czwartek, 23 sierpnia 2012

#1115 - Rzut za 3: Before Watchmen

Już za samo czytanie komiksów pod szyldem "Before Watchmen" można zostać zlinczowanym. Mnie może się oberwać również za to, w jakiej postaci go czytam.

Przez całe życie zarzekałem się, że nigdy-przenigdy nie przeczytam komiksu w postaci cyfrowej. Zasadę tą złamałem dopiero niedawno i zrobiłem to z czystej oszczędności. Byłem tak szaleńczo ciekaw jak wyszedł restart serii z DC, że nie mogłem oprzeć się kupieniu interesujących mnie pozycji za śmieszną kwotę 0.79 euro poprzez aplikację na Ipada. Oczywiście nigdy nie przerzucę się na elektroniczne wersje komiksów, ale pewnie czasami kupię coś, co może mnie przekonać do zainwestowania w jakieś zbiorcze wydanie. Czytanie komiksu przeskakującymi powiększonymi kadrami, mobilny dostęp do swojej kolekcji dosłownie wszędzie to niezła frajda, ale przecież każdy wie, że żaden sprzęt nie zastąpi tej zmysłowej relacji między zapachem i fakturą komiksu, a jego czytelnikiem.

To, że w pewnym sensie przekonałem się do cyfrowych komiksów skłoniło mnie do tego, aby śledzić na bieżąco serię, która wywoła więcej szumu niż śmierć Supermana i klony Spidera razem wzięte. Fajnie jest czytać coś w tym samym czasie, co Amerykanie. Na wstępie zaznaczę, że w żaden sposób nie kibicuje działaniom DC i absolutnie zgadzam się z autorem tekstu. Ale jestem piekielnie ciekawy, w jaki sposób ten projekt zostanie zrealizowany. Pewne jest jedno - jeśli nie przeczytam, to się nie dowiem.

"Before Watchmen - Silk Spectre" #1 – Darwyn Cooke i Amanda Conner

Pierwszym zeszytem, który kupiłem był premierowy numer "Silk Spectre". Jakbym od razu po nim nie przeczytał "Minutemen" #1, to pewnie pożegnałbym się z "Before Watchmen" na dobre. Nie żeby to był aż tak zły komiks, ale pamiętajmy, że to komiks watchmenowski, więc trzeba mu postawić wyższe wymagania.

"Silk Spectre" sprawia wrażenie historii w zupełności oderwanej od uniwersum Strażników. To klasyczna licealna opowiastka o dojrzewaniu, problemach z matką i pierwszej miłości tylko, że tym razem z Laurie Juspeczyk w roli głównej. Nie będącej, powiedzmy sobie szczerze, typem dziewczyny the girl next door. Nixon co prawda ma zostać prezydentem dopiero za 3 lata, zegar zagłady jeszcze nie zaczął tykać, ale mimo to uważam że twórcy powinni chodź odrobinę wprowadzić nastrój orwellowski, którym tak przesiąknięci byli oryginalni "Strażnicy". Jest za wesoło, za kolorowo i za dziewczęco. A no i właśnie! Podobno taki miał być zamysł tego komiksu. W założeniach "Silk Spectre" miała być przeznaczona dla czytelników płci żeńskiej. Dobrze wiedzieć, że trzeba takie rzeczy w dzisiejszych czasach rozdzielać! Kolejny zabieg marketingowy - błagam!

Oczywiście nie można odmówić komiksowi pewnego uroku. Amanda Conner jest rewelacyjną rysowniczką, doskonale odnajdująca się w takich dziewczęcych klimatach. Co ciekawe, jak na kobietę, bardzo często sięga po styl typowy dla produkcji super-hero. W jej rysowaniu postaci kobiecych nie ma w niej odrobiny feminizmu. Są erotycznie przerysowane. Laurie w jej wykonaniu to jeszcze nastolatka, ale jeśli czas w komiksie przyspieszy, to aż boję się pomyśleć, jaki będzie wyglądała, gdy już na dobre przywdzieje strój Silk Spectre.

Mam nadzieję, że autorzy jeszcze pójdą w kierunku który już w niektórych scenach jest zauważalny. W kierunku tego, co najlepsze w latach sześćdziesiątych - seksu, narkotyków i rock&roll'a. Możliwe, że wtedy ten wprowadzający zeszyt zamieni się w coś szalonego i godnego tej postaci. Bo przecież na okładce widnieje znak Rated M, a jak na razie twórcy zaserwowali nam małomiasteczkową sielankę. Czy to cisza przed burza?

"Before Watchmen - Minutemen" #1 – Darwyn Cooke

Widzieliście kiedyś prace Darwyna Cooke'a? W Polsce można było oglądać jego rysunki w wydanym przesz Egmont albumie "Batman: Ego". Jeśli tak, to pewnie jesteście tego samego zdania, co ja. Jeśli chodzi o stworzenie klimatu komiksów ze Złotej Ery zachowując przy tym swój unikalny styl to Cooke jest w tym bezapelacyjnie najlepszy. Chyba nawet nie marzył mi się lepszy twórca do opowiedzenia historii o Minutemenach. I to właśnie jego kreska, nawiązująca do amerykańskiej klasyki będzie motorem napędowym tej serii.

Jak wiemy Golden Age przypada na lata czterdzieste-pięćdziesiąt ubiegłego wieku, a  historia genezy pierwszych zamaskowanych superbohaterów zaczyna się w 1939 roku wraz z pojawieniem się na ulicach herosa o pseudonimie Hooded Justice. Narratorem opowieści jest Hollis Mason pierwszy Nocny Puchacz, który właśnie kończy pisać swoją biografię pod tytułem "Under the Hood". W kilku krótkich opowieściach przybliża nam sylwetki wszystkich ośmiu członków tytułowej drużyny. Te historie pokazują także to, że Cooke nie tylko doskonale rysuje, ale i ma smykałkę do pisania scenariuszy. To po prostu rasowy komiksiarz. Większość z historii jest przedstawiona na dwóch stronach, ale w żadnym wypadku tak krótka forma nie wpływa na ich (wysoką) jakość. Jest wręcz przeciwnie. Te napisane z pazurem opowiastki prowadzone przez doskonałą narrację sprawiają, że apetyt rośnie z każdą przerzucaną (przesuwaną) kartką. Autor delikatnie przekracza granice fantazji poszerzając naszą wiedzę o tych bohaterach. Nie deformuję tego, co stworzył Moore, zarazem łamiąc zasadę, którą przyjął przy pisaniu scenariusza do Silk Spectre, gdzie głównej bohaterce daleko było do je pierwowzoru. Ciężko uwierzyć, że te dwa zeszyty pisała ta sama osoba. Ale to może tylko świadczyć o jego wszechstronności... Albo o sile perswazji wysoko postawionych osób w hierarchii DC.

Nie powinienem tego mówić po pierwszym numerze, ale właśnie dla czegoś takiego warto było zerwać owoc z zakazanego drzewa, które zasiał Alan Moore.

"Before Watchmen - Comedian" #1 – Brian Azzarello i JG Jones

Uwaga spoilery!

Nie jestem jakimś tam znawcą twórczości Briana Azzarello, ale znam jego twórczość na tyle, żeby mieć wyrobione zdanie i pewne oczekiwania. Wiadomość o tym, że obecny scenarzysta "Wonder Woman" i "Spaceman" ma pisać wczesne przygody Komedianta podgrzała atmosferę tego prequela bardziej, niż napalm wietnamską dżunglę. Może za mocne to będą słowa, ale wydaję mi się, że Azzarello wpłynął na współczesne opowiadanie komiksowych historii równie mocno, co sam Alan Moore. Jakby nie było jego "100 naboi" wywołało wręcz erupcję podobnych pozycji w Vertigo.

Ciężko wypowiadać się po zaledwie jednym, krótkim zeszycie, ale niestety mam obawy, że Azz nie poradził sobie z historią Komedianta. Cóż, nikt nie jest doskonały.

Dzięki temu że genezą Blake`a zajął się Darwyn Cooke na łamach "Minutemenów", Azzarello mógł spokojnie pokazać nam zaangażowane politycznie, brutalne życie Komedianta. Jak się okazuje nie mający skrupułów bohater, który zawsze sprawiał wrażenie typowego najemnika, będącego po stronie dla niego bardziej korzystnej, jest wielkim przyjacielem Kennedy`ego. Popołudniowe przepychanki przy rugby z Prezydentem i jego bratem Bobby`m, a w przerwie drink z Jackie to dla niego chleb powszedni. Tak więc powoli wyłania nam się portret Blake, jako człowieka nie do końca zepsutego. Czy na pewno tego oczekiwaliśmy?

Oczywiście, mamy również dawkę tego, w czym Komediant jest najlepszy. Ale czy scena wykonania zadania zleconego przez pierwszą damę (która jest w komiksie istnym władcą marionetek) nie jest dla wszystkich najzwyczajniej przewidywalna?

Domyślam się, że Azzarello chciał namieszać w głowach czytelników, którzy nadal przed oczami mają  sceny otwierające "Strażników" Zacka Snydera, w których Komediant strzela do JFK'a. Pewnie u większości osób obudził się mroczny pasażer, który chciał, aby z przyjaciela prezydenta Komediant przeobraził się w jego mordercę. Niestety, finał komiksu jest zupełnie inny. Autor zapomina, że Blake był w Dallas podczas zamachu, jako ochroniarz Nixona i wysyła go na akcję, która ma na celu zatrzymanie Molocha. Jego misja zostaje przerwana informacją o wydarzeniach z Dallas. Komiks kończy kadr, na którym Moloch wraz z Komediantem w rozpaczy oglądają pamiętne wydanie CBS NEWS, w którym Walter Cronkite podaję informację o śmierci prezydenta.

Uważam że to naprawdę świetna scena. Dwóch wrogów zapomina o waśniach - lubię tego typu momenty. Od razu przypomina mi się doskonałe zakończenie "Zabójczego Żartu". Niestety ostatnia scena nie podniosła mojej oceny tego zeszytu. Oczywiście, nie wiadomo jakie niespodzianki jeszcze Azzarello dla nas przygotował. Niewykluczone, że ten pierwszy zeszyt ma prowadzić do czegoś naprawdę wybuchowego. Na razie jednak otrzymaliśmy komiks mocno przeciętny, jak na możliwości głównego bohatera i scenarzysty. Do gustu także nie przypadły mi rysunki JG Jonesa, którego twórczości wcześniej nie znałem, a z tego co czytam, jest w branży bardzo wychwalany. Niestety dla mnie jego kreska wygląda jakby była zerżnięta z filmowych animacji jakiegoś "GTA".

Chyba zbytnio się czepiam.

Brak komentarzy: