Zgodnie z inicjatywą zaczerpniętą na blogday.org, Dzień Blogu przypada na 31 sierpnia. Tego dnia każdy blogger ma za zadanie napisać wpis a w nim opisać 5 jego zdaniem najciekawszych blogów, które czytuje. Jednak niewielu polskich bloggerów zna i praktykuje ten zwyczaj.
arcz: pozwoliłem sobie na opisanie nie pięciu, a sześciu blogów. Tak na przekór. Podane w porządku alfabetycznym:
Kamil Śmiałkowski (słowem.net) - skoro Łódź ma swojego Kapitana Kulturę, to Warszawa może mieć swojego Generała. Kamil Śmiałkowski obcuje ze słowem na 'k' na co dzień i z kronikarskim zacięciem spisuje co wchłonął i przetrawił. I to w takich ilościach, że często zastanawiam skąd bierze na to czas. Film, książka, serial czy w końcu komiks - o tym wszystkim, w telegraficznym skrócie można poczytać przy porannej kawie. A poza tym Kamil czyta Savage Dragona, trzyma sztame z Hulkiem i ogląda Earla oraz Dextera. Można nie lubić? Nie można. Więc ja lubię bardzo.Kultura Gniewu (kg.blog.pl) - tutaj w luźniejszej formie niż na oficjalnej stronie wydawnictwa, Kultura wrzuca wiadomości odnośnie tego co było, co jest i co będzie pod jej szyldem wydane. Oprócz tego mnóstwo njusów odnośnie samych artystów, liny do recenzji, grafik i dziesiątek innych informacji. Świetny ruch KG jeśli chodzi o promocję wydawnictwa - koszta w zasadzie żadne, a czytelnik nie ma prawa nawet mieć wrażenia, że jest traktowany jak zło konieczne (jak to bywa w przypadku paru innych wydawców). Aż dziwne, że inni nie poszli za tym przykładem. Ale to już nie problem Kultury. Wpadać, a później nabywać.
Maciej Pałka (maciejpalka.blogspot.com) - o ile tutaj na Kolorowych, czy u Przemka Pawełka jest mocno mejnstrimowo, o tyle blogasek Macieja jest nastawiony raczej na andergrandowe pozycje komiksowe. Tak więc jeśli chodzi o dogłębne recenzje zinów oraz plotki i ploteczki z komiksowego półświatka to walić prosto do autora shitodrukowych pasków. Bo obywatel Pałka to również twórca, co ciska 'Strange Places', 'Najwydestyluchniejszego' i co jakiś czas składa raporty z postępu w pracach. Ostatnio trochę zwolnił tempa, ale zawsze w oczekiwaniu na nową porcję tekstu można poczytać bogate archiwum. Klikać!
Motyw Drogi (motywdrogi.pl) - minęły czasy kiedy najgorętsze dyskusje odbywały się na Forum Gildii czy innych takich. Nie te czasy, świat idzie do przodu. Teraz, żeby być na czasie, żeby być jazzy, juicy i tokio, trzeba na bieżąco być z Motywem. Bo czy jest gdzieś w sieci inne miejsce, w którym udziela się tyle luda 'z branży'? Nie ma. Ale nie tylko z tego powodu warto tam wpadać. Motyw to w zasadzie nie tylko blog numer jeden w polskiej komiksowej blogosferze, ale i miejsce o komiksach ogólnie. Częste aktualki, cykliczne niedziele, recenzje, wywiady. A po dołączeniu do składu Łukasza B. przyszedł czas i na komiksowe kontrowersje. Czasem jest naprawdę gorąco. Na startową!
Przemek Pawełek (przemekp.blogspot.com) - prawie setka notek w lekko ponad pół roku. Niezły przemiał co? W środku dużo o amerykańskich kalesoniarzach, tym co wychodzi w PL, filmach i koncertach. Kulturalnie znaczy się i w luźnej formie, bez nadęcia. Ponadto od czasu do czasu Gonzo zabierze za kulisy powstawania drugiego tomu 'Odmieńca' i zdradzi trochę sekretów z tego co na nas będzie tam czekać (pewnie w 2009?). Warto sobie podczepić pod sekcję 'ulubione'.
Śledziu (mrherring.blogspot.com) - tego pana przedstawiać raczej nie trzeba. Autor 'Osiedla Swobody' i 'Na Szybko Spisane' na swoim blogu wrzuca raporty z postępu nad pracami przy komiksach i nie tylko. Jest więc sporo dobrej grafiki w postaci szkiców, gotowych plansz czy kadrów. Oprócz tego 'głównego' bloga, Śledziu ma też garść innych, poświęconych poszczególnym projektom. Od niedawna też prowadzi kolejnego, którego tematem głównym są gry na konsole. Chodzą słuchy, że chce podbić światową blogosferę, a kolejne jego blogi poświęcone będą kulinariom i tańcowi nowoczesnemu. W oczekiwaniu na nie - klikać, czytać i oglądać!
Julek: skoro arcz opisał aż sześć blogów ja dla równowagi opiszę tylko cztery. Porządek niealfabetyczny. Względnie nieporządek alfabetyczny.
Karol Konwerski (http://karolkonw.blogspot.com/) - Konewa to jeden z bardziej przenikliwych i oczytanych (w komiksie) ludzi w Polsce i chyba jedyny z tego grona, który regularnie (hoho!) bloguje. Od starej gwardii, czyli od Karola i Marka Turka (o którym poniżej) pozostaje mi tylko pilnie się uczyć krytycznego, świadomego i racjnalnego spojrzenia na komiks.
Marek Turek (http://turucorp.blogspot.com/) - kiedy wydaję mi się, że udało mi się znaleźć coś oryginalnego i niebanalnego w komiksie, zwykle okazuje się, że Marek Turek odkrył to jakiś czas temu. Nie dość, że Turu jest nietuzinkowym twórcą, to jest jeszcze krytykiem i czytelnikiem, wyczulonym na te najdziwniejsze komiksowe prądy i zjawiska.
Maciej Pałka (http://maciejpalka.blogspot.com/) - ten blogasek to taki wziernik w polskie komiksowe piekiełko. Maciej dobrze wie, gdzie ucho nadstawić i jak dodać dwa do dwóch, zna kogo trzeba i zawsze wie trochę więcej niż przeciętny miś. Macieju - więcej plotek i ploteczek, więcej wspomnień ze starych, dobrych czasów!
Daniel Chmielewski (http://pubpodpicadorem.blogspot.com/) - dziennik z pracy twórczej, zapiski młodego artysty i zmagania młodego człowieka z tzw. "prozą życia". Brzmi okropnie i nadęcie, prawda? Ale wcale takie nie jest, a Daniel jest dla mnie najbardziej obiecującym komiksiarzem, który zadebiutował w ostatnim czasie. Polecam Waszej uwadze.
Rob: jakoś tak wyszło, że w pewnym momencie wszyscy w środowisku mieli blogaski, ale niewiele z tego nadawało się do czytania. Zwłaszcza, że niektórym zapał się kończył po napisaniu dwóch-trzech notek i potem aktualizowali blogi od wielkiego dzwonu. Jak na przykład ja.
Ale do rzeczy tam.
Bartek Biedrzycki - moim zdaniem chyba najbardziej niedoceniany blogger - być może ze względu na "niepoważną" netkomiksiarską konduitę, z której jest całkiem dumny (a co u wielu budzi uśmieszek politowania). Pozostaje tak jakoś na uboczu blogosfery, rzadko gdzie linkowany... a w zasadzie to jeden z ciekawiej i elokwentniej piszących w naszym półświatku. Pisząc o godaim (aż mnie wykręca, jak piszę to z małej litery i w ten sposób, ale chcę mu zrobić dobrze) nie sposób nie wspomnieć o b180 - jednym z zaledwie dwóch komiksiarskich podcastów obecnych w polskiej sieci (i w dodatku jedynym tematycznym bo batmańskim). O tym drugim napisze Kolec.
Maciej Pałka - koledzy już tu popisali, to się nie będę powtarzał. Czytuję z wypiekami, wstrzymuję oddech i wypuszczam powietrze.
Marcin Podolec - pewnie trochę niezręcznie będzie tak po kumotersku polecać osobę, z którą się współpracuje (zwłaszcza taką, która ma napisać parę słów od siebie zaraz po mnie), ale co tam, już dawno straciłem wszelką przyzwoitość. Jak dla mnie, Kolec to komiksiarz jutra. Chociaż do jego warsztatu wciąż można by się przyczepić, to jednak chłopak konsekwentnie pracuje, czyni wielkie postępy z miesiąca na miesiąc i, mimo młodego wieku, potrafi już operować niejednym stylem - co rzadkie u wielu jego starszych kolegów po fachu.
Motyw Drogi - właściwie to obecnie Komiksowy Blog Number Jeden - a przynajmniej taki z najliczniejszymi stałymi komentatorami Przez pierwsze dwa lata autorski blog Konrada. Było fajnie, trochę tak cierpko i cynicznie - ale w sumie jakoś tak bezpłciowo, podobnie jak w przypadku całej masy komiksowych blogów. Jednakże Konrad pracowicie budował markę. W tym roku doszedł Łukasz i dodał do całego interesu jajec, co i rusz wrzucając co pikantniejsze środowiskowo notki. Efekt? Motyw pod jedną notką potrafi osiągnąć więcej komentarzy niż 95% komiksowych blogasków przez cały okres swojej egzystencji. Co nie znaczy, że te komentarze zawsze są na temat.
Daniel Gizicki - ziom mój drogi. Początkowo udawał, że edgar82 to nie on. W końcu się ujawnił. Blog z kategorii publicystyczno-autorskiej, Daniel wrzuca tu wiele tekstów, które potem trafiają na łamy "Esensji" - bez tego dział komiksowy w "Esensji" już dawno by padł. Aha, ja też sie tam udzielam, tyle że rzadziej. Znowu kumoterstwo ze mnie wyłazi.
Klawysensei - nie lubiłem Łodzi. "Łódź śmierdzi", tak mówiłem. Na festiwalu komiksu nie byłem nigdy. Nic więc nie powinno mnie ruszać w tym betonowym mrowisku. A jednak pewnego jesiennego popołudnia, kiedy jeszcze wiosennym spojrzeniem obdarzałem każdy napotkany webkomiks odkryłem... nie, nie klawegosenseia. Dokopałem się do Central Fabrik, projektu-babci opisywanego (nie za dużo o nim?) przeze mnie dziś bloga i pokochałem Łódź. Tam odnalazłem gładki humor i strzępiaste rysunki, które zamknęły mnie w komiksowym piekarniku, z którego nie ma ucieczki. Do tego pewna łodzianka co rusz podkręca temperaturę i dodaje życiu dyskretnej słodyczy. Mam tylko nadzieję, że wypiek nie padnie ofiarą kultowego śliwkowego goryla. Bo straszny jest. Ale nie bójcie się i na blog zaglądajcie.KRL comics - W sumie gościu za często swojego bloga nie aktualizuje. Za dużo rysunków też nie
wrzuca (a te robi pierwsza klasa). Właściwie to blog plotkarski i powinienem się wstydzić faktu, że zaglądam regularnie. A jednak jest tam coś, co sprawia, że warto. Myślę, że KRL potrafi stworzyć wokół siebie sympatyczny mikroklimat. Taki z robotami i muzyką, czyli tym, co rozpieszczeni chłopcy z prowincji lubią najbardziej.
Schwing - dumnie zwą się Podcastem, ale publikują swoje - bądź co bądź - notki na blogu. I piszą trochę. Więc w sumie się tutaj kwalifikują. Nie wiem, nie wiem, nie wiem, co mnie w nich śmieszy. Ww. KRL wyzywa dziewczyny od "buł", Bele bawi się telefonem i swoim nie do końca zmutowanym głosem *pip pip*, a Koko nie zawsze zdąży jakoś schludnie tego ogarnąć. Ale, kurde, potrafię się z nich (z nimi) śmiać przez ponad godzinę. Szkoda, że tak rzadko, jednak widać, że chłopaki stawiają na - bardzo bardzo alternatywną - wersję jakości. Dalej, dalej, Jamniczy Fokstrocie! *piłowane drewno*
Daniel Chmielewski - Julek opisał trochę wyżej. Daniela "spotkałem" na WSK. Właściwie to mięliśmy się tylko parę razy. Potem jakoś trafiłem na jego blog i zacząłem czytać regularnie. Tutaj znajdziecie jakieś inne spojrzenie. Jakieś inne zamysły. Za ladą spotkacie Cynika. Ale nie proście go o piwo czy wódkę. Poproście Daniela o nowy wpis i chodźcie zakręceni (zamyśleni) do następnej publikacji.
Rechot - blog właściwie już upadł. Miałem napisać o Motywie Drogi, ale ostatnio ludzie coraz częściej smażą tam tak dziwne dyskusje, że zrezygnowałem. To, że wziąłem podmiot zastępczy, nie znaczy że gorszy. To właściwie jedyny komiksowy blog na którym pojawiały się regularnie... te, no... komiksy. Autor - doceniony zresztą niedługo po otworzeniu bloga przez Zachód - stworzył setki pasków z przesympatyczną żabą i trochę zagubionym we własnym świecie (czyt. bagnie) ślimaku. Lubię wracać do tej strony co jakiś czas, bo Maciej naprawdę mistrzowsko potrafi się poruszać przy podściółce - tak rysunkowo, jak i scenariuszowo. Zielono mi.
Jak na film sensacyjny – za mało w nim akcji, jak na kryminał – razi trywialnością, jak na typową adaptację komiksu – za mało komiksowy, za mało efektowny i za mało mrugnięć w stronę fanów. Jakimkolwiek by nie był, i tak jest za długi, a niektóre sceny można by spokojnie wyciąć (wyprawa Bruce`a do Hong Kongu, scena otwierająca ze Scarecrow`em i naśladowcami Batmana). Irytują liczne dłużyzny, niektóre wątki aż proszą się żeby je rozbudować (relacje w trójkącie Wayne-Dent-Gordon), inne, takie jak scena pościgu, sprawiają, że się rumienię. I jednak zakończenie, jak na niesamowicie dynamiczny film, który przez te dwie godziny trzymał w napięciu, jest zbyt słabe. Spodziewałem się czegoś więcej po ostatecznej konfrontacji Mrocznego z Jokerem. Niemniej film prawie do końca trzyma w napięciu i nawet pomimo tych mankamentów, dało się na nim usiedzieć. I dupa nawet nie bolała.
Co było w nim dobre? Ledger, któremu wpycha się Oskara i jego kreacja Jokera, która sprawia, że wszystkim fanbojom twardnieją i wydłużają się siurki, jest rzeczywiście dobry i widać, że Nolan miał pomysł na ta postać. Dobry, ale nie genialny. Magiczna sztuczka z ołówkiem przednia, chyba najlepsza z całego jego arsenału, znakomite wystąpienie w telewizji i żart z mostami. Film trzyma w napięciu, trzeba mu to przyznać. Widz, jest zastraszony jak mieszkaniec Gotham, jest świadkiem i ofiarę festiwalu chaosu, który urządza sobie Joker. Nie wiadomo gdzie uderzy, co zrobi, nie wiadomo, kto z nim pracuje i komu można zaufać, nie wiadomo, co urodzi się w tej jego szalonej głowie. To wyszło świetnie. Źle wyszło natomiast samo zakończenie (jeszcze o nim napiszę poniżej), które jest po prostu wulgarnym cliffhangerem do kolejnej części. Kaman, oczywistą oczywistością jest, że powstanie trzecia części nolanowego cyklu, nie trzeba AŻ tak tego zaznaczać.
„Mroczny Rycerz” miał pokazać Batmana takim, jakim byłby gdyby tylko istniał naprawdę, gdyby nie był jedynie herosem w pelerynie z kart tanich komiksów. Christopher Nolan chciał go maksymalnie zdekomiksować, urealnić, a potem zdekonstruować i pokazać, że to postać na wskroś tragiczna. Chciał zrobić z Batmana Edypa albo Prometeusza, co dla mnie jest pomysłem tyle bezsensownym, co irracjonalnym. Jak mniemam chciał się stać kimś w rodzaju Moore`a kinowych adaptacji komiksowych. I uważam, że poniósł na tym polu porażkę i piszę to siląc się na obiektywizm, a pisząc to z pozycji nieuleczalnego fanboja Mistrza Alana i fanboja „Strażników”, któremu twardniej i wydłuża się na widok Rorscacha, w niezdrowym uniesiony mamrotałbym, że nie jest godzien porównywać się z Bogiem Komiksu. Choć muszę przyznać, że na razie Batman, wśród innych superbohaterów, wypada najbardziej realistycznie, co wcale nie znaczy, że dobrze, bo w nolanowym Batmanie jest bardzo małe stężenie Batmana. Przecież tego Batmana w tym filmie jest tyle, co Denta, Gordona, czy Jokera, którzy odgrywają równie ważne rolę, nie robię za statyczne tło.
Inną sprawą jest problem moralny, problem istoty „superbohaterszczyzny”, którą Nolan podnosi w zakończeniu. Bruce i Gordon muszą wybierać, w jaki sposób wykorzystają śmierć Harvey`a, muszę zdecydować się czy nad prawdę nie przedłożyć ogólnego dobra, czy w imię większego dobra możemy nagiąć trochę prawdę. Ach jak wspaniale i z jaką maestrią ten problem podjął Moore w finale „Strażników” właśnie! Nolanowi wyszło natomiast patetycznie i sztucznie, zdradził się sileniem na tragizm, epatował, zamiast przedstawiać, dał odpowiedz, zamiast postawić pytanie.
I jeszcze jedno – o ile mogę zrozumieć hype i cały ten marketingowy szum za Oceanem, tak nie bardzo rozumiem i nie bardzo mi się podoba, że ta gorączka przyjmuje się również w Polsce, vide tydzień z Batmanem z Motywie Drogi. Jest kupa komiksów, które zasługują na ułamek uwagi, która poświęca się "Mrocznemu Rycerzowi". Mnie Batman jako postać niespecjalnie rusza, tak po prawdzie niewiele jest naprawdę dobrych komiksów z nim w roli głównej, można je policzyć właściwie nie palcach jednej ręki („DKR”, „Year One”, „Killing Joke” i „Year 100”). Co w nim takiego wyjątkowego?
„Y” to seria, która ma potencjał, aby stać się przebojem na polskim rynku. Łącząc najlepsze cechy „Kaznodziei” (nieprzenikniona do ostatniego zeszytu tajemnica, motyw wędrówki do celu, główny wątek rozpadający się mniejsze) i „Żywych trupów” (wizja świata po kataklizmie, nastrój permamentnego zagrożenia i zaszczucia) mogła stać się prawdziwą, finansową i wydawniczą lokomotywą Manzoku, dzięki której wrocławski edytor dojedzie do pierwszej ligi polskich wydawców. Ale tylko wtedy, gdy komiks będzie wydawany regularnie – „Y” to komiks z gatunku, który należy publikować i czytać szybko, czytelnika permametnie zżera ciekawość, co będzie dalej i jak to wszystko się skończy. Vaughan bardzo sprawnie buduje historię i operuje cliffhangerami, nie zdążają mu się fabularne ślepe uliczki, słowem – wszystko jest na swoim miejscu.
Mnie w komiksie ujęła postać Yoricka, który niespecjalnie nadaje się na komiksowego herosa. Absolwent anglistyki, obecnie bezrobotny magik (co nasuwa skojarzenia z „Jar of Fools” Lutesa), mistrz ucieczek, który boi się wyjść z własnego domu, towarzysko upośledzony. Kompletnie niedojrzały, mający ze sobą szereg problemów emocjonalnych, kiepski żartowniś i beznadziejny romantyk. Z małą mocą i z niewielką odpowiedzialnością. Dodajcie do tego pierdołkowatość i nerdowy rys (lubi „Star Treka”) i macie mniej więcej komplet – Yorick mnie momentami potrafił mocno wkurzyć swoim szczeniackim i irracjonalnym zachowaniem. Z czasem się to zmienia, ponieważ Vaughan świetnie prowadzi tą postać – Ostatni Mężczyzna zmienia się, nabiera dystansu do świata i siebie, jak to się mówi – dojrzewa. I jest to znakomicie pokazane.
Zabierając jeszcze głos w sprawie nieszczęsnego tłumaczenia – Uliszewski generalnie spisał się nieźle, choć wpadek z Yorykiem, z niefrasobliwym przekładem „cunt” i irytującym „ma`am” dało się zwyczajnie uniknąć, podobnie jak przypisów, których w takiej formie równie dobrze mogłoby nie być, bo są zupełnie bezwartościowe i wybiórcze. Wydaje mi się, że wina leży akurat po stronie Manzoku – jakiś ich redaktor mógł po prostu powiedzieć stop niektórym pomysłom Uliszewskiego, który „Kreczmarem nie jest”.




W związku z tym, że blogerzy z Kultury Gniewu zdają się być na wakacjach, pozwolę sobie podebrać im news i napisać, że druga część „Berlinu” już jest. Przynajmniej w USA. 196 stron historii, które wyjęło z życiorysu Jasona Lutesa 7 lat, jest już narysowane, zebrane i wydane w jednym tomiku „City of Smoke” czeka teraz na polską wersję.
Smakowita zapowiedz prosto z kraju Terrenace`a i Phillipa, z niedawno zakończonego konwentu Fan Expo. Już w listopadzie rusza czteroczęściowa mini-seria „X-Men/Spider-Man” do scenariusza Christosa Gage`a i z rysunkami Mario Albertiego. A co ekscytującego może być kolejnej trykociarskiej pozycji, podobnej do setek innych? Otóż autorzy skutecznie odcinają się do aktualnych wydarzeń w świecie pająków i mutantów, wracając do korzeni, kiedy Peter chodził z Gwen, a Iceman walczył głównie z pryszczami. Pierwszy zeszyt ma być ostatnim tchnięciem Silver Age, drugi ma traktować o spotkaniu X-Menów po „Masakrze Mutantów” ze Spiderem tuż po „Ostatnich Łowach Kravena”, trzeci ma rozgrywać się podczas „Clone Sagi”, mają pojawić się Wolverine pozbawiony adamentium, Mr. Sinister i Carnage, a czwarty ma rozgrywać się w chwili obecnej. Dwa pierwsze odcinki to mąka na niezły, komiksowy chleb.
Na rynku ukazała się pośmiertna książka Willa Eisnera, w której autor „Spirita” opisuje w jaki sposób anatomia, mimika twarzy, ekspresja ciała może wpływać na narrację obrazkową. „Expressive Anatomy for Comics and Narrative” to trzeci tytuł instruktażowy, w którym Eisner dzieli się tajnikami swego warsztatu i komiksową teorią, która jako autor stosuje w praktyce. 







Czysta linia (ligne claire), którą Herge wynalazł podczas pracy nad „Tintinem”, podkreśla kontrast między ikonicznym przedstawieniem bohaterów a niezwykle realistycznymi krajobrazami i tłem krajów, które młody reporter odwiedza. Scott McCloud zauważa w „Understading Comics”, że ten kontrast pozwala czytelnikowi „ukryć samych siebie w tak narysowanej postaci i bezpiecznie wejść w świat przedstawiony”. „To dwa aspekty oprawy graficznej” – pisze – „jeden pozwala czytelnikowi widzieć, a inny – widzieć”.
Czytam Twoje prace od lat i często znajduje się w sytuacji „rodem z komiksów Daniela Clowes`a”, co jest chyba świadczy o niezwykłej umiejętności portretowania ludzi. Twoje postacie są tak ikoniczne, że wypełniają przestrzeń między kreskami prawdziwym życiem. Masz takie charakterystyczne, clowesowskie postacie jak kobieta w średnim wieku czy student sztuk pięknych. Ludzie mówią, że spotykają „satanistów” jedzących obiad w barze, znanych z Ghost World. Jak prawdziwi się stają dla Ciebie, kiedy pracujesz i żyjesz z nimi przez te lata? Wyobrażasz sobie ich życie pozakomiksowe?
Marshall McLuhan, autor wydanej w 1967 roku książki „The Medium Is the Massage” piszę o różnicach pomiędzy, jak sam je nazywa, mediami gorącymi i mediami zimnymi. Media gorące, jak filmy i radio są pełne treści, która nic nie wymaga od pasywnego odbiorcy, natomiast zimne, jak na przykład formy ikoniczne wymagają już aktywnej partycypacji widza. Przykładem takich mediów może być telewizja czy komiks właśnie. Zgadzasz się z przyporządkowaniem McLuhana?
Patrząc na niezwykłą popularność i szacunek, jaki darzony jest „Tintin” w Europie, nie ma właściwie podobnego zjawiska w komiksie amerykańskim. Jak myślisz, dlaczego tak jest? Jaki komiks w kulturze amerykańskiej mógłby osiągnąć podobny, kultowy status, jakim cieszy się „Tintin” właśnie. Niekoniecznie komiks…
Czym dla Ciebie różni się tworzenie komiksów od nadzorowania pracy nad filmem i jak to wyglądało w przypadku adaptowania Twoich komiksów, to znaczy „Ghost World” i „Art School Confidential”? Wydaje mi się, że może jest to podobne z tłumaczeniem języków obcych. Jakie elementy komiksu nie da się przełożyć na język filmu i vice versa? Kiedy pracowałeś z Terrym Zwigoffem, w jaki sposób byłeś zaangażowany w pracę z samymi autorami na planie? Jak to jest dla autora i pisarza odpuszczać pewne kwestie podczas pracy nad filmem?
Todd McFarlane wraca do gry. Artysta, któremu wyciskanie pieniędzy ze swoich pomysłów szło lepiej niż samo rysowanie, wraca do bohatera, który uczynił go sławnym – „Spawna”. Grafiką ma zająć się Whilce Portacio, a scenariuszem – Brian Holguin. Czym zajmie się Todd? „Wszystkim” odpowiada i dodaje – „Chcę pójść z moim komiksem w nowym kierunku w sferze narracji i oprawy wizualnej.”
Eric Powell świętuje niemal dekadę tworzenia i wydawania „Zbira” (seria debiutowała w marcu 1999 roku). Z tej okazji 2008 rok został ogłoszony przez Dark Horse „Rokiem Zbira” („The Year of The Goon”). Autor przyznaje, że w grudniu rozpoczyna nowy, rewelacyjny story-arc w ramach regularnej serii. Razem z arczem jesteśmy wielkimi fanami „Goona”, więc jesteśmy bardzo podekscytowani. A co robił Powell podczas swojego panelu dotyczącego „Zbira” w San Diego? Opowiadał o 30-metrowym zielonym fiucie Godzilli i porno-komiksie z potworami w roli głównej. Taki tam żartowniś.
Mark Millar („Ultimates”, „Wanted”, „The Authority”) wraca do świata Ultimate, co wydaję się dobrą wróżbą w kontekście mojej poprzedniej notki. Marvel nie zdradził jeszcze, kiedy to nastąpi, choć pewnie dopiero po nadchodzącym „Ultimatum”. Nie wiadomo również jaki tytuł przejmie szkocki scenarzysta i czy będzie sprzątał bałagan po Loebie. Ekscytujące!

Niestety, redaktorzy i scenarzyści, pracujący nad komiksami spod szyldu Ultimate, stosują zagrywki, które nie bawią czytelników komiksów od dobrych dziesięciu, jak nie dwudziestu lat. Świetnym przykładem niech będzie „
Czytając „
To jednak nic w porównaniu z tym, co wyprawia Jeph Loeb wespół z Joe Madureirą przy flagowej serii imprintu – „The Ultimates”. Myśleliście, że narracja i sposób budowania fabuły w „
Wydaję mi się, że z tytułami linii Ultimate nie będzie już lepiej. Co zdolniejsi twórcy zatrudnieni w Marvelu zauważyli, że dobre historie można opowiadać również w 616, które jest bardziej atrakcyjne, bo cieszy się z reguły lepszym odbiorem, ma więcej czytelników, którzy ekscytują się ich pracą. Ultimate bardzo długo musiało zdobywać uznanie w oczach czytelników i z trudem wyrobiło sobie jakąś markę, która jest szargana przez ostatnie, mierne produkcje. Zapowiedzi "
Dlaczego zatem drugi epizod „Na szybko spisane” może się nie podobać i dlaczego wielu (w tym i ja, po części) czytelników poczuło się rozczarowanych?
Śledziowi w pierwszym albumie wyszło coś, czego chyba nie planował – w wywiadzie dla Below Radars podkreślał, że chce napisać i narysować coś w rodzaju swojej alternatywnej biografii. Chciał opowiedzieć najsłabsze akcje ze swojego życia i spiąć je fikcyjną klamrą. Chciał stworzyć opowieść zupełnie nie o sobie wykorzystując jednak bez żenady materiał ze swojego życia. Wyszedł mu (chyba całkiem przypadkowo, choć mogę się mylić) obraz pewnego pokolenia, dzisiejszych trzydziestolatków, rówieśników Śledzia, które swoją drogą nie doczekało się jeszcze literackiej monografii i pewnie się już nie doczeka. Także pod tym kątem napaliłem się na kontynuację i czuję, że Mr. Herring również odczuwał to ciśnienie i trochę wbrew takim właśnie oczekiwaniem uniwersalnej historii wysmażył coś hermetycznego, coś, z czym niewiele osób będzie się w stanie się identyfikować. Jego niezbywalne, autorskie prawo.