środa, 29 sierpnia 2012

#1122 - Rzut za 3: Before Watchmen (02)

Pierwsza partia "Before Watchmen" została już wydana. W lipcu pojawiły się na amerykańskim rynku trzy zeszyty z nr. 2 na okładce. Miesiąc sierpień przyniósł natomiast premierowe przygody Doktora Manhattana i Rorschacha, na które czekam najbardziej. Poniżej kila słów na temat pierwszego "Ozymandiasza", "Nite Owla" i kolejnego numeru "Minutemen". Nie chcąc nikomu psuć frajdy z poznawania ich fabuł skupiłem się na kilku wątkach, które mnie najbardziej poruszyły w tych zeszytach.

"Before Watchmen - Ozymandias" #1 – Len Wein i Jae Lee

Bez zbędnego owijania w bawełnę - ten zeszyt to jedna z najlepszych krótkich historii, jakie kiedykolwiek czytałem. I nie ma w tym krztyny przesady, do której jestem skory.

Pierwszy numer originu Ozymandiasza będzie można kiedyś postawić obok takich komiksów jak "Daredevil: The Man Without Fear" czy Batman: Year One" (oba autorstwa Franka Millera). Ze wszystkich wydanych dotychczas komiksów o strażnikach ten bowiem najmocniej wpisuje się w gatunek historii o narodzinach superbohatera.

Zmęczyłem się już historiami o początkach herosów. Może dlatego, że wszystkie kinowe produkcje eksploatując ten temat, niemal zawsze kierując się tymi samymi tanimi chwytami. Najnowsza odsłona przygód Spider-mana to doskonały przykład. Mimo wielkiej chęci autorów do przedstawienia świeżej historii otrzymujemy tylko kalkę dzieła Sama Raimiego, aż do momentu założeniem kostiumu.  A przecież można w inny sposób - patrz pierwszy Batman Nolana. Na szczęście w przypadku Ozymandiasza nie można mówić o stereotypach i kliszach, bo sama postać w żadnym przypadku nie jest klasycznym bohaterem. I mimo tego, że opowieść o tym, jak najmądrzejszy człowiek na świecie przeobraża się w strażnika o pseudonimie Ozymandiasz sprawia wrażenie typowo komiksowej, to wcale taka nie jest.

Len Wein snuję historię o półbogu, który zna swoją wartość i ma świadomość swojej wyższości nad innymi ludźmi. Scenarzysta skupia się na młodości bohatera prezentując go jako wyobcowanego dzieciaka, którego inteligencja wyróżnia wśród rówieśników. To właśnie ta część jest najmocniejszą stroną komiksu, bo dzięki niej zaczynamy sympatyzować z Adrianem. Przez to że, znamy zakończenie jego dziejów, jeszcze bardziej go rozumiemy. Mimo tego, że komiks przedstawia nam nowe wątki z życia Veidta, to w żaden sposób nie obdziera go z aury tajemniczości.

Ale to, co czyni ten komiks nieprzeciętnym, jest jego forma graficzna.

Jae Lee poznałem dawno temu, przy okazji jakieś wielkiej naparzany w świecie mutantów Marvela. Powiem szczerze  - kompletnie mnie wtedy nie zachwycił. Jego styl rysownia jednak z biegiem czasu ewoluował. To, co pokazał w tym komiksie jest nie do opisania. Dosłownie każdy kadr w tym komiksie jest małym arcydziełkiem, doskonale współgrającym z boską naturą głównego bohatera. Rysunki są idealne, a duża w tym zasługa kolorów nałożonych przez June Chung, które nadają prawdziwej malarskości temu zeszytowi. Sprawiają również, że historia staje się bardziej wymowna. Gdy Adrian opowiada o wydarzeniach ze starego kontynentu dominują ciepłe kolory sepii, przywołując na myśl stare fotografię i europejski dekadentyzm, natomiast Ameryka jest pokazana w zimnych barwach odpowiednich dla metropolii i nowoczesności. Co ciekawe, całość czasem przypomina ilustrację do jakiegoś lovecraftowskiego horroru. Jeśli przypomnieć sobie zakończenie "Strażników" to nawiązania do H.P. Lovecraftem stają się jeszcze bardziej widoczne. Komiks podzielony jest na trzy rozdziały. Młodość Adriana przepełniona samotnością i bólem odmienności, wyprawa do Turcji śladami Aleksandra Macedońskiego, która jest prawdziwą podróżą w głąb siebie i powrót do Stanów gdzie nasz bohater zaczyna budować imperium Veidt Enterprises. Z każdym etapem rysunek Jae Lee ma coraz większą siłę przekazu, a wszystko dzięki szalonej mieszance steampunku, pop-artu, fin de siècle i kultury bliskiego wschodu . Piękne!

Jest w tej historii coś intrygującego i romantycznego. Coś, co obudziło we mnie uczucie, które czułem czytając moje pierwsze semicowe zeszyty – atmosfera przygody i nadprzyrodzonych mocy. Czekam na więcej!

"Before Watchmen - Nite Owl" #1 – JM Straczynski, Joe Kubert i Andy Kubert

To chyba jakiś zamierzony cel. Po każdym dobrym numerze watchmenowskiego eventu przychodzi pora na kolejny spadek formy. W przypadku "Nite Owl" ten spadek okazał się najmocniejszy. To niestety najgorszy numer z dotychczas wydanych. Sztampowy, nudny i napisany bez wyczucia tematu.

Trzy wielkie nazwiska zabrały się za tworzenie tego prequela. Kubertowska relacja - ojciec i syn - doskonale uwypuklała stosunki pierwszego Puchacza z jego następcą, Danielem Dreibergiem. Nazwisko Straczyńskiego natomiast przypominało jak bardzo klasycznie superbohaterską postacią jest Nocny Puchacz. Tak mocne trio twórców miało oznaczać, że najmniej interesujący członek Strażników nareszcie nabierze znaczeń i kolorów.

Jak się okazało po lekturze autorzy nie tylko nie mieli pomysłu na ciekawe opowiedzenie tej historii, ale także nieudolnie skopiowali pomysły Alana Moore`a. Klimat komiksu, uproszczenie historii, banalność postaci przypomina drukowane masowo komiksy z początku lat 90-tych, które za nic w świecie nie chciały iść drogą rewolucji wyznaczoną przez Moore'a. Tak więc, wykorzystując postać przez niego stworzoną, Straczyński dokonał prawdziwego zamachu na to, o co twórca "From Hell" walczy od lat. Na próżno doszukiwać się w tym komiksie ukrytych znaczeń, czy głębokich analiz kolesi w trykotach albo jakichkolwiek ciekawych treści.

Czytając ten komiks ma się jakieś dziwne wrażenie, jakby autorzy odrabiali nudne zadanie domowe i marzyli, aby jak najszybciej je skończyć. A przecież mimo tego, że Daniel wydaje się postacią nudną na tle innych bohaterów, to jest jedną z najlepiej opisanych przez Moore'a postaci. Dzięki temu autorzy mają naprawdę wielkie możliwości, aby o nim opowiedzieć. A po lekturze pierwszego zeszyty wydaje mi się, że już wiem, w jakim kierunku pójdą kolejne numery. Nie będzie tam ludzkich problemów superbohatera, lecz typowa sensacja. Jeśli miałbym ochotę czytać takie rzeczy, to na pewno nie sięgałbym po komiks umieszczony w uniwersum "Strażników".

Jedynie, co można pochwalić, to oldschoolowa kreska Andy`ego Kuberta, która idealnie pasuje do tej postaci. Szkoda, że nie pasuje do innowacyjności "Strażników"". Mimo, że fajnie się na to wszystko patrzy, to jednak chciałoby się zobaczyć coś bardziej niekonwencjonalnie i drapieżnego.
 
"Before Watchmen - Minutemen" #2 - Darwyn Cooke

Te słowa już padły, ale powtórzę się – "Minutemen" to jak na razie najlepszy tytuł prequelowskiej serii (razem z Ozymandiaszem). Drugi numer tylko to potwierdza moją opinię. Czuje, że mógłbym zawierzyć wszystkie pieniądze Darwynowi Cooke`owi i w ciemno kupować każdy stworzony przez niego komiks. On nie tylko idealnie imituje kreskę z lat 50-tych, ale wie jak odmalować urok tej epoki. Nie dziwne więc, że ubrana w gustowny trencz Sally Jupiter wygląda jakby była wyrwana z chandlerowskiego kryminału, a od grającego rolę narratora Hollisa bije urok podstarzałego Granta z filmu "Charade". Niesamowicie klimatyczna sprawa.

Można pomyśleć, że to, w co są ubrani bohaterowie komiksów to błahostka. Ale przecież to jest idealna forma zagęszczenia klimatu. Dla mnie takie szczegóły mówią o tym, jak bardzo swojej pracy poświęca się autor. Cooke w swoją robotę wkłada wiele serca. Może się to wydawać zabawne, ale podczas lektury pierwszego "Comediana" w pewnej scenie w barze bardzo przykuł moją uwagę jego strój. Jak wiemy ubranie jest w pewnym stopniu formą komunikatu mówiącego o tym, jacy jesteśmy. Widok Eddiego Blake w krawacie w czasach największego kulturalnego buntu XX wieku kompletnie mi nie pasował. To nie jest wizerunek Blake`a, jakiego znam. To albo niedbalstwo albo lenistwo autora.

Czyżby Komediant wyszedł właśnie z jakiegoś biura? Wybaczcie, ale Don Draper to nie jest. Oczywiście, jak już mówiłem to tylko szczegóły, ale w przypadku "Minutemen" to one sprawiają, że ten komiks tak dobrze się czyta. Jeśli dodać do tego podawany z wyczuciem humor, intrygę i plejadę świetnie napisanych postaci to otrzymamy coś, co szkoda przeoczyć. Szczególnie, że Cooke wie, jak opowiedzieć tę historię i wykorzystać potencjał każdego z członków Minutemenów. Wypatruje z niecierpliwością następnego numeru!

Brak komentarzy: