Trudno napisać coś nowego o „Grze o Tron”. Cykl kultowych powieści George`a R.R. Martina doczekawszy się swojej małoekranowej wersji stał się jednym z największych przebojów telewizyjnych ostatnich lat i znalazł się na ustach wszystkich. Sukces produkcji HBO sprawił, że „Pieśń lodu i ognia” z getta miłośników fantastyki przebiła się do popkulturowego mainstreamu. Martin korzystając z koniunktury przekuwa swoje opus magnum na zarabiającą tysiące dolarów franszyzą. Gry komputerowe, figurki, gadżety i inne wytworu działów merchandisingu zarabiają dla niego tysiące zielonych. Przyszedł czas i na komiks.
Prawa do komiksowej adaptacji kupiło Dynamite Entertainment. Trochę mnie zdziwiło, że „Gra o Tron” znalazła się w rękach tak niewielkiej oficyny, a nie w Marvelu, który słynie ze znakomitych, docenianych przez krytykę i czytelników adaptacji literatury. Seria oparta na motywach sagi Martina zadebiutowała we wrześniu zeszłego roku, a pierwszy trejd ukazał się 27 marca 2012. Polski wydawca Amber, dla którego „Gra o Tron” stanowi comeback na rynek komiksowy, bardzo szybko, bo już w kwietniu, opublikował pierwsze wydanie zbiorcze u nas. Za Oceanem seria spotkała się z mieszanym przyjęciem wśród krytyków i gdyby nie to, że była adaptacją Martina, przeszłaby bez echa.
Scenarzysta Daniel Abraham podołał zadaniu przysposobienia pozbawionego literackich fajerwerków, ale jednak specyficznego języka prozy Martina na potrzeby opowieści obrazkowej. W jego narracji brakuje mi jednak dramaturgii i odpowiedniej ekspozycji poszczególnych wątków i postaci. Wydaje mi się, że to właśnie w medium komiksowym najmocniej można podkreślić choćby subiektywność narracji, zarówno pod względem tekstowym, jak i wizualnym. Abraham nie pokusił się w swojej wersji „Gry o Tron” o zagrania możliwościami drzemiącymi w komiksie. Wybrał bezpieczne wyjście, po raz kolejny opowiadając historię znaną z kultowych książek i popularnego serialu. Szkoda, ale trudno mu się dziwić. Dla nominowanego do nagród Hugo, Nebuli i Locusa powieściopisarza jest to debiut na niwie komiksowej.
Niewiele, lub zgoła nic dobrego nie da się powiedzieć o oprawie graficznej, bo Tommy Patterson nie zasługuje nawet na miano solidnego wyrobnika. Jego prace dla mniejszych wydawnictw, takich jak Boom!, Dynamite czy Zenescope (dla których rysuje spin-offy do niesławnych krypto-pornoli z serii „Grimm Fairy Tales”) jakoś nie pozwoliły mu się przebić do pierwszej ligi i trudno się dziwić. Niedopracowana, zdradzającego mangowe wpływy kreska nie jest ani miła dla oka, ani oryginalna, ani jakakolwiek inna. Razi kulejącą kompozycją, anatomicznymi babolami i całym tym zestawem tanich chwytów pozwalających na podołanie morderczemu tempu wydawniczemu w Stanach.
Choć Abraham i Patterson chcą być bardziej, niż scenarzyści i producenci wersji HBO, wierni pierwowzorowi, w komiksowej „Grze o Tron” wyłazi na wierzch cała ta konwencjonalność i schemat sztafażu opowieści fantasy. Obnażone zostają wszystkie słabości, wszystkie niedostatki, które tak skutecznie maskował sam Martin, a potem (przynajmniej do pewnego momentu) twórcy serialu. Co więcej – wersja komiksowa nie oferuje nic w zamian. Ani rozegranej w ciekawy sposób fabuły, ani zapierających dech w piersi efektów wizualnych, ani nic, co by w jakikolwiek usprawiedliwiało sięgnięcie po serię.
Prawa do komiksowej adaptacji kupiło Dynamite Entertainment. Trochę mnie zdziwiło, że „Gra o Tron” znalazła się w rękach tak niewielkiej oficyny, a nie w Marvelu, który słynie ze znakomitych, docenianych przez krytykę i czytelników adaptacji literatury. Seria oparta na motywach sagi Martina zadebiutowała we wrześniu zeszłego roku, a pierwszy trejd ukazał się 27 marca 2012. Polski wydawca Amber, dla którego „Gra o Tron” stanowi comeback na rynek komiksowy, bardzo szybko, bo już w kwietniu, opublikował pierwsze wydanie zbiorcze u nas. Za Oceanem seria spotkała się z mieszanym przyjęciem wśród krytyków i gdyby nie to, że była adaptacją Martina, przeszłaby bez echa.
Scenarzysta Daniel Abraham podołał zadaniu przysposobienia pozbawionego literackich fajerwerków, ale jednak specyficznego języka prozy Martina na potrzeby opowieści obrazkowej. W jego narracji brakuje mi jednak dramaturgii i odpowiedniej ekspozycji poszczególnych wątków i postaci. Wydaje mi się, że to właśnie w medium komiksowym najmocniej można podkreślić choćby subiektywność narracji, zarówno pod względem tekstowym, jak i wizualnym. Abraham nie pokusił się w swojej wersji „Gry o Tron” o zagrania możliwościami drzemiącymi w komiksie. Wybrał bezpieczne wyjście, po raz kolejny opowiadając historię znaną z kultowych książek i popularnego serialu. Szkoda, ale trudno mu się dziwić. Dla nominowanego do nagród Hugo, Nebuli i Locusa powieściopisarza jest to debiut na niwie komiksowej.
Niewiele, lub zgoła nic dobrego nie da się powiedzieć o oprawie graficznej, bo Tommy Patterson nie zasługuje nawet na miano solidnego wyrobnika. Jego prace dla mniejszych wydawnictw, takich jak Boom!, Dynamite czy Zenescope (dla których rysuje spin-offy do niesławnych krypto-pornoli z serii „Grimm Fairy Tales”) jakoś nie pozwoliły mu się przebić do pierwszej ligi i trudno się dziwić. Niedopracowana, zdradzającego mangowe wpływy kreska nie jest ani miła dla oka, ani oryginalna, ani jakakolwiek inna. Razi kulejącą kompozycją, anatomicznymi babolami i całym tym zestawem tanich chwytów pozwalających na podołanie morderczemu tempu wydawniczemu w Stanach.
Choć Abraham i Patterson chcą być bardziej, niż scenarzyści i producenci wersji HBO, wierni pierwowzorowi, w komiksowej „Grze o Tron” wyłazi na wierzch cała ta konwencjonalność i schemat sztafażu opowieści fantasy. Obnażone zostają wszystkie słabości, wszystkie niedostatki, które tak skutecznie maskował sam Martin, a potem (przynajmniej do pewnego momentu) twórcy serialu. Co więcej – wersja komiksowa nie oferuje nic w zamian. Ani rozegranej w ciekawy sposób fabuły, ani zapierających dech w piersi efektów wizualnych, ani nic, co by w jakikolwiek usprawiedliwiało sięgnięcie po serię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz