy on-going Potwora z Bagien prezentuje się co najwyżej przeciętnie. W przeciwieństwie do Jeffa Lemire`a, który gruntownie przemyślał koncepcję Animal Mana, Scott Snyder, jakby pochłonięty realizacją innych projektów („Amerykański Wampir”, „Batman”) nie przyłożył si odpowiednio. „Raise Them Bones” to dość konwencjonalne super-hero w klimatach grozy, pozbawione czegokolwiek, co mogłoby go wyróżnić wśród podobnych tytułów. Jedyne, za co warto go pochwalić to bardzo umiejętnie odnoszenie się do tradycji swoich wielkich poprzedników, głównie wspomnianego we wstępie Alana Moore`a. Snyder ze zręcznością i szacunkiem retconuje poplątane losy Aleca Hollanda tworząc w miarę spójną i przekonującą mitologię Potwora z Bagien. Poza tym to nieźle napisane czytadło, ze świetną oprawą wizualną, ale tylko wtedy, gdy ołówek dzierży Yanick Paquett. Jego wysmakowane, intensywne, bardzo plastyczne rysunki robią naprawdę dobrze. Kiedy jednak oddaje go któremuś ze swoich zastępców – Rudy`emu, Parsonsowi czy Lacombe`owi – mimo, że zachowują spójność stylistyczną, nie prezentują się już tak efektownie.
4 komentarze:
Szkoda, że JLD zawodzi, bo zapowiadało się na coś fajnego. Może z czasem będzie lepsze :)
JLD faktycznie cudownie się nie zaczeło, ale druga historia (rise of vampires - czy jakos tak) jest już o wiele lepsza, a po przejęciu serii przez Lemire'a to już tendencja rosnąca :)
Chwalicie, chwalicie, więc może zastanowię się nad daniem JLD drugiej szansy, choć lista zakupowa, jak zwykle jest niezmiernie olbrzymia.
na mfkę mogę zabrać kilka zeszytów więcej :P
Prześlij komentarz