Maciej Pałka jest niedoszłym prawnikiem, który zamiast pracować w kancelarii, rysuje komiksy. I robi to już od dziesięciu lat, pamiętając czasy kserowanych zinów z epoki kleju i nożyczek. Mieszkający w Lublinie twórca opowiada o trudnych kolejach wydawniczych "Laleczek", pracy nad "Scenami z życia murarza" i niezrealizowanych, homoerotycznych fantazjach z Bartoszem Sztyborem...
Czy Maciej Pałka umie rysować?Rozumiem intencję tego pytania ale obawiam się, że część czytelników może nie zrozumieć odpowiedzi w podobnym tonie. Odpowiem więc całkowicie poważnie. Gdy kilka lat temu w wywiadzie dla Below Radars zapytałeś mnie (sprawdziłem w archiwum), jak widzę swój rozwój jako rysownika, odpowiedziałem, że obecnie mam zamiar skoncentrować się na podstawach, nie wykluczając eksperymentów z techniką (formą) swoich prac. Myślę, że plan realizuję z pozytywnym skutkiem. Między innymi nauczyłem się pocisnąć rasowe plecy konia. Spokojnie dałbym teraz radę narysować album w "realistycznym" stylu. Gdyby tylko mi się chciało albo ktoś sypnąłby grosiwem. Chociaż wolałbym gdyby ktoś sypnął dudiszonami za narysowanie jakiegoś "MakKiwera".
W tym samym wywiadzie wspominałeś o zmanierowaniu kreski i umiejętnym maskowaniu swoich słabszych stron. Myślę, że w niektórych fragmentach "Laleczek" to jeszcze widać...No jasne. Zwłaszcza, że Laleczki zacząłem rysować bodajże w 2001 roku.
Skąd w Twoim życiu wziął się komiks i kiedy postanowiłeś zostać rysownikiem historyjek obrazkowych?Rysuję od zawsze. Co ciekawe, zawsze były to komiksy. Od początku, obok samego rysowania obrazków, była też narracja. Pierwsze albumy (sic!) rysowałem, jak jeszcze nie umiałem czytać i pisać. Skoro płynnie czytać nauczyłem się w wieku 5 lat to z dużą dozą pewności mogę stwierdzić, że komiksy ciskam od połowy lat '80-tych ubiegłego wieku. Od tamtej pory chciałem być rysownikiem komiksów. Albo piratem lub kosmonautą. Nigdy w to marzenie nie zwątpiłem.
Odpuściłeś sobie studiowanie na ASP, które dla wielu rodzimych twórców było początkiem przygody z komiksem. Jak akademickie wykształcenie plastyczne ma się do komiksowania? Czy potencjalnym twórcom takie przygotowanie może być przydatne, czy wręcz przeciwnie?Ciężko mi się odnieść do tego pytania. Z jednej strony, gdy widzę jak często wyważam otwarte drzwi tylko dlatego, że mam braki warsztatowe to bardzo zazdroszczę swoim kolegom i koleżankom z różnych ASP. Z drugiej strony, skończenie danego kierunku studiów niczego nie determinuje. Może gdybym skończył ASP to odechciałoby mi się rysować? Albo żałowałbym, że nie studiowałem na przykład prawa? Nie wykluczam, że kiedyś dla zabawy doedukuję się akademicko w artystycznym kierunku.
Ostatnio rozmawialiśmy o wykształceniu plastycznym z Rafałem Szłapą. Pomimo, że on studiował na ASP to z nauką języka komiksu mamy podobne doświadczenia. Do wszystkiego musieliśmy i tak dochodzić samodzielnie. To przykre ale pomiędzy pokoleniem twórców komiksowych ery "Świata Młodych", a powiedzmy, pokoleniem komiksiarzy urodzonych w latach '80-tych nie ma ciągłości w relacji mistrz-uczeń. Więcej uczniów dochowali się Trust, Śledziu czy Tomek Leśniak, niż Christa lub Papcio Chmiel. Dziecięce inspiracje to jednak nie to samo co przynajmniej kilka dobrych porad. Doszło do tego, że dwudziestokilkuletni kolesie mający za sobą wiele lat nauki rysowania odkrywają nowe fajne myki czytając "How to Draw Comics the Marvel Way" Stana Lee i Johna Buscemy. To powinno być abecadło a nie wiedza tajemna.
Mógłbyś zdradzić nieco ze swojego komiksowego warsztatu? Jak pracujesz nad komiksem? Jakich narzędzi używasz? Rysujesz po nocach, czy nad ranem?Od kilku lat z reguły ilustruję cudze scenariusze, więc na początku czytam i zastanawiam się czy warto brać się za konkretny projekt. To bardzo ważny etap. Na przykład Andrzej Janicki twierdzi, że u niego na tym etapie kończy się praca nad większością komiksów. Mi niestety trafiają się albo lepsze scenariusze niż Andrzejowi, albo jestem mniej wybredny. W każdym razie od czasu, gdy "skończyłem z szorciakami" i skoncentrowałem się na albumach wzrosła rola wyboru dobrego scenariusza do realizacji.
Gdy już dopiszę scenariusz do listy projektów oczekujących (obecnie jest ich sześć – "Laleczki" i "Sceny z życia murarza" na finiszu), to zabieram się za storyboardy. Metodą Rosińskiego – każda strona po kolei. Ogólny layout planszy gdzieś na marginesie scenariusza, później szkic formatu max A5. Rozmieszczenie dymków, układ paneli i kompozycja. Następnie odkładam taki komiks do szuflady i zabieram się za coś innego. Po pewnym czasie wracam i przeprowadzam weryfikację. W międzyczasie sporo czytam, myślę i szukam odpowiednich referek. Im dłużej siedzę w komiksowej branży, tym większą wagę przykładam do solidnej rozkminki. Gdy projekt mam wystarczająco przekombinowany w głowie, to zabieram się za rysowanie. Wygląda to z grubsza tak, że wbijam się w ramy wydumanego gorsetu, który staram się zapełnić mięchem o maksymalnie największej zawartości spontanu. Rysuję szybko i bez poprawek.
Używam różnych narzędzi. Najchętniej babrałbym się w tuszu i farbach, ale przeskoczyłem na tablet. W domu nie mam miejsca na rozwalenie się z artystycznym kramem. Dobija mnie konieczność sprzątania stołu po każdej sesji z inkowaniem. Jestem coraz większym leniem w tym zakresie więc dopóki nie dorobię się pracowni, będę brnął w digital. Szkice robię ołówkiem z kartką na kolanie, ewentualnie leżę na podłodze. Czasami podejdzie Mikołaj i dostawi tu i ówdzie kilka kresek.
Przejdźmy do „Laleczek”. Opowiedz coś o genezie tego komiksu. Maciej Pałka znany jest raczej z prac utrzymanych w estetyce undergroundowej, mocno zakręconych, często eksperymentują, a jak widać zaczynał od rzeczy bardziej mainstreamowych…Przed "Laleczkami" była jeszcze "Pożoga/Scheda". Rzecz inspirowana mangowymi napierdalankami, x-menami, doom trooperem i "Trylogią" Sienkiewicza. To był mój debiut w zinie "Katastrofa" wydawanym przez Mariusza Zawadzkiego. Mariusz miał wtedy swoje pierwsze wydawnictwo Czacha Komiks i planował publikację albumów. "Pożoga" miała jakieś 200 stron i miała wyjść w postaci trzech albumów. Później zainspirowany Frankiem Millerem i jego "DKR2" oraz nieudanym, crossgenowym atakiem Egmontu postanowiłem przearanżować komiks na modłę zeszytówek. Zmieniłem nazwę, przerysowałem i wydałem sobie w ten sposób na xero trzy numery "Schedy" (z planowanych wielu). To był stuprocentowy akcyjniak. Wtedy jednak poznałem Dominika Szcześniaka, który sprzedał mi kopa posyłającego w otchłań undergroundu.
W czasie gdy pracowałem nad wielowątkową "Schedą", wpadł mi do głowy pomysł na one-shota. Postapokaliptyczny splatterpunk inspirowany "Falloutem", "Pielgrzymem", "Tank Girl" i rysunkowo "Diefenbachem". Jednym słowem – "Laleczki". Rysowałem ten komiks bardzo długo i wysyłałem do różnych wydawnictw bo oczywiście uważałem że moje dzieło to pełna profeska. Mandragora i KG chyba podziękowały albo olały (nie jestem pewien czy uraczyłem "Laleczkami" Egmont, ale chyba miałem w sobie jakieś nikłe pokłady autokrytyki), Witek Tkaczyk odpisał jakieś miłe słowo. Razem z fanbojskim listem wysłałem też swój album do "Produktu". Gdy po kilku miesiącach nie dostałem odpowiedzi, zapytałem mailowo Śledzia czy czytał. Śledziu odpisał, że skrytkę pocztową obsługuje Andrzej Janicki i jak tylko się spotkają, to ten przekaże mu korespondencję. Później już głupio było mi się przypominać, uznałem że komiks się nie spodobał. Przy okazji ich o to zapytam (chyba że odpiszą w komciach...).
Wydaniem "Laleczek" wyraził zainteresowanie Andrzej Baron. Miały się ukazać nakładem Studia Domino, które dysponowało jednak ograniczonymi siłami i trzeba było poczekać. Po roku czekania z rosnącą paniką zauważyłem, że materiał strasznie mi się starzeje, więc postanowiłem go opublikować samodzielnie. Zrobiłem zina, puściłem go w świat i uznałem sprawę za zamkniętą.
Na czym polegała rekonstrukcja "Laleczek" i przysposobienie ich do drugiego wydania? Czy momentami nie chciałeś tego wszystkiego rzucić w cholerę albo narysować wszystko do nowa? Ile w sumie czasu i pracy włożyłeś w ten projekt?"Laleczki" i dwie nowelki do scenariusza Daniela Gizickiego i Irka Mazurka wysłałem do Bartka Sztybora z prośbą: "zrób z tym coś". Na początku miała to być dodatkowa nowelka, ale później wymyśliliśmy, aby Bartek dopisał klamrę. W efekcie powstał nowy wątek łączący całą historię i jednocześnie zmieniający wymowę całego komiksu. Moim zdaniem Sztybor wywiązał się ze swojego zadania tradycyjnie po mistrzowsku. Dorysowałem 20 stron, wszystkie materiały ujednoliciłem graficznie. Poprawiłem ramki, dymki, liternictwo, gdzieniegdzie dodałem rastry. Nie ingerowałem w rysunki, bo to było pozbawione sensu. Kusiło mnie aby poprawiać, ale wtedy musiałbym przerysować cały komiks. Na ponowne wchodzenie do tej samej rzeki, nie mogłem sobie pozwolić.
Zresztą, właśnie przeglądam po raz kolejny nowe "Laleczki" i przypomniałem sobie, że pierwsze wydanie również składało się z materiału bardzo zróżnicowanego (nierównego?). Epilog pierwszej wersji był pierwotnie nowelką, którą zrobiłem za namową Sławka Kuśmickiego i miałem wysłać do "KKK". Wydaje mi się, że zanim ją skończyłem, to "KKK" padło. Sporo dziwnych przygód przeszedł ten komiks...
Byłem nieco zdziwiony, kiedy dowiedziałem się, że nowy album Pałki ukaże się w Wydawnictwie Roberta Zaręby. "Strefa Komiksu" promuje specyficzny komiks środka, przynajmniej z założenia przeznaczony dla szerokiego grona czytelników. Gryzie mi się to nieco z Twoimi deklaracjami, że robisz komiks nie dla wszystkich… "Laleczki" pasują do profilu "Strefy Komiksu". Gdy Robert Zaręba wydawał antologie apokaliptyczne pomyślałem, że "Laleczki" by tam świetnie pasowały. Z tym, że nie miałem zamiaru wznawiać tego tytułu. Gdy Timof proponował reedycję, zdecydowanie odmówiłem. Po jakimś czasie Robert powiedział, że chętnie wydałby "Laleczki" i zacząłem się zastanawiać. Skoro dwóch wydawców chce włożyć w tego starocia swoją kasę, coś więc chyba musi tam być, co sam już przestałem zauważać.
Późniejsza decyzja była prosta – Robert Zaręba jest znany z wydawania pulpowej fantastyki. Gdzież więc miałyby trafić Laleczki jak nie do "Strefy Komiksu"? Postawiłem tylko warunek zmiany formatu z tradycyjnego dla "Strefy" A4 na zeszytowy i gazetowego papieru w środku. Jak pulpa to na całego! Do tej pory, gdy ktoś narzekał na mój komiks wydany na timofowej kredzie (pozdrawiam Zosię), nie mógł nawet ostentacyjnie podetrzeć nim sobie dupy z uwagi na ryzyko zadraśnięcia kantem kartki anusa. Teraz można lekturę zabrać do kibelka i w przypływie frustracji użyć zgodnie z groźbą. Jak widzisz, zadbałem o wszystkich czytelników.
Komiksy oczywiście robię nie dla wszystkich. Więcej - robię je głównie dla siebie. Podobnie, "Strefa Komiksu" to w większości nie komiks środka, a komiks dla fanów oldskulowej fantastycznej pulpy. Taki niuans, ale nie widzę aby deklaracje gryzły się z realizacją.
"Sceny z życia murarza" to druga z emefkowych premier, w której maczałeś palce. Czy można zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie Twoje zaangażowanie, komiks nigdy nie ujrzałby światła dziennego? Nie ma żadnego ryzyka w tym stwierdzeniu. Jestem głęboko przekonany, że masz rację.
Zastanawiam się, jaką rolę odgrywałeś pracując nad tym komiksem, bo wygląda na to, że byłeś redaktorem, poganiaczem, co bardziej leniwych rysowników, konsultantem scenariusza oraz specjalistą od promocji…W skrócie – byłem koordynatorem i redaktorem tego projektu. Wspaniałe, ale wyczerpujące doświadczenie. Jestem bardzo zadowolony z efektu, ale cieszę się, że to już koniec. Miałem ten komiks na głowie od 2004 roku. Na pewno nie podejmę się ponownie takiej misji w ramach wolontariatu. Z odpowiednim budżetem mogę zorganizować równie dobrą antologię bez większego wysiłku. Mam już tak, że mocno angażuję się w swoje projekty i nie chcę tracić swojego i czyjegoś czasu. Staram się kończyć to, co zacząłem i nie daję obietnic bez pokrycia. Ale wyznaję też zasadę, że trzeba się szanować, więc na pewno nie będę sobie wypruwał flaków. Co do "Scen z życia murarza", to zrobiliśmy naprawdę kawał dobrej roboty i nie pozwolę, aby ten komiks przemknął przez komiksowo niczym meteor. Mamy jeszcze kilka planów, ale nie chcę zapeszać.
To znaczy...Obiecuję, że dowiesz się pierwszy.
Uważam "Szminkę" za jeden z najciekawszych polskich komiksów i zawsze traktowałem ją, jako zamkniętą całość. Trudno jest mi sobie wyobrazić sobie ją jako część trylogii, która ma się jeszcze komponować ze "Scenami"..."Sceny" są spin-offem, a nie częścią trylogii. A może prequelem – a tym samym częścią tetralogii? Nie wiem, bo nie czytałem scenariuszy pozostałych części. Ze "Szminką" "Sceny" komponują się bardzo ładnie. Nie tylko fabularnie, ale też pod względem formy wydania. Specjalnie zadbałem o to, aby Sceny wyglądały edytorsko tak samo jak "Szminka". Ogólnie to bardzo dobry komiks, świetnie napisany i zrealizowany. Jestem z niego dumny!
Intensywnie penetrujesz swoje szuflady ("Laleczki" i "Degrengoland") i kończysz zaczęte projekty ("Sceny z życia murarza", "Najwydestyluchniejszy"). Czy w najbliższym czasie możemy spodziewać się czegoś całkowicie nowego Twojego autorstwa? Czy "Przygody gnoma Jorgu", albo wspomniana "Scheda" czekają na odświeżenie i wydanie w oficjalnym obiegu?Wymieniłeś dużo tytułów, ale jednak nie wszystkie. No i to nie jest tak, że opróżniam wszystkie szuflady jak leci, a raczej wracam do starych projektów. "Laleczki" zostały zremasterowane i de facto są nowym komiksem. "Degrengoland" rysujemy (z Pawłem Wojciechowiczem) od nowa i wkrótce ruszamy z webkomiksem. "Sceny z życia murarza" i "Laleczki" udało się sfinalizować. "Najwydestyluchniejszy" będzie nadal pojawiał się w "Kolektywie", ale album odłożyliśmy na bliżej nieokreśloną przyszłość.
W bliższych planach mam trzy premierowe komiksy. O wszystkich będę informował na bieżąco na swoim blogu (właściwie już to robię) tak samo jak to robiłem z "Laleczkami", "Scenami" i "Degrengolandem". Na razie nie podam więcej szczegółów. Data wydania czegokolwiek to najwcześniej przyszłe MFK, ale dziś nie wiem czy chce mi się spinać już na przyszły rok.
"Przygody Gnoma Jorgu" – przypomnę ten komiks, ale nie planuję wznowienia. Będzie wspominkowy artykuł na blogu i jeden fragment. To był fajny autobiograficzny komiks. Mam do niego sentyment, ale nie będę katował czytelników odgrzewaniem kotleta. Tym bardziej, że w przypadku Gnoma Jorgu nie mam pomysłu, jak go zremasterować.
Do remake'u "Schedy" zabieraliśmy się kiedyś z Bartkiem Sztyborem. Mieliśmy zrobić z niej webkomiks. Chciałem zrobić formalnie coś podobnego, co wyszło nam później z "Laleczkami", ale bardziej radykalnie. Nowe wątki, przepisane dialogi i formuła hardkorowego westernu gejowskiego (większość bohaterów to umięśnieni spoceni faceci). Coś w stylu: Skrzetuski spotyka Toma z Finlandii. Totalnie na serio, nie w stylu beki Ojca Rene. Myślę, że komiks zrobiłby furorę ale jednak niech ten projekt pozostanie w strefie niezrealizowanej homoseksualnej fantazji – Sztybiego i mojej.
Mam też kilka szorciaków, które chętnie chciałbym wydać, ale na pewno nie w autorskiej antologii.
Współpracowałeś z wieloma liczącymi się na polskim rynku scenarzystami – między innymi z Jerzym Szyłakiem, Danielem Gizickim, Dominikiem Szcześniakiem czy Bartoszem Sztyborem. Jaka jest specyfika rysowania dla każdego z nich?Współpracowałem też z Irkiem Mazurkiem, Bartoszem Kurcem, Rafałem Kołsutem, Hubertem Ronkiem, Karolem Konwerskim czy z powracającym w ładnym stylu na komiksową arenę Łukaszem Bogaczem. Czyli zarówno z twórcami doświadczonymi, jak też początkującymi. Najczęściej jednak z początkującymi zdobywającymi kolejne skile pisarskie podczas gdy, ja robiłem postępy w dziedzinie rysunku. Każdy scenarzysta ma swoje przyzwyczajenia i styl, które również ewoluują. Mam swoich ulubionych scenarzystów, z którymi chciałbym jeszcze kiedyś współpracować, ale szukam również tekstów wśród autorów spoza wymienionego grona. Oprócz tego robię przymiarki do całkowicie autorskich komiksów. Dobry odbiór "Piwa i knedliczków", które narysowałem na potrzeby antologii "W sąsiednich kadrach" spowodował, że realna stała się sytuacja gdy znowu sam zacznę pisać sobie scenariusze. Nad jedną pełnometrażową historią pracujemy wspólnie z żoną, której też już zdarzało się dla mnie pisać. Mam też od kilku lat na warsztacie świetny scenariusz pewnego znanego pisarza. Profesjonalna robota i budzący respekt background.
Mam spore doświadczenie w ilustrowaniu cudzych scenariuszy, ale coraz większą ochotę na całkowitą samodzielność. Na razie udało mi się ją dwukrotnie osiągnąć ale nie w komiksach a w serii gier "Morbid", które robię dla Pasteli.
Właśnie. Oprócz tego, że zajmujesz się rysowaniem, zaangażowałeś się robienie gier w Pastel Games. Czym różni się praca nad komiksem, a praca nad grą? Czym w Pastelach się zajmujesz?W Pastelach od 2007 roku rysuję gry. Z Karolem Konwerskim wymyśliliśmy serię "The Fog Fall". Trzeci epizod ukazał się w sierpniu. Teraz czekam na premierę drugiej części gry "Morbid", do której napisałem scenariusz, wykonałem grafikę, a nawet z rozpędu nagrałem soundtrack. Techniczną magię odstawia Mateusz Skutnik. Praca nad grami to głównie tła i elementy do animacji. Nakłady pracy są porównywalne do dłubania nad jednym albumem. Praca jest niezwykle satysfakcjonująca. Nieporównywalny do komiksowego jest też odbiór.
Wnikliwie obserwujesz polski rynek komiksowy, szczególnie wiele uwagi poświęcając scenie zinowej, undegroundowej. Jak szeroko pojmowany drugi obieg wygląda teraz, a jak wyglądał dawniej? Dzieje się tam coś ciekawego?Ideowo dzieje się mniej więcej to samo od jakiś 10 lat. Ziny służą za wprawkę, możliwość zaistnienia "na papierze”. Nie ma w tym głębszej myśli – kontestacji. Underground to u nas w zasadzie forma, a nie treść. Ziny profesjonalizują się, są ładniej wydawane i lepiej redagowane. Ewoluują w magazyny, jak "Ziniol", "Karton" (rozumiany tutaj jako ewolucja z "Jeju") czy "Kolektyw". Pojawiają się też xerówki. W ubiegłym roku świetną robotę robił Ojciec Rene, ale już się opatrzył. Rok 2010 należy do Pszrena i jego ekipy (Jarek Kozłowski, Kuba Grochola, Otusiunio), którzy regularnie puszczają kolejne albumiki. Zinów ogólnie wychodzi sporo. Powoli przestaję to ogarniać, więc na potrzeby przeglądu publikowanego w "Ziniolu" zaczął wspierać mnie Łukasz Chmielewski. Niewątpliwie nadal warto małą prasę śledzić. W polskim komiksie dzieje się sporo dobrego.