środa, 22 sierpnia 2012

#1114 - Somnambule

Anke Feuchtenberger nie jest wymieniana jednym tchem obok takich tuzów europejskiego komiksu, jak Moebius, Bilal czy Andreas. I przypuszczam, że nigdy nie będzie, bo operuje zupełnie w innych rejestrach estetycznych, aby w najbliższym czasie dorobić się miana „klasyka”. Przynajmniej komiksowego. Twórczość niemieckiej artystki dla przeciętnego pożeracza kadrów i dymków wydaje niezjadliwa, trudna, a nawet nieciekawa. Z drugiej zaś strony obawiam się również, że dla krytyków sztuki może okazać się zbyt dosłowna, za mało wyrafinowana, po prostu – zbyt komiksowa, także w tym najbardziej pejoratywnym tego słowa znaczeniu.

Jakby tego było mało, wydaje mi się, że do lektury albumu „Somnambule” balansującego pomiędzy uproszczoną estetyką komiksową, a nowoczesnymi doświadczeniami sztuk wizualnych najlepiej pasują literackie wytrychy.

W „Somnambulach” Feuchtenberger chce uchwycić to, co każdego ranka umyka nam tuż po przebudzeniu. Niekiedy, próbując przypomnieć sobie to, co śniliśmy nocą próbujemy poukładać w jakąś sensowna całość poszczególne wyśnione obrazy. Niemiecka artysta unika zamykania swoich treści sennych w sensy, posługując się dobrze zesznurowaną konwencją opowieści onirycznych. Właściwie nie operuje samą formułą „opowieści” rozumianej, jako ciąg pewnych wydarzeń połączonych ze sobą w ciąg przyczynowo-skutkowy. Więcej – chce uniknąć artystycznej przeróbki treści swoich marzeń sennych, chcąc oddać je w ich najpierwotniejszym kształcie. Wyśnione obrazy lub ich sekwencje zamyka na wskroś komiksowych pracach. Znaczenia snów przybierają formę graficznych zagadek, rebusów, jak w swojej recenzji określił je Damian Kaja świadomie lub też nie nawiązując do Krzysztofa Teodora Toeplitza, pioniera naukowych badań nad komiksem. KTT za Bernardem Touissaintem, wskazuje na właśnie rebusowy układ porządku ikonicznego i lingwistycznego, będący istotą (w pewnym sensie, oczywiście) komiksu. W praktyce Feuchtenberger "czyta" się trochę jak poezję.

W "Somnambulach" Autorski akt twórczy przypomina nieco lunatykowanie, na które zresztą Feuchtenberger cierpiała do 25 roku życia. Jest nieświadomy, wyrwany z karbów logiki poranku, nie podlegający zimnej racjonalizacji. Powtarzający się w kolejnych fantasmagoriach motyw oddzielania głowy od reszty ciała można interpretować, jako wyłączenie rozumu (a także konstytuującego go w pewien sposób języka) i pozwolenia na dojście do głosu temu, co poza nim. To sięgnięcie do tego, co instynktowne, popędowe, pierwotne, a momentami – także zwierzęce. Rysując i pisząc Feuchtenberger jakby śni raz jeszcze ten sam sen, tylko na jawie, odtwarzając nie tylko jego treść, ale również mechanizm formowania się marzenia sennego. Jak sama przyznaje, jej prace powstają intuicyjnie. Nie przygotowuje scenariuszy, zdaje się całkowicie na improwizację, daje się prowadzić swojej nieświadomości. Myślę, że skojarzenia z automatycznym pisaniem będą tu jak najbardziej na miejscu. Tym samym „Somnambule”, obok tego, że jest próbą oddania skrajnie subiektywnych wrażeń i stanów samej autorki, staje się również tekstem eksperymentującym na samym procesie twórczym. Artystkę nie zadowala czczy autotelizm.  Chce przekroczyć granicę dzieląca „pisanie o tworzeniu”, a samo „tworzenie”. Owa ucieczka do snów również ma być sposobem na przeżywanie elementarnej siły literackiej (w komiksie!), ale bardzo specyficznie pojmowanej… 

W „Somnambulach” Anke Feuchtenberger bardzo mocno podkreśla swoją kobiecość. W kategoriach feministycznych owe urwanie głowy to również wyłączenie pierwiastka jednoznacznie męskiego (rozumu) podkreślenie cielesności, która jest domeną kobiet. Przestrzeń senna nasycona jest typową dla płci pięknej seksualnością. Nie tak dosłowna, aby uchodzić za pornografię, nie tak tabuizowaną, jak jej męski odpowiednik, ale wciąż dosłowną, nieokiełznaną, dziką. Zdolną tak tworzyć, jak i niszczyć. Symbolika nocy, księżyca, brak silnego rozdziału pomiędzy ciałem, a umysłem – można by jeszcze długo wymieniać.

Co jednak wydaje mi się najważniejsze – Feuchtenberger, jak podkreśla w wywiadzie pomieszczonym na końcu albumu, wzbrania się przed jakąkolwiek interpretacją. Nie chce, aby jej tekst, a więc po części i ona sama, została zawłaszczona przez dyskurs, który należy do domeny męskiego logosu. Każda próba uchwycenia sensu może to gest symbolicznej przemocy. To zamach na autonomiczność i spójność „Somnambuli”. Żeby posłużyć się tutaj barthes`owską terminologią – tekst Feuchtenberger ma pozostać niezbadaną galaktyką signifiants. Podziwianą, ale nie odbieraną za pomocą uczonych metodologii, opartych na rozumie, roszczących sobie prawa do odczytywania sensu. Psychoanalitycy roztrząsający klasyczne jungowskie czy freudowskie symbole zwyczajnie strywializują „Somnambule” do kilku banalnych klisz, zatracając cały urok pierwotnego tekstu.

I to chyba jest największy problem z tym utworem. Nie można odbierać go za pomocą „szkiełka i oka”, konieczna jest perspektywa „serca”. Trzeba dać się porwać hipnotycznemu rytmowi narracji. Nie myśleć, nie analizować, nie próbować rozumieć, tylko oddać się we władanie swojej nieświadomości. I zachwycać się. Nie dostrzegać momentami silnie skonwencjonalizowanych symboli, tylko dać się wciągnąć. Z pewnością nie każdego przekona takie podejście. Mnie bardzo trudno było się przestawić, tym bardziej, że nie miałem okazji zapoznać się ze zbiorem filmów animowanych, które powstały na podstawie „Somnambuli”. Czy Wam się to uda?

11 komentarzy:

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

"Znaczenia snów przybierają formę graficznych zagadek, rebusów, jak w swojej recenzji określi je Krzysztof Ryszard Wojciechowski świadomie lub też nie nawiązując do Krzysztofa Teodora Toeplitza, pioniera naukowych badań nad komiksem."

Kuba, to chyba nie ja tak pisałem. Możliwe, że pomyliłeś z jakąś inną recenzją.

Sebastian Frąckiewicz pisze...

Oj, Kuba.
Czy tego chcesz czy nie Feuchtenberg jest już klasykiem europejskiej alternatywy.

Przejrzyj sobie jej bibliografię, zobacz, ilu i jakich niemieckich twórców komiksowych z młodego pokolenie wyedukowała.


Kuba Oleksak pisze...

@KRW

A rzeczywiście, to nie Ty, tylko Damian Kaja :) Pomieszało mi się!

@Seba

Oj, Seba, Seba, Seba. Wydaje mi się, że Ty czytasz te moje teksty, tylko po to, żeby wyjąć coś z kontekstu i się przyczepić, a w dodatku zarzucić dyletanctwo. Nigga, pliz :/

Wiem, jakim statusem cieszy się Anke. Znam ją bibliografię. Piszesz, że jest klasykiem "alternatywy" - a czy ja temu w jakiś sposób przeczę w tekście? Pisze, że to nie ten samy typ "klasyka", co Andreas czy inny Bilal, bo znajdujący się na eksperymentalnych obrzeżach komiksu. To nie prawda?

Przemysław Zawrotny pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Przemysław Zawrotny pisze...

"Perspektywa serca" rzeczywiście gra w przypadku "Somnambule" (nie wiem, czy tytuł powinno się odmieniać, ja na wszelki wypadek nie odmieniam). Ma odpowiednią aurę. Ale gdybym miał powiedzieć, o czym jest ten komiks-niekomiks, to wypaliłbym bez namysłu, że o seksie - Feuchtenberger mówi subtelnie, niedosłownie (choć za pomocą konwencjonalnych chwytów), ale bardzo wyraźnie. Myślę, że dobrze pójść tą drogą interpretacji. Zresztą - dobrze jakąkolwiek. Lepiej niż poprzestać na stwierdzeniu, że nie wiadomo o czym jest komiks.

I kwestia rebusu - szczerze mówiąc nie bardzo rozumiem tę uwagę w kontekście "Somnambule" i tekstu Damiana.

Sebastian Frąckiewicz pisze...

Kuba, Twoje słowa:

Pisze, że to nie ten samy typ "klasyka", co Andreas czy inny Bilal,

A są jakieś typy "klasyków"?
Czy "klasyk:" musi być z mainstreamu?

Takich komiksów jak Feuchtenberger na Zachodzie jest mnóstwo,to żadne tam dziwadło ani żaden niesamowity eksperyment.

A taki Crumb to nie klasyk? Przecież z alternatywy. To jakiś inny rodzaj klasyka?

W czasach gdy tworzył, też można go było uznać za eksperymentatora.

Sebastian Frąckiewicz pisze...

I szczerze mówiąc, akurat ta recenzja nosi ślady dyletanctwa, za bardzo nie wiesz, jak ten komiks ugryźć.

A skąd Twoje przekonanie, że dla świata sztuki ten komiks jest zbyt dosłowny.

Widziałeś prace Kary Walker? Są 100 razy bardziej dosłowne.

Recenzowałem ten komiks dla MOCAK Forum - więc skoro chcieli, to znaczy, że chyba jednak dla świata sztuki zły nie jest

Maciej Gierszewski pisze...

mi właściwie nie wypada zabierać głosu, skoro maczałem ręce podczas produkcji tego komiksu...

wspomnę tylko, że przeczytałem go chyba z 30 razy nim z Anią udało nam się ułożyć pytania do/dla autorki.

ostatecznie nie wszystkie nasze intuicje okazały się trafne, tym bardziej dotarło do mnie, że nie ma jednej słusznej wizji na ten komiks.

no i faktycznie, Sebastian ma rację, Anke Feuchtenberger to "klasyka", nie tylko dlatego, że wychowała wielu niemieckich komiksiarzy (Sascha Hommer, Arne Bellstorf czy Line Hoven), ale także dlatego, że jej komiksy regularnie ukazują się w renomowanych wydawnictwach(Reprodukt ma w swojej ofercie 11 jej książek!)

Kuba Oleksak pisze...

@Seba

Jakie ślady dyletanctwa? O co ci konkretnie chodzi? O to, że pisze, o krytyko sztuki, którym MOŻE (kluczowe słowo) nie podejść ten komiks, bo jest zbyt komiksowy dla nich i wielpkrotonie spotkałem się

Co ma wspólnego wytykanie mi nieznajomości Kary Walker (tak, nie znam tego nazwiska) z przypuszczeniem popartym niektórymi wypowiadziemi, niektórych krytyków, z jakimi się spotkałem? Widzisz w tym jakiś sens, oprócz tego, że chcesz zaimponować swoją znajomością art-wordlu.

Bo ja nie.

I dalej - jak nie radze sobie z tym komiksem? Że go nie rozumie, że nie potrafię go przeczytać? Barthes i psychoanaliza, onirycznośc i seksualność, swoiście pojmowany autotelizm i podejście genderowo-feministyczne - dokładasz coś jeszcze do puli?

I co do klasyczności - pisze wyraźnie, że nie będzie wymieniana jednym tchem obok tych wielki mainstreamowych nazwisk, co nie wydaje mi się niczym dziwnym. Nigdzie nie umniejszam jej dokonaniom, pisze jedynie o trudnościach w jej odbiorze, jakoże balansuje między dwoma światami. To ten sam kazus, co Prosiak czy Pała - trudno wymienić ich nazwiska obok Polcha, Rosa, Baranowskiego i Chmiela. Przynajmniej w ustach komiksowego czytelnika. Bo o tym przecież pisze.

Naprawdę nie wiem dlaczego tak trudno Ci to zrozumieć.

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

Pomijając już wszystkie spory, to muszę się zgodzić z Kubą, że w naszym kraju target tego komiksu jest żaden.

Wierzę w zasługi Feuchtenberg* i wierzę, że ma w swoim dorobku ciekawe pozycje. Ale jeśli nad "Somnambule" cmokają "ludzie sztuki" (w co wątpię) to trochę smutne. Bo to (wg mnie) ani udany eksperyment, ani udany komiks.

*Jej wychowanka Line Hoven przedstawiła nam się znakomitą publikacją.

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

Kara Walker? To ta Pani podrabiająca Lotte Reiniger?