Dosłownie za kilkadziesiąt godzin swoją oficjalną premierę na łódzkim Międzynarodowym Festiwalu Komiksu (i Gier) będzie miał "Bler". O licznych perypetiach, jakie przytrafiły się temu komiksowi, zanim udało mu się ujrzeć światło dzienne, a także o Jerzym Skarżyńskim i niedoszłej terapii elektrowstrząsowej, opowiada Rafał Szłapa.
(uwaga - po kliknięciu w każdą z załączonych do wywiadu grafik, będziecie mogli zobaczyć jej pełną wersję!)
Nie będę zbytnio oryginalny, jak zapytam o początek Twojej przygody z komiksem. Jak to wszystko się zaczęło?
Hmm... sam nie wiem. Pewnie od starszego brata, który jeszcze wtedy trochę rysował i tej księgi "Tytusa", w której wskakują do ekranu. Po domu pałętały się tez jakieś poszarpane egzemplarze "Relaxu". O ile się nie mylę, starałem się je uzupełniać i "poprawiać" przy użyciu wszystkich dostępnych narzędzi. Prawdopodobnie już wtedy ujawniły się moje komiksowe aspiracje. Oprócz tego chciałem pisać bajki. Byłem pod dużym wrażeniem "Baśni" Andersena z ilustracjami Szancera. Pamiętam, że w zerówce zamiast wyrazić zainteresowanie pracą w straży czy policji na pytanie "Kim chcesz zostać?" powiedziałem, że chcę być pisarzem. Tego typu deklaracja w mojej rodzinnej wsi nie przysparzała popularności. Na szczęście z powodu choroby tak niewiele uczęszczałem do zerówki, że większość innych sześciolatków prawie mnie nie kojarzyła...
W pierwszych "komiksach" mojego autorstwa chmurki wpisywał mi ojciec. Sęk w tym, że nie zawsze trzymał się dyktowanego tekstu i czasem zamiast kwiecistych dialogów robił tam jakieś zygzaki. Miał z tego masę zabawy, pewnie nawet nie wiedział , że bierze udział w wyborze mojej drogi życiowej... Generalnie miałem wsparcie, choć nikt nie czaił, co ja w ogóle robię. Wszyscy się dziwili, chwalili za postępy, których nie rozumieli.
Pamiętam jeszcze, że kiedy zniecierpliwiony i rozczarowany ówczesną dystrybucją komiksów, sam zacząłem rysować kontynuację "Ludzi i potworów" Polcha, rodzice zaczęli się o mnie poważnie martwić. Myśleli, że jest ze mną coś nie tak. Cóż, też martwiłbym się o dziecko, które dokładnie przerysowuje zdjęcie Ericha Daenikina w towarzystwie przerośniętego robala. Dobrze, że nie skończyło się wysłaniem na elektrowstrząsy.
Na komiksowym rynku jesteś obecny od bardzo dawna. Masz na swoim koncie zina, liczne szorty publikowane w "Arenie Komiks", "AQQ", "Czerwonym Karle", występ w "Piekielnych Wizjach" i jeden pełnometrażowy album "Pozdrowienia z Intersfery". To dużo czy mało?
Mało. Nie wymieniłeś jeszcze pierwszej egmontowskiej Antologii, dwóch olimpijczyków i Papieża, do których też się przyznaję. Do tego dochodzą jeszcze komiksy rysowane dla "Bluszcza" - "Fabiola" i "Pocztówki z życia Ewy" (łącznie 52 plansze), paski rysowane dla "Echa Miasta" i inne drobiazgi okolicznościowe.
Ale i tak mało. Mam strasznie słabą organizacje czasu i choć często wydaje mi się, ze wykorzystuje go do maksimum, nie jestem w stanie z niczym zdążyć. Chciałbym robić więcej komiksów, ale ostatnio doszedłem do wniosku, że będę robił tylko te, które mnie cieszą, nawet jeśli nie zbiję na tym kokosów. Pewnie dlatego nie znalazłem się jako autor przy kolejnym wielkim fresku historycznym, ani nie zrobiłem netowej historyjki o cheerleaderkach i ich niekończących się problemach z podpaskami.
Robienie komiksu na siłę, a miewałem i takie epizody, zabija we mnie całą radość tworzenia, i co gorsza, widać to potem na moich rysunkach.
Przejdźmy do "Blera", który ma mieć swoją premierę na łódzkim Międzynarodowym Festiwalu Komiksu. Czy jest to Twój w pełni autorski projekt, czy też ktoś pomagał Ci w pracy nad scenariuszem?
Projekt jest w pełni autorski – ze wszystkimi słabościami i zaletami tego typu przedsięwzięć. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie słucham niektórych podszeptów dochodzących zewsząd. Czasem dam coś komuś przeczytać, żeby pomógł mi poprawić dialogi. Tyle pomocy cudzej. Cała reszta pochodzi z mojej głowy, nie wiadomo tylko czy cieszyć się, czy martwić...
Spróbujmy zrekonstruować wydawnicze losy "Blera". Komiks zadebiutował na łamach magazynu "Arena Komiks", później miał zostać odświeżony graficznie i wydany w formie trzech, 32-stronnicowych zeszytów przez Kulturę Gniewu. Dlaczego wtedy i w takiej formie nie ujrzał światła dziennego?
Całkiem pierwotnie miał ukazać się jeden album z historiami z "Areny", uzupełnionymi o logiczny początek i zakończenie. Kiedy około 2005 roku zainteresowała się tym Kultura Gniewu, pomysł zdążył się rozwinąć i ewoluować, albo jak kto woli - zmutować. Wtedy, gdybym miał cokolwiek skończonego, komiks nie musiałby czekać pięciu lat, aby ujrzeć światło dzienne. Niestety, stało się inaczej. Chciałem zrobić "Blera" w technice malarskiej, bardzo efektownie wyglądającej, lecz pochłaniające mnóstwo czasu i pracy. Gdyby nie ponowna zmiana konwencji, z powrotem na bardziej klasyczny, komiksowy rysunek, pewnie "Bler" nadal byłby "legendą”, o której nikt już nie pamięta.
Aktualnie "Bler" ma wciąż status trylogii, ale składającej się z trzech, 48-stronnicowych albumów. Pierwszy jest praktycznie gotowy, dwa kolejne zaplanowałeś na 2011 i 2012 rok. Jak to się stało, że projekt utył o niemal jedną trzecią? Jak na historię wpłynęła zmiana formatu?
Od samego początku planowałem, że ten komiks będzie miał format A4. Może dlatego, że nigdy nie miał to być typowy komiks superbohaterski, ale komiks o superbohaterze. To duża różnica, wbrew pozorom. Poza tym widziałem kiedyś francuskie wydanie "Watchmenów" w takim formacie i muszę powiedzieć, że zrobili na mnie ogromne wrażenie, dużo większe niż ich zeszytowy odpowiednik. Niestety, KG nie podzielała mojego entuzjazmu i potrzebne było wypracowanie kompromisu. Zaproponowałem album, tym bardziej, że ta forma pozwala na nieco wolniejszy cykl produkcyjny. Niestety to pociągnęło za sobą kolejny szmat czasu na przeredagowanie i uzupełnienie treści. Z dołożeniem materiału nie było żadnego problemu, bo pomysłów jest więcej niż te trzy albumy mogą pomieścić.
Czyli po 2012 roku możemy spodziewać się dalszych perypetii "Blera"?
Jeśli już to antologii krótszych rzeczy, dla których, z różnych przyczyn nie będzie miejsca w albumach. Nie chce ciągnąć "Blera" w nieskończoność. Traktuje go jako zamkniętą opowieść, więc po trzecim albumie już tylko ewentualnie uzupełnienie i basta.
W sumie można doliczyć się trzech wersji – tej z "Areny", tej zeszytowej i obecnej, nazwijmy ją albumowej. Jak komiks przez te lata się zmieniał? W jaki kierunku przebiegała jego ewolucja?
Cóż, od czasów "Areny" zarzuciłem pisanie na kolanie i korzystam z przeróżnych blatów, z reguły należących do biurek i stołów. Jest dużo wygodniej. Niejako przy okazji zaniechałem też snucia opowieści osadzonych w anonimowych metropoliach przyszłości i powróciłem na ziemię, a konkretnie do wojewódzkiego miasta Krakowa. Pozwoliłem sobie nawet na cofnięcie akcji o kilka lat wstecz, pod koniec ubiegłego wieku, do momentu spodziewanego końca świata, co ma niebagatelne znaczenie dla fabuły całej tej opowieści, jak również momentu wydania komiksu.
Dlaczego zdecydowałeś się wydać "Blera" własnym sumptem? Żaden z rodzimych wydawców nie był zainteresowany jego publikacją?
To dość skomplikowana sprawa. Prawie wszyscy wiedza, że komiks miał zostać wydany przez Kulturę. Mało tego, byli na tyle zaangażowani w mój projekt, że zrobili profesjonalną redakcję jednej z wcześniejszych wersji scenariusza. Kiedy KG po latach oczekiwania straciła zapał do "Blera", ciężko mi było z ich robotą pójść do innego, działającego na naszym rynku wydawcy. Czułbym się nie fair. Wyszło więc, że albo oni albo... ja lub przynajmniej ktoś z rodziny. Obecnie wiadomo już, że komiks wyda tajemniczy Włoch, Luigi Vercotti - kolejna nadzieja polskiego komiksowego rynku wydawniczego .
Przy okazji naszej poprzedniego wywiadu rozmawialiśmy o kształtowaniu się unikalnego stylu. Czy o "Blerze" można powiedzieć, że został narysowany "w stylu Szłapy"? Próbowałeś z różnymi technikami, eksperymentowałeś z różnymi konwencjami . Czy w przypadku "Blera" to było właśnie "to"?
Tak, to jest to. Inaczej już nic nie narysuję, bo w tej konwencji czuję się dobrze, jest mi do twarzy i chyba nawet to widać. Jak już wspomniałem, próbowałem "Blera" wcześniej namalować, wyszło nawet nieźle, ale tego typu konwencja jest z praktycznego punktu widzenia nie do przyjęcia. Tak można robić jak się tylko z tego żyję i ma masę czasu wyłącznie na to. Najlepsze, czy też najpopularniejsze polskie komiksy to te, w których właściwie zbalansowano efekt w stosunku do nakładu pracy.
Jako rodowity Krakus nie mogę nie spytać o rolę Krakowa w "Blerze". Czy będzie ograniczona jedynie do efektownej dekoracji?
Z początku jest to dekoracja a potem... prawdopodobnie wysadzę go w powietrze, oczywiście tylko na kartach komiksu. Dużo jest Krakowa w tym komiksie, ale bez specjalnego zadęcia. Użycie konkretnego polskiego miasta wzmacnia kontrasty, o których pokazanie chodziło mi w tej historii. Żeby wrzucić obcy kulturowo twór w realistyczne, rodzime otoczenie i zobaczyć, jak będzie sobie radził. Gdybym mieszkał w Warszawie czy Elblągu, pewnie akcja toczyła by się właśnie tam i efekt byłby podobny.
"Bler"… i co dalej? Wygrzebujesz kolejne niedokończone, planowane, odłożone projekty z szuflady ("Hamlet", "Aadred"?) czy bierzesz się za coś zupełnie nowego?
Najpierw spróbuje skończyć "Blera" a potem... sam nie wiem. Może w ogóle przestanę rysować komiksy i zajmę się czymś pożytecznym? Może będzie koniec świata i nie będę musiał już się tym martwić? Na pewno "Hamlet" to dobry trop, a "Aadreda" chętnie zrobiłbym z innym rysownikiem, albo nawet rysowniczką. Czas pokaże. Marzy mi się także zrobienie komiksu biograficznego o Jerzym Wróblewskim. Myślę, że akurat ten autor zasłużył, żeby o nim pamiętać. Jeśli wpadnę na jakiś frapujący temat to kto wie, co jeszcze powstanie, może przygody tablicy Mendelejewa?
Niewiele osób wie, że nawiązałeś współpracę z "Bluszczem", kobiecym magazynem "z ambicjami". Mógłbyś nieco więcej opowiedzieć o robieniu komiksu dla tytułu o wysokim nakładzie, dla tzw. masowego odbiorcy?
Na pewno mogę powiedzieć, jak nie robić komiksu do takiego pisma. A poważniej... redaktorzy "Bluszcza" dawali nam – mnie i scenarzystom – całkowicie wolną rękę. Z początku podchodzili bardzo entuzjastycznie do wszystkiego, co dostawali. Z czasem nasze cele i ambicje nieco się rozjechały, a zaraz potem rozeszły się tez drogi. Z tego co wiem, nie ma teraz już w "Bluszczu" komiksu, za to w jego miejsce jest kolejny, ciekawy felieton.
Z reguły komiksiarzom nie jest łatwo kształcić się w murach Akademii Sztuk Pięknych. Ty miałeś to szczęście, że udało Ci się spotkać Jerzego Skarżyńskiego…
Na Akademii nie jest źle, w dzisiejszych czasach nikt nikogo za komiks nie tępi. Co najwyżej traktują to jako pewien rodzaj egzotyki, takie wydziwianie typu gówno w pudełku. Ale te uczelnie są pełne dużo gorszych dziwactw, i chyba poniekąd również o to w nich chodzi. Brak pomysłu na siebie ma gorszą punktację, niż zajmowanie się komiksem.
O profesorze Skarżyńskim rozmawialiśmy trzy lata temu. To był bardzo miły człowiek. Nie musiał mi pomagać przy obronie pracy dyplomowej, ale pomógł, pomimo tego, że u mnie na wydziale krzywo na takie praktyki patrzyli. Traktował mnie bardzo przyjaźnie i partnersko, nie było żadnej mowy o podkreślaniu osiągnięć z jego strony. Wspólnie przejrzeliśmy wiele komiksów. W pewnym momencie na nasze spotkania przynosiłem, co tylko ciekawego na świecie wyszło – Sienkiewicze, McKeevery czy McKeany. Przeglądaliśmy wspólnie te plansze i zachwycaliśmy się. W takich momentach różnica wieku i doświadczeń zacierała się. To było w nim wspaniałe, że potrafił się, mimo podeszłego wieku, ekscytować dobrymi rzeczami.
Podobne zresztą, pozytywne doświadczenia mają bracia Rabenda z Postu, którzy na okoliczność wydawania "Janosika" załatwiali z nim różne sprawy. Miał bardzo bystry umysł i wiele rzeczy, dotyczących komiksowego języka i opowiadania obrazem można było się od niego dowiedzieć. Fantastyczny gość. Miałem szczęście, że zdążyłem go poznać. Szkoda tylko, że ta znajomość trwała tak niedługo.
Polscy rysownicy coraz śmielej przecierają zachodnie szlaki. Oleksicki, Sambor, Urbaniak, Kowalski żeby wymienić tylko kilku tego typu przypadków. Zagraniczne, a szczególnie amerykańskie wydawnictwa coraz chętniej penetrują rynki europejskie, wyławiając co bardziej utalentowanych. Myślałeś kiedyś, żeby spróbować swoich sił w Stanach albo we Francji?
Myślałem, jak chyba każdy. Prędzej w Stanach niż we Francji, bo jestem przekonany, że nie dałbym rady podporządkować się frankofońskim wymaganiom. Robienie komiksów tylko dla kasy, którymi nie sposób się cieszyć już przerobiłem i jeśli z przyczyn ekonomicznych nie będę musiał to raczej w te wody już nie wstąpię.
Na razie sporą barierą dla wszelkiej ekspansji jest bariera językowa. Dopóki nie będę potrafił się z nimi dogadać, nie mam żadnych szans. Być może kiedyś się to zmieni. Trzeba mieć jakieś marzenia.
(uwaga - po kliknięciu w każdą z załączonych do wywiadu grafik, będziecie mogli zobaczyć jej pełną wersję!)
Nie będę zbytnio oryginalny, jak zapytam o początek Twojej przygody z komiksem. Jak to wszystko się zaczęło?
Hmm... sam nie wiem. Pewnie od starszego brata, który jeszcze wtedy trochę rysował i tej księgi "Tytusa", w której wskakują do ekranu. Po domu pałętały się tez jakieś poszarpane egzemplarze "Relaxu". O ile się nie mylę, starałem się je uzupełniać i "poprawiać" przy użyciu wszystkich dostępnych narzędzi. Prawdopodobnie już wtedy ujawniły się moje komiksowe aspiracje. Oprócz tego chciałem pisać bajki. Byłem pod dużym wrażeniem "Baśni" Andersena z ilustracjami Szancera. Pamiętam, że w zerówce zamiast wyrazić zainteresowanie pracą w straży czy policji na pytanie "Kim chcesz zostać?" powiedziałem, że chcę być pisarzem. Tego typu deklaracja w mojej rodzinnej wsi nie przysparzała popularności. Na szczęście z powodu choroby tak niewiele uczęszczałem do zerówki, że większość innych sześciolatków prawie mnie nie kojarzyła...
W pierwszych "komiksach" mojego autorstwa chmurki wpisywał mi ojciec. Sęk w tym, że nie zawsze trzymał się dyktowanego tekstu i czasem zamiast kwiecistych dialogów robił tam jakieś zygzaki. Miał z tego masę zabawy, pewnie nawet nie wiedział , że bierze udział w wyborze mojej drogi życiowej... Generalnie miałem wsparcie, choć nikt nie czaił, co ja w ogóle robię. Wszyscy się dziwili, chwalili za postępy, których nie rozumieli.
Pamiętam jeszcze, że kiedy zniecierpliwiony i rozczarowany ówczesną dystrybucją komiksów, sam zacząłem rysować kontynuację "Ludzi i potworów" Polcha, rodzice zaczęli się o mnie poważnie martwić. Myśleli, że jest ze mną coś nie tak. Cóż, też martwiłbym się o dziecko, które dokładnie przerysowuje zdjęcie Ericha Daenikina w towarzystwie przerośniętego robala. Dobrze, że nie skończyło się wysłaniem na elektrowstrząsy.
Na komiksowym rynku jesteś obecny od bardzo dawna. Masz na swoim koncie zina, liczne szorty publikowane w "Arenie Komiks", "AQQ", "Czerwonym Karle", występ w "Piekielnych Wizjach" i jeden pełnometrażowy album "Pozdrowienia z Intersfery". To dużo czy mało?
Mało. Nie wymieniłeś jeszcze pierwszej egmontowskiej Antologii, dwóch olimpijczyków i Papieża, do których też się przyznaję. Do tego dochodzą jeszcze komiksy rysowane dla "Bluszcza" - "Fabiola" i "Pocztówki z życia Ewy" (łącznie 52 plansze), paski rysowane dla "Echa Miasta" i inne drobiazgi okolicznościowe.
Ale i tak mało. Mam strasznie słabą organizacje czasu i choć często wydaje mi się, ze wykorzystuje go do maksimum, nie jestem w stanie z niczym zdążyć. Chciałbym robić więcej komiksów, ale ostatnio doszedłem do wniosku, że będę robił tylko te, które mnie cieszą, nawet jeśli nie zbiję na tym kokosów. Pewnie dlatego nie znalazłem się jako autor przy kolejnym wielkim fresku historycznym, ani nie zrobiłem netowej historyjki o cheerleaderkach i ich niekończących się problemach z podpaskami.
Robienie komiksu na siłę, a miewałem i takie epizody, zabija we mnie całą radość tworzenia, i co gorsza, widać to potem na moich rysunkach.
Przejdźmy do "Blera", który ma mieć swoją premierę na łódzkim Międzynarodowym Festiwalu Komiksu. Czy jest to Twój w pełni autorski projekt, czy też ktoś pomagał Ci w pracy nad scenariuszem?
Projekt jest w pełni autorski – ze wszystkimi słabościami i zaletami tego typu przedsięwzięć. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie słucham niektórych podszeptów dochodzących zewsząd. Czasem dam coś komuś przeczytać, żeby pomógł mi poprawić dialogi. Tyle pomocy cudzej. Cała reszta pochodzi z mojej głowy, nie wiadomo tylko czy cieszyć się, czy martwić...
Spróbujmy zrekonstruować wydawnicze losy "Blera". Komiks zadebiutował na łamach magazynu "Arena Komiks", później miał zostać odświeżony graficznie i wydany w formie trzech, 32-stronnicowych zeszytów przez Kulturę Gniewu. Dlaczego wtedy i w takiej formie nie ujrzał światła dziennego?
Całkiem pierwotnie miał ukazać się jeden album z historiami z "Areny", uzupełnionymi o logiczny początek i zakończenie. Kiedy około 2005 roku zainteresowała się tym Kultura Gniewu, pomysł zdążył się rozwinąć i ewoluować, albo jak kto woli - zmutować. Wtedy, gdybym miał cokolwiek skończonego, komiks nie musiałby czekać pięciu lat, aby ujrzeć światło dzienne. Niestety, stało się inaczej. Chciałem zrobić "Blera" w technice malarskiej, bardzo efektownie wyglądającej, lecz pochłaniające mnóstwo czasu i pracy. Gdyby nie ponowna zmiana konwencji, z powrotem na bardziej klasyczny, komiksowy rysunek, pewnie "Bler" nadal byłby "legendą”, o której nikt już nie pamięta.
Aktualnie "Bler" ma wciąż status trylogii, ale składającej się z trzech, 48-stronnicowych albumów. Pierwszy jest praktycznie gotowy, dwa kolejne zaplanowałeś na 2011 i 2012 rok. Jak to się stało, że projekt utył o niemal jedną trzecią? Jak na historię wpłynęła zmiana formatu?
Od samego początku planowałem, że ten komiks będzie miał format A4. Może dlatego, że nigdy nie miał to być typowy komiks superbohaterski, ale komiks o superbohaterze. To duża różnica, wbrew pozorom. Poza tym widziałem kiedyś francuskie wydanie "Watchmenów" w takim formacie i muszę powiedzieć, że zrobili na mnie ogromne wrażenie, dużo większe niż ich zeszytowy odpowiednik. Niestety, KG nie podzielała mojego entuzjazmu i potrzebne było wypracowanie kompromisu. Zaproponowałem album, tym bardziej, że ta forma pozwala na nieco wolniejszy cykl produkcyjny. Niestety to pociągnęło za sobą kolejny szmat czasu na przeredagowanie i uzupełnienie treści. Z dołożeniem materiału nie było żadnego problemu, bo pomysłów jest więcej niż te trzy albumy mogą pomieścić.
Czyli po 2012 roku możemy spodziewać się dalszych perypetii "Blera"?
Jeśli już to antologii krótszych rzeczy, dla których, z różnych przyczyn nie będzie miejsca w albumach. Nie chce ciągnąć "Blera" w nieskończoność. Traktuje go jako zamkniętą opowieść, więc po trzecim albumie już tylko ewentualnie uzupełnienie i basta.
W sumie można doliczyć się trzech wersji – tej z "Areny", tej zeszytowej i obecnej, nazwijmy ją albumowej. Jak komiks przez te lata się zmieniał? W jaki kierunku przebiegała jego ewolucja?
Cóż, od czasów "Areny" zarzuciłem pisanie na kolanie i korzystam z przeróżnych blatów, z reguły należących do biurek i stołów. Jest dużo wygodniej. Niejako przy okazji zaniechałem też snucia opowieści osadzonych w anonimowych metropoliach przyszłości i powróciłem na ziemię, a konkretnie do wojewódzkiego miasta Krakowa. Pozwoliłem sobie nawet na cofnięcie akcji o kilka lat wstecz, pod koniec ubiegłego wieku, do momentu spodziewanego końca świata, co ma niebagatelne znaczenie dla fabuły całej tej opowieści, jak również momentu wydania komiksu.
Dlaczego zdecydowałeś się wydać "Blera" własnym sumptem? Żaden z rodzimych wydawców nie był zainteresowany jego publikacją?
To dość skomplikowana sprawa. Prawie wszyscy wiedza, że komiks miał zostać wydany przez Kulturę. Mało tego, byli na tyle zaangażowani w mój projekt, że zrobili profesjonalną redakcję jednej z wcześniejszych wersji scenariusza. Kiedy KG po latach oczekiwania straciła zapał do "Blera", ciężko mi było z ich robotą pójść do innego, działającego na naszym rynku wydawcy. Czułbym się nie fair. Wyszło więc, że albo oni albo... ja lub przynajmniej ktoś z rodziny. Obecnie wiadomo już, że komiks wyda tajemniczy Włoch, Luigi Vercotti - kolejna nadzieja polskiego komiksowego rynku wydawniczego .
Przy okazji naszej poprzedniego wywiadu rozmawialiśmy o kształtowaniu się unikalnego stylu. Czy o "Blerze" można powiedzieć, że został narysowany "w stylu Szłapy"? Próbowałeś z różnymi technikami, eksperymentowałeś z różnymi konwencjami . Czy w przypadku "Blera" to było właśnie "to"?
Tak, to jest to. Inaczej już nic nie narysuję, bo w tej konwencji czuję się dobrze, jest mi do twarzy i chyba nawet to widać. Jak już wspomniałem, próbowałem "Blera" wcześniej namalować, wyszło nawet nieźle, ale tego typu konwencja jest z praktycznego punktu widzenia nie do przyjęcia. Tak można robić jak się tylko z tego żyję i ma masę czasu wyłącznie na to. Najlepsze, czy też najpopularniejsze polskie komiksy to te, w których właściwie zbalansowano efekt w stosunku do nakładu pracy.
Jako rodowity Krakus nie mogę nie spytać o rolę Krakowa w "Blerze". Czy będzie ograniczona jedynie do efektownej dekoracji?
Z początku jest to dekoracja a potem... prawdopodobnie wysadzę go w powietrze, oczywiście tylko na kartach komiksu. Dużo jest Krakowa w tym komiksie, ale bez specjalnego zadęcia. Użycie konkretnego polskiego miasta wzmacnia kontrasty, o których pokazanie chodziło mi w tej historii. Żeby wrzucić obcy kulturowo twór w realistyczne, rodzime otoczenie i zobaczyć, jak będzie sobie radził. Gdybym mieszkał w Warszawie czy Elblągu, pewnie akcja toczyła by się właśnie tam i efekt byłby podobny.
"Bler"… i co dalej? Wygrzebujesz kolejne niedokończone, planowane, odłożone projekty z szuflady ("Hamlet", "Aadred"?) czy bierzesz się za coś zupełnie nowego?
Najpierw spróbuje skończyć "Blera" a potem... sam nie wiem. Może w ogóle przestanę rysować komiksy i zajmę się czymś pożytecznym? Może będzie koniec świata i nie będę musiał już się tym martwić? Na pewno "Hamlet" to dobry trop, a "Aadreda" chętnie zrobiłbym z innym rysownikiem, albo nawet rysowniczką. Czas pokaże. Marzy mi się także zrobienie komiksu biograficznego o Jerzym Wróblewskim. Myślę, że akurat ten autor zasłużył, żeby o nim pamiętać. Jeśli wpadnę na jakiś frapujący temat to kto wie, co jeszcze powstanie, może przygody tablicy Mendelejewa?
Niewiele osób wie, że nawiązałeś współpracę z "Bluszczem", kobiecym magazynem "z ambicjami". Mógłbyś nieco więcej opowiedzieć o robieniu komiksu dla tytułu o wysokim nakładzie, dla tzw. masowego odbiorcy?
Na pewno mogę powiedzieć, jak nie robić komiksu do takiego pisma. A poważniej... redaktorzy "Bluszcza" dawali nam – mnie i scenarzystom – całkowicie wolną rękę. Z początku podchodzili bardzo entuzjastycznie do wszystkiego, co dostawali. Z czasem nasze cele i ambicje nieco się rozjechały, a zaraz potem rozeszły się tez drogi. Z tego co wiem, nie ma teraz już w "Bluszczu" komiksu, za to w jego miejsce jest kolejny, ciekawy felieton.
Z reguły komiksiarzom nie jest łatwo kształcić się w murach Akademii Sztuk Pięknych. Ty miałeś to szczęście, że udało Ci się spotkać Jerzego Skarżyńskiego…
Na Akademii nie jest źle, w dzisiejszych czasach nikt nikogo za komiks nie tępi. Co najwyżej traktują to jako pewien rodzaj egzotyki, takie wydziwianie typu gówno w pudełku. Ale te uczelnie są pełne dużo gorszych dziwactw, i chyba poniekąd również o to w nich chodzi. Brak pomysłu na siebie ma gorszą punktację, niż zajmowanie się komiksem.
O profesorze Skarżyńskim rozmawialiśmy trzy lata temu. To był bardzo miły człowiek. Nie musiał mi pomagać przy obronie pracy dyplomowej, ale pomógł, pomimo tego, że u mnie na wydziale krzywo na takie praktyki patrzyli. Traktował mnie bardzo przyjaźnie i partnersko, nie było żadnej mowy o podkreślaniu osiągnięć z jego strony. Wspólnie przejrzeliśmy wiele komiksów. W pewnym momencie na nasze spotkania przynosiłem, co tylko ciekawego na świecie wyszło – Sienkiewicze, McKeevery czy McKeany. Przeglądaliśmy wspólnie te plansze i zachwycaliśmy się. W takich momentach różnica wieku i doświadczeń zacierała się. To było w nim wspaniałe, że potrafił się, mimo podeszłego wieku, ekscytować dobrymi rzeczami.
Podobne zresztą, pozytywne doświadczenia mają bracia Rabenda z Postu, którzy na okoliczność wydawania "Janosika" załatwiali z nim różne sprawy. Miał bardzo bystry umysł i wiele rzeczy, dotyczących komiksowego języka i opowiadania obrazem można było się od niego dowiedzieć. Fantastyczny gość. Miałem szczęście, że zdążyłem go poznać. Szkoda tylko, że ta znajomość trwała tak niedługo.
Polscy rysownicy coraz śmielej przecierają zachodnie szlaki. Oleksicki, Sambor, Urbaniak, Kowalski żeby wymienić tylko kilku tego typu przypadków. Zagraniczne, a szczególnie amerykańskie wydawnictwa coraz chętniej penetrują rynki europejskie, wyławiając co bardziej utalentowanych. Myślałeś kiedyś, żeby spróbować swoich sił w Stanach albo we Francji?
Myślałem, jak chyba każdy. Prędzej w Stanach niż we Francji, bo jestem przekonany, że nie dałbym rady podporządkować się frankofońskim wymaganiom. Robienie komiksów tylko dla kasy, którymi nie sposób się cieszyć już przerobiłem i jeśli z przyczyn ekonomicznych nie będę musiał to raczej w te wody już nie wstąpię.
Na razie sporą barierą dla wszelkiej ekspansji jest bariera językowa. Dopóki nie będę potrafił się z nimi dogadać, nie mam żadnych szans. Być może kiedyś się to zmieni. Trzeba mieć jakieś marzenia.
8 komentarzy:
Nie mogę się już doczekać BLERA!
Po tylu latach!
Aja się napaliłem na AAdreda do narysowania, przez samą nazwę! Także ustawiam się w kolejkę do rozmowy ewentualnej:)
"Marzy mi się także zrobienie komiksu biograficznego o Jerzym Wróblewskim." - chyba wiem gdzie powinien pojawić się kolejny wywiad z Rafałem. :)
W ostatnim pytaniu - nie Urbański a Urbaniak, jeżeli masz na myśli o Mirasa.
Poprawione, wielkie dzięki!
"Pamiętam, że w zerówce zamiast wyrazić zainteresowanie pracą w straży czy policji na pytanie "Kim chcesz zostać?" powiedziałem, że chcę być pisarzem. Tego typu deklaracja w mojej rodzinnej wsi nie przysparzała popularności."
Świetne !
Rafale, a co z "Drużyną Ktulu"? Zawieszona czy odstawiona do konta?
Bardzo fajne wywiady z Rafałem Szłapą i Maciejem Pałką, aż nakręciłem się na Blera i Laleczki.
taak, no jasne jak słońce, na blera i laleczki też sie nakręciłem:) aco!
Prześlij komentarz