Naturalnym jest, że oczekiwania wobec kontynuacji zdobywcy nagrody publiczności MFK 2007 sięgały sufitu. Byłem prawie pewny, że druga część opowieści o dziecięciu przełomu wieków i przełomu ustrojów w dziwnym kraju zwanym Polską nie będzie takim ciosem w krocze, jakim był pierwszy tom planowanej trylogii. Miałem jednak nadzieję, że Michałowi Śledzińskiemu uda się utrzymać poziom, że znowu pokaże się jako komiksiarz z najwyższej półki.
I właściwie się nie pomyliłem, bo formalnie „1990-2000” to nadal obrazkowa ekstraklasa. Swobodna, bardzo ekspresywna estetyka, doskonale pasująca do „szybko spisanej” opowieści, wciąż porywa, a Śledziu ponownie udowadnia, że świetnie posługuje się komiksowym esperanto. Gdybym był poważnym komiksologiem to cmokałbym nad wyrafinowaną narracją, spójnością ikoniczną słowa i obrazu osiągniętą najprostszymi środkami, celnością i pomysłowością w uchwyceniu obyczajowości i realiów Polski w momencie kapitalistycznego przełomu etc., etc. Trochę głupio pisać, wszak jestem od Śledzia sporo młodszy, ale pamiętam go z „młodzieńczych”, mniej lub bardziej udanych, poszukiwań własnego stylu z okresu produktywnego, kiedy nie bardzo wiedział, w którą stronę iść. Teraz ojciec „Osiedla Swoboda” to prawdziwy weteran ołówka, który po zarysowaniu ton papieru i wypisaniu setek japońskich cienkopisów (tych szpanerskich rzecz jasna), wie już, w którą stronę chce iść.
Dlaczego zatem drugi epizod „Na szybko spisane” może się nie podobać i dlaczego wielu (w tym i ja, po części) czytelników poczuło się rozczarowanych?
Poważnym zarzutem jest gwałtowne przejście od maleńkości do prawie dorosłości, które trafnie zauważył Karol Konwerski. Miałem bardzo podobne wrażenie. Początek albumu to jesień niewinności i nagle bach, już pierwsza impreza, pierwsza laska. Zbyt szybko, za mało papieru, niedokładnie.
Śledziowi w pierwszym albumie wyszło coś, czego chyba nie planował – w wywiadzie dla Below Radars podkreślał, że chce napisać i narysować coś w rodzaju swojej alternatywnej biografii. Chciał opowiedzieć najsłabsze akcje ze swojego życia i spiąć je fikcyjną klamrą. Chciał stworzyć opowieść zupełnie nie o sobie wykorzystując jednak bez żenady materiał ze swojego życia. Wyszedł mu (chyba całkiem przypadkowo, choć mogę się mylić) obraz pewnego pokolenia, dzisiejszych trzydziestolatków, rówieśników Śledzia, które swoją drogą nie doczekało się jeszcze literackiej monografii i pewnie się już nie doczeka. Także pod tym kątem napaliłem się na kontynuację i czuję, że Mr. Herring również odczuwał to ciśnienie i trochę wbrew takim właśnie oczekiwaniem uniwersalnej historii wysmażył coś hermetycznego, coś, z czym niewiele osób będzie się w stanie się identyfikować. Jego niezbywalne, autorskie prawo.
5 komentarzy:
Co to jest komiksowe esperanto i czym się różni od komiksowego eldorado? ;)
Wiedziałem, że powinienem napisać "komiksowe kung fu", wtedy wszyscy by skumali o co chodzi :)
chyba o objętość (gęstość) scenariusza chodzi. 1990-2000 jest po prostu dużo 'rzadsze'.
Objętość na papierze jest taka sama, ale fabularnie pierwsza część była z trzy razy bardziej gęsta, napakowana.
Jakościowo scenariusz nie ustępuje jedynce, tylko ja miałem wrażenie że 90-00 ti kilkanaście plansz rozrysowane na cały album.
Nie ma praktycznie w ogóle wątku ojca i brata, dalszej rodziny,kumpli z osiedla i chyba dlatego ma się wrażenie, że coś uleciało.
Można by więc jakąś antologię trzasnąć "NSS 90-00 moimi oczami" ;)
Ja już pisałem u siebie - jak na mój gust chodzi o to, że kontynuacja opisuje mniej odległe czasy, więc niesie mniej nostalgii za dziwnymi prorgamami telewizyjnymi z PRLu na przykład, poza tym pierwsza dekada życia zaczyna się w okolicach 4 roku zycia, resztę pamięta się mgliście, łatwiej to zmieścić w albumie. stąd różnice, stąd u niektórych zawód.
Prześlij komentarz