wtorek, 14 września 2010

#559 - Krzyk Ludu

Po upokarzającej klęsce zadanej II. Cesarstwu przez Prusaków, Francją miał wstrząsnąć kolejny konflikt. Nowy przewodniczący proklamowanej 4 września 1870 III. Republiki Louis Thiers podpisał haniebny trakt pokojowy z Bismarckiem. Zgodnie z jego postanowieniami Francuzi mieli oddać Alzację, część Lotaryngii i zapłacić sutą kontrybucję wojenną Rzeszy. Ciężar tych zobowiązań, jak zwykle w takich przypadkach, spadł na zwykłych obywateli, poniżonych defiladą wojsk pruskich po ulicach francuskiej stolicy. 
 

Jakby tego było mało, mieszkańcom Paryża postanowiono odebrać 227 armat, służaychc obronie miasta, a zakupionych z ludowych składek. Tego było zbyt wiele. W nocy z 17 na 18 marca wojskowe oddziały udały się do Belleville i na Montmartre, by wykonać rozkaz Thiersa, ale natrafiły na opór milicji obywatelskiej i zwykłych Paryżan. Tłum rozbroił żołdaków, rozstrzelał generałów, a na ratuszu wywiesił czerwony sztandar. Narodziła się Komuna Paryska.

W zależności od światopoglądowych preferencji zryw rewolucyjny z 1871 roku uchodzi za anarchistyczny bunt wobec państwa, pierwszą próbę komunistycznej rewolucji społecznej lub ostatnie z wielkich powstań romantycznych XIX wieku. Od jednoznacznej odpowiedzi o znaczenie Komuny Paryskiej uciekają Jean Vautrin i Jacques Tardi w albumie "Krzyk ludu", który już niektórzy zdążyli ogłosić kolejną, francuską lewacką propagandówką w obrazkach. Pewnie poczują się nieco zawiedzeni, bo komiks, oparty na kanwie powieści pod tym samym tytułem odżegnuje się od jakiegokolwiek ideologicznego zaangażowania. Krew na rękach maja zarówno obrońcy Paryża, mordujący bez litości swoich ciemiężycieli i księży, oraz wersalscy żołnierze zabijający wszystkich w zasięgu karabinu. Jedynie w ostatnim kadrze (oraz w posłowiu) Vautrin opowiada się po paryskiej stronie barykad, wpisując się w nieco przedrzeźniany stereotyp francuskiego intelektualisty o tyleż pięknych, co naiwnych socjalistycznych przekonaniach.
 

"Krzykowi ludu" bliżej jest do "Hrabiego Monte Christo", niż do "Komedii Ludzkiej" czy książek Emila Zoli. Czasy komuny paryskiej stanowią niezwykle barwne i bardzo znaczące tło sensacyjno-kryminalnej opowieści o zemście. Jedynie kątem oka można oglądać formowanie się barykad, masowe egzekucje, obrady Rady i wreszcie tragiczny upadek Komuny. Scenarzysta skupia się bowiem na losach ludzi z paryskiego półświatka, byłych galerników, wszelkiej maści rzezimieszków, zabójców i sutenerów oraz ścigających ich oficerach policji, którzy nie ustępują im w bezwzględności. Barykady formujące się na Montmartrze są dla nich doskonałą okazją do załatwiania swoich szemranych interesów, a przy okazji rewolucyjnej zawieruchy łatwiej można wyeliminować swoich konkurentów "z branży". W cieniu szlachetnych idei, w imię, których paryska biedota idzie na śmierć, w ludziach budzą się najgorsze instynkty. Stolica Francji zaczyna się roić od konfidentów i szpicli pracujących dla tego, kto da więcej, cmentarnych hien rabujących zwłoki poległych, spekulantów i złodziei. Inspektor Barthelemy stanowi wzorcowy przykład oportunisty, zręcznie lawirującego pomiędzy wersalczykami, a komunardami, by wypracować sobie jak najlepsze pozycję w rzeczywistości, która wyłoni się z gruzów Paryża.

Przyznam, że spodziewałem się po "Krzyku Ludu" nieco więcej historii, historiozofii nawet, a znacznie mniej sensacji. Fakt, że nieco się rozczarowałem, wynagrodził mi Jacques Tardi. Kolejny z mistrzów i klasyków europejskiego komiksu, który zadebiutował w Polsce. Obok francuskiej heroiny Adeli Blanc-Sec, znakomitego "Ici Meme" do scenariusza Jean-Claude Foresta (tego, od Barbarelii) i serii dotykającej traumy I Wojny Światowej ("C'était la guerre des tranchées"), "Krzyk Ludu" należy do jego najwybitniejszych osiągnięć. Tardi jest prawdziwym mistrzem komiksowego "bycia". Zgodnie z tym co pisał Scott McCloud, rysunki w komiksie dzielą się na te, które pozwalają swojemu czytelnikowi "widzieć" i te, dzięki którym może "być", brać udział w opowieści. Nieskomplikowana, mocna zikonizowana, ale bardzo dokładna kreska Tardiego jest niesamowicie angażująca. Przenosi na brudny bruk paryski, obskurne robotnicze dzielnice, płonące barykady, pod katedrę w Notre Dame, Luwr, na cmentarz Pere-Lachaise. Nie sposób nie ubrudzić dłoni krwią przewracając kolejne strony...
 

Egmontowi zwykle dostaje się za stronę edytorską ich komiksów. I słusznie, bo twarda oprawka nie jest żadnym wyznacznikiem ekskluzywności. W przypadku "Krzyku ludu" stanięto jednak na wysokości zadania. Maria Mosiewicz i Artur Szrejter znakomicie przysposobili komiks Vautrina i Tardiego polskiemu czytelnikowi, przekładając dziewiętnastowieczną gwarę paryską na warszawski slang półświatka. Obszerne przypisy przybliżą wiele z historycznych faktów i postaci występujących na kartach utworu, a obok obco brzmiącego wiersza Jean-Baptiste Clementa umieszczona "Komunę Paryską" Władysława Broniewskiego, odpowiednio nakreślającą kontekst polskiemu czytelnikowi. Oby takie podejście nie było tylko wyjątkiem od reguły, ale standardem wydawniczym komiksów spod znaku Wielkiego E. 

Tak jakoś wyszło, że niewielkim odstępie czasowym czytałem "Krzyk Ludu" i "Katyń 1940. Zbrodnię na nieludzkiej ziemi", rodzimą historyczną super-produkcję, do której zaangażowaną czołówkę polskiej sceny komiksowej. Okładkę przygotowali graficy z Platige Image, a oprawą wizualną zajęli się Krzysztof Gawronkiewicz, Jerzy Ozga i Jacek Michalski. W porównaniu do poruszającego dzieła Vautrina i Tardiego, niejako przy okazji będącego kroniką wydarzenia, które wciąż dzieli Francuzów, komiks stworzony dzięki hojnemu wsparciu Narodowego Centrum Kultury wygląda, jak kiczowata historyjka obrazkowa. Te dwie pozycje dzieli przepaść. "Krzyk ludu" stanowi wzorzec, jak powinno robić się dobre komiks historyczne, natomiast "Katyń" jest podręcznikiem, czego przy takim przedsięwzięciu należy za wszelką cenę unikać.

Brak komentarzy: